Nordisk kino – Z CYKLU http://zcyklu.pl rozwijamy kulturę Wed, 04 Nov 2020 16:48:39 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.9 Seriale skandynawskie cz.1 http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/seriale-skandynawskie-cz-1/ http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/seriale-skandynawskie-cz-1/#respond Wed, 04 Nov 2020 16:48:37 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4956 Nadszedł już listopad – miesiąc, którego szczerze nie cierpię. Nie znoszę porannej mgły i/lub smogu, ciężkich chmur na niebie, beznadziejnej pogody i równie beznadziejnego samopoczucia. Ale mimo wszystko to dobry czas na wskoczenie pod kocyk z ciepłą herbatką i bezkarne oglądanie seriali.

Wyznaję zasadę, że czasem dobrze odpocząć od wszystkiego – obowiązków, przykrych spraw, ludzi i nawet tego, co się lubi. Dlatego w tym semestrze odpoczywam od norweskiego i utrwalam wiedzę, oglądając seriale – ale nie tylko norweskie! Chociaż te oczywiście zajmują mnie najbardziej i najmocniej cieszą moje serduszko (szczególnie, gdy całkiem przyzwoicie rozumiem, co mówią bohaterowie!).

1. Wikingowie, tyt. oryg. Vikings, dramat historyczny, Irlandia/Kanada. Sezony: 6. Występują: Travis Fimmel, Katheryn Winnick, Alexander Ludwig, Clive Standen, Gustaf Skarsgård, George Blagden
Do obejrzenia na Netfliksie

Wikingowie to jeden z pierwszych seriali, w którym się zakochałam. Mimo że nie jest to produkcja skandynawska, a większość obsady pochodzi z innych części świata, to absolutnie warto ją obejrzeć. A wiem, że są jeszcze osoby, które nie znają Wikingów (z kimś takim mieszkam!).

Okolice roku 2013 były dość przełomowe, ponieważ wtedy zaczęto zwracać uwagę na Północ i sięgać po to, co ma nam do zaoferowania. Zwiększyło się zainteresowanie tematyką wikingów i krajów nordyckich, co przełożyło się na powstanie jednej z moich ulubionych animacji Jak wytresować smoka. Potem pojawił się Thor i brakowało już tylko serialu – i proszę bardzo, w 2013 roku wystartowali Wikingowie.

Jest to historia o legendarnym Ragnarze Lothbroku, ambitnym i odważnym żeglarzu, który patrzy tęsknie na Zachód, a jednocześnie traci zainteresowanie wyprawami na tereny bałtyckie. Gdyby Ragnar zdusił w zarodku swoje pragnienia, pewnie nigdy niczego by nie odkrył. Na szczęście jego dobrym przyjacielem jest Floki, nieco szalony szkutnik, który o łodziach wie wszystko. Później akcja nabiera tempa: Ragnar, w tajemnicy przed jarlem Haraldsonem, zbiera ekipę i rusza na Zachód, zmieniając tym samym historię wikingów. Przy okazji rozpętuje konflikt, który ostatecznie staje się fundamentem jego przyszłej pozycji. Lecz największym zagrożeniem dla Ragnara jest on sam.

Wikingów możemy obejrzeć na Netfliksie, a dzięki sześciu sezonom będzie to dłuższa rozrywka. Przyznam szczerze, że po śmierci Ragnara sama straciłam serce do tego serialu i go zaniedbałam. Do tego czasu jednak zachwycała mnie scenografia i kostiumy, całkiem niezła dbałość historyczna i bezboleśnie przekazywana wiedza. Dużym plusem są naprawdę wyraziste postaci, bo poza rewelacyjnym Travisem Fimmelem świetnie spisali się też odtwórcy ról m.in. Flokiego, Lagerthy czy Ivara (którego po cichu nazywam niezłym czubem). W dodatku mamy tu piękne widoki i rewelacyjną muzykę Wardruny – czego chcieć więcej? Można przymknąć oko na niektóre potknięcia produkcji.

2. Norsemen, tyt. oryg. Vikigane, komedia, Norwegia. Sezony: 3. Występują: Nils Jørgen Kaalstad, Kåre Conradi, Trond Fausa Aurvaag, Silje Torp, Kristine Riis
Do obejrzenia na Netfliksie

Generalnie nie lubię komedii i unikam ich, jak mogę. Jestem chyba po prostu ponurakiem, z którym niewiele da się zrobić. Niedawno jednak byłam na dłuższym zwolnieniu, więc szukałam jakiegoś serialu, żeby się tak nie nudzić. Trafiłam właśnie na Norsemen i najpierw się ucieszyłam, a potem… O nie, mówią po angielsku… O nie, to komedia! Byłam bliska skreślenia tego tytułu, ale coś mnie tknęło i zaryzykowałam – to był dobry pomysł. Norsemen to boski serial!

Prawdą jest to, że nikt nie śmieje się tak z Norwegów jak oni sami. Trafiamy więc w tej produkcji do roku 790, do ery wikingów, ale jest to absolutne przeciwieństwo wyżej omawianego serialu. Wioską Norheim rządzi rozsądny wódz Olav z żoną Hildur u boku – blondwłosą pięknością, która lubi wygodę i umie o nią zadbać. Olav ma też brata Orma – mówiąc delikatnie – nieco specyficznego. Na głównej scenie pojawiają się również wesoły grubasek Arvid, zabójcza Frøya, przebiegła Liv, biedny niewolnik Kark i mocno denerwujący znawca sztuki Rufus. Na nieco dalszym planie jest jeszcze jarl Varg, łysy jegomość bardzo przewrażliwiony na punkcie owłosienia. Norheim jest spokojną wioską, w której mieszkańcy wiodą równie beztroskie życie – kobiety doglądają porządku, mężczyźni wypływają na łupieżcze wyprawy, wracają ze zdobyczami, bawią się do rana… Jednak pewnego dnia umiera Olav i wbrew jego woli następcą zostaje Orm, który – jak wspominałam – nie jest do końca udanym wikingiem…

W Norsemen nie brakuje zabawnych intryg, które czasami są tak grubymi nićmi szyte, że łapiemy się za głowę, kiedy mieszkańcy czy wojownicy się na nie nabierają. Dodaje to jednak mnóstwo uroku i lekkości serialowi. Orm, wódz Norheim, w wolnych chwilach dzierga na drutach, nie potrafi walczyć, a wyprawy wikingów napawają go panicznym lękiem. Próbuje z Rufusem stworzyć centrum kultury w wiosce i wybudować antyczny amfiteatr, w którym grano by sztuki wielkich mistrzów. Cały czas bohaterom grozi niebezpieczeństwo, którego zdają się nie zauważać nawet wtedy, gdy stoi obok.

Polecam ten serial absolutnie każdemu – nawet takim ponurakom jak ja. Soundtrack podobnie jak w Wikingach uzupełnia Wardruna, co tylko podkreśla komizm i pastisz całej produkcji. W scenariuszu nie brakuje znanych klisz jak „Winter is coming” albo „Make Norheim great again”. Serial, jak większość produkcji NRK, ma niski budżet, ale poza rewelacyjną grą, świetną scenografią i naprawdę udanym scenariuszem nic więcej mu nie potrzeba.

3. Facet na święta, tyt. oryg. Hjem til jul, dramat/komedia, Norwegia. Sezony: 1. Występują: Ida Elise Broch, Stian Blipp, Ole Christoffer, Sofia Frøysaa, Samanta Gurah
Do obejrzenia na Netfliksie

Kolejna komedia! Ma tylko jeden sezon, a w dodatku odcinki trwają niecałe trzydzieści minut, więc to serial na raz. Facet na święta to produkcja równie odjechana, co pouczająca i rozczulająca. Bawi, ale jednocześnie zostawia mądre przesłanie.

Johanne skończyła trzydzieści lat i pracuje jako pielęgniarka w szpitalu miejskim. Lubi swoją pracę i swoich pacjentów, którym stara się poświęcać jak najwięcej czasu. Mieszka z najlepszą przyjaciółką i nie ma faceta. Mimo że jej rodzina jest kochająca, ciepła i wyrozumiała, to wykorzystuje każdą okazję, by dać bohaterce do zrozumienia, że czas najwyższy na miłość… Johanne zbywa te uwagi uśmiechem, ale pewnego dnia nie wytrzymuje i mówi, że kogoś ma. A co więcej – przyjdzie z tą osobą na świąteczną kolację. Wesoła rodzinka wpada w euforię, a Johanne w rozpacz: jak znaleźć faceta w trzy tygodnie?!

Zaczynają się więc gorączkowe poszukiwania idealnego partnera. W tej grze dozwolone są wszystkie chwyty – łącznie z Tinderem. Johanne w ciągu miesiąca zalicza więcej randek niż w ciągu całego życia, a my za każdym razem albo śmiejemy się z nią, albo płaczemy, albo denerwujemy. Facet na święta to jednak ładna opowieść o poszukiwaniu tego, co najważniejsze – nawet jeśli nie jest to koniecznie wymarzony osobnik płci męskiej. Bohaterka w końcu uświadamia sobie, że najważniejsi są ludzie, którzy nas otaczają, a jakby to ujął Robert „Bobby” Singer z Supernatural: family don’t end with blood. Przyprowadza oczekiwanego gościa na rodzinną wigilię, ale zaprasza też tych, którzy są jej bliscy.

Facet na święta bawi i poucza w łagodny sposób. Twórcy wytykają współczesną pogoń za partnerem i koniecznością sprostania oczekiwaniom stawianym przez społeczeństwo. Śmieją się z przypadkowych randek z Tindera, a my – nawet jeśli mamy tam konto – śmiejemy się razem z nimi. Po seansie będziecie rozbawieni, ale jednocześnie poczujecie przyjemne ciepło na serduszku, bo być może nie mamcie partnera/ki, lecz w waszym życiu jest ktoś inny, komu na was zależy.

Dodatkowo, oko cieszy świetna scenografia i przepiękne, nastrojowe kadry ze świątecznej Norwegii, co dla mnie jest absolutnie rozkoszne.

4. Przybysze, tyt. oryg. Fremvanderne, sci-fi/komedia kryminalna, Norwegia. Sezony: 1, drugi w przygotowaniu. Występują: Nicolai Cleve Broch, Krista Kosonen, Ágústa Eva Erlendsdóttir, Ragnhild Gudbrandsen
Do obejrzenia na HBO

Przybysze to moje odkrycie z zeszłego roku. Na początku zniechęcił mnie gatunek science fiction, bo raczej za sobą nie przepadamy. Postanowiłam jednak obejrzeć jeden odcinek i potem zdecydować, co dalej. Obejrzałam ostatecznie cały sezon w dwa dni i niecierpliwie czekam na kolejny. Przybysze to świetna mieszanka sci-fi, komedii kryminalnej oraz satyry.

Zaczyna się tajemniczo – od rozbłysków na całym świecie. Po każdej serii z wody wyłaniają się ludzie. Są to różni przybysze z przeszłości – bliższej, XIX-wiecznej, znacznie dalszej, bo z epoki wikingów, no i najdalszej – epoki kamienia. Skąd się wzięli? Dlaczego przenoszą się do XXI wieku? I najważniejsze – jak ich odesłać z powrotem?!

Mija kilka lat i nowi przybysze stanowią już część społeczeństwa. Niektórzy z nich całkowicie się zasymilowali, podjęli pracę czy studia, inni tylko częściowo. Nie wzbudzają aż takich emocji, jak na początku. Alfhildr Enginnsdottir, przybyszka z XI wieku, zaczyna pracę w policji jako detektyw. Tworzy duet z niejakim Larsem Haalandem, typowym policjantem: zmęczony życiem, rozwodnik z nastoletnią córką i uzależniony od pewnego specyfiku. Dostają szansę, aby się wykazać, gdy dochodzi do morderstwa kobiety z przeszłości.

Przybysze mają po części przewidywalną fabułę, ponieważ partnerzy na początku za sobą nie przepadają, a potem się docierają, prosta sprawa kryminalna to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej… Byłby to pewnie całkiem standardowy serial, gdyby nie jego różnorodni bohaterowie. Rolę imigrantów politycznych czy zarobkowych przejęli ci pochodzący z różnych epok. I to nawet dosłownie, bowiem mają typowe problemy z odnalezieniem się w obcym miejscu, kłopoty finansowe, wykonują „poniżające” fizyczne zawody, padają też ofiarą nacjonalistycznej wrogości. Stwierdzenie „Norwegia dla Norwegów” w tym kontekście jest absurdalne, ale niesie prosty przekaz – nie lubimy obcych.

Przybysze to wielowarstwowa opowieść o różnicach w społeczeństwie i sposobach na radzenie sobie z problemami. Myślę nawet, że kwestie kryminalne zostają grzecznie na dalszym planie, dając wybrzmieć historiom poszczególnych bohaterów, którzy mimo pochodzenia z różnych epok mają podobne problemy. Świetna jest też mieszanka teraźniejszości z przeszłością – po ulicach współczesnego Oslo jeżdżą prawdziwe dorożki, wikingowie świętują w parkach, a gdzieś na uboczu życie wiodą przodkowie z epoki kamienia.

Długo by mówić o zaletach – oglądajcie!

5. Ragnarok, fantasy, Dania/Norwegia. Sezony: 1, drugi w przygotowaniu. Występują: David Stakston, Jonas Strand Gravli, Herman Tømmeraas, Emma Bones, Gísli Örn Garðarsson
Do obejrzenia na Netfliksie

A co gdyby nordyccy bogowie żyli wśród nas?

Mieszkańcy Eddy, małego miasteczka w Norwegii, najdłużej czcili pradawnych bogów i jako ostatni w kraju przyjęli chrześcijaństwo. To właśnie tam po latach wracają nastoletni bracia Magne i Laurits wraz z matką. Przenoszą się do lokalnego liceum i próbują zaaklimatyzować, znaleźć przyjaciół i sens życia. Wszystko zaczyna się jak typowy serial dla nastolatek, dopóki nie okazuje się, że Magne jest obdarzony dziwnymi mocami, a miastem rządzi potężna rodzina olbrzymów. Wszystko to we współczesnej pięknej Norwegii, z aktualnymi problemami w tle – jak np. zanieczyszczenie środowiska prowadzące do katastrofy klimatycznej.

Starcie pradawnych mocy na współczesnym gruncie było niezłym pomysłem, ale z samym wykonaniem, jak zwykle, wyszło różnie. Ode mnie plus za klimat, który nie jest ani za lekki, ani zbyt cukierkowy, jak typowe produkcje amerykańskie. Jest dobrze wyważony: poważny wtedy, gdy należy zachować powagę, zabawny wtedy, gdy trzeba rozładować sytuację. Serial łapie jednak czasami dłużyzny, co osobiście mnie irytowało i wtedy zaglądałam na Messengera, ale z drugiej strony nie jest naładowany efektami specjalnymi, nie ma wybuchów, fajerwerków i innych cudów, które by zniszczyły tę produkcję. Młodzi odtwórcy ról wypadają bardzo naturalnie, czasami aż ma się wrażenie, że wzięto dzieciaki prosto z ulicy – co mimo wszystko jest plusem, bo historia staje się dla nas bardziej przystępna, a postaci bliższe. Mam mieszane uczucia co do wątku ekologicznego, czasami miałam wrażenie, że twórcy zbyt nachalnie zwracają na niego uwagę i za moment wyskoczy tablica z napisem „Dbajcie o świat, ludzie!”. Mimo wszystko jest to ważny motyw, zwłaszcza współcześnie, gdy faktycznie stoimy na granicy – trochę jak przed Ragnarokiem.

Ragnarok wzbudza skrajne emocje, nie da się obok niego przejść obojętnie, więc myślę, że warto się z nim zapoznać. Język mówiony jest na tyle przyjemny, że osoby uczące się norweskiego wyłapią sporo nowych zwrotów.

Dobrnęliśmy do końca pierwszej części zestawienia seriali na jesień. Tym razem, trochę przypadkiem, skupiałam się głównie na norweskich produkcjach, co musicie mi wybaczyć! W kolejnym artykule wprowadzę już tytuły z całego regionu – nie każdy żyje Norwegią jak ja. Do tego czasu polecam kocyk, herbatkę i oglądanie!

A ja kończę Norsemen, zabieram się za Miasto niedźwiedzia i planuję kolejny tekst dla was.

Ha det!

]]>
http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/seriale-skandynawskie-cz-1/feed/ 0
Kryminały na ochłodę http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/kryminaly-na-ochlode/ http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/kryminaly-na-ochlode/#respond Mon, 31 Aug 2020 16:07:03 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4848 Miałam piętnaście lat, gdy w bibliotece przypadkiem wypożyczyłam kilka części Sagi o Ludziach Lodu i pomyślałam sobie: „Rety, to Trondheim musi być piękne, a norweski to chyba śmieszny język”. Wtedy próbowałam uczyć się go na własną rękę (szło mi to różnie). Oglądałam też sporo kryminałów – koniecznie ze Skandynawii – bo podobało mi się brzmienie języków tego regionu. Od tamtego czasu poznałam podstawy szwedzkiego, które dają o sobie znać podczas nauki norweskiego, ale jeden i drugi język przydaje się, gdy oglądam filmy. Serie kryminalne, rzecz jasna.

1. Seria Varg Veum – Instynkt wilka

Norweskiego detektywa z Bergen powołał do życia pisarz Gunnar Staalesen, który napisał o nim aż dziewiętnaście utworów (siedemnaście powieści oraz dwa opowiadania). Do tej pory sfilmowano dwanaście z nich – po sześć w serii.

Instynkt wilka – gorzkie kwiaty to pierwszym norweski film, który miałam przyjemność obejrzeć. Gdy córka znanej polityk Vibeke Farang zostaje uznana za zaginioną i policja wszczyna śledztwo w tej sprawie, do sprawy przypadkowo włącza się detektyw Varg Veum (Trond Espen Seim). Po pewnym czasie odkrywa on, że poszukiwana jest nie tylko córka pani Farang, lecz także jej kochanek, Karsten Aslaksen, który zniknął bez śladu. Veum odnajduje go, gdy mężczyzna ukrywa się w domku letniskowym. (Po norwesku nazywa się to ei hytte – i kryje się za tym wręcz cała kultura wyjazdów do hytte. Większość szanujących się Norwegów ma gdzieś swoją hytte, do której wyjeżdża przy każdej okazji – święta, weekend, wakacje, urlop, urodziny… Ciekawe, że z części z nich można dowolnie korzystać w trakcie, powiedzmy, wędrówki: wchodzimy do domku, nocujemy, zostawiamy po sobie porządek i idziemy dalej). Odnaleziony Aslaksen nie jest jednak w stanie odpowiadać na żadne pytania, a wkrótce okazuje się, obie sprawy wiążą się znacznie mocniej, niż mogłoby się wydawać na początku.

Plusem tej serii są dobre zdjęcia – choć trzeba wziąć pod uwagę, że Bergen należy do najbardziej deszczowych miast, wydaje mi się więc, że całkiem nieźle nadaje się do filmów kryminalnych: szare, trochę ponure, przez to tajemnicze i mroczne zarazem. Doceniam także oszczędność w środkach: unikniemy bezsensownych pościgów, wybuchów i strzelanin, a w zamian dostajemy wyrazistych i konkretnych bohaterów.

Instynkt wilka – gorzkie kwiaty otwiera serię, ale nic nie stoi też na przeszkodzie, żeby oglądać jej części w dowolnej kolejności (sama tak zrobiłam). Zdecydowanie lepszy jest Mord w Bergen, od niego więc można zacząć przygodę z Vargiem i deszczowym Bergen.

2. Trylogia Millennium

Trylogia szwedzkiego dziennikarza Stiega Larssona wzbudzała ogromne emocje. Szybko stała się też bestsellerem, czego autor niestety nie doczekał, ponieważ zmarł nagle na zawał w 2004 roku. Nakręcono szwedzkie filmy oraz serial, powstała także amerykańska Dziewczyna z tatuażem, a dwa lata temu – Dziewczyna w sieci pająka. Toczyły się liczne dyskusje, która Lisbeth jest lepsza (Noomi Rapace czy Rooney Mara?) albo który Mikael jest przystojniejszy (Daniel Craig czy Michael Niqvist? Dla mnie chyba jednak Craig!). Sprawa przycichła, dopóki szwedzki dziennikarz David Lagercrantz nie wkroczył na scenę, oznajmiając, że oto stworzył kolejną część z cyklu o Lisbeth i Mikaelu.

Dla przypomnienia: bohaterem cyklu jest Mikael Blomkvist, jeden z nielicznych uczciwych i rzetelnych dziennikarzy ze Sztokholmu. Właśnie został skazany na sześć miesięcy za zniesławienie biznesmena handlującego bronią i nieuchronnie zbliża się czas, gdy będzie musiał odbyć wyrok. Zanim to jednak nastąpi, bohater przyjmuje dziwne zlecenie od człowieka mieszkającego na wyspie na końcu świata, któremu ktoś nie daje zapomnieć o dawno zaginionej – i uznanej za zmarłą – kuzynce. Prowadząc własne śledztwo, Blomkvist zagłębia się w nazistowską historię rodu zleceniodawcy, a pomaga mu genialna, choć nieco dziwna, hakerka Lisbeth Salander.

Zaletę szwedzkiej serii stanowi to, że nie jest przekombinowana, a reżyser, Niels Arden Oplev, przejął to, co stworzył Larsson – Blomkvist więc niczym szczególnym się nie wyróżnia i przypomina faceta, którego można spotkać w sklepie, a Lisbeth nie została ujarzmiona, nosi czarne ciuchy, jest mrukliwa i niebezpieczna, a zarazem serdeczna i oddana. Od czasu do czasu reżyser ujawnia jakieś fakty z życia bohaterów, które pomagają zrozumieć ich postępowanie, ale generalnie ich relacja pozostaje na tyle spokojna, że nie przyćmiewa fabuły filmu, w którym panuje przyjemna równowaga: wątek kryminalny łączy się z obyczajowym, nie mamy tutaj żenującego love story ani babcinych morałów.

3. Seria o Departamencie Q

Na koniec moja ulubiona seria, którą odkryłam przypadkiem – ale zakochałam się natychmiast. Filmową przygodę z ponurym Carlem Mørckiem i przeuroczym Assadem zaczynamy od Kobiety w klatce. W moim pierwszym tekście pisałam o Kartotece 64 (o matko, to było rok temu!), do którego – oczywiście – też odsyłam.

Departament Q ma swoją siedzibę w Kopenhadze i zajmuje się nierozwiązanymi sprawami sprzed lat. Tak jak wtedy pisałam – dla mnie jedną z największych zalet jest to, że widz towarzyszy bohaterom w rozwiązywaniu spraw, wnika w ten mroczny klimat, a jednocześnie zostają nam zaoszczędzone bezsensowne strzelanki.

Zacznijmy od początku. Główny bohaterem filmu Mikkela Nørgaarda jest detektyw Carl Mørck (Nikolaj Lie Kas), który zmaga się z traumatycznymi wspomnieniami i poczuciem winy po nieudanej akcji, w której ucierpieli jego najbliżsi współpracownicy. Przełożony Carla, wiedząc, że ten nie nadaje się jeszcze do powrotu do normalnej pracy, proponuje mu „odpoczynek” w Departamencie Q – w sprawach nierozwiązanych. Jego zadanie ma polegać na zamykaniu niewyjaśnionych dochodzeń, ale – czemu by nie – Carl Mørck ani myśli słuchać szefa i wypełniać nudnych obowiązków. Rzuca się w wir pracy i wznawia śledztwo w sprawie domniemanego samobójstwa parlamentarzystki Merete Lynggaard (Sonja Richter), a pomaga mu radosny i pozytywnie nastawiony do wszystkiego Assad (Fares Fares).

Nie zaskakuje już nikogo to, że główny bohater ma jakąś straszną przeszłość, złe wspomnienia, wypalił się zawodowo albo jest starym, nieco znudzonym wyjadaczem – lub wszystko jednocześnie. Carl Mørck idealnie wpasowuje się w ten schemat, który pewnie byłby nie do zniesienia, gdyby nie jego pomocnik Assad, który swoim humorem nadaje lekkości większości scen i przełamuje mroczną atmosferę. Assad i Carl tworzą świetny team, nawet jeśli nie chcą sami tego przyznać – idealnie się uzupełniają, i to zarówno pod względem doświadczenia zawodowego, jak i charakteru.

Film potrzebuje chwili, żeby się rozkręcić – ale warto to przeczekać. Mocniejsze sceny służą ukazaniu beznadziejnej sytuacji młodej kobiety i ukazują okrucieństwo, ale nie pełnią funkcji „przemocowego zapychacza”. Dobrym pomysłem było wprowadzenie dwutorowej narracji, dzięki której obserwujemy zmagania głównego bohatera przeplatane z przeżyciami Merete. Rozwiązanie intrygi jest inne, niż moglibyśmy się spodziewać, a surowe ujęcia i brutalność, z jaką traktowana jest ofiara, powodują ciarki na plecach.

Ponieważ dawno nie pisałam o kinie skandynawskim, pomyślałam, że na początek wybiorę trzy serie, które najbardziej przypadły mi do gustu. Poza tymi mamy jeszcze do wyboru zarówno filmy, jak i serial z serii o Wallanderze, a także Morderstwa w Fjällbace – serię sześciu filmów nakręconych na podstawie powieści Camilli Läckberg. Nie można też zapominać o pojedynczych obrazach, jak Łowcy głów czy Biały labirynt (o którym pisałam w poprzednim tekście – produkcje Nordisk Filmu).

Wakacje dobiegają końca, więc warto obejrzeć coś nowego. Osobiście przymierzam się do obejrzenia kilku norweskich seriali, bo ile mogę sobie tłumaczyć, że jeg snakker bare litt norsk („mówię tylko trochę po norwesku”)!

Może to dobry pomysł na następny raz – kto z nas nie lubi seriali? Ha det bra!

]]>
http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/kryminaly-na-ochlode/feed/ 0
Produkcje Nordisk Filmu http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/produkcje-nordisk-filmu/ http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/produkcje-nordisk-filmu/#comments Tue, 19 Nov 2019 13:41:38 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4040 Nie przepadam za listopadem. Nie lubię tych długich, ponurych wieczorów ani atmosfery przemijania, ani ogólnie wyczuwalnego smutku. Denerwuje mnie także bezsensowna przedświąteczna gorączka sklepowa – ledwo co zapalimy znicze na grobach bliskich, a za chwilę na każdej wystawie sklepowej pojawia się Święty Mikołaj z reniferami. By nie zwracać większej uwagi na listopad, spędzam czas na oglądaniu filmów. Pomyślałam, że cykl Nordisk kino świetnie komponuje się z Nordisk Filmem. Do dzieła!

Na początek kilka słów wprowadzenia. Nordisk Film to skandynawska wytwórnia filmowa założona przez Olego Olsena w 1906 roku w Valby (dzielnicy Kopenhagi – po dziś dzień tu znajduje się główna siedziba firmy). Co ciekawe – jest to jedna z pierwszych wytwórni filmowych na świecie. NF wspiera filmowców na różnych etapach prac. W 1996 roku wytwórnia nawiązała współpracę z Egmontem, nordycką grupą medialną. Z NF wyszło już mnóstwo produkcji, tym razem podzielę się z Wami tytułami, które ostatnio najbardziej przypadły mi do gustu.

1. Winni (tyt. oryg. Den skyldige), reż. Gustav Möller, Dania 2018. Wyst. Jakob Cedergren, Jessica Dinage, Omar Shargawi.

Show jednej postaci. Wystarczy w miarę pobieżnie prześledzić filmowe kariery Colina Farrella czy Toma Hardy’ego, by skojarzyć schemat – 90-minutowy film o facecie rozmawiającym przez komórkę. Wygląda na odgrzewany kotlet, lecz mimo wszystko to całkiem niezła produkcja. Bohater, Asger Holm, to policjant pracujący w 112. Spotykamy go, gdy niecierpliwie oczekuje końca swojej zmiany. Bez mrugnięcia okiem pomaga potrzebującym i udziela porad bezczelnym, wulgarnym telefonującym. W pewnym momencie dzwoni kobieta z informacją, że została porwana i uwięziona w samochodzie, który zmierza w nieznanym kierunku. Gdy połączenie urywa się znienacka, rozpoczyna się właściwa część akcji. Jednocześnie reżyser nienachalnie zwraca uwagę widza na bohatera – zabandażowany palec, odbieranie telefonu od dociekliwej dziennikarki i niespokojne zachowanie Holma. Zaczynamy więc zauważać, że funkcjonariusz chyba ma coś za uszami.

Ze względu na ograniczenie obrazu do zamkniętej przestrzeni dyspozytorni i jednego bohatera reżyser musiał przede wszystkim skupić się na dobrych dialogach. Oglądając, zdajemy sobie sprawę, jak ciekawy można zrobić film, operując jedynie dialogiem. Reżyser zdaje się na naszą wyobraźnię i podsuwa tylko różne dźwięki oraz stymulanty: płacz kobiety, głos przerażonego dziecka, rozmowa z mężczyzną. Zostajemy uwięzieni wraz z Holmem i to, czego nie dostrzegamy na ekranie, widzimy oczami wyobraźni. Napięcie rodzi więc to, czego nie jesteśmy w stanie zobaczyć. Sam Jabob Cedergren, odtwórca głównej roli, dźwiga na barkach ciężar opowieści – dzięki mieszaniu irytacji oraz chęci pomocy, poczucia winy oraz obowiązku, profesjonalizmu oraz strachu tworzy wielowymiarową postać, dla której cała sytuacja to także okazja do spowiedzi i przewartościowania niektórych spraw.

Reżyser daje nam produkcję wychwalającą niewidzialnych bohaterów, jakimi są pracownicy 112, ale też historię o władzy i trudach podejmowania decyzji. Jednocześnie wskazuje na to, że wydawane sądy mogą mieć różne konsekwencje – ratując jedno życie, możemy zniszczyć drugie.

2. Festen, reż. Thomas Vinterberg, Dania, Szwecja, 1998. Wyst. Ulrich Thomsen, Henning Moritzen, Thomas Bo Larsen.

Festen trochę kojarzy mi się z literackim odkryciem tego roku, jakim jest dla mnie Helga Flatland, autorka Współczesnej rodziny. W trakcie przyjęcia rodzinnego na jaw wychodzą długo skrywane sekrety, które – rzecz jasna – szokują przynajmniej większość bohaterów. Tyle tylko, że reżyser Vinterberg wyznaje raczej zasadę „albo grubo, albo wcale”. Helge, znany i lubiany właściciel pensjonatu, dobry mąż oraz przykładny ojciec czwórki dzieci, okazuje się wilkiem w owczej skórze. Nie wiem, co jest gorsze – to, że kilkanaście lat wykorzystywał seksualnie dwójkę swoich dzieci, czy to, że robił to za cichym przyzwoleniem żony.

Wykorzystywane dzieci nie są w stanie prowadzić normalnego życia. Linda decyduje się na samobójstwo, nie znalazłszy ratunku dla siebie, a jej brat bliźniak Christian, załamany śmiercią ukochanej siostry i niemogący nawiązać zdrowej relacji z kobietą, podczas urodzin ojca postanawia zapoznać szacowne grono gości z rodzinnymi tajemnicami. Wydaje się, że reakcja powinna być jedyna słuszna – potępiamy kata, pomagamy ofiarom. Ale Vinterberg wybiera na bohaterów ludzi z wyższych sfer, którym łatwiej przychodzi udawanie, że takie brudne sprawy ich nie dotyczą, niż stawienie czoła sytuacji. Christiana odrzuca nawet jego brat.

Warto wspomnieć też o tym, że Festen zostało nakręcone zgodnie z zasadami manifestu Dogmy 95, podpisanej przez duńskich artystów (m.in. Vinterberga i Larsa von Triera) 13 marca 1995 roku. Najważniejszą ideą Dogmy było oczyszczenie produkcji ze wszelkich zbędnych efektów specjalnych, tak aby nie przysłaniały właściwej istoty obrazu. Poza tym powstało także 10 zasad, wśród których zawarto np. zakaz korzystania ze statywów i używania filtrów czy przyrządów optycznych. Zatem nie uświadczymy w Festen niczego ponad film nakręcony z „ręki”, zaskakujący właściwie brakiem ścieżki dźwiękowej – jedyna muzyka jest tworzona przez bohaterów, którzy decydują się coś zagrać. Akcja dzieje się „tu i teraz”, a to wszystko sprawia, że widz czuje się niejako jednym z bohaterów filmu.

3. Biały labirynt (tyt. oryg. Smilla’s Sense of Snow), reż. Bille August, Dania, Niemcy, Szwecja 1997. Wyst. Julia Ormond, Gabriel Byrne, Richard Harris.

Niezwykle klimatyczny dreszczowiec. Osobiście polecam do seansu kocyk – ilość śniegu przedstawiona w filmie zmroziła nawet mnie, zimowe dziecko. Przed laty Biały labirynt zaliczył totalną klapę, to fakt, ale mimo to uważam, że warto dać szansę tej produkcji. Ma swoje mankamenty, lecz trudno znaleźć film ich pozbawiony.

Główną bohaterką jest Smilla – młoda naukowiec glacjolog. Mieszka w Danii, lecz pochodzi z Grenlandii – podobnie jak jej owdowiała sąsiadka, która nie stroni od alkoholu, i jej sześcioletni synek. Choć Smilla na początku jest niechętna dziecku, nawiązuje się między nimi przyjaźń. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia Smilla po powrocie z pracy odkrywa w śniegu ciało małego przyjaciela. Policja utrzymuje, że doszło do nieszczęśliwego wypadku: chłopiec spadł z wysokiego dachu podczas zabawy. Kobieta jednak nie daje wiary tym słowom. Po pierwsze – potrafi odczytywać ślady na śniegu jak nikt inny, a po drugie – sześciolatek cierpiał na paniczny lęk wysokości, na pewno więc nie poszedłby pobawić się na dachu. Smilla rozpoczyna śledztwo na własną rękę i dokonuje niezwykłych odkryć.

Moim głównym zarzutem jest to, że akcja filmu jest nieco rozwlekła – niektóre sceny są przeciągane, co sprawia, że chwilami wieje nudą. Rozwiązanie zagadki może także nie do końca przypaść do gustu osobom, które lubią klasyczne dreszczowce. Tym razem to dobra produkcja dla fanów Stranger Things. Zastanawiałam się, co sądzę o połączeniu lekkiego sci-fi z dreszczowcem, ale po namyśle daję temu szansę. Zaskoczyło mnie to, nie spodziewałam się takiego rozwiązania. Mamy też tutaj świetne kreacje aktorskie, zwłaszcza przepięknej Julii Ormond. Dech w piersiach zapierają również bezkresne krajobrazy Grenlandii – nie sposób nie westchnąć z zachwytu nad pięknem świata, mimo że polecam wejście pod kocyk.

4. Wojna (tyt. oryg. Krigen), reż. Tobias Lindholm, Dania, Francja 2015. Wyst. Pilou Asbæk, Tuva Novotny, Søren Malling.

Duński kandydat do Oscara w kategorii nieanglojęzycznej w 2016 roku. Nazwisko reżysera powinno być wam już znane – w ostatnim zestawieniu pojawiło się Polowanie, jeden z moich ulubionych filmów skandynawskich. Scenariusz obu filmów napisał Lindholm – w Wojnie udowadnia, że nadal jest w formie.

Czy wojskowa misja w Afganistanie miała sens? No właśnie, to samo pytanie nurtowało Lindholma, który w swoim obrazie po stronie oskarżonego umiejscawia wojnę. Nie zależało mu na stworzeniu czegoś, w czym główną rolę odegra typowy, pokazowy proces, w którym winni i ofiary są znani, a wydanie wyroku to jedynie kwestia czasu. Reżyser idzie o krok dalej, przedstawiając nam historię żołnierza Clausa Michaela Pedersena, dowodzącego duńskim oddziałem w Afganistanie. Na pierwszy plan wysuwają się dylematy moralne: jak daleko można posunąć się w walce o własne życie i jak cienka jest granica między taką właśnie walką a celowym atakiem? na ile ktoś, kto nigdy nie znalazł się w sytuacji zagrożenia, może oceniać tych, którzy zostali postawieni w skrajnie krytycznej sytuacji? Akcja rozwija się nieśpiesznie – i chwała Lindholmowi za to. Mamy czas, aby dokładnie zapoznać się z bohaterami, poznać ich motywy oraz dramaty.

Nie każdy potrafi wykorzystać milczenie na ekranie. Lindholm wie, kiedy zagrać ciszą, by przekazać więcej niż niepotrzebnym dialogiem. Pochwała należy się także zdolnemu Pilou Asbækowi (uwaga, fani Gry o tron!), który zbudował przekonującą postać z krwi i kości, znajdującą się na życiowym rozdrożu – z jednej strony walczy o przetrwanie, z drugiej – musi sam rozliczyć się z własnych przewinień.

5. Znikasz (tyt. oryg. Du forsvinder), reż. Peter Schønau Fog, Dania 2017. Wyst. Trine Dyrholm, Nikolaj Lie Kaas, Michael Nyqvist.

Szaleję za Nikolajem Liem Kaasem, a od czasu obejrzenia Królowej kier – również za Trine Dyrholm. Znikasz to jednak na tyle dziwny i nierówny film, że wahałam się przez pewien czas, czy w ogóle go tutaj umieszczać. Wygrało chyba uwielbienie dla Nikolaja, wcielającego się w postać sympatycznego dyrektora, który nagle zmienia się w niestabilnego furiata. Wszystkiemu winny jest guz mózgu, lecz fakty są, jakie są – Frederik Halling zostaje oskarżony o doprowadzenie szkoły na skraj bankructwa. Rozpoczyna się proces, podczas którego ma zapaść decyzja, czy chory mężczyzna może odpowiadać za swoje czyny.

Rozprawa sądowa służy reżyserowi do opowiedzenia historii bohatera, którą co prawda należy skleić z różnych fragmentów pojawiających się na ekranie. Film stawia ciekawe pytanie o to, czy porządek życia jest wyłącznie iluzją, czy jednak czymś więcej. Co dziwne, najbliżsi dyrektora wcale nie piętnują jego dziwnego zachowania, a nawet wolą bardziej mroczną wersję Frederika.

Mimo że film teoretycznie powinien świetnie się wpisać w mój gust (już znacie moje słabości!), ta produkcja nie jest zbyt udana. Delikatna, sentymentalna muzyka ma budować nastrój, ale raczej sprawia, że film staje się nijaki i dość płaski. Z jednej strony zostajemy wrzuceni w wir tragedii, ale jednocześnie wszystkie istotne kwestie, o których powinien pomyśleć widz (czy istnieje wolna wola, co świadczy o charakterze człowieka i czy da się go sprowadzić do procesów chemicznych), są podane na tacy i nie wymagają żadnego wysiłku intelektualnego. Wplatanie naukowego żargonu w dialogi dało efekt komiczny i nie do końca rozumiem tego sens. Moje neurony są zmieszane.

Moja krótka lista to zaledwie nieśmiały wstęp do pełnego zestawienia filmów NF. Pomyślałam, że warto wspomnieć o filmach nieco starszych albo zapomnianych, zamiast promować wyłącznie znane tytuły, jak np. Dom, który zbudował Jack czy Młodość Astrid. Mam nadzieję, że udało mi się Was zachęcić do sprawdzenia, co do zaoferowania ma Nordisk Film – coś czuję, że niektóre tytuły mogą was zaskoczyć. Ha det!

]]>
http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/produkcje-nordisk-filmu/feed/ 1
Kino skandynawskie – gdy dorosły przekracza granicę http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/kino-skandynawskie-gdy-dorosly-przekracza-granice/ http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/kino-skandynawskie-gdy-dorosly-przekracza-granice/#comments Tue, 09 Jul 2019 09:17:29 +0000 http://zcyklu.pl/?p=3307
Obecnie wzrasta zainteresowanie kinem Skandynawii, a filmy pochodzące z tego obszaru trafiają do dystrybucji nie tylko w kinach studyjnych, do których – jak wiadomo – chodzą tylko bogate snoby, hipsterzy i zbuntowani studenci, lecz także na ekrany dużych sieci jak Cinema City czy Multikino, do których kierują się zwykli zjadacze chleba. Mniej jednak ważne jest to, czy jesteśmy hipsterami, studentami, zwykłymi ludźmi – ważniejsze, że sztuka filmowa nas interesuje. A projekty skandynawskie to nie tylko dzieła Bergmana i dziwne obrazy o trollach czy elfach – to dużo więcej. 
Ostatnio w kinach swoje pięć minut przeżywa Królowa kier, która zainspirowała mnie do stworzenia spisu kilku filmów poruszających trudne tematy w sposób bezpretensjonalny, bezpośredni, ale też nienarzucający opinii widzowi. Niektóre z nich inspirowane są prawdziwymi wydarzeniami. Motywem listy staną się nadużycia bohaterów w relacji dorosły – dziecko bądź osoba niepełnoletnia. To trudny temat, ponieważ łatwo otrzeć się o banał, a całą historię sprowadzić do krótkiej opowieści, w której dorosły jest zły, bo jest dorosły, a dziecko – skrzywdzone, bo niedorosłe. Wybrane przeze mnie filmy pozostają w pamięci na długo, i to wcale nie z powodu infantylności.


1. Królowa kier, tyt. oryg. Dronningen, reż. May el-Toukhy, Dania, Szwecja 2019, wyst. Trine Dyrholm, Gustav Lindh, Magnus Krepper

Film May el-Toukhy, nagrodzony nagrodą publiczności podczas festiwalu Sundance, stanowi kobiecą odpowiedź na ruch #MeToo, który w niedawnym czasie w znaczący sposób zmienił postrzeganie mediów i dał głos pokrzywdzonym osobom na całym świecie. Stereotypowe myślenie wskazuje na mężczyznę jako odwiecznego sprawcę, a kobietę – ofiarę. Reżyserka odwraca ten schemat: na miejscu ofiary umieszcza nastolatka, a kobietę czyni oprawcą. Anne jest prawniczką, na co dzień zajmuje się nieletnimi ofiarami molestowania seksualnego. Jej mąż, Peter, ma z poprzedniego małżeństwa 17-letniego zbuntowanego syna Gustava, który większość życia spędził w Szwecji. Chłopak sprawia problemy wychowawcze, a jego matka nie radzi sobie z nimi, wysyła więc ona syna do ojca mieszkającego w Danii – i tak Anne poznaje Gustava, z którym w niedługim czasie nawiązuje gorący romans.

Na ironię zakrawa fakt, że Anne broni w sądzie ofiary molestowania seksualnego. Reżyserka właśnie wokół tego tworzy główny konflikt, zmuszając nas do odpowiedzi na pytanie, czy my, jako widzowie, będziemy w stanie usprawiedliwić zachowanie Anne? To matka i żona pomagająca skrzywdzonym. Czy to, co zrobiła, wpływa na to, co zdziałała dla ofiar?

Na uwagę zasługuje przede wszystkim rewelacyjna rola Trine Dyrhol, która buduje swoją bohaterkę z paradoksów – jest zamknięta w sobie, ale jednocześnie otwarta, romantyczna, lecz twardo stąpa po ziemi, wrażliwa na krzywdę, a bezwzględna. Tak właśnie postępuje, gdy odrzuca Gustava, a zraniony nastolatek, zrozumiawszy, że został wykorzystany, próbuje się bronić i pogrążyć macochę.

Anne wyciąga pełen wachlarz możliwości obrony przed oskarżeniami pasierba: wiek, pozycję, zawód, sukcesy życiowe, poważanie wśród społeczeństwa… Okazuje się, że kobieta, która zajadle broni skrzywdzonych osób, równie zajadle broni samej siebie, gdy na jaw wychodzą jej przewinienia. W obrazie May el-Toukhy dama kier stanowi symbol egoizmu i ukazuje wręcz wynaturzenie form władzy – opiekuńczość ustępuje żądzy panowania nad innymi, a silny instynkt samozachowawczy wypacza wszelkie poczucie norm moralnych. Nieugięta postawa Anne doprowadza do bezsensownej tragedii, a widza pozostawia bez pocieszenia i oczyszczenia.


2. Kartoteka 64, tyt. oryg. Journal 64, reż. Christoffer Boe, Dania 2018, wyst. Nikolaj Lie Kaas, Fares Fares, Johanne Louise Schmidt

Kartoteka 64 to kolejna odsłona cyklu o Departamencie Q, mieszczącym się w Kopenhadze, który zajmuje się nierozwiązanymi sprawami sprzed lat. Po raz kolejny widz spotyka się z marudnym Carlem Mørckiem i jego obdarzonym poczuciem humoru syryjskim asystentem Assadem. Będzie to dobra propozycja (jak też cała seria) dla fanów intryg mocnych, lecz powolnie (choć bez przesady) rozwiązywanych, w czym widz towarzyszy bohaterom – a jednocześnie unika bezsensownych pościgów wśród świstów kul.

W latach 1929-67 w Danii sterylizacji poddano 11 tysięcy kobiet. Jak można się domyślić, nikt nie uzyskał zgody od operowanych, co gorsze, wśród poszkodowanych były także ciężarne. Skrzywdzono kobiety wywodzące się z biednych rodzin, jednostki z tzw. marginesu społecznego, córki alkoholików, imigrantki, osoby naruszające porządek społeczny, również te, u których podejrzewano choroby psychiczne. Kierowano się względami rasowymi oraz światopoglądowymi. Ten niechlubny epizod z historii Danii zasadzający się na czystości narodowej krwi stanowi wątek Kartoteki 64.

Młoda Nete, grana Fanny Bornedal, zachodzi w ciążę przed osiągnięciem pełnoletności z chłopcem, któremu zdecydowanie przeciwny jest jej ojciec. Ten, dowiedziawszy się o haniebnym czynie córki, postanawia wysłać latorośl do specjalnego zakładu oddalonego o wiele kilometrów i od domu, i od jej ukochanego. Schemat w tym miejscu jest całkiem znany – dziewczyna musi okres ciąży spędzić z daleka od znajomych, oddać dziecko, naprawić swoje winy i wtedy dopiero będzie mogła wrócić do domu. Nete jednak ani myśli zapominać o ukochanym, o którym wciąż opowiada, próbuje nawet ucieczki, co ostatecznie skazuje ją na największą porażkę. Lekarze (czy można ich tak nazwać? Przecież – po pierwsze nie szkodzić) uznają ją za przypadek beznadziejny i poddają przymusowej sterylizacji.

Carl i Assad próbują rozwiązać zagadkę trzech ciał odnalezionych przez kopenhaskich robotników w jednej z kamienic. Na początku nic nie trzyma się kupy, a zły i tak nastrój Carla pogarsza to, że Assad poprosił o zmianę wydziału. Kluczem do rozwiązania okazuje się nowoczesna klinika ginekologiczna, gdzie zgłasza się córka znajomego Assada – nastoletnia uczennica, która zaszła w ciążę. Decyduje się na wykonanie aborcji, lecz lekarz przeprowadzający zabieg decyduje się pójść na całość – sterylizuje nastolatkę, tłumacząc to obroną czystości krwi duńskiej (dziewczyna jest imigrantką).

W Kartotece 64 dochodzi do haniebnych i przerażających nadużyć względem kobiet – zarówno tych niepełnoletnich, jak i już starszych. Gorsze jest jednak to, że inspiracją do powieści, a następnie ekranizacji, są prawdziwe wydarzenia z Danii, które stały się udziałem wielu niewyobrażalnie skrzywdzonych osób. Film szokuje, wprawia w osłupienie, a jednocześnie zmusza do postawienia – może banalnego w tym momencie – pytania o granicę między dobrem a złem, między nauką a zbrodnią, między dobrem narodu a zwykłym okrucieństwem.


3. Wyspa skazańców, tyt. oryg. Kongen av Bastøy, reż. Marius Holst, Francja, Szwecja, Polska, Dania 2010, wyst. Benjamin Helstad, Trond Nilssen, Stellan Skarsgard

Na norweskiej wyspie Bastøy od początku XX wieku istnieje zakład poprawczy, gdzie trafiają niepokorni chłopcy – zwykle z nizin społecznych, ci, którzy nie umieją się dostosować. Żeby jednak otrzymać szansę poprawy, buntownicy muszą odbyć stosowną karę i udowodnić przełożonym, że chęć na jakiekolwiek bunty przeszła im raz na zawsze. Wydaje się, że stwierdzenie „misja resocjalizacyjna” jest wręcz pomyłką, ponieważ nadzorcy może misję mają, lecz zdecydowanie nie można jej nazywać resocjalizacją zbuntowanych. Misją upokarzania – owszem. Mieszkańcom placówki nadaje się numerki, nie używa się ich imion, stale stosuje się kary cielesne, racje żywnościowe są niewystarczające, a praca – ponad siły. Nad całym ośrodkiem czuwa dyrektor Håkon, który może i przypomina sobie raz na jakiś czas, że pod numerkami kryją się prawdziwi chłopcy, jeszcze dzieci, ale koniec końców dobra kara to według niego najlepsza nauka dla młodych osobników.

Sytuacja zmienia się jednak, gdy na wyspę dociera Erling – chłopak, który nie ma już nic do stracenia, gdyż ciąży na nim wyrok za zabójstwo. Choć podstawową zasadą ośrodka jest nauka dostosowania się, Erling broni się przed tym wszelkimi możliwymi sposobami, co budzi w innych więźniach nadzieję i jednocześnie staje się zarzewiem buntu.

Kluczowy element fabuły stanowi codzienna krzywda buntowników, gdy jedna ze stron, posiadająca zdecydowaną przewagę, zaczyna nadużywać swej władzy, co w końcu prowadzi do stosowania przemocy, także tej najtragiczniejszej – seksualnej. Zadanie filmu Holsta polega na przypomnieniu historii opartej na faktach, ukazującej błąd systemu wychowawczego z początku wieku (ośrodek zamknięto w 1953 roku), a także na krytyce norweskiej polityki społecznej, która zgubiła złoty środek.

Jest to film wielopłaszczyznowy. Zmusza widza do zastanowienia się, w którym miejscu znajduje się nasz polski system – czy aby czasem nie popełniamy podobnych błędów? Jak pokazuje obraz Holsta, polityka twardej ręki prowadziła do powstania patologii, które próbowano nazywać tradycyjnym chrześcijańskim wychowaniem, mającym jednak niewiele wspólnego z założeniami religii. Olbrzymia przewaga wychowawców nad ich podopiecznymi doprowadza do nadużyć, które z czasem sięgają coraz dalej: zaczyna się od przemocy słownej, kończy na fizycznej. Zostaje także zaburzona równowaga w relacji dorosły – dziecko, w której dorosły ma kształtować nieletniego, uczyć życia go w społeczeństwie, lecz powinien to czynić na stopie partnerskiej, być wychowawcą, ale także przyjacielem, nie wrogiem i oprawcą.


4. Zło, tyt. oryg. Ondskan, reż. Mikael Hafstrom, Dania, Szwecja 2003, wyst. Andreas Wilson, Gustaf Skarsgard, Marie Richardson

Nominowany do Oscara zwycięzca nagrody Robert oraz Złotego Żuka przypomina nieco Wyspę skazańców – akcja tego drugiego dzieje się jednak w Szwecji, choć także jest inspirowany prawdziwymi wydarzeniami: film powstał na podstawie autobiografii Jana Guillou. (I tak, jeśli ktoś nie jest pewny, Gustaf Skarsgard to syn Stellana! Wszystko zostaje w rodzinie). Podczas seansu przenosimy się do lat 50. ubiegłego wieku. Erick, 16-letni bohater, mieszka z matką oraz ojczymem, wyznającym niestety zasadę twardego wychowania. Nawet najmniejszy błąd chłopca wywołuje w mężczyźnie ogromną złość, którą potrafi rozładować jedynie przemocą fizyczną. Warto zwrócić uwagę na to, że wymierzanie „kary” odbywa się w pokoju o intensywnie czerwonych ścianach – co od zawsze kojarzy się z agresją – a matka chłopca podczas tych „seansów” gra na fortepianie, by zagłuszyć krzyki syna. I własne sumienie.

Nauczony przemocy nastolatek wdaje się w liczne kłótnie w szkole, przez co zostaje z niej usunięty, matka zaś – kierując się jakimiś odruchami miłosierdzia – zapisuje go do płatnej, elitarnej akademii Stjärnsberg. Sytuacja Ericka nie ulega poprawie: w akademii panują niepisane reguły, według których starsi uczniowie mogą wykorzystywać młodszych, a grono pedagogiczne przymyka na to oko. Jak łatwo się domyślić, Erick w końcu doprowadza do buntu.

Wydarzenia ukazane w filmie nie pozostawiają nikogo obojętnym – większość filmu oglądałam ze ściśniętym żołądkiem, myśląc, że to, co dzieje się obecnie, pewnie okaże się lepsze od tego, co niedługo nastąpi. Widz obserwuje, jak uczniowie znęcają się nad sobą, ubolewając nad tym, że ofiara zwykle jest niewinna i bezbronna. Agresja wzmaga jednak agresję, przez co bohaterowie wpadają w błędne koło. Wychowawcy nie potrafią go przerwać – najboleśniejsze jest to, że niemalże nie reagują na to, co się dzieje z dziećmi, za które odpowiadają.

Atut filmu stanowi to, że główny bohater, który był wielokrotnie bity i sam wdawał się w liczne bójki, musi stawić temu czoło i nie ulec szerzącej się agresji – musi zrobić to dla siebie, dla rodziny, dla zachowania moralności, a także dla zakochanej w nim młodziutkiej kucharki. Musi też ocenić, czy to, co dzieje się wokół niego, jest jeszcze moralne, czy może już przekracza wszelkie granice. W obrazie Halfstroma dochodzi do wielu nadużyć – najpierw ojczym wychowuje pasierba poprzez system licznych kar, następnie szkoła – sławna na całą Skandynawię – okazuje się podobnym koszmarem bez wsparcia dorosłych.

Na uwagę widzów zasługuje młody, wówczas 22-letni, odtwórca roli Ericka, który stworzył realistyczną postać obdarzoną wybuchowym temperamentem, ale jednocześnie wrażliwą i rozsądną. Erick myśli, że byłby w stanie rozprawić się ze swoimi oprawcami, lecz to poskutkowałoby kolejnym usunięciem ze szkoły, czego nie wybaczyłaby mu matka – której nie chce zawieść, mimo że nie przychodziła mu z pomocą. To Erick w końcu przyjmuje rolę dojrzałej osoby będącej w stanie przeciwstawić się złu i naprawić świat. Film ukazuje to, że system elitarnej szkoły zawiódł na całej linii, a agresja napędzana agresją prowadzi jedynie do tragedii.


5. Polowanie, tyt. oryg. Jagten, reż. Thomas Vinterberg, Dania, Szwecja 2012, wyst. Mads Mikkelsen, Thomas Bo Larsen, Annika Wedderkopp

Nominowany do wielu prestiżowych nagród (Oscar, BAFTA, Złoty Glob) zwycięzca Złotej Palmy w Cannes zamyka moje zestawienie. Nie do końca spełnia warunki, które brałam pod uwagę podczas selekcji tytułów, lecz myślę, że warto o nim wspomnieć i potraktować go trochę jako przestrogę.

Centrum opowieści stanowi Lukas, który wiedzie po prostu umiarkowanie nudne życie – wolne chwile spędza z kumplami przy piwie, pracuje w przedszkolu jako opiekun i cieszy się sympatią dzieci. Akcja jest raczej powolna, ale są ku temu powody: widz musi lepiej zapoznać się z sytuacją Lukasa, poznać jego znajomych oraz społeczność miasteczka, gdzie mieszka. Ludność ceni sobie wspólne spędzanie czasu, szczere rozmowy i bliskość, chętnie także akceptuje rozwodnika. Dopóki Klara, córeczka najbliższego przyjaciela Lukasa, nie oskarża mężczyzny o molestowanie.

Małomiasteczkowe społeczności są zarazem cudowne i okrutne. Wszyscy znają się wzajemnie, a plotki zmieniają się w ciągu chwili w nieznające granic sensacje. Lukas, oskarżony o pedofilię, szybko zostaje wykluczony ze zgranej społeczności, a ci, którzy zostali po jego stronie, wcześniej czy później zaczynają wątpić, czy faktycznie jest niewinny – przecież w każdej plotce tkwi odrobina prawdy, tak? Akcja toczy się błyskawicznie, a choć zeznania dziewczynki nie wydają się ani do końca prawdopodobne, ani za bardzo spójne, dochodzi do bezlitosnego samosądu, gdy mieszkańcy postanawiają wziąć sprawę we własne ręce i wymierzyć sprawiedliwość.

Wszystko dzieje się przecież w słusznej sprawie: w obronie skrzywdzonego dziecka. A jak wiadomo, dziecko nie może kłamać. Często niestety nie kłamie w tych sprawach, czasem jednak (jak Klara) nieco rozmija się z rzeczywistością, chociaż nie robi tego, kierując się czystą złością czy wyrachowaniem. Dziewczynka stęskniona za ciepłym uczuciem ze strony dorosłego, darzy uwielbieniem właśnie Lukasa, który odprowadza ją ze szkoły i zawsze ma dla niej czas, podczas gdy rodzice często się kłócą. Mimo że Klara w końcu próbuje wycofać swoje oskarżenia i wyjaśnić sprawę, nikt już jej nie słucha.

Film Vinterberga pokazuje, że o ile należy zachować czujność i troszczyć się o najmłodszych, o tyle nie należy urządzać samosądów. Prezentuje zachowanie ludzi w sytuacji oskarżenia człowieka, które opiera się na pewniku – mieszkańcy mają pewność, że Lukas to pedofil, choć relacje dziewczynki są kręte i niejasne, a nikt nie potrafi mu udowodnić winy. W Polowaniu można odwrócić znane powiedzenie – złe słowo boli przez całe życie. Niesłuszne oskarżenie o pedofilię wpływa na życie nie tylko Lukasa, lecz także całej społeczności.


Wybrałam pięć pozycji, które znacząco mnie poruszyły – a to nie jest zbyt łatwe – oraz wydają mi się po prostu ciekawe pod względem zarówno fabularnym, jak i aktorskim. Lubię kino skandynawskie za otwartość, którą zauważam w większości obrazów, za bezpośredniość przy rozprawianiu się z narodowymi pomyłkami, niechlubnymi epizodami historycznymi czy tym, co drzemie w ludzkiej naturze, a o czym zwykle próbuje się zapomnieć. Cieszę się zatem niezmiernie, że wzrasta zainteresowanie kinem skandynawskimi, które ma wiele do zaoferowania i rozwija się całkiem prężnie.

Oglądajcie! 

]]>
http://zcyklu.pl/na-ekranie/nordisk-kino/kino-skandynawskie-gdy-dorosly-przekracza-granice/feed/ 1