O – Z CYKLU http://zcyklu.pl rozwijamy kulturę Mon, 09 Nov 2020 17:14:13 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.3.3 O wiecznym zaskoczeniu http://zcyklu.pl/o-wiecznym-zaskoczeniu/ http://zcyklu.pl/o-wiecznym-zaskoczeniu/#comments Mon, 09 Nov 2020 17:14:11 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4966 Dziś nie wypiłem kawy w swojej ulubionej kawiarni, którą co sobotę odwiedzam ze znajomymi i ich psem. Nie usiedliśmy przy stoliku, nie zamieniliśmy kilku słów z Właścicielami – solą ziemi, duszą tego miejsca. Witają klientów z otwartymi ramionami, odruchowo już chyba mielą ziarno, ostrożnie parzą napój zgodnie z najlepszą sztuką i serwują go w ceramicznych filiżankach. Do młynka zawsze wpada okruch pasji i zaangażowania. Smak jest nie do podrobienia.

Dziś nie wypiłem kawy w swojej ulubionej kawiarni, ponieważ od pół roku wielu współobywateli nosi maski pod nosem, nie trzyma dystansu, nie myje rąk nawet po skorzystaniu z toalety; gros z nich uczestniczyło w hucznych weselach i organizowało wesołe domówki, a po drodze wyjechało na wczasy pod gruszą, bo jak to bez wczasów, epidemia nie epidemia, wczasy się należą – wirus w walizę i jedziemy. W dodatku do szkół wróciły, czy też usiłowały wrócić z przerwami na kwarantanny, główne wektory zakażenia, które po lekcjach (i w trakcie, nie oszukujmy się) prowadzą bogate życie towarzyskie.

A teraz lament, niedowierzanie i święte oburzenie wszystkich na pogarszającą się sytuację, no ale nic nowego. Brak skutecznych działań rodzi brak zmian na lepsze.

Jutro prawdopodobnie nie wypiję kawy, ponieważ jej zabraknie, a cena ziaren wywinduje. W ciągu najbliższych trzydziestu lat powierzchnia obszarów, na których może rosnąć kawa, spadnie o połowę [1]. Obecnie co najmniej 60% wszystkich gatunków z rodzaju Coffea grozi wyginięcie, 45% brakuje w bankach nasion, a 28% nie notuje się na obszarach chronionych [2]. Dzikie gatunki tej rośliny ucierpią szczególnie tam, gdzie zmiany klimatu zachodzą w przyspieszonym tempie.

Szacuje się, że do 2050 roku katastrofa klimatyczna wpłynie na życie 3,5 miliona Kolumbijczyków, 14% PKB tego kraju związanego z rolnictwem, zatrudnienie 21% obywateli oraz bezpieczeństwo żywnościowe państwa [3]. Jeśli nie podejmie się działań zaradczych, skutki wzrostu średnich globalnych temperatur dotkną 80% plonów na ponad 60% obszarów uprawnych Kolumbii. Nastąpi degradacja gleb i utrata materii organicznej na zboczach Andów, wybrzeża Karaibów i Pacyfiku zostaną zalane, kraj straci nisze ekologiczne kawy, kakao i bananów, zmienią się zasięgi szkodników upraw i pasożytów. Piję głównie kawę pochodzącą z Afryki, ale tam nie będzie lepiej.

Gdy zabraknie tej najpopularniejszej używki psychoaktywnej na świecie, usłyszymy lament, niedowierzanie i święte oburzenie. Mimo to globalni decydenci nie podejmują i pewnie nie podejmą skutecznych działań w kierunku zmian na lepsze.

Wczoraj, 23 października, widziałem i słyszałem coś pięknego. Przemarsz setek ludzi ulicami Gdyni. Młodych ludzi, którzy mają dość. Ze zniczami, z reflektorami, z transparentami. Ludzi krzyczących „jebać PiS”. A samochody, które cierpliwie turlały się naprzód, dawały w klakson na znak solidarności. Aż mi serce szybciej zabiło. Tak trzeba. Mimo że nic nie wskóramy, mimo że klamka zapadła. Łączyłem i łączę się z nimi.

Czarny Protest ruszył jesienią 2016 roku (23 września Sejm odrzucił obywatelski projekt liberalizujący prawo aborcyjne Ratujmy Kobiety, a przekazał do rozpatrzenia motywowaną religijnie inicjatywę Stop Aborcji), 3 października 2016 roku ulicami maszerował Czarny Poniedziałek (dzień później Sejm odrzucił projekt ustawy Stop Aborcji), a rok po nim – Czarny Wtorek (w styczniu 2018 roku Sejm odrzucił po pierwszym czytaniu projekt ustawy Ratujmy Kobiety 2017).

Po drodze odbyły się wybory parlamentarne i prezydenckie. Większość obywatelek, statystycznie połowa osób uprawnionych do głosowania, mimo wszystko wybrała (lub zrezygnowała z prawa wyborczego, świadomie oddając wybór innym) na swoich reprezentantów ludzi, którzy ostatecznie zaostrzyli prawo antyaborcyjne w duchu katolickiego fundamentalizmu. Kobieta ma obowiązek donosić i wyprzeć z siebie zdeformowany płód i cierpliwie czekać, aż potomek zdechnie w męczarniach.

Jak to jest, że u nas zima nieustannie zaskakuje drogowców?


[1] C. Bunn i in, A bitter cup: climate change profile of global production of Arabica and Robusta coffee, „Climatic Change” 2014, no. 129, s. 89–101.

[2] A.P. Davis i in., High extinction risk for wild coffee species and implications for coffee sector sustainability, „Science Advances” 2019, no. 5(1).

[3] J. Ramirez-Villegas i in., A way forward on adaptation to climate change in Colombian agriculture: perspectives towards 2050, „Climatic Change” 2012, no. 115, s. 611–628.

]]>
http://zcyklu.pl/o-wiecznym-zaskoczeniu/feed/ 1
O koncepcie banana http://zcyklu.pl/o-koncepcie-banana/ http://zcyklu.pl/o-koncepcie-banana/#respond Thu, 25 Jun 2020 16:11:05 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4660 ?

W hinduizmie symbolizuje znaczenie mantry neti neti: ograniczony umysł ludzki dysponujący ułomnym systemem pojęciowym nigdy nie obejmie nim Absolutu; potrafi jedynie określić, czym Absolut nie jest. Związek między bananem a mantrą powstał być może ze względu na paralelę między obieraniem owocu a docieraniem do sedna. We współczesnej ikonografii użytkowej emotikon banana rodzi konotacje seksualne i oznacza członek we wzwodzie. W obieraniu tego owocu brak subtelności dalekowschodniej filozofii.

Banan a feminizm

W 1990 roku Sarah Lucas, artystka o męskiej urodzie, zjadła banana (Eating a Banana) przed obiektywem aparatu fotograficznego. Jej postawa łączy wzorce macho i seksualnej uniżoności, czym kwestionuje stereotypową reprezentację płci. W serii zdjęć z produktami spożywczymi Lucas ośmiesza zarówno uprzedmiatawianie części ciała w mowie potocznej, jak i tradycyjnie żeńskie role w pornografii. Jeśli zastanawiacie się, czy jest lesbijką, oznacza to, że jej praca ma sens.

26 kwietnia 2019 roku prof. Jerzy Miziołek zdecydował o usunięciu z wystawy prac Natalii LL z cyklu Sztuka konsumpcyjna (1975). „To jest Muzeum Narodowe i pewna tematyka z zakresu gender nie powinna być explicite pokazywana” – tłumaczył się w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Usunięcia zażądało Ministerstwo Kultury zaniepokojone „gorszeniem”, i „rozpraszaniem” dzieci i młodzieży. 6 maja Galerię Sztuki XX i XXI wieku zamknięto ze względu na całkowitą zmianę ekspozycji.

Republika bananowa

Czyli «małe, niestabilne społecznie i politycznie państwo» (za Encyklopedią PWN), najczęściej niedemokratyczne, uzależnione od eksportu jednego surowca. Jako pierwowzór należy wskazać kraje Ameryki Środkowej i Południowej sterowane przez USA. W latach 1899–1970 United Fruit Company, amerykańska firma z ciągotami neokolonialistycznymi, posiadała monopol na handel bananami i ananasami. W 1975 roku Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd ujawniła udzielenie przez ówcześnie już United Brands łapówki w wysokości 1 250 000 dolarów prezydentowi Hondurasu Oswaldowi Lópezowi Arellanowi. Handel akcjami firmy został wstrzymany, a prezydent usunięty z urzędu zamachem stanu. Wydarzenie to nazwano Bananagate.

Banany; 4,99 zł/kg; kraj pochodzenia: Ekwador

Osiemdziesiąt dziewięć kalorii na sto gramów produktu. Dojrzały owoc długości około 20 centymetrów zaspokaja 10% dziennego zapotrzebowania na potas, 10% – na błonnik, 20% – na witaminę B6 oraz 14% – na witaminę C. Wbrew obiegowej opinii zawartość potasu jest raczej przeciętna i lepiej sięgnąć po szpinak lub sok pomidorowy. Banany praktycznie nie dostarczają organizmowi wapnia. Całkowita zawartość tłuszczu: 0,3 grama; białka: 1,1 grama; cukrów: 23 gramy, w tym aż około jednej łyżki stołowej sacharozy.

Bananowa młodzież

Tym lekceważącym określeniem PZPR nazywała potomków wyższych działaczy partyjnych i państwowych oskarżanych o sprowokowanie Marca ’68. Młodzież, głownie studenci Uniwersytetu Warszawskiego, protestowała przeciwko odrażającej nagonce antysemickiej zwieńczonej masową ucieczką z kraju wielu Polaków poddanych represjom. W bananie jak w soczewce miał skupiać się luksus, w którym wychowano rozpasanych wichrzycieli zajadających się towarem deficytowym, a według władzy guzik wiedzących o sprawie, w której zabrali głos.

«Banan»

Dzieło sztuki koncepcyjnej autorstwa Maurizia Cattelana zatytułowane Komik (Comedian, 2019) przedstawia banana przyklejonego taśmą klejącą typu duct tape do białej ściany. Po raz pierwszy pokazano je w boksie D24 podczas prestiżowych targów sztuki Art Basel w Miami (i zostało zdjęte, gdy David Datuna zjadł wystawianego banana w ramach performance’u pod tytułem Głodny artysta [Hungry Artist, 2019]). Jeszcze w trakcie targów dwa egzemplarze Komika sprzedano za 120 tysięcy dolarów, trzeci za 150 tysięcy oraz dwie repliki autorskie za tę samą kwotę. (Podkreślę, że nie były to banany i rolka taśmy, lecz certyfikaty autentyczności zawierające dokładną instrukcję instalacji dzieła. Tylko nabywcy mają prawo przykleić banana do ściany i opatrzyć go etykietą z nazwiskiem twórcy. Mogą również udzielać odpłatnej licencji innym galeriom i muzeom).

Skórka od banana

Klasyczny chwyt komediowy, w którym bohater następuje na porzuconą na chodniku skórkę od banana i przewraca się spektakularnie ku uciesze publiczności, prawdopodobnie wywodzi się z Ameryki drugiej połowy dziewiętnastego wieku. Tak zaczynały się relacje z licznych wypadków stanowiących przepis na wyłudzenie odszkodowania od firm tramwajarskich w Nowym Jorku, Chicago i Bostonie. W każdym przypadku podobny incydent kończył się u wnioskodawcy rzekomym porażeniem kończyn dolnych.

Musa acuminata Colla

Jednoliścienna bylina korzeniąca się w glebie. Należy do rzędu imbirowców Zingiberales Griseb. wraz z nomen omen imbirem lekarskim Zingiber officinale Rosc., kardamonem malabarskim Elettaria cardamomum (L.) Maton, ostryżem długim Curcuma longa L. i strelicją królewską Strelitzia reginae Banks. Kwiaty duże, grzbieciste i blade, w naturze zapylane przez nocne ptaki i nietoperze o wyjątkowo długich językach, wydają jagody o licznych pestkach i słodkim miąższu. Partenokarpiczne odmiany hodowlane rodzą owoce jałowe. Gatunki M. acuminata i M. balbisiana pochodzą z południowo-wschodniej Azji i północnej Australii. Stamtąd banan został zawleczony przez kolonizatorów na Bliski Wschód i do Afryki, skąd w 1516 roku trafił na Karaiby i do Nowego Świata.

Banan a rasizm

W kwietniu 2014 roku podczas meczu Barcelony z Villarrealem dwudziestosześcioletni kibic Villarrealu, David Campaya Lleo, rzucił bananem w obrońcę Barcelony, Daniego Alvesa, z pochodzenia Brazylijczyka, który odpowiedział na zniewagę, podnosząc owoc, obierając go i odgryzając kęs. Królewski Hiszpański Związek Piłki Nożnej ukarał klub Lleo grzywną w wysokości 12 tysięcy euro.

Pierwszego maja 2017 roku studenci American University w Waszyngtonie zauważyli banany porozwieszane na czarnych sznurach na terenie kampusu, po tym jak przewodniczącą samorządu studenckiego została czarna kobieta. Jeden z napisów na owocach, „PRZYNĘTA NA HARAMBE”, odnosił się do goryla z Cincinnati Zoo zastrzelonego po tym, jak trzylatek wpadł do jego zagrody (sic!). Był to drugi incydent na terenie AU tamtego roku, w którym banan został użyty jako obelga.

Jeśli jesteście ciekawi, jak mieszkała bananowa młodzież i do jakich wazonów wkładała goździki, na pewno warto polecieć w temat półkotapczanem, ale o tym wie więcej Artur Baranowski.

Jeśli zaś wolicie obejrzeć dobry film podejmujący temat dyskryminacji rasowej, na przykład Green Book, polecam lekturę Sympatycznej księgi rasizmu autorstwa Magdy Pawłowskiej, a następnie wizytę na HBO GO. Lub odwrotnie.

]]>
http://zcyklu.pl/o-koncepcie-banana/feed/ 0
O tym o czym wszyscy http://zcyklu.pl/o-tym-o-czym-wszyscy/ http://zcyklu.pl/o-tym-o-czym-wszyscy/#respond Tue, 26 May 2020 16:40:43 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4579 Około jedenastu kilometrów dzieli mnie od komputera zabunkrowanego w dotychczasowym miejscu zatrudnienia, od prywatnego laptopa – zaledwie kilkanaście centymetrów. Sęk w tym, że do wybuchu pandemii wykonywałem pracę ściśle homocentryczną. Komputer zajmował co najwyżej peryferie zawodowych priorytetów. Praca zdalna na nic się tu nie zda, ale teraz nie ma to już żadnego znaczenia. Dziś drugiego człowieka i tak trzymam na dystans – minimum półtora metra nieufności.

Nagły rozwój wypadków na terenie Rzeczypospolitej Polskiej zastaje mnie w poniedziałek, podczas odwiedzin u najbliższych w Poznaniu. Pociąg staje na stacji przed dwunastą. Spokój nie trwa długo, bo po południu wydania wiadomości obiega informacja o pierwszej chorej. Sprawa jest głośna. Nastroje w mieście ulegają diametralnej zmianie. Już we wtorek ludzie na ulicach łypią po sobie niepewnie i omijają się łukiem. Jakoś dalej od siebie siadają w tramwaju. Pacjentka mieszkała i pracowała pod Poznaniem, w przychodni, więc zarażonych na pewno jest więcej. Miasto odwołuje lekcje, zamyka przedszkola; chwilę później rząd bierze sprawy w swoje ręce. Wszyscy dezynfekują własne resztkami żeli zakupionych, nim w drogeriach zapanował niedobór nowego produktu pierwszej potrzeby. Sytuacja rozwija się błyskawicznie.

W czwartek wracam wcześniejszym pociągiem relacji Wrocław–Gdynia. Stolica Dolnego Śląska stała się epicentrum trądu; u progu epidemii to tam wykryto najwięcej przypadków zachorowań. Mimo to w pociągu jest gwarno od turystów. Jadą ze mną pani z kotem (wraca do Gdańska), dwie przyjaciółki (planują zwiedzanie; jedna strofuje drugą, żeby powstrzymała kaszel, bo przez nią czerwieni się ze wstydu) oraz rozproszona w dwóch przedziałach grupa krewnych z dziećmi: pan odkaża się, popijając colę z nietanią whisky z jednorazowego kubeczka (potomek ma urodziny), pani zaś co pół godziny spryskuje dłonie nietanim octaniseptem. Pod koniec podróży konduktorka uprzejmie informuje nas, że zwolnił się przedział, tonem „może lepiej, żebyście”, toteż się rozsiadamy. Wiadomo, czy wirus bierze rozbieg przed skokiem? A nuż.

Mijają kolejne tygodnie. Uważnie zapoznaję się z wypowiedziami wirusologów, lekarzy i epidemiologów. Nie interesują mnie komentarze z drugiej ręki, bo kto wie, czy była myta. Po czterech miesiącach od pierwszej randki z SARS-CoV-2 wciąż ślizgamy się po powierzchni, mimo że związek skonsumowaliśmy wielokrotnie. W „New Yorkerze” czytam, co mają do powiedzenia dwaj lekarze z Manhattanu. Gorączka i dreszcze to tylko odprysk klinicznej rzeczywistości; ciężkie jawne lub utajone niedotlenienie, niewydolność nerek, autoagresja układu odpornościowego, zakrzepice, uszkodzenia serca – w większości o nieznanym mechanizmie. Receptor ACE-2, dzięki któremu wirus wnika do organizmu, produkuje nie tylko nabłonek płuc, ale również komórki żołądka, jelit, nerek i ośrodkowego układu nerwowego. Udokumentowano przypadki chorych na COVID-19 z zapaleniem mózgu i podniesionym ryzykiem wystąpienia udaru. Jest się czego bać, bo lekarze błądzą we mgle, mając do dyspozycji środki sprawdzone wyłącznie w przypadku znanych chorób. Moi rodzice są grubo po sześćdziesiątce. Opiekujemy się dziewięćdziesięciodwuletnią babcią, astmatyczką po trzech zawałach. Jest się czego bać, bo co najmniej jedno z nich by tej „grypki” nie przeżyło. Ale nadeszła odwilż. Pojechać autobusem na kawę ze znajomymi czy zostać w domu, zaparzyć własną i połączyć się z nimi przez kamerkę?

Problemem nie są osoby chore, bo one zazwyczaj połączyły już kropki i siedzą na kwarantannie lub leżą w zakaźnym. Problemem są nosiciele, którzy nie mają pojęcia, co wyrzucają z płuc przy każdym wydechu. Wyglądam przez okno: widzę dwóch rowerzystów. Rozmawiają i poklepują się po plecach z maseczkami na brodach. Gdy wracam po kilkunastu minutach siedzą już okrakiem na dwukołowcach po przeciwnych stronach ulicy, zwróceni w przeciwnych kierunkach. Prawidłowo zakładają maski i odjeżdżają. Mają je przy sobie ze strachu przed grzywną. Nie rozumieją, dlaczego ktoś każe im je nosić. Otaczana w Polsce kultem solidarność jest tekturowa, o czym świadczą liczne zarozumiałe jednostki wykształcone przez memy. Sam pod koniec kwietnia (trwa pełny lockdown) prowokacyjnie zapytałem znajomego, czy odmroził życie towarzyskie. W odpowiedzi usłyszałem, że „już każdy praktycznie normalnie się spotyka. Tylko niestety trzeba robić szopki w sklepie czy na zewnątrz z maseczką”.

Wszystkie pytania na temat środków bezpieczeństwa odnosimy do własnej osoby; pytamy, co ja mogę zrobić dla siebie i czy mnie to czasem nie zaszkodzi. Obowiązkowe zasłanianie nosa i ust wynika z przezornego założenia, że w ciągu okna potrzebnego do rozwoju infekcji każdy z nas może być nosicielem. Osłony mają za zadanie odizolować wydychane cząstki od tych, którzy pozostają zdrowi. W związku z tym, zachowując odstęp oraz nosząc maski i rękawiczki, głównie chronimy innych – sami zyskujemy dopiero na ich wzajemności. Każda samolubna jednostka znacznie osłabia starania pozostałych, a przy tym strzela sobie w stopę.

Póki nie zaczniemy szanować przeciwnika, będziemy zapewne surfować na fali wzrostów i spadków liczby zachorowań w ogniskach wyrastających jak grzyby po deszczu (w chwili, gdy piszę ten tekst, geneza zachorowań na Śląsku pozostaje tajemnicą), grzebać kolejne niepotrzebne ofiary i kto wie, na zmianę rozmrażać się i zamrażać, aż wszystkie zalecenia zupełnie stracą na wiarygodności. Już teraz ludzie nie wiedzą, komu wierzyć i jak złapać rozsądny balans między stanem wojennym a normalnością. Wypracowanie równowagi jest dzisiaj największym wyzwaniem, przed którym stoimy. Nie zrobią tego za nas żadne rządowe wytyczne. Nie liczcie też, że biotechnolodzy wyciągną szczepionkę z kapelusza. Sami codziennie musimy wdrażać zachowania dziwne, altruistyczne, okupione rezygnacją z przyjemności. Każdy z nas ma bliskich, których chce ochronić przed infekcją, bo mogą jej nie przeżyć.

Ja zadbam o bezpieczeństwo Twoich, tylko jeśli Ty zadbasz o bezpieczeństwo moich. Można mieć innych w dupie, ale to działa w obie strony. Tak skonstruowana jest nowa normalność.

]]>
http://zcyklu.pl/o-tym-o-czym-wszyscy/feed/ 0
O kosmicyzmie http://zcyklu.pl/o-kosmicyzmie/ http://zcyklu.pl/o-kosmicyzmie/#respond Thu, 23 Jan 2020 18:25:48 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4234 Niesiony ciekawością rozpaloną opiniami rozentuzjazmowanych znajomych, wielbicieli atmosfery grozy i obłędu, postanowiłem „zrzucić wreszcie te nieznośne, nużące pęta, jakie narzucają nam przestrzeń, czas i prawo naturalne, (…) zadzierzgnąć więź z zewnętrznym bezkresem, (…) zbliżyć się do mrocznych i otchłannych tajemnic nieskończoności i stateczności” [1], poczytać o „rozbestwionych w swej chromatycznej perwersji sangwinariach” [2], słowem – zapoznać się w końcu z literaturą Howarda Phillipsa Lovecrafta, amerykańskiego pisarza pulpowego science-fiction, który słynął z rozmachu snutych przez siebie literackich wizji, kontrowersyjnej objętości akapitów, w które te wizje ubierał oraz, co nietrudno zauważyć już podczas pobieżnej lektury, wyrazistego stylu definiowanego przez mrowie przymiotników, liczne wtrącenia w sposób zbędny i ze szkodą dla tempa dookreślające zjawiska i zdarzenia kluczowe dla fabuły upchnięte w wypowiedzenia wielokrotnie złożone, do czego postanowiłem nawiązać zdaniem otwierającym niniejszy tekst, bo zauważmy, że ciągnie się ono aż do teraz.

Szczególną uwagę zwracają dwa opowiadania: przepastne W górach szaleństwa oraz Kolor z innego wszechświata. O pierwszym wspominam, żeby oddać autorowi sprawiedliwość, zanim wypowiem się na temat opowiadania drugiego. Wypadki relacjonuje doświadczony polarnik, a początkowe rozdziały brzmią jak w pełni wiarygodny zapis rzeczywistej antarktycznej ekspedycji. Dopiero później Lovecraft daje się ponieść onirycznym ciągotom, żeby następnie zamordować suspens na rzecz etnograficznego eseju z elementami fikcyjnej mitografii. W finale doktor William Dyer i jego magistrant uciekają przed gargantuiczną galaretą upstrzoną zielonymi oczami. Niewątpliwie inaczej czytało się Lovecrafta w 1936, a inaczej w 2019 roku. Niezmiennym i niezbędnym elementem lektury z pewnością jest, natomiast, kubek mocnej kawy.

Kolor z innego wszechświata, uznany przez autora za jego szczytowe osiągnięcie, ma zupełnie inny smak. Wspominam o nim, ponieważ wzorowo ilustruje założenia kosmicyzmu według Lovecrafta, „przeświadczenia o niepojętej dla człowieka wielkości kosmosu i w związku z tym niesamowicie nikłej roli, jaką zarówno w nim, jak i w dziejach własnej planety odgrywa rodzaj ludzki” [3]. W amerykańską farmę uderza meteoryt, z którego wylewa się ciekłogazowy byt w kolorze spoza ziemskiego spektrum barw; roślinność szarzeje i kruszeje, a mieszkańcy farmy popadają w obłęd, po czym rozpadają się żywcem; zregenerowana istota opuszcza Ziemię, pozostawiając po sobie ludzkie szczątki i struty obszar jałowego nieużytku.

Lovecraft słusznie zauważa, że jesteśmy tymczasowi. Lektura jego prac – zarówno w barokowym przekładzie Macieja Płazy, jak i w oryginale – zbiegła się z przykrą dla mnie decyzją Zarządu Dróg i Zieleni o wycince ponadstuletniego drzewa, które rośnie pod moim oknem. Czy raczej to dom, w którym mieszkam, został zbudowany pod drzewem, bo o to się tu rozchodzi – o perspektywę. Każdy, komu opowiadam o swoim nieszczęściu, patrzy na mnie co najmniej dziwnie. Widzę w tych spojrzeniach manifestację nieuświadomionej, specyficznej gatunkowej nieczułości, która doprowadziła nas na skraj katastrofy klimatycznej. Gdyby mi pies umierał na nowotwór, to co innego. Ale drzewa to nie zęby.

Zastanawiam się, skąd to zobojętnienie na zieleń. Czy tak bardzo przyzwyczailiśmy się do rabunkowej wycinki w kraju i na świecie, do jednorazowości roślin wszelakich, że zupełnie przestaliśmy ogarniać właściwy ciężar strat? Czy wszyscy spali na biologii, gdy pani mówiła o niszach, o współistnieniu, o roli, jaką każde pojedyncze drzewo bez wyjątku spełnia w ekosystemach, również w tym miejskim? Rośnie i umiera po cichu. Nie protestuje, gdy się je ścina w sile wieku. Nie protestuje, gdy płonie żywcem. Roślinność stanowi fundament piramidy troficznej, na którą wspięliśmy się już tak wysoko, że dołu nie widać.

Drzewa to w ogóle nic. Nie czują bólu. Nie komunikują niezadowolenia. Można je dowolnie nasadzać i rąbać. Niby smutno, że w 2017 roku wycięto szmat Puszczy Białowieskiej pod pretekstem ataku kornika drukarza (najpierw 180 000 pni, później kolejne 70 000), ale wciąż – to tylko las. Kiedyś odrośnie, pierwotny czy nie. Znów będzie zielono. Przeglądam fotografie z trwającej w Australii pożogi. Soczewki smartfonów skupiają się na poparzonych zwierzętach i płonących domach. Prasowe statystyki obejmują głównie ofiary w ludziach i koalach – na widok poranionych zwierząt pęka serce, szczególnie, gdy ktoś miłosiernie zawija je w kocyk. Widok zwęglonego buszu nie budzi już tak silnych emocji. Hipnotyzuje pierwotne piękno nieokiełznanego żywiołu.

Póki nie widzimy ofiar, katastrofa ma walor abstrakcji (w dodatku rozgrywa się hen daleko). Trudno dotrzeć do rzetelnych danych na temat utraconych siedlisk, bo pożary potrwają jeszcze 2-3 miesiące. Odratowane osobniki nie mają dokąd wrócić. Część obszarów endemizmu przepadła na zawsze. Dotychczas ogień zajął w sumie ponad 10 700 000 hektarów, w tym 48% bezcennej przyrodniczo Wyspy Kangura.

Wracam myślami do doktora Dyera uciekającego przed śmiercionośną ciastoliną. Miało straszyć, a bawi. Potem patrzę na moje drzewo – strategiczny punkt obserwacyjny, na którym kawki, wrony, gołębie, sroki, wróble i dzięcioły troszczą się o siebie, odpoczywają, chronią się przed słońcem i deszczem, walczą o pokarm, uczą się rozłupywać orzechy i kontrolują terytorium, na którym konkurują z mewami – i myślę o innych przypadkach, co niektórych bawi. Mnie nie. W szaleństwach Lovecrafta czy Lema (który literatury tego pierwszego nie znosił) jest metoda: naprawdę nie jesteśmy najważniejsi. W obecnej sytuacji biogeograficznej pora przestać lekceważyć wszystko to, co nie wydaje dźwięków.


[1] Lovecraft, H. P., 2019 (1930). Szepczący w ciemności, w: Zew Cthulhu, tłum. Maciej Płaza, Czerwonak: Vesper, str. 167.

[2] Lovecraft, H. P., 2019 (1927). Kolor z innego wszechświata, w: Zew Cthulhu, tłum. Maciej Płaza, Czerwonak: Vesper, str. 265.

[3] Wiśniewski, M., 2013. „Świat Howarda Phillipsa Lovecrafta w ujęciu religioznawczym”. Humanoria. Czasopismo internetowe, 1(1), str. 91–105.

]]>
http://zcyklu.pl/o-kosmicyzmie/feed/ 0
O harpiach http://zcyklu.pl/o-harpiach/ http://zcyklu.pl/o-harpiach/#respond Mon, 13 May 2019 10:38:15 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1115 W skandalizującej powieści Philipa Pullmana Mroczne materie po śmierci ciała dusze tkwią więzione przez despotycznego Jahwe w pustce strzeżonej przez harpie. Nie ma nagrody i nie ma potępienia.

Przybycie Lyry, drugiej Ewy, narusza porządek wprowadzony przez Autokratę. Przy pomocy najostrzejszego noża Will, drugi Adam, wykrawa w powietrzu portal prowadzący na powrót do żywych. Po przekroczeniu progu dusza rozpadnie się na atomy, z których powstaną kolejne byty. Nim Will niechcący unicestwi Boga w akcie miłosierdzia, Lyra zawiera z harpiami umowę: przepuszczą przez portal każdą duszę, która opowie im swoją historię. Prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.

Przerywam lekturę monumentalnego manifestu – odżywczej intelektualnie opowieści, która roztrzaskała mi serce na kawałki i stała się małą obsesją – bo przypomniał mi się wywiad z Richardem Flanaganem, który przeczytałem w kwietniowym „Newsweeku”. Na szczęście przetrwał w szufladzie, więc mogę zacytować:„Fascynuje mnie ta moda na wspomnienia, taki literacki odpowiednik selfie. […] I nieraz mam wrażenie, że im mniej ktoś doświadczył, tym wartościowsze są jego wspomnienia. […] W XIX wieku ludzie z wykształconych elit nie chcieli, żeby ich dzieci czytały powieści. Chcieli, żeby czytały „coś pożytecznego”. I takie myślenie dzisiaj też dominuje. Jesteśmy społeczeństwem, w którym przystoi raczej czytać książki non fiction. Tzw. wspomnienia złożone w najlepszym razie z selektywnych prawd, które razem składają się na kłamstwo. […] Nie chcemy powieści, które przypominają nam o chaosie i niepewności życia. […] Jesteśmy niezwykle konformistyczni. Równie konformistyczni co w czasach wiktoriańskich. A powieść staje się nową kontrkulturą.”[1]Czuję, że w obliczu powyższego, choćby pro forma, muszę przypomnieć, że fikcja nie jest tożsama z kłamstwem. Zdaje się, że odwrót od fikcji – od osobistego doświadczenia cudzej, innej niż moja, rzeczywistości, a więc pośrednio odwrót od drugiego człowieka – ma związek z utratą zdolności do porozumienia. Odrzucenie cudzej kreacji stępia wrodzoną empatię i zamyka na dialog. Zdaje się, że temu intelektualnemu obwarowaniu towarzyszy zwiększenie podatności na ideologie, bo człowiek lgnie do człowieka jak ćma do światła. Instynktownie szuka porządku i poczucia bezpieczeństwa. Przecież nie z fikcji zbudowane są bańki informacyjne, w których żyjemy.

Literacki eksperyment Pullmana ma moc hipotezy. Przerywam lekturę Mrocznych materii i zastanawiam się: ilu z nas przepuszczą harpie? Co usłyszą ode mnie?[1] M. Nowicki, Faust w czasach Trumpa, „Newsweek” 2019, nr 10, s. 72–76.

#O pułapkach biografii przeczytacie tu, tu i tu.

]]>
http://zcyklu.pl/o-harpiach/feed/ 0
O oddziaływaniach podstawowych http://zcyklu.pl/o-oddzialywaniach-podstawowych/ http://zcyklu.pl/o-oddzialywaniach-podstawowych/#respond Thu, 27 Dec 2018 11:41:01 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1123 We Wszechświecie działają cztery fundamentalne, niepodzielne siły: słabe, silne, grawitacyjne i elektromagnetyczne. Dzięki tym drugim kwarki protonów i neutronów jąder atomowych trzymają się kupy, bo wymieniają się gluonami – bezmasowymi cząstkami elementarnymi pozbawionymi ładunku elektrycznego, za to obdarzonymi jednocześnie ładunkiem kolorowym i antykolorowym (które nie mają nic wspólnego z kolorami). Ale do rzeczy. O ile w książkach pojawia się zdjęcie atomu, o tyle budujących go kwarków – nie widać.

Poniedziałek, ZUS. Cierpliwie czekam w kolejce po bilecik. Przede mną dwie osoby, ale mają wspólny interes. Z prawej zachodzi mnie pan, na oko lat trzydzieści pięć i pół. Staje obok. Teraz ja. Wyciągam palec, żeby wybrać ikonę na ekranie, ale on jest szybszy. Trochę niedowierzając własnym oczom, trochę rozbawiony, cofam dłoń i czekam, aż zrobi swoje. Tymczasem myślę.

Cząstki elementarne składają się na atomy, atomy na cząsteczki, cząsteczki na organelle, organelle na komórki, komórki na tkanki, tkanki na narządy, narządy na układy, a układy – na organizm. Może nic w tym dziwnego, że czasem mnie nie widać? Sumarycznie jestem przecież chmurą kwarków przerzucających gluony jak baseballiści podczas rozgrzewki.

Wtem z lewej pojawia się inny uśmiechnięty mężczyzna i skromnie, lecz trafnie, zauważa: „Ludzie nie widzą ludzi”. Esencja problemu. Rażony lapidarnym spostrzeżeniem nieznajomego płatnika porzucam swoją umiarkowanie dowcipną, niewątpliwie paranaukową, hipotezę i postanawiam wygłosić orędzie: od tej pory – a nowy rok bieży! – skupmy się na tym, żeby dostrzegać innych podmiotowo – kwantowo wręcz – i na wylot. Mówię Wam, życie będzie lepsze.

A niecierpliwemu interesantowi przesyłam najczystszą pozytywną energię!

]]>
http://zcyklu.pl/o-oddzialywaniach-podstawowych/feed/ 0
O lobotomii http://zcyklu.pl/o-lobotomii/ http://zcyklu.pl/o-lobotomii/#respond Mon, 05 Nov 2018 11:44:31 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1130 Wieść niesie, że truskawka ananasowa została odnaleziona i ocalona przed wymarciem w dzikich rubieżach Chile przez niderlandzkich hodowców. A może jest wynikiem parabiblijnych działań inżynierów genetycznych, którzy powołali do życia hybrydę truskawki i ananasa? Nic podobnego.

Każda truskawka, niezależnie od koloru, jest bezpłodną hybrydą dzikiego chilijskiego gatunku Fragaria chiloensis i północnoamerykańskiego F. virginiana, wynikiem wyłącznie doboru sztucznego. Trzysta lat temu białe truskawki uprawiano w Ameryce Południowej, zaś czerwone – w Ameryce Północnej. Obie odmiany zwożono do Europy i krzyżowano ze sobą, kategorycznie odrzucając rośliny, które rodziły białe owoce i pozostawiając te, które rodziły czerwone owoce.

Ale krew nie woda. Unikalne wyposażenie genetyczne odpowiedzialne za wyjątkowość truskawki ananasowej zostało odtworzone przez wąską grupę niderlandzkich hodowców. Po sześciu latach precyzyjnej selekcji udało się odzyskać białe wieloorzeszkowce, które dziś uchodzą za innowację ze względu na swój niepospolity wygląd i smak.

Na podobne zjawisko zwrócił mi uwagę niedawny pożar muzeum narodowego w Brazylii. Była Minister Środowiska Marina Silva nazwała tę niepowetowaną stratę „lobotomią brazylijskiej pamięci”. Spłonęło prawie 20 milionów eksponatów, w tym niezdigitalizowana dokumentacja kolonizacji Ameryki Południowej przez Portugalczyków i deklaracja ogłoszenia republiki w 1889 roku. W wyniku jednego pożaru przepadło bezpowrotnie 200 z 500 lat dziedzictwa.

Płonące muzeum to bolesny widok, a przecież nieustannie sami popełniamy podobne świństwa, usiłując z różnym skutkiem zwalczać i usuwać zagmatwane przejawy zbiorowej pamięci, zazwyczaj rozpaleni jakąś oślepiającą ideologią z groteskowymi argumentami na ustach. Pod tym względem wrześniowy pożar w Rio był jak performance, który stanowi dobry kontrapunkt dla anegdoty o truskawkach oraz ostrzega, że pewnych wartości nie da się odzyskać. Mem to nie gen.

]]>
http://zcyklu.pl/o-lobotomii/feed/ 0
O myszach i ludziach http://zcyklu.pl/o-myszach-i-ludziach/ http://zcyklu.pl/o-myszach-i-ludziach/#respond Mon, 10 Sep 2018 10:45:15 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1134 Dziewiętnastowieczni lekarze nienawidzili badaczy przeprowadzających wiwisekcje, tj. krojenie unieruchomionych zwierząt żywcem w celach naukowych. Uważali, że stawiają ich w złym świetle, bo przecież praktyka lekarska – borykająca się z problemem niezadowalającej anestezji – daleka jest od intencjonalnego sadyzmu. Anatomowie i fizjologowie odpierali zarzuty, twierdząc, że nauki medyczne muszą się rozwijać na podstawie wiedzy obiektywnej, że nie ma w nich miejsca na odrazę lub wyrzuty sumienia. Rzeczywiście ogromny postęp medycyny zawdzięczamy głównie badaniom na zwierzętach. Współcześnie jednak podlegają one surowym obostrzeniom. Jeśli model zwierzęcy da się zastąpić innym, należy to zrobić. Jeśli nie – należy ograniczyć jego udrękę do absolutnego minimum.

O wszelkich uniwersalnych powinnościach stanowią prawa zwierząt i człowieka ugruntowane we wspólnocie cielesności i cierpienia. Różni nas gatunek, ale łączy bazowe doświadczenie bólu fizycznego i psychicznego. Rozumność podlega jednak stopniowaniu, dlatego zwierzęta są podmiotem uprawnień, ale nie zobowiązań. Trudno oskarżyć dzika o włamanie i oczekiwać, że się zresocjalizuje. Nie ulega również wątpliwości, że wszystkie organizmy żywe mają fundamentalne prawo do unikania cierpienia zgodnie z instynktem samozachowawczym.

Ale wśród hodowców powszechne jest zasłanianie się ideą tak zwanej niepisanej umowy:

HODOWCA

Ja, Hodowca, zapewnię ci, Inwentarzu, zdrowe i bezpieczne życie. Gdy zajdzie konieczność, wezwę weterynarza, będę cię karmić pełnowartościową paszą, zadbam o wodę, wybieg i świeże powietrze. W zamian za codzienność, której próżno oczekiwać in situ, ty oddasz mi swoje mięso, gdy uznam, że dość już sielanki.

Kłopot w tym rozumowaniu polega na tym, że (1) hodowle rzadko przypominają utopię, (2) żadne zwierzę z wyjątkiem człowieka nie jest w stanie zracjonalizować swojego cierpienia, aby móc odpowiedzieć:

INWENTARZ

Dziękuję ci, Opiekunie, za życie w dobrobycie, z dala od drapieżników. Ale oto nadszedł czas zapłaty. Rżnij!

Według jeszcze innego podejścia, utylitarystycznego, uzasadnione cierpienie jest akceptowalne, ale wyłącznie gdy korzyści przewyższają straty. Zgodnie z nim powinniśmy podejmować działania mające jak najlepsze skutki dla nas i dla innych: więcej przyjemności i szczęścia, mniej bólu i cierpienia. A skoro: (1) mięso jest w naszej diecie zbędne czy wręcz szkodliwe oraz (2) hodowla zwierząt nieodłącznie wiąże się z mniejszym lub większym sadyzmem, to czemu szkodzić sobie i innym?

Polska jest kluczowym producentem mięsa w UE. W 2016 roku była 1. producentem drobiu, 4. producentem wieprzowiny i 7. producentem wołowiny. Według Raportu ONZ ds. Wyżywienia i Rolnictwa z listopada 2017 roku jesteśmy również jednym z głównych eksporterów mięsa na świecie, Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej (PIB) informuje zaś, że przodujemy w konsumpcji prosiąt na tle innych krajów europejskich. Przeciętny Polak w ubiegłym roku zjadł 40,5 kilograma wieprzowiny, ponadto 30 kilogramów drobiu i 2,2 kilograma wołowiny. Łącznie z podrobami to około 78,5 kilogramów mięsa. Dużo, bo statystyczny obywatel UE zjadł w tym czasie o 10 kilo mniej.

Za oceanem nie lepiej. Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych podaje, że w tym roku padnie rekord: przeciętny Amerykanin zje ponad 100 kilogramów mięsa czerwonego i drobiu. Ze względu na spadek cen pasz do grudnia USA wyprodukuje ponad 45 miliardów kilogramów mięsa. Popyt na jaja nigdy nie był większy, coraz popularniejsze są też produkty mleczne. Ograniczamy węglowodany, ale nie białko. Amerykanie na przykład wkrótce przekroczą dzienne zapotrzebowanie.

Jednocześnie wzrasta świadomość wpływu diety mięsnej na zdrowie, warunków hodowli przemysłowych, zagadnień bioetycznych i środowiskowych, wzrasta więc zainteresowanie alternatywnymi źródłami białka: roślinami, owadami i mięsem hodowanym laboratoryjnie. Okazuje się, że im wyższy udział produktów z estrogenami roślinnymi w diecie, tym większa gotowość do okazywania sobie ufności (zaufania społecznego). Produkty sojowe, warzywa, orzechy, strączki, ryż, daktyle i herbata wzmagają efektywność oksytocyny, zwiększając w mózgu liczbę receptorów tego przekaźnika (jest na to papier, a nawet kilka, zob. tu i tu). Przy powszechnym dostępie do wiedzy wymówek dla niewiedzy brak.

No to zjadać czy nie zjadać, a jeśli zjadać, to jak z tym żyć?

]]>
http://zcyklu.pl/o-myszach-i-ludziach/feed/ 0
O śmierci i talii osy http://zcyklu.pl/o-smierci-i-talii-osy/ http://zcyklu.pl/o-smierci-i-talii-osy/#respond Tue, 07 Aug 2018 10:46:51 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1141 Europa 1947 roku niezgrabnie dźwiga się z kolan po wojnie. Paryż nie jest wyjątkiem. Trwa żałoba. Tymczasem 12 lutego o godzinie 10.30 pod numerem 30 przy Avenue Montaigne mało znany projektant mody ogłasza nowe rozdanie. Definiuje kobiecą sylwetkę lat 50. i – zupełnie niechcący – początku XXI wieku.

Siedem lat później angielski poeta Philip Larkin napisze zaś w swoim wierszu Church Going: „Ale przesąd, jak wiara, musi umrzeć. / I co pozostanie, gdy minie? / Trawa, zachwaszczony chodnik, jeżyny, wspornik muru, niebo, / kształt z tygodnia na tydzień coraz mniej widoczny, intencja coraz mniej wyraźna”. Abstrakcyjne wartości nie ocaliły Europy przed moralnym upadkiem, ale pomogły jej się podnieść.

Brakuje wszystkiego, od żywności po leki, ale Christian Dior nie zamierza pójść na kompromis. Wykonanie przełomowego zestawu złożonego z dziewięćdziesięciu modeli wymaga zużycia ponad osiemnastu metrów najlepszych tkanin. Jedni oceniają przedsięwzięcie jako marnotrawstwo, drudzy – jako krok wart swojej ceny. Krótko po pokazie w gazecie „L’Aurore” pojawia się zdjęcie przedstawiające dwie kobiety zdzierające z zaciekłością z trzeciej szokujący kostium w stylu New Look.

Ówczesne manekiny Stockmana nie pasowały do wizji projektanta. Sięgnął więc po młotek i samodzielnie dopasował je do pożądanego kształtu kobiety idealnej. Pragnął projektować odzież na naturalnych krzywiznach ciała, aby zwrócić klientkom beztroskę i uwodzicielski urok (do dziś ubrania domu mody można dostosować do każdego typu sylwetki). Według Chanel tylko mężczyzna, który nigdy nie znalazł się w intymnej sytuacji z kobietą, mógł zaprojektować coś równie niewygodnego. Podkreślony biust, talia osy, szerokie biodra, spódnice poniżej łydek – nowa, zmysłowa postać odcinała się grubą kreską od surowych wojennych uniformów. I choć ówczesne feministki widziały w projektach Diora krok wstecz – gorset krępujący zarówno oddech, jak i niezależność – kobiety chętnie kopiowały zestawy z żurnali.

Można odnieść wrażenie, że całe to zamieszanie jest banalne. Brakuje żywności, brakuje leków. Świat trzeba zbudować na nowo, a ja tu o garsonkach. Zawiodła filozofia, religia i kultura. Nie zawiedzie jednak stare powiedzenie (a może przesąd?): noś się nie jak człowiek, którym jesteś, lecz jak człowiek, którym pragniesz się stać. W świecie zdominowanym przez rozpacz New Lookwyrósł ponad ciekawostkę i kaprys klasy wyższej. Stał się obecny w każdej sferze kultury (spójrzcie na Grace Kelly w Oknie na podwórze!), bo symbolizował zmianę, bo inicjował nową epokę. Pozwolił choć części kobiet uwierzyć w powrót do normalności, cokolwiek ona oznaczała.

]]>
http://zcyklu.pl/o-smierci-i-talii-osy/feed/ 0
O WOJNIE I DRZWIACH Z ŻYWICY http://zcyklu.pl/o-wojnie-i-drzwiach-z-zywicy/ http://zcyklu.pl/o-wojnie-i-drzwiach-z-zywicy/#respond Thu, 03 May 2018 10:47:55 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1144 Pierwsza lekcja plastyki z nową nauczycielką. Na wstępie oznajmiła, że będziemy się zajmować sztuką współczesną. Jako piętnastolatek nie miałem pojęcia o sztuce współczesnej. Nie rozumiałem sztuki współczesnej. Wobec – jak mi się wtedy wydawało – wątpliwych arcydzieł czułem się zwyczajnie głupi. Należały do kultury za wysokiej. Obcy język. Póki ktoś nie wyjaśnił mi, o co w tym wszystkim chodzi.

Najpierw słuchaliśmy o głównych założeniach danego kierunku, poznawaliśmy kanoniczne dzieła, a następnie tworzyliśmy własne na obraz i podobieństwo. Wtedy wszystko stało się jasne. Okazało się, że sztuka to wypowiedź, a ze słowem radziłem sobie całkiem nieźle.

Minęło kilka lat i któregoś wieczoru przed zajęciami z dramatu przeczytałem trzynasty rozdział podręcznika A Concise Companion to Contemporary British and Irish Drama. Na stronie 274 londyński kolektyw Blast Theory i Desert Rain – wypowiedź łącząca performance, instalację i wirtualną rzeczywistość. Jako pacyfista czytałem o tym projekcie na bezdechu.

Desert Rain szorstko krytykuje estetyzację wojny i sposób jej portretowania w mediach. Cały czas szokuje mnie to, jak współczesne konflikty zbrojne inspirują twórców gier komputerowych. Cały czas szokuje mnie, jak łatwo zapomnieć, że ludzie w moro naprawdę mordują i naprawdę giną. Na hasło collateral damage prostuje mi się DNA.

Marzec 2018. Głośny, bo polski „Vogue”, oprócz czarnej wołgi, ma do zaoferowania artykuł na temat brytyjskiej rzeźbiarki Rachel Whiteread. Jej prace to głównie odlewy przedmiotów i wnętrz, całych pokojów i domów. Aby powstały, oryginalne obiekty muszą zostać zniszczone. Na przykład Due Porte: wspomnienie drzwi wykonane z przezroczystego polimeru. Sami pomyślcie: przecież drzwi to przedmiot, którego semantycznie „nie ma”.

Nikt nie zwraca na nie uwagi, bo tkwią pomiędzy, bo są środkiem do osiągnięcia celu. Prowokacyjnie przezroczyste, niby-martwe, nagle stają się widoczne. Czy można mieć do nich osobisty stosunek? Zależy, czy przez pół życia otwierało się je i zamykało, czy widzi się je po raz pierwszy, dokąd prowadziły albo skąd się przez nie wyszło. Fizycznie dzielą przestrzeń, ale nie całkiem, nie zapewniają intymności. Pozwalają wejść do środka bez dotykania klamki. Ot, drzwi albo okna. Albo ludzie.

Podoba mi się myślenie Whiteread o przestrzeni. Mam silną odporność nabytą na pomniki. Nie robią na mnie wrażenia. Ale Judenplatz Holocaust Memorial chwycił mnie za serce. Cztery ściany betonowych książek odwróconych grzbietami do środka tworzą mauzoleum, do którego prowadzą betonowe drzwi. Z tym że jest to odlew.

]]>
http://zcyklu.pl/o-wojnie-i-drzwiach-z-zywicy/feed/ 0