Paradoks poezji
Bukowskiego polega wszakże na tym, że „odwaga” potrzebna do lektury jego
wierszy nie musi wcale wynikać ze znawstwa czy intelektualnej gotowości do
kontemplowania głębokich treści ukrytych w skomplikowanej formie. To raczej
mierzenie się z nędznym, brudnym życiem pozbawionym perspektyw, z trudną, szarą
rzeczywistością niemającą nic a nic wspólnego z Disneylandem – a wszystko
podane jak na tacy, bez elementów dekoracyjnych i sztucznych polepszaczy smaku.
Bukowskiego można albo odsądzać od czci i wiary, odmawiając mu jednocześnie
tytułu prawdziwego artysty oraz sytuując w niechlubnym panteonie obdartusów i
wyrzutków społecznych, albo przyjmować jego prawdę na klatę i spoglądać ponad
zapijaczoną mordę na człowieka, który z parszywym ziemskim padołem był za pan
brat.
Charles Bukowski
za pomocą prozy i poezji opisywał wprawdzie ponurą stronę świata, ale
bynajmniej nie robił tego, aby narzekać, aby zdawać z czegoś relację, aby
wywoływać zmianę. Brał życie takim, jakim ono było, współdzielił je z tymi, a
nie innymi ludźmi, w tych czasach, tych okolicznościach, tym mieście. Zwykli,
biedni Amerykanie, dziwki, pospolici pijaczkowie, zszarzali robotnicy;
obdrapane zakątki, zapchlone bary, obskurne pokoje motelowe… Jednym słowem:
społeczna, ekonomiczna i kulturowa atmosfera Los Angeles drugiej połowy XX
wieku. I w tych realiach Bukowski / bohater / alter ego / podmiot liryczny
(granica, jeśli istnieje, jest płynna, zaciera się) często eksploatuje motywy
kontrowersyjne, chociaż już obecne w poetyce już wcześniej. Pisząc językiem
bardzo prostym i surowym o alkoholu, seksie, harówce w pracy i akcie twórczym,
kontynuuje chociażby kontrkulturowe dzieło bitników, popycha je o jeszcze jeden
krok dalej.
Wiersze
Bukowskiego ukazują skalę zepsucia miejskiego życia widzianą z perspektywy
zdeprawowanego mieszczucha. I mimo że mieszczuch ten wykazuje się wrażliwością
niespotykaną w jego środowisku (chociażby dlatego, że obserwuje, zauważa i
opisuje), to styl jego lirycznej wypowiedzi – akceptowalny w prozie, bardzo
nietypowy dla poezji – jest ekstremalnie ofensywny, pełen seksu i agresji.
Krytycy zauważają, że twórczość Bukowskiego zbliża się do satyry na postawę
macho, w której rutynowy seks, nadużywanie alkoholu i stosowanie przemocy łączą
się z obrazem przegranego człowieka, starego świntucha, obdartego i brzydkiego
potwora, przeżywającego swe upadki w obskurnych pokojach hotelowych razem z
tanimi dziwkami, alfonsami i pijaczkami. Bukowski jako artysta – outsider nie
ma po prostu nic do stracenia, dlatego jego twórczość, odmiennie od twórczości
innych artystów z nurtu autobiograficznego, nie boi się niedoskonałej,
nieupiększonej prawdy. Dlatego w jego wierszach zamiast metafory znajdziemy
anegdotę. Dlatego możemy natknąć się na fragmenty o bokserkach zżółkniętych z
brudu, które na środku mają drobne, brązowe ślady od niedokładnie podtartego
tyłka (po zakupie taniego wina zabrakło już na papier toaletowy).
W takich
okolicznościach nie każdy chciałby przeczytać o seksie, Bukowski jednak
koniecznie chciał o nim pisać. Karty jego prozy, wersy jego poezji i dni jego
życia naznaczone były licznymi, gwałtownymi związkami z kobietami. Seks odgrywa
w nich różne role. Może wskazywać na cienką granicę między małym zwycięstwem a
wielką przegraną, między najlepszym i najgorszym dniem, między szczęściarzem i
pechowcem. Dokładnie tak jak w wierszu fooling Marie (the poem), w
którym zabawa (wolna od czujnego oka żony) z ładną blondynką po wygranej na
torze wyścigowym szybko przeradza się w koszmar okradzionego, poniżonego
faceta, siedzącego nago na łóżku ze szklanką whisky w ręku i wpatrzonego tępym
wzrokiem w ruch uliczny za oknem.
Jakie jeszcze
erotyczne symbole można odnaleźć u Bukowskiego? Na przykład symbol piękna i
doskonałości, który przechodzi czasem ulicą przed naszym nosem i dla którego
warto zatrzymać samochód, aby pogapić się przez szybę (sex). Albo –
razem z aktem twórczym – aby konstytuować życie ludzkie, dodając mu znaczenia i
przyjemności (a clen, well-lighted place) lub aby świadczyć o całkowitym
wypaleniu się uczuć między dwojgiem ludzi (the screw-game). Ale seks to
także wyznacznik tych nielicznych błogich chwil, kiedy cały świat ze swoją
niesprawiedliwością i ohydą przestaje się liczyć – takich świadectw w utworach
Bukowskiego jest bardzo wiele, na przykład w wierszach the girls at the
green hotel, the shower albo like a flower in the rain (ten
ostatni przeczytacie na grafice poniżej oraz, w moim tłumaczeniu, na dole
strony).
like a flower
in the rain to wiersz z tomu Love is a Dog from Hell (1977, wydanie
polskie: Miłość to piekielny pies: wiersze z lat 1974-1977, Noir sur
Blanc, 2003). Jest on, jak wiele innych utworów Bukowskiego, swego rodzaju
scenką rodzajową, opowiastką, anegdotką. Poeta zastosował bardzo prosty,
niewyszukany język – właściwie gdyby kolejne wersy ułożyć w ciągu obok siebie,
nie różniłyby się one zbytnio od najzwyklejszej prozy. Znalazło się w nim nawet
miejsce dla szczątkowego dialogu. Oczywiście, znajdziemy także figury poetyckie
– epitety, porównania, powtórzenia, enumeracje – nic wyszukanego jednak tam nie
ma. Podmiot liryczny skupia się na opisie aktu seksualnego, nie szczędząc
szczegółów: obrazowych, pikantnych i… dziwacznych. Bo motyw seksu w tym
przypadku nie ma szokować czy podniecać. Ma ukazać rzeczywistość relacji
damsko-męskich: ani piękną, ani romantyczną, ani pasjonującą. Życie w związku,
jeśli miałoby być bajką, byłoby tylko zwykłą, codzienną, trochę pokraczną
historyjką. Ale jednak historyjką idylliczną! like a flower in the rain można
bowiem zaliczyć do gatunku przewrotnej sielanki miejskiej, w której ludzka
egzystencja wydaje się nieco koślawa i niedoskonała, ale przynosi momenty warte
zapamiętania, roztaczające osobliwego rodzaju aurę urokliwości.
Charlesa
Bukowskiego znamy przede wszystkim jako undergroundowego artystę piszącego bez
ogródek o biedzie, alkoholu i seksie. Z jego wierszy i fragmentów prozy
przebija jednak filozofia pogodzenia się z życiem w jego topornej formie,
przyjęcie ze spokojem niedostatków egzystencji i prosta radość z małych wzlotów
przy jednoczesnej niepamięci o bolesnych upadkach. O jednym tylko musimy
pamiętać: cała ta lekko optymistyczna warstwa nie pojawia się wprost. Każdy
czytelnik musi do niej dotrzeć sam, przekopując się przez brud, pospolitość i
wulgarność.
jak kwiat w deszczu
obciąłem środkowy paznokieć
środkowego
palca
prawej dłoni
bardzo krótko
i zacząłem pocierać jej cipkę
gdy tak siedziała wyprostowana na
łóżku
nakładając balsam na ręce
twarz
i piersi
tuż po kąpieli.
Zapaliła papieros:
„niech cię to nie zraża”,
i paliła i dalej nakładała
balsam.
a ja wciąż pocierałem cipkę.
„chcesz jabłko?” zapytałem.
„pewnie”, odpowiedziała, „masz dla
mnie?”
ale dorwałem się do niej –
zaczęła się wiercić
przetoczyła się na swoją stronę,
stawała się mokra i otwarta
jak kwiat w deszczu.
potem przetoczyła się na brzuch
i jej najpiękniejszy tyłek
spozierał na mnie
i sięgnąłem poniżej i znów
dorwałem cipkę.
wykręciła rękę i złapała mojego
fiuta, przetoczyła się i wykręciła,
podniosłem
głowę opadającą w burzę
rudych włosów które rozlewały się
z jej głowy
a mój nabrzmiały fiut zagłębił się
w cudowność.
później żartowaliśmy sobie z balsamu
i papierosa i jabłka.
potem wyszedłem po kurczaka
i krewetki i frytki i bułki
i purée z ziemniaków i sos i
sałatkę, i jedliśmy. powiedziała mi
jak dobrze się czuła i ja
powiedziałem jej
jak dobrze się czułem i zjedliśmy
kurczaka i krewetki i
frytki i bułki i
purée z ziemniaków i sos i
sałatkę też.