Muzyczna kultura – Z CYKLU http://zcyklu.pl rozwijamy kulturę Thu, 15 Apr 2021 17:02:34 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.3.3 Nasłuchując przestrzeni http://zcyklu.pl/notatki-z-terenu-marcin-dymiter/ http://zcyklu.pl/notatki-z-terenu-marcin-dymiter/#respond Thu, 15 Apr 2021 17:02:32 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5405 Czy próbowaliście kiedykolwiek poznać otoczenie za pomocą dźwięków? Aktywnie słuchać tego, co mówi o sobie przestrzeń, dostrzec to, co na co dzień jest dla nas niesłyszalne?

Rozwój technologii zmienił środowisko akustyczne. Wraz z początkiem rewolucji przemysłowej cisza przestała istnieć w takiej postaci jak dotychczas, a naszą audiosferę zaczął wypełniać hałas, zbiór dźwięków męczących swą głośnością i intensywnością. Miasto stało się instrumentem, które nieustannie gra swoją melodię. Przebywając w nim, oswajamy się z jego muzyką, wyciszamy dźwięki, które na co dzień nas otaczają. Odseparowanie od tej sfery zubaża i zawęża nasze postrzeganie rzeczywistości. Co tracimy, odbierając sobie te doświadczenia?

Jeśli kiedykolwiek medytowaliście bądź praktykowaliście mindfulness, wiecie, że cisza w zasadzie nie istnieje. Do naszych uszu zawsze przedzierają się pewne odgłosy, chociażby własny oddech czy śpiew ptaków, i to o nie chodzi w pejzażu dźwiękowym (ang. soundscape). Są one właściwe dla danego momentu i miejsca – wybrzmiałe znikną i nie powtórzą się w taki sam sposób. Doświadczanie przestrzeni za pomocą zmysłu słuchu wydaje się zupełnie nową jakością, dopełnieniem perspektywy obrazu, który mamy przed sobą.

Ten inny rodzaj myślenia o dźwięku przedstawia nam Marcin Dymiter w publikacji Notatki z terenu. Minieseje o nagraniach terenowych (ang. field recording), które opisuje autor, są zaproszeniem do wyjścia z naszej głowy, otwarcia oczu i uszu na najbliższą przestrzeń. Zadania sobie pytań: jaka jest audiosfera, co się na nią składa? Bo choć cały czas trwa, jest ona zmienna i nieuchwytna. Jej doświadczanie to także świadomość, że stanowimy jej immanentną część. Nasz organizm to obiekt akustyczny: przewodzimy i wydajemy dźwięki. Audiosfera to organiczna machina, a my jesteśmy niejako w samym jej środku.

Świadome słuchanie jest zakotwiczeniem uwagi w chwili obecnej, obserwacją, w jaki sposób dźwięk wydarza się i przemija. Notatki z terenu są zapisem tego, czego autor w wybranych punktach na mapie przez lata doświadczał, nagrywając pejzaże dźwiękowe. Wybierał lokalizacje bardzo różne, czasem wręcz osobliwe: od centrum Neapolu po islandzką wyspę przybrzeżną Viðey. Każdemu miejscu – zarówno w miastach, jak i na odludziu – można przypisać charakterystyczne odgłosy, które decydują o jego specyfice. Otwarcie się na nie to swoiste dopełnienie perspektywy, zwrócenie uwagi na to, co do nas nie dociera.

Notatki z terenu są uporządkowanym zbiorem zapisków i refleksji znad rekordera: o słyszeniu i słuchaniu, o dźwiękach i momentach ciszy, która wybrzmiewa gdzieś pomiędzy, ale także o codziennym doświadczaniu różnych miejsc, wracaniu tam, gdzie już byliśmy, by za każdym razem usłyszeć coś innego, nowego. Dymiter w przepięknym, niemalże poetyckim stylu opisuje to, co przeżywał, z niezwykłą uważnością, dokładnością, a także pewną dozą czułości, rozumiejąc, że słuch jest istotnym narzędziem odbioru i rozumienia świata. Za pomocą tego zmysłu można dokonać wielu odkryć, takich jak w przygranicznych Sejnach, gdzie cisza i wybrzmiewające echo w Białej Synagodze niosą ze sobą pustkę po zamordowanych podczas II wojny światowej Żydach.

Jeśli dobrze wsłuchamy się w przestrzeń, zrozumiemy więcej, niż gdybyśmy tylko widzieli obrazy. Bo z czasem, jak zauważa autor Notatek z terenu, „słyszenie przechodzi w słuchanie”. Wyłączamy część bodźców, myśli cichną, stajemy się wyczuleni na dźwięki, w sercu poruszają się wrażliwe struny, a w głowie otwierają się zasklepione dawniej klatki ze wspomnieniami. Jeśli dźwięki dookoła nigdy nie wydawały się wam ważne czy fascynujące – ta książka otworzy wam oczy.


Autor: Marcin Dymiter
Tytuł: Notatki z terenu
Wydawnictwo: Części Proste
Miejsce i rok wydania: Gdańsk 2021
Wymiary: 110 × 180 mm
Liczba stron: 208
Oprawa: miękka

Publikacji towarzyszy cykl Field Notes, który jest zapisem pejzaży dźwiękowych opisywanych w Notatkach z terenu.

]]>
http://zcyklu.pl/notatki-z-terenu-marcin-dymiter/feed/ 0
Kiedy „ona” wydostaje się na powierzchnię http://zcyklu.pl/trans-wyznania-anarchistki-ktora-zdradzila-punk-rocka/ http://zcyklu.pl/trans-wyznania-anarchistki-ktora-zdradzila-punk-rocka/#respond Wed, 10 Mar 2021 18:23:28 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5319 „Niewiedza, kim się jest, to straszliwe uczucie”, napisała Laura Jane Grace. Na kartach swojej książki Trans. Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka szczerze i bez cenzury opowiada o niełatwym dorastaniu, dysforii płciowej, muzyce i ucieczce w używki.

Większość z nas nigdy nie dowie się, jakie to uczucie nie utożsamiać się z płcią swojego ciała. Sama nie potrafię wyobrazić sobie, jakie emocje muszą targać osobami, które doświadczają takiego stanu. Lektura książki autorstwa wokalistki Against Me! daje nam jednak pewną namiastkę – zapis jej przeżyć jest świadectwem, jak destrukcyjne mogą być próby spychania swojego prawdziwego „ja” poza obręb świadomości.

Urodzona jako chłopiec, od dziecka czuła, że w męskim ciele jest nie do końca sobą. Dorastając, pokątnie przymierzała ubrania mamy. Było to coś zakazanego, niestosownego, jednakże w tych chwilach, kiedy stawała się „nią”, wreszcie oddychała pełną piersią. Kobiecość była jednak czymś niedoścignionym, marzeniem, które wydawało się nierealne. Bolesne niedopasowanie, inność popchnęły Laurę ku buntowniczemu punkowi i środowisku anarchistycznemu, by dać upust narastającej frustracji.

Against Me!, choć przez wielu ceniony, jest także naznaczony metką „zespołu, który się sprzedał”. W latach 90. rozpoczynali swoją karierę jako kapela DIY, wydając płyty własnym sumptem, potem w niezależnym labelu Fat Wreck Chords. Wydanie płyty New Wave w Sire, będącej odnogą Warner Music, nie została przyjęta przez fanów z pobłażliwością. W undergroundzie przechodzenie do mainstreamu miało pejoratywne konotacje, a radykałowie nigdy nie wybaczali swoim idolom „zaprzedania się”. Niechęć fanów i środowiska była wręcz namacalna – agresja czy sabotaż ich koncertów były niejako wpisane w milionowy kontrakt z majorsem.

„Ona” jest we mnie

Przez całe życie w głowie Laury Jane Grace pojawiała się myśl, że „ona” gdzieś tam w niej jest. „Ona” co pewien czas powracała, pukając do drzwi jej serca. Rzadkie chwile, kiedy artystka w ukryciu pozwalała sobie na cross dressing, były niezwykle ekscytujące, ale i nie dawały jej spokoju. Zawsze z tyłu głowy kołatała się wątpliwość, co by było, gdyby stała się kobietą. Niełatwo było budować swoją tożsamość jako mężczyzny z takimi myślami.

Po wieloletnim zagłuszaniu swojego prawdziwego oblicza licznymi używkami wyniszczającymi organizm, całonocnymi imprezami, przygodnym seksem, wewnętrznymi konfliktami, problemami zespołu, a także dwoma małżeństwami i spłodzeniem córki – nie zaznała spokoju. Ujawnienie się jako transkobieta było dla niej najbardziej przełomowym i uwalniającym wydarzeniem. W końcu stała się sobą.

Wywiad, którego w maju 2012 roku udzieliła dla magazynu „Rolling Stone”, odbił się szerokim echem. Niezwykle odważna deklaracja zmieniła w jej życiu wiele. Laura Jane Grace zaczęła budować swoje życie na nowo, przyjmując wszelkie trudności (chociażby opisane w książce załamania w trakcie tranzycji czy rozpad jej małżeństwa). Walka o siebie miała po drodze wiele zwątpień, które ukształtowały artystkę.

Rozliczenie z przeszłością

Trans. Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka to książka, w której najsłynniejsza transkobieta punk rocka podsumowuje swoje dotychczasowe przeżycia. Podkreśla je grubą kreską, zostawiając za sobą. Co zatem możemy znaleźć w tej pozycji poza punkowym brudem? Trans ukazuje przede wszystkim niejednoznaczność środowiska anarchistyczno-punkowego. Choć wydawać by się mogło, że owe rebelianckie kręgi dadzą Laurze przestrzeń do bycia sobą, to rzeczywistość okazuje się odmienna. Wyczuwalne jest napięcie, które towarzyszy jej na każdym kroku. Choć wielu fanów straciła, niewątpliwie swoją tranzycją i otwartym wyznaniem zyskała nowych zwolenników, a także niejednej osobie dała przykład oraz siłę, by zmienili swoje życie tak, jak im podpowiada dusza.

Jej opowieść pisana w pierwszoosobowej narracji w polskim przekładzie musiała zderzyć się z zasadami naszego języka. Rafał Lisowski tłumacząc Trans, musiał więc pójść na pewne ustępstwa. Decydując się na użycie zarówno rodzaju żeńskiego (w głównej narracji), jak i męskiego (w autentycznych fragmentach dziennika bohaterki), odzwierciedla problem Laury Jane Grace, która przez całą książkę boryka się z ustaleniem własnej tożsamości. To rozdwojenie uświadamia, jak czasem krucha i niejednoznaczna potrafi być nasza tożsamość.

Książkę Trans, której współautorem jest dziennikarz muzyczny Dan Ozzi, możemy traktować zarówno jako opowieść o zespole Against Me!, jak i o dysforii płciowej bohaterki. Te dwie narracje łączą się, tworząc ważną, aczkolwiek prostą i czasem wręcz przewidywalną opowieść o trudnym dorastaniu, braku zrozumienia (w stosunku do własnych emocji i ze strony otoczenia), ucieczce i przemianowaniu własnego życia. Niemniej jednak to ważny głos w debacie publicznej, zważywszy na punkt, w którym znajduje się teraz Polska, wśród wszechobecnej w naszym kraju transfobii (a właściwie fobii przed jakąkolwiek innością) kluczowe jest, by pojawiały się takie głosy jak Laury Jane Grace.

Bez znaczenia jest powód, dla którego sięga się po tę książkę – czy to będzie opowieść transpłciowej kobiety, czy historia o pewnym wycinku środowiska anarcho-punkowego, a jeśli ktoś się uprze może ją nawet potraktować jako powieść fabularną – każda z tych grup znajdzie coś dla siebie. Z pewnością nie jest to pozycja przełomowa lub wyróżniająca się na rynku, niemniej jednak warto ją przeczytać, by zrozumieć konwencję „autentyczności”, jaką posługuje się punkowa scena, czy zawiłości w zrozumieniu swojej prawdziwej natury, czego człowiek naprawdę chce i skąd czerpie odwagę, by stać się sobą.


Autorzy: Laura Jane Grace, Dan Ozzi
Tytuł: Trans. Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka
Tłumaczenie: Rafał Lisowski
Wydawnictwo: Czarne
Miejsce i rok wydania: Wołowiec 2021
Liczba stron: 232
Format: 133 mm x 215 mm
Oprawa: twarda

]]>
http://zcyklu.pl/trans-wyznania-anarchistki-ktora-zdradzila-punk-rocka/feed/ 0
Cyfrowa rewolucja w muzycznym świecie http://zcyklu.pl/tajemnica-spotify-muzyczna-rewolucja/ http://zcyklu.pl/tajemnica-spotify-muzyczna-rewolucja/#respond Mon, 04 Jan 2021 16:54:58 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5146 Czy legalny, bezpłatny dostęp do muzyki w internecie jest utopią? Daniel Ek, urzeczywistniając swoją ideę, udowodnił, że jest to możliwe. Jego pionierski start-up powstał w 2006 roku i w ciągu kilkunastu lat stał się jedną z czołowych platform streamingujących. Jest to prawdziwa cyfrowa rewolucja na miarę XXI wieku.

Ze Spotify zaczęłam korzystać ładnych parę lat temu. Bardzo szybko przyzwyczaiłam się do streamingu i nie wyobrażam sobie bez niego życia. Dlaczego? Ponieważ jest to najwygodniejsza forma słuchania muzyki – wpisujesz nazwę piosenki, albumu bądź zespołu, klikasz i dźwięk płynie przez głośniki lub słuchawki. Na rynku jest dostępnych kilka serwisów, m.in. TIDAL, Apple Music czy Amazon Music, jednak to szwedzki Spotify ma najwięcej aktywnych użytkowników (na chwilę obecną około 271 milionów). Zawdzięcza to Freemium, czyli pakietowi, który pozwala użytkownikowi słuchać muzyki bez opłacania miesięcznego abonamentu. W tym wypadku Spotify pokrywa wynagrodzenie dla artystów z wpływów za reklamy.

Szwedzcy dziennikarze ekonomiczni Jonas Leijonhufvud i Sven Carlsson wnikliwie prześledzili ewolucję przełomowej platformy, na podstawie rozmów przeprowadzonych z 70 osobami, wśród których znaleźli się między innymi członkowie zarządu, byli pracownicy, inwestorzy z branży technologicznej, wpływowe osoby z przemysłu muzycznego. W publikacji Tajemnica Spotify. Muzyczna rewolucja autorzy prowadzą luźną narrację trzecioosobową, odtwarzając drogę Daniela Eka od jego młodzieńczych lat poprzez zarejestrowanie z Martinem Lorentzonem firmy na Cyprze, w raju podatkowym, wszystkie wzloty i upadki aż do czasów obecnych.

Szwedzki programista od początku konsekwentnie realizował swoją wizję, wierząc, że ideę niczym nieograniczonego dostępu do muzyki, którą zapoczątkował parę lat wcześniej Napster, można przekształcić w legalnie działający biznes. Doskonale wiedział, że zmniejszenie piractwa jest możliwe wyłącznie wtedy, kiedy stworzy się legalną alternatywę – w jego przekonaniu darmowy streaming był właśnie tym, co mogłoby zbawić branżę muzyczną. Zamierzał opłacać wytwórnie i artystów z wpływów za reklamy, ale nie miał łatwej drogi. Branża, pomimo kryzysu i największego w historii spadku sprzedaży płyt, nie chciała się zgodzić na takie rozwiązanie.

Idea Eka miała zarówno zwolenników, jak i przeciwników – „natychmiastowy, prosty i bezpłatny” dostęp do nagrań budzi irytację i opór. To, za co się nie płaci, jest mniej szanowane. Ek wprowadził także płatny pakiet Premium, który nie zawiera reklam. Te dwie ścieżki było strzałem w dziesiątkę – bezpłatna oferta napędziła rozwój serwisu. Streaming jako nowy rodzaj dystrybucji rok w rok rośnie w siłę. W 2019 roku na światowym rynku muzycznym przychody ze streamingu wyniosły 11,4 mld dolarów, czyli więcej niż połowę wszystkich pieniędzy pochodzących ze sprzedaży na rynku nagraniowym[1].

Spotify postawiło na technologię opartą na spersonalizowanych rekomendacjach. Liczne playlisty na każdą okazję czy składanki Daily Mix mają wielu zwolenników, aczkolwiek największym sukcesem stała się funkcja „Discover Weekly” („Odkryj w tym tygodniu”), stworzona zupełnym przypadkiem. Konstruowana automatycznie co tydzień przedstawia zaktualizowane zestawienie 30 utworów, oparte na odtworzeniach użytkownika, a także na muzyce słuchanej przez odbiorców o podobnym guście. Choć możemy algorytmom zarzucić wiele (na przykład utrzymywanie słuchacza w jego bezpiecznej bańce muzycznej), to trzeba przyznać, że jest to system, który chwali wiele osób. Ogromny wybór gotowych playlist i możliwość współtworzenia własnych czy algorytmy, które podpowiadają nowych wykonawców, pozwalają użytkownikowi odnaleźć się w muzycznym oceanie.

Spotify bezsprzecznie odmieniło rynek muzyczny. W dobie cyfryzacji streaming okazał się świetnym rozwiązaniem, które generuje spore przychody. Ten rewolucyjny krok, który poczynił Daniel Ek, był najważniejszą zmianą w fonografii w ciągu ostatnich 20 lat. Pomimo przeszkód, jakie Steve Jobs oraz Apple stawiali na drodze szwedzkiej firmie, na naszych oczach dokonała się rewolucja. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to rozwiązanie idealne. Co jakiś czas dochodzą do mediów głosy artystów, którzy nie są zadowoleni ze swoich dochodów, choć nam trudno dociekać prawdy – kontrakty są tajne i nie wiemy więcej ponadto, że Spotify oddaje branży muzycznej 70 procent generowanych zysków. Według badań do artystów trafia zaledwie 12 procent. Niemniej jednak twórcy zdają sobie sprawę, jaką rolę odgrywa to medium w promocji muzyki, i sami zabiegają, by ich twórczość pojawiła się na platformach streamingowych. Spotify ułatwia im to za pośrednictwem specjalnej platformy Spotify for Artists.

Tajemnica Spotify. Muzyczna rewolucja to niezwykle inspirująca pozycja. Została podzielona na dwadzieścia rozdziałów, a śródtytuły są tytułami popularnych piosenek w serwisie Spotify, dzięki czemu możemy stworzyć soundtrack do lektury, a tym samym poszerzyć naszą wiedzę muzyczną. Z perspektywy czytelniczki i użytkowniczki serwisu niezwykle ciekawe były dla mnie informacje dotyczące tworzenia playlist, działanie algorytmów czy smaczki dotyczące marketingu, to, dlaczego jedna funkcja działa lepiej, a inna zupełnie się nie sprawdza.

Autorzy prześledzili również potknięcia szwedzkiej marki, pisząc między innymi o tajemniczym projekcie Magneto, który nigdy nie ujrzał światła dziennego, czy o aferze z fejkartystami. Czas, gdy cyfrową dystrybucją muzyki dyrygował Jobs, nie był łatwym czasem na podbój świata. Ekowi się to udało. Jaki był jego sekret? Pomysłodawca Spotify nie wypowiada się osobiście – jego nieobecność w tej książce pozostawia w czytelniku niedosyt i liczne znaki zapytania. Dlaczego nie zgodził się na rozmowę z Leijonhufvudem i Carlssonem? Jakie grzechy ma na sumieniu, jakich tajemnic strzeże? Na te pytania starają się odpowiedzieć autorzy. Opowieść snują nieśpiesznie, wyciągając liczne smaczki – wszak na każdy sukces składają się niezliczone upadki i wzloty.


autorzy: Jonas Leijonhufvud, Sven Carlsson
tytuł: Tajemnica Spotify. Muzyczna rewolucja
tłumaczenie: Patrycja Włóczyk
wydawnictwo: Poradnia K
miejsce i rok wydania: Warszawa 2020
liczba stron: 300 format: 135 × 205 mm
oprawa: miękka


[1]IFPI – Global Music Report 2019, Związek Producentów Audio Video, 4.05.2020, zpav.pl/aktualnosc.php?idaktualnosci=1855, dostęp: 28.12.2020.

]]>
http://zcyklu.pl/tajemnica-spotify-muzyczna-rewolucja/feed/ 0
Janis Joplin – pierwsza kobieca gwiazda rocka http://zcyklu.pl/janis-zycie-i-muzyka/ http://zcyklu.pl/janis-zycie-i-muzyka/#comments Mon, 23 Nov 2020 15:35:47 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4993 „Kiedy śpiewam[…], to jest jak orgazm” wyznała Janis Joplin pisarzowi Michaelowi Thomasowi po jednym z koncertów[1]. Była iście kontrowersyjną i bezkompromisową postacią, a przede wszystkim pierwszą kobiecą gwiazdą rocka, która pomimo krytyki nie bała się przekraczać granic. Ta biała hippiska śpiewała bluesa jak prawdziwa czarna kobieta. Dziś uważana jest za jedną z najlepszych wokalistek wszech czasów. Fenomen tej diwy eksploruje Holly George-Warren w książce Janis. Życie i muzyka.

Lata 60. były dekadą, podczas której eksplodowała muzyka rockowa, a w powietrzu czuć było powiew zmian społeczno-kulturowych. Do głosu właśnie dochodziło pokolenie, które urodziło się po wojnie, pokolenie pragnące zmian. Rynek muzyczny w dużej mierze był opanowany przez mężczyzn, a obecne wśród nich kobiety były przedstawiane w ugrzeczniony sposób. Janis odrzuciła jednak tę kulturową rolę „śpiewającej cizi”, by stać się prawdziwą gwiazdą rocka. Niewątpliwie była dla kobiet inspiracją. Żadna przedstawicielka płci żeńskiej przed nią nie śpiewała w taki sposób, ani nie miała tak wyrazistego, niegrzecznego wizerunku awanturniczki i buntowniczki.

Janis urodziła się w 1943 roku i od najmłodszych lat miała niepokorną naturę. Tak jak i jej ojciec myślała w inny sposób niż jej otoczenie, jednakże w porównaniu do niego miała nieposkromioną potrzebę ekspresji swojej odrębności i indywidualności oraz bycia w centrum uwagi. Jej niekonwencjonalne zachowanie nie było akceptowane przez rówieśników, którzy szydzili z jej wyglądu – zwłaszcza, gdy zaczęła inspirować się ruchem bitników. Lata życia Joplin przypadają na czas, kiedy silnie obecne były konwenanse oraz przywiązanie do pewnej wizji moralności. Mocno wyznaczone granice tego świata były dla niej zbyt ciasnym pudełkiem, do którego nigdy nie chciała się dopasować.

W San Francisco odnalazła swój drugi dom, a zespół Big Brother and The Holding Company dał jej stabilność, był zastępczą rodziną, z którą rozwijała się artystycznie. Dzikie wybrzeże wolności było oazą dla takich ludzi jak Janis. Mogła tam żyć w myśl zasady sex, drugs and rock&roll. Stała się lokalną, uwielbianą gwiazdą. Co wieczór imprezowała, zachowywała się jak prawdziwa buntowniczka – odważna i pewna siebie, często szokowała swoim wulgarnym zachowaniem. Prowokowała bójki, piła dużo alkoholu i zażywała narkotyki, była głośna, w centrum uwagi. Jako wyzwolona seksualnie kobieta otwarcie mówiła o seksie i wdawała się w liczne romanse – zarówno z mężczyznami jak i kobietami (choć nieheteronormatywne stosunki były wtedy w Stanach Zjednoczonych nielegalne).

Na scenie była bezkompromisowa, ostra i zawsze dawała z siebie wszystko. Janis była wtedy niezwykle emocjonalna, śpiewała dla ludzi z sercem na dłoni. Opowiadała im ich własne historie. Jak pisała Holly George-Warren: „(…) była niczym odsłonięty nerw, umiała wyrażać uczucia, których większość ludzi ujawnić nie potrafiła”[2]. Jeden z jej najsłynniejszych występów na festiwalu w Monterey, dzięki któremu pojawiła się w świadomości szerszej grupy odbiorców, wciąż żywo rezonuje w pamięci fanów. Janis łączyła w swojej muzyce to, co wydawać by się mogło, nie powinno być połączone – blues, czyli muzykę czarnych, wykluwający się młodzieżowy rock&roll, ale także folk czy r’n’b. Jej unikatowy, zachrypły głos, nad którym perfekcyjnie panowała, był dziki jak ona. W jednej sekundzie przechodziła od szeptu do wrzasku, doskonale oddając emocjonalny przekaz, który zawarty był w utworze. Będąc na scenie, dawała innym kobietom siłę, by dążyły do samowyzwolenia. Za nią ruszyły artystki takie jak Patti Smith, Cyndi Lauper czy Stevie Nicks.

Janis miała także swoje ciemne oblicze. Była bardzo wrażliwą artystką, którą dopadał „kozmiczny dół” (pierwotnie nazwała go „wielkim szwindlem sobotniej nocy”). W ten właśnie sposób określała depresyjne okresy, które były tak dotkliwe, że musiała zagłuszać je narkotykami oraz alkoholem. Kiedy była u szczytu sławy, zdała sobie sprawę, że nie wypełni to samotności i ran z przeszłości, jakie w sobie nosiła. Ukojenie znalazła w heroinie, która niwelowała jej niepokój, ból i poczucie destabilizacji. Przedawkowanie tego narkotyku zakończyło jej życie w 1970 roku.

Biografia Janis. Życie i muzyka autorstwa Holly George-Warren pojawiła się na polskim rynku w 50. rocznicę śmierci artystki. Pisarka, będąca współautorką wielu książek o podobnej tematyce, przyjrzała się postaci pierwszej kobiecej gwiazdy rocka na wielu płaszczyznach. Podpierając się licznymi wywiadami oraz sporą bibliografią, opisuje życie rodzinne Joplin, jej burzliwy okres dorastania i głęboką ranę, jaką pozostawił, a także dociera do bliskich znajomych Janis, wielu jej kochanków i kochanek, którzy dobrze ją znali. Publikacja obfituje w najróżniejsze historie z życia wokalistki, ukazując jej charakter i temperament, ale także obnażając jej olbrzymią wrażliwość i maskę, za którą często się kryła. Wszystko to wpływa na wielowymiarowy portret Janis Joplin, która do dziś jest przykładem dla młodych wyemancypowanych kobiet.

autorka: Holly George-Warren
tytuł: Janis. Życie i muzyka
przekład: Andrzej Wojtasik
wydawnictwo: Czarne
miejsce i data wydania: Wołowiec 2020
liczba stron: 480
format: 133 mm × 215 mm
oprawa: twarda


[1] H. George-Warren, Janis. Życie i muzyka, tłum. A. Wojtasik, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020, s. 319.

[2] Ibidem, s. 10.

]]>
http://zcyklu.pl/janis-zycie-i-muzyka/feed/ 1
Kulturotwórczy chaos http://zcyklu.pl/dzika-rzecz-polska-muzyka-i-transformacja/ http://zcyklu.pl/dzika-rzecz-polska-muzyka-i-transformacja/#comments Thu, 05 Nov 2020 17:35:06 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4961 W książce Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993 Rafał Księżyk ukazuje obraz społeczeństwa, które nagle obudziło się ze snu w zupełnie nowej rzeczywistości – gdzie ograniczenia przestały istnieć, a jedyną barierą stał się limit wyobraźni.

Po transformacji ustrojowej Polską zawładnął chaos. Był to czas gwałtownych przemian, które rozlały się po całym kraju i wszystkich dziedzinach życia. Jak na zmieniające się uwarunkowania zareagowali młodzi ludzie? Kultura przełomu lat 80. i 90. jest soczewką skupiającą freaków pełnych pasji do tworzenia – muzyków, performerów, społeczników, animatorów. Rafał Księżyk, wieloletni dziennikarz muzyczny i autor kilku książek, w swojej najnowszej pozycji skoncentrował się na muzycznym undergroundzie, przedstawiając postacie, które siłą rozpędu wykorzystały otwartość tamtych czasów.

Tytuł oddaje ducha, który władał muzyczną kulturą. Środowisko alternatywne tuż po transformacji było fermentem buzującym gdzieś na styku dwóch światów. Była to faza liminalna, przejściowa pomiędzy starym a nowym porządkiem, komunizmem a kapitalizmem. Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993 jest wielowymiarowym opisem początków współczesnej Polski. Przedstawia wycinek kilku lat, które w istocie były formowaniem nowych zasad, testowaniem tego, co można i czego nie można. To okres pod wieloma względami trudny, choć dla twórców, jak wskazuje autor, był oceanem możliwości. Stanowił najlepszy moment, by wykorzystać powstałą przestrzeń, zagospodarować ją wszelkimi często abstrakcyjnymi pomysłami. Takim przypadkiem był choćby program Lalamido reżyserowany przez ojca polskiego teledysku Yacha Paszkiewicza, a przygotowany przez członków gdańskiej grupy artystycznej Totart. Przyciągał uwagę sporej grupy widzów luźnym podejściem do prowadzenia, absurdalnym humorem i kolorystyką.

Dzikość w kulturze tamtego okresu dodatkowo podkreślali tworzący ją ludzie. To zawsze byli artyści, freaki, osoby, które były gdzieś na marginesie, nie mieszczące się w żadnych ramach. Polskie podziemie, budowane z pasji do tworzenia. Odżegnując się od kultury w jej zastanym, skostniałym stanie oraz tego, co było popularne i mainstreamowe, formowali coś unikatowego na scalę postpeerelowskiej Polski. Ich działania można by określić swoistym wolnościowym manifestem, kulturotwórczym chaosem. Jak sam Księżyk pisze na początku: „Ich świeża energia jest energią transformacji. Ujeżdżaniem chaosu, w którym jedno ginie, a drugie powstaje. Dookoła wszystko chwieje się w posadach, a wynik tej przemiany nie jest przesądzony” (s. 12-13).

Artystyczne działania, które zostały opisane w książce, można nazwać scenariuszem radzenia sobie w sytuacjach nowych, trudnych, nieokreślonych. Jest to pewna mapa środowisk artystycznych zarówno miejskich, jak i wiejskich (nie sposób bowiem nie wspomnieć o komunie stworzonej przez Roberta Brylewskiego w Stanclewie), które były siłą napędową wielu zjawisk. Grupy takie jak Kormorany, Praffdata czy zespoły Oczi Cziorne, Houk, Kinsky oraz wiele innych artystycznych zjawisk (techno, rave’y) były prawdziwym obliczem polskiej transformacji. Ich działania, choć o różnym poziomie artystycznym, stały się transgresyjnym ruchem młodych ludzi, którzy dali ujście nonkonformistycznej duszy. Płyty Tehno terror duetu Max i Kelner, Urojonecałemiasto Apteki, 1991 Izreala były muzyką na miarę światową, choć jak pokazują losy twórców, otwarte granice nie wystarczyły, by przebić się do szerszej świadomości, poza polskie środowisko. Niemniej jednak są to unikatowe perełki w historii krajowej muzyki popularnej, z których możemy być dumni.

A to wszystko zanim na nasz rodzimy rynek weszły wielkie koncerny płytowe, które traktowały artystów jak marionetki, poszukując największego zysku (taki los spotkał m.in. Hey, Wilki). Końcowa data wyznaczona przez autora w tytule to festiwal w Jarocinie. Wydarzenie to było zderzeniem dwóch porządków – stałej publiczności festiwalu, czyli młodzieży z małych miast w całej Polsce, słuchającej punka i nowej rzeczywistości, którą reprezentowały zespoły wychowane na MTV oraz śpiewające w języku angielskim. Skończyło się to bijatyką i ostatecznie demolką Małej Sceny, na której odbywały się darmowe koncerty.

Rafał Księżyk w wywiadach podkreśla, że jednym z powodów napisania Dzikiej rzeczy był jego sprzeciw wobec głosów, jakoby disco polo było ścieżką dźwiękową transformacji. Udowadnia nam, że nie jest to prawda – soundtrackiem transformacji były wszelkie muzyczne działania, które wykraczały poza granice, przesuwając je dalej i dalej. Opisuje wszystko to, co było w tamtych czasach nowoczesne i transgresyjne, pokazując, że były to czasy bez okrutnych podziałów społeczeństwa, dużo bardziej otwarte, kolorowe, wesołe niż te, w których obecnie żyjemy. Dzisiejszy chaos jest bardziej chaosem destrukcyjnym niźli twórczym. Aczkolwiek, jeśli mielibyśmy zapamiętać jedną rzecz z tej lektury, to niech będzie to świadomość, że w czasach niepewnych, groźnych, gwałtownych może wyłonić się coś niezwykłego, wiekopomnego, co ma moc zmieniania oblicza kultury, ale i zarażania swoistą magią twórczości, artyzmu i performatywną siłą oddziaływania.


autor: Rafał Księżyk
tytuł: Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993
wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne
data i miejsce wydania: Wołowiec 2020
liczba stron: 408
format: 133 mm × 215 mm
oprawa: twarda

]]>
http://zcyklu.pl/dzika-rzecz-polska-muzyka-i-transformacja/feed/ 1
Manchester i jego dźwięki http://zcyklu.pl/przenikliwe-swiatlo-slonce-i-cala-reszta-joy-division/ http://zcyklu.pl/przenikliwe-swiatlo-slonce-i-cala-reszta-joy-division/#respond Tue, 07 Jul 2020 16:51:48 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4702 Joy Division to bezsprzecznie jeden z najważniejszych zespołów postpunkowych. Choć ich kariera trwała krótko, odcisnęła się znacząco na kartach historii muzyki popularnej. Na czym polega siła i ponadczasowość zespołu z Manchesteru?

W sali panował półmrok, nasze twarze oświetlał blask świeczek. Z głośnika sączyła się muzyka. Dźwięki przeniknęły mnie na wskroś, bas zapierał dech w piersi, a głos wokalisty powodował ciarki na ciele. Ten mrok, chłód, alienacja były czymś, obok czego nie mogłam przejść obojętnie – podobnie jak kilkadziesiąt innych osób, które były wtedy w sali. Opowieść, którą snuł tamtego dnia Sławek Kuźnicki na zajęciach z rock studies, fascynowała swoją tajemnicą. Słuchając muzyki Joy Division, nie miałam wątpliwości, że to zespół jedyny w swoim rodzaju. Ziarno, które zostało zasiane we mnie tamtego dnia, kiełkowało, a ciekawość zespołu rosła.

Kiedy zobaczyłam zapowiedź książki Przenikliwe światło, słońce i cała reszta. Joy Division w ustnych relacjach, powróciła do mnie ekscytacja z tamtego dnia. Sięgnięcie po książkę Jona Savage’a było przyjemnością, której nie potrafiłam sobie odmówić. Podróż do brytyjskiego Manchesteru lat 70. za sprawą relacji osób, które w nim mieszkały, doświadczały go na co dzień i uczestniczyły w tamtejszym środowisku muzycznym, była wciągającą przygodą. To właśnie to miejsce ukształtowało Joy Division – ponury, postindustrialny, pełen brzydoty i monotonii Manchester. Pustka i mrok miasta odcisnęły ślad na muzyce.

Czterech mężczyzn, cztery osobowości, a każda z nich równie wyjątkowa. Tworzyli podświadomie, muzyka była nośnikiem emocji, które uzewnętrzniali. Niewątpliwie to one właśnie ich napędzały. W szczególności charyzmatycznego wokalistę Iana Curtisa, który obnażał się wraz z całą swoją mroczną stroną zarówno w samych tekstach, jak i na scenie. Ten skromny intelektualista o przenikliwym spojrzeniu „był jak mesjasz”[1]. Iana interesowało szaleństwo i obłęd, zgłębiał ludzkie cierpienie, zaczytując się w m.in. Nietzschem, Hessem czy Ballardzie.

Swoje fascynacje przenosił na scenę. Koncerty Joy Division miały wymiar performatywny, były niczym rytuał. Ian zatracał się w muzyce, która wprawiała go w trans, opętańczy taniec. Dźwięki i emocje przepływały przez niego, hipnotyzował swoimi scenicznymi ruchami, nieobliczalnością, dzikością. Właśnie za to pokochała go publiczność. Nikt jednak nie rozumiał, z czym muzyk mierzy się na co dzień. Epilepsja, na którą chorował, cały czas postępowała, odzwierciedlając tylko coraz gorszy stan psychiczny artysty. To było jak powolne popadanie w szaleństwo. Deborah Curtis po latach przyznała: „Ludzie go uwielbiali za to, co go niszczyło”[2].

Katalizatorem do powstania zespołu był koncert Sex Pistols. Muzycy wypracowali własne niepowtarzalne brzmienie na gruzach punka, sięgając ku temu, co dopiero miało nadejść. Zimne, surowe, przestrzenne brzmienie z apokaliptycznym barytonem Iana Curtisa robiło piorunujące wrażenie na słuchaczach – zarówno wtedy, jak i obecnie. Owo brzmienie jest zasługą producenta Martina Hannetta. Nakładanie echa i pogłosów, „separacja dźwięków” osiągnięta poprzez nagrywanie każdego instrumentu osobno (stosował tę metodę również do każdego elementu, który składał się na perkusję Morrisa) to tylko część z środków stosowanych przez Hannetta, by zmechanizować i zdehumanizować brzmienie zespołu. Jak podsumował Bob Dickinson: „(…) ich muzyka do dziś robi takie wrażenie czegoś, co jest jednocześnie umarłe i żywe, co istnieje, nie istniejąc”[3].

Joy Division wyrosło z środowiska Tony’ego Wilsona, który potrafił skupić wokół siebie utalentowanych ludzi. Jego Factory Records było projektem alternatywnym, oddolnym. Nie liczyły się zyski, lecz artystowski sznyt. Wilson dawał muzykom i współpracownikom wolność, a w zamian otrzymywał coś niewiarygodnie oryginalnego. Warstwę wizualną spinał całościowo Peter Saville – młody i piekielnie zdolny grafik. To on odpowiada m.in. za kultowe okładki Joy Division: pierwszą Unknown Pleasures, która jest zapisem odczytanych pulsów gwiazdy przez pulsar oraz Closer ukazującą zdjęcie grobowca wykonane przez Bernarda Pierre’a Wolffa. Factory i Wilson dawali młodym, pełnym pasji i zapału ludziom możliwość spełniania swoich marzeń.

Joy Division było spójną całością. Razem tworzyli jedność, oddziaływali na publiczność z niesamowitą siłą. Pod powierzchnią mroku kryły się całe połacie energii, która czekała na uwolnienie. Jak określił to Steve Taylor: „(…) ich muzyka egzorcyzmuje ze słuchacza bierność i gnuśność”[4]. Zespół przestał istnieć wraz z samobójczą śmiercią Iana Curtisa w 1980 roku. Tytuł drugiej płyty Closer wydaje się z perspektywy czasu proroczy. Studium wszechogarniającej rozpaczy, rozdarcia, cierpienia i depresji przenika do szpiku kości i niepokoi. Curtis na skutek choroby oddalał się coraz bardziej i bardziej, aż dotarł do krawędzi. Pochłonęła go otchłań, szaleństwo, które każdego dnia czaiło się gdzieś za rogiem.

Ten nakreślony przeze mnie obraz to zaledwie zalążek tego, co znajdziemy w książce. Jon Savage przez lata obracał się w tamtejszym  środowisku, będąc niejako świadkiem wydarzeń. Do Manchesteru przeprowadził się w 1979 roku, współpracował z Tony’m Wilsonem, przyjaźnił z Robem Grettonem (managerem zespołu) i Martinem Hannettem. W książce Przenikliwe światło, słońce i cała reszta, za wyjątkiem przytoczenia recenzji sprzed lat, nie pada ani jedno słowo dziennikarza. Savage zebrał wypowiedzi osób bliskich zespołowi. Układa z ich ustnych relacji pewną całość, która – jak sam się zarzeka – jest domknięciem rozdziału Joy Division w jego życiu.

Z obserwacji i wspomnień 36 osób (członkowie zespołu, management, środowisko muzyczne i dziennikarskie oraz osoby najbliższe zespołowi) wyłania się precyzyjny, szczery do bólu obraz. Przede wszystkim jest to portret zespołu – ich poszukiwanie tożsamości, przyjaźń między członkami grupy wraz z całym bagażem tarć, przygód, twórczego fermentu i trudnej sytuacji związanej z chorobą Curtisa. Dramatis personae snują jednak historię na szerszym tle Manchesteru, tamtejszej sceny muzycznej, początków wytwórni Factory Records. Wypowiedzi ułożone w sposób chronologiczny tworzą logiczną i spójną całość. Perspektywa zarówno świadków, jak i samych muzyków, uzupełniona fragmentami recenzji koncertów Joy Division, ich płyt czy innych artykułów w prasie, czyni tę historię kompletną i wielowymiarową.

Zapewne wiele osób zada tutaj pytanie, czy jest to książka wartościowa, wnosząca coś nowego do dyskursu o zespole, o którym powiedziano i napisano już wiele. Otóż tak. Jon Savage poprzez relacje ustne świadków próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Joy Division miało (i wciąż ma) tak olbrzymią moc oddziaływania na odbiorców. W Przenikliwym świetle, słońcu i całej reszcie Savage pokazuje, jak kształtowały się fenomen zespołu oraz legenda Iana Curtisa, a także nakreśla drogę, którą przeszli członkowie zespołu wraz z managementem, by wśród tak wielu niemożliwości stworzyć coś ponadczasowego. Dodatkowym atutem tej pozycji są anegdoty i historie, które pokazują tło wydarzeń: niesprzyjającą sytuację i atmosferę Manchesteru, które w dużej mierze determinowała muzykę zespołu (Liz Naylor niegdyś powiedziała o Unknown Pleasures: „oto ścieżka dźwiękowa mojego otoczenia”[5]) i całą tamtejszą scenę muzyczną. Dzięki temu możemy lepiej zrozumieć zarówno samo miasto, jak i ludzi w nim żyjących, który pragnęli poprzez twórczość wyrazić kłębiące się w nich uczucia i pragnienia, zapomnieć na chwilę o otaczającej ich rzeczywistości.


autor: Jon Savage
tytuł: Przenikliwe światło, słońce i cała reszta. Joy Division w ustnych relacjach
przekład: Filip Łobodziński
wydawnictwo: Kosmos Kosmos
miejsce i data wydania: Warszawa 2020
liczba stron: 336
oprawa: twarda


Słuchaj Joy Division w serwisach streamingowych:


[1] J. Savage, Przenikliwe światło, słońce i cała reszta. Joy Division w ustnych relacjach, Kosmos Kosmos, Warszawa 2020, s.129.

[2]Ibidem, s.226.

[3] Ibidem, s. 189.

[4] Ibidem, s. 191.

[5] Ibidem, s. 185.

]]>
http://zcyklu.pl/przenikliwe-swiatlo-slonce-i-cala-reszta-joy-division/feed/ 0
Alternatywa wobec mainstreamu http://zcyklu.pl/instant-classic/ http://zcyklu.pl/instant-classic/#respond Mon, 20 Jan 2020 17:10:21 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4231 Polska scena muzyczna pełna jest ciekawych artystów. Nie znajdziemy ich jednak na pierwszych stronach gazet między zdjęciami Edyty Górniak i Dody. Prawdziwe perełki muzyczne stronią od mainstreamu i tworzą w podziemiu.

We wrześniu miałam okazję porozmawiać z Rafałem Iwańskim – jedynym torunianinem w bydgoskim zespole Alameda 5. Muzyk zdradził mi, że każdego roku starają się zagrać przynajmniej jeden koncert w Toruniu i w Bydgoszczy. Występ w Toruniu odbył się pod koniec października w klubie NRD. To wydarzenie nie mogło mnie ominąć, gdyż z Bydgoszczy, stolicy polskiej alternatywy, wywodzi się wielu intrygujących twórców – jak choćby członkowie kolektywu Milieu L’acephale. To grupa zrzeszająca muzyków z Polski tworzących z dala od mainstreamu. By pojąć ich wizję artystyczną, trzeba zrozumieć ich interpretację surowości jako tego, co „niepochwytne, co wymyka się ekspansji zachodniej subiektywistycznej racjonalności, dla której człowiek jest duchową osią, dookoła której obraca się niemy świat”. Od mojej przeprowadzki do Torunia wypatruję każdego koncertu owych instrumentalistów, ściśle współpracujących z oficyną wydawniczą Instant Classic.

Najpiękniejsze momenty na koncertach artystów z kolektywu Milieu L’acephale następują, gdy wśród półmroku i otaczających mnie ludzi zamykam oczy. Odcięcie się od zmysłu wzroku i wyczuwalna energia innych osób daje możliwość doświadczania muzyki w zupełnie inny sposób. Kompozycje mogą wprowadzić odbiorcę w pewien rodzaj transu. Przeżycia, jakich doznaję, wolna od wrażeń wzrokowych, są naprawdę niezwykłe. Nie sposób ich porównać do tych, które odczuwamy podczas słuchania muzyki z nośników cyfrowych czy nawet analogowych. Co prawda, każdy z nich ma swoją specyfikę, nic jednak nigdy nie zastąpi dobrego koncertu.

Ilekroć nie uczestniczyłabym w Toruniu na koncertach zespołów wydawanych przez Instant Classic (jak choćby Jahna/Mazurkiewicz/Buhl, Lonker See czy właśnie Alamedy 5), zawsze mnie zachwycały. Wytwórnię stworzyli dwaj przyjaciele, Maciej Stankiewicz i Arek Młyniec. Pierwsze wydawnictwo labelu to solowy projekt X-NAVI:ET wcześniej wspomnianego Rafała Iwańskiego. Każde wydawnictwo Instant Classic zaskakuje – nie łączy ich bynajmniej styl muzyczny, gdyż spektrum gatunków jest naprawdę szerokie: od metalu aż po ambient.

Co tu dużo kryć, krakowska oficyna ma nosa do świetnych albumów. Jako przykład można podać choćby drugi longplay zespołu Lotto Elite Feline, który Gazeta Wyborcza uznała za jeden z najciekawszych w 2016 roku, czy głośny projekt Stara Rzeka, dostrzeżony przez Johna Dorana, redaktora naczelnego opiniotwórczego portalu „The Quietus”. Twórcę Starej Rzeki, Jakuba Ziołka, możemy śmiało nazwać muzycznym reprezentantem Polski na międzynarodowej arenie. Płyta Cień chmury nad ukrytym polem, dostrzeżona przez zachodnich krytyków, otwarła drzwi do wielkiej przygody Ziołka. Bydgoski muzyk systematycznie koncertuje poza Polską, a jego projekty takie jak Innercity Ensemble czy Alameda 5 zbierają dobre recenzje od zagranicznych krytyków.

Dzięki sukcesowi Starej Rzeki krakowski label stał się szerzej rozpoznawany i ceniony na całym świecie. Instant Classic zaczęło zdobywać coraz liczniejszych zwolenników poza granicami kraju. Jeśli się nie mylę, mają ich nawet więcej, niż w samej Polsce, co mnie aż tak bardzo nie dziwi – na palcach dwóch rąk mogę policzyć znajomych, którzy znają wydawnictwa krakowskiej oficyny. Nie widzę też większej możliwości zmiany – nie w kraju, gdzie 20% społeczeństwa deklaruje, że disco polo jest ich ulubionym gatunkiem muzycznym.

Niejednokrotnie prasa rozpisywała się o polskich artystach, którym nie udało się na zagranicznym rynku muzycznym, jak chociażby Tatianie Okupnik i Edycie Górniak. Artystki te niczym nie wyróżniają się na tle zagranicznych twórców. Nie tu upatrywałabym naszej siły. Mocny punkt Polaków stanowią choćby zespoły metalowe. Każdy już zapewne słyszał o zespołach Behemoth czy Vader, ale warto wspomnieć także o Mgle, Furii i Batushce, zyskujących coraz większą popularność. Metal karmi się lokalnością, co sprawia, że na zachodzie jest oryginalny i unikatowy. Tak samo jest z bydgoską sceną alternatywną, która wyrosła na muzyce yassowej – ma ona swój niepowtarzalny klimat. Jeśli chcemy rozpatrywać muzykę w kategorii „komu się udało”, to warto spojrzeć nie na polski mainstream, ale podziemnie, kryjące jeszcze wiele nieodkrytych perełek.

]]>
http://zcyklu.pl/instant-classic/feed/ 0
Gdy do głosu dochodzą młodzi http://zcyklu.pl/1966-rok-w-ktorym/ http://zcyklu.pl/1966-rok-w-ktorym/#comments Sun, 01 Dec 2019 19:01:57 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4096 Najbardziej w życiu cieszy mnie, że gustu muzycznego się nie dziedziczy. Inaczej byłabym wielką fanką disco lat 80. Na szczęście poszłam inną drogą niż moi rodzice – przebrnęłam przez wiele fascynacji, by na studiach zacząć zgłębiać na własną rękę historię muzyki popularnej. Nieprzerwanie od kilku lat odkrywam niesamowitych artystów i tło historyczno-kulturowo-ekonomiczne ich twórczości. A teraz z pomocą przybyła mi publikacja 1966. Rok, w którym eksplodowała dekada.

Autor, Jon Savage jest jednym z czołowych dziennikarzy muzycznych. Choć na język polski przetłumaczono wcześniej jedynie publikację England’s Dreaming. Historia punk rocka, pisał o zespołach takich jak Joy Divison i Sex Pistols czy różnych aspektach muzyki punkowej. W książce wydanej ostatnio przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej autor skupia się na roku, w którym dokonała się jedna z najważniejszych i najbardziej ekscytujących przemian w historii muzyki popularnej. Książka wspaniale przedstawia genezę czasów dzieci kwiatów, wybuchu rocka i ówczesnych dynamicznych zmian społecznych. 1966. Rok, w którym wybuchła dekada to publikacja podzielona na dwanaście esejów. Każdy z nich odpowiada jednemu miesiącowi. Autor bierze pod lupę wybrane wątki – sprzeciw wobec wojny w Wietnamie, sytuację kobiet, osób homoseksualnych i Afroamerykanów, pojawienie się na dużą skalę LSD – i postaci, na przykład Andy’ego Warhola, który zmieniał myślenie o sztuce i postulował jej interdyscyplinarność.

Lata 60. były trudnym czasem dla nastolatków. Tkwili w dziwnym punkcie. Czuli się niezrozumiani przez starsze pokolenie, które przeżyło wojnę i nosiło w sobie traumę. Prasa co chwila donosiła o możliwości wojny nuklearnej. Młodzi ludzie żyli w ciągłej niepewności, bali się o swoją przyszłość. Ich kulturą był pop, muzyka stała się pryzmatem, przez który patrzyli na świat. To był ich manifest. Chcieli prawdziwej zmiany. Muzyka i kultura przestały być tylko dobrą zabawą. Zyskały dużo większe znaczenie. Zaczęto odchodzić od tanecznych rytmów, by eksperymentować i wyrażać sprzeciw. Lata 60. to dekada, kiedy piosenka i jej przekaz nabrały ogromnej mocy. Młodzi buntowali się przeciwko wojnie w Wietnamie, konsumpcjonizmowi, zastanemu porządkowi świata. Zaczęły powstawać protest songi, chociażby te Dylanowskie, jednakże niektórzy uciekli w eskapizm. Umożliwiało to LSD – substancja, która stała się istotna już na początku lat 60. Zmieniała świadomość i potęgowała artystyczne ciągoty młodych do tworzenia własnego świata. Wielu muzyków, między innymi Beatlesi i The Byrds, tworzyło wtedy pod wpływem narkotycznych wizji.

Muszę być jednak zupełnie szczera. Książki Savage’a nie czyta się jednym tchem. Jej konsumpcja trwa długo, bo wzbudza ona w czytelniku głód wiedzy – nie sposób opanować chęci odtworzenia utworów, o których jest mowa. Autor opisuje je w taki sposób, że po prostu chce się poznać każdą piosenkę bliżej, poczuć, jak wybrzmiewa, zrozumieć, co przeżywali ludzie w latach 60., a można to zrobić tylko dzięki muzyce. Dlatego też niewątpliwie dużym atutem książki jest opracowana przez autora dyskografia – pokaźny spis albumów wydanych w tamtych czasach, który umożliwia czytelnikowi przeniesienie się kilka dekad wstecz.

Savage skrupulatnie prześledził notowania list przebojów, a także przekopał się przez ogromną część amerykańskiej prasy. Opisał widoczne przemiany, które dokonywały się w ciągu tygodni. Rok 1966 określił jako czas, w którym wszystko przyśpieszyło. To rok, który zaczął się popem, a zakończył powstaniem rocka. Ta nowa siła obezwładniła młodych ludzi i nic już nie było potem takie samo. Książka obfituje w odniesienia, które świetnie dopełniają całość. Ma się bowiem poczucie, że dzięki nim jest spójna i poszerza naszą wiedzę nie tylko z zakresu historii muzyki, ale także kontekstu społeczno-kulturowego.

To nie tylko pozycja dla muzycznych maniaków – jest ona doskonałym kompendium wiedzy o minionej dekadzie. Każda z postaci, którą przytacza Savage, zapisała się na kartach historii, a jej echo pobrzmiewa we współczesnej kulturze. Persony takie jak choćby Andy Warhol czy Joe Meek są ciągle obecne, nawet jeśli nie jesteśmy tego świadomi. Poznanie przeszłości owocuje zrozumieniem teraźniejszości, dlatego też warto sięgnąć po tę pozycję.


autor: Jon Savage

tytuł: 1966. Rok, w którym eksplodowała dekada

przekład: Mikołaj Denderski

wydawnictwo: Wydawnictwo Krytyki Politycznej

miejsce i data wydania: Warszawa 2019

liczba stron: 660

format: 132 × 210 mm

oprawa: miękka

]]>
http://zcyklu.pl/1966-rok-w-ktorym/feed/ 2
Magia winyli http://zcyklu.pl/magia-winyli/ http://zcyklu.pl/magia-winyli/#respond Tue, 27 Aug 2019 09:37:05 +0000 http://zcyklu.pl/?p=3412
Zawsze, kiedy wyobrażam sobie mój wymarzony wieczór, myślę o wygodnym fotelu, lampce dobrego wina i dźwiękach snujących się z płyt winylowych. Zapewne ktoś mógłby powiedzieć, że to sceneria odpowiednia dla podstarzałego intelektualisty – ja jestem jednak zaledwie dwudziestokilkuletnią kobietą. Skąd więc w owym obrazie obecność jednego z najstarszych nośników muzyki? Może w zgodzie z naszymi czasami powinniśmy zamienić gramofon na smartfon wyposażony w konto Spotify Premium oraz słuchawki?
Według badania CBOS z 2018 roku dotyczącego słuchania muzyki wśród Polaków[1] największą grupą wiekową, która sięga po winyle, stanowią słuchacze do 24. roku życia. Jest to powrót do zupełnie innej kultury, która intuicyjnie wydaje się obca młodym osobom. Co jest zatem tak magicznego w owych czarnych płytach, że coraz częściej sięgają po nie młodzi ludzie? Nikt nie wie, od czego tak naprawdę się zaczęło. Czy to hipsterzy wyciągnęli je ze strychu bądź przygarnęli spod śmietnika pod blokiem? Czy może wszechobecna retromania sprawiła, że i gramofon wrócił do łask? Tego nie wiem, rozumiem jednak potrzebę zatrzymania się w pędzie dnia codziennego na ten moment, kiedy igła po raz pierwszy dotyka rowka wyrytego w czarnej płycie, a czas na ułamek sekundy się zatrzymuje.

Winyl wymaga od odbiorcy aktywnego słuchania. Nie da się go włączyć w biegu jak playlisty na serwisie streamingowym, by leciała w tle; nie da się ustawić, by po ostatniej piosence odtwarzały się podobne kompozycje. Jego słuchanie jest swoistym rytuałem. Technologia z XIX wieku wymusza na odbiorcy uwagę. Najpierw ostrożnie wyciągamy płytę z papierowej okładki i delikatnie umieszczamy ją na talerzu gramofonu. Ustawiamy ramię przy zewnętrznej stronie czarnej płyty i opuszczamy igłę, która natrafia na wyryte rowki. Kilka sekund szumu, a potem do naszych uszu dobiegają pierwsze dźwięki. To jednak nie wszystko. Zapis dźwięku na płycie winylowej jest podzielony na dwie części – stronę A oraz stronę B. Każda z nich mieści maksymalnie 25 minut, po których igła gramofonu zatrzymuje się. Ta krótka przerwa, podczas której zmieniamy stronę płyty, daje nam chwilę na oddech i podtrzymuje nasze skupienie na muzyce.

Sam proces odbioru muzyki jest inny niż w przypadku nośników cyfrowych. Nie możemy odtworzyć utworów losowo. Winyl niejako wymusza na nas słuchania albumu według zamysłu artysty – od początku do końca, co w dzisiejszych czasach nie jest popularne. Już jakiś czas temu zatoczyliśmy koło i powróciliśmy do kultury singla, która dominowała w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. W dobie cyfryzacji mediów młody odbiorca jest zalewany nieskończoną ilością nowej muzyki. Codziennie do katalogu Spotify dołączają kolejne albumy, których nie sposób przesłuchać w całości. Ważniejszą rolę odgrywają zatem single, które stanowią wizytówkę całej płyty. Zresztą w pędzie dnia codziennego najłatwiej jest wybrać jedną z playlist na serwisie streamingowym. Nie musimy sami szukać muzyki, to aplikacja wybiera za nas. To powoli sprowadza muzykę do formy muzaka – przestajemy zapamiętywać tytuły utworów, potem nie odróżniamy jednej kompozycji od drugiej, aż w końcu wszystko zlewa się w całość. Rytuał, którym jest słuchanie płyt winylowych, nie degraduje muzyki do roli tła. Podział albumu na dwie strony pozwala na celebrację muzyki i pomaga w skupieniu się – łatwiej się skoncentrować podczas dwudziestokilkuminutowego muzycznego bloku niż na całym pięćdziesięciominutowym albumie.

Dźwięk pochodzący z płyt gramofonowych także brzmi inaczej. Przede wszystkim jest ciepły i bardziej przestrzenny. Nośnik analogowy, w przeciwieństwie do cyfrowego, nie ma kompresji dźwięku, co za tym idzie – brzmienie nie traci wierności względem oryginału, zamysłu artysty i inżyniera dźwięku, nie staje się także płaskie. Specyficzny dla winylu jest także nieodłączny cichy szum powstający na skutek kontaktu igły z powierzchnią płyty, który dodaje pewnego uroku całemu rytuałowi słuchania.

Obecnie dystrybucja skupia się na wydawaniu muzyki w Internecie, na płytach CD i winylach. Tłocznie przeżywają swój renesans – pojawia się ich coraz więcej, a i wytwórnie są bardziej skore, by albumy tłoczyć także na analogowym nośniku. Mankamentem jest jednak cena. Winyle są około dwóch razy droższe niż przeciętna płyta kompaktowa. Z pewnością żywimy przez to większy szacunek do czarnych płyt, mamy także poczucie ekskluzywności – zwłaszcza przy edycjach limitowanych bądź rzadkich egzemplarzach. Z pomocą przychodzą nam tu coraz popularniejsze giełdy płytowe skupiające melomanów zainteresowanych winylami, a także serwisy aukcyjne, na których kolekcjonerzy łowią wyjątkowe okazy.

Winyl nie jest jednak nośnikiem pozbawionym wad. Pomijając już, że samo kupowanie płyt to kosztowne hobby, przede wszystkim do ich odtwarzania potrzebujemy odpowiedniego sprzętu. Nie wystarczą nam laptop czy smartfon – w zasadzie te urządzenia są nam zbędne. Gramofon, w Polsce potocznie nazwany adapterem, można kupić w cenie od kilkuset złotych. Trzeba też zwrócić uwagę na to, że nośnik analogowy jest podatny na zarysowania. Należy się z nim obchodzić ostrożnie – jeśli źle użytkujemy gramofon, igła może nieodwracalnie zniszczyć winyle. Czarne płyty należy także odpowiednio przechowywać, gdyż są wrażliwe na ciepło, wilgoć i  odkształcenia.

Pomimo wszystko myślę, że warto zaprzyjaźnić się z winylami. Dla mnie najważniejszym aspektem ich słuchania jest to, że ofiarowują mi moment, w którym się zatrzymuję, przestaję robić inne rzeczy i myśleć o tysiącu różnych spraw i po prostu poświęcam się w stu procentach muzyce. Płyty winylowe to nośnik, który po prostu się słucha – czy w fotelu z lampką wina, czy w gronie przyjaciół melomanów – to już zależy tyko od ciebie, drogi czytelniku.


[1] Słuchanie muzyki, Komunikat z badań nr 102/2018, Centrum Badania Opinii Społecznej, [online:] https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2018/K_102_18.PDF.

Ostatnio o muzyce pisaliśmy jeszcze przy okazji wywiadu ze współorganizatorką festiwalu Project Masow oraz recenzując film Yesterday. A dawno, dawno temu Michał Ciemniewski prowadził cykl Muzyka dla mas/nas.
]]>
http://zcyklu.pl/magia-winyli/feed/ 0