Osiem lat temu groźny pies uwiązany przed sklepem przestraszył ostrzegawczym ujadaniem małego chłopca, który zamierzał kupić słodycze. Osiem lat później w miejscu schodów prowadzących do sklepu rosną krzewy. Właściciele lokalu zamurowali wejście i wprawili okna. Chłopiec dorósł, może nawet jest już pełnoletni. Założę się, że nie pamięta opisanego zajścia. Pewnie nie wie, że zainspirowało cykl artykułów na portalu założonym z wypiekami na twarzach przez pijanych kulturą studentów.
Żaden film nie jest w stanie odzwierciedlić ciągłości życia na jawie, dlatego tak uwielbiamy kontynuacje. Wierzymy, że między ostatnią sceną a tyłówką musi coś być, że da się naciąć taśmę i wprawić między klatki resztę życia. Ostatecznie jednak każdy film dobiega końca, równowaga zostaje przywrócona, bohater dociera do celu. Nie inaczej stało się z niniejszym cyklem.
Ostatni skrypt zawiera początek i koniec adaptacji noweli Bolesława Prusa, które napisałem pięć lat temu. Kamizelka to jedna z najbardziej poruszających historii w literaturze. Schludna pani z walizką stoi do mnie tyłem w bramie dziedzińca tonącego w tumanach śniegu. Ma poczucie pustki albo niewyobrażalnego osamotnienia. Pewnie trudno odróżnić jedno od drugiego, gdy dobiega końca wielotygodniowe konanie ukochanej osoby. A może jest pogodzona z losem i czuje ulgę, bo za bramą czeka na nią nowy początek?
Podczas każdego seansu przepuszczam swoją krew przez system filtrów skonstruowanych przez artystów i wychodzę z tego doświadczenia czystszy, silniejszy. Podróż na drugą stronę lustra zmieniła sposób, w jaki oglądam filmy. Uwrażliwiła mnie na ich anatomię: przebieg arterii suspensu, morfologię konfliktu, elastyczność kręgosłupa moralnego, pigmentację wrażeń. Utwierdziła w przekonaniu, że granica między filmem a rzeczywistością znajduje się tam, gdzie sami ją postawimy, i nie przestaje mnie to zachwycać.
]]>„Wszelki mord ohydny;/ Lecz ten był nadzwyczajny, niesłychany”.*
Zdrada ma posmak władzy, zdrajca – rys zdobywcy: wbijając nóż w plecy, bohater odnosi korzyść z odroczonym terminem płatności. Zdrada bywa niejednoznaczna – w Pokojówkach staje się wyrafinowanym klimaksem absurdystycznego rytuału – ale zawsze jest dobrze uzasadniona. Żadna cena nie jest zbyt wielka. Sztuka szaleje na punkcie Brutusów, bo nikt nigdy nie podejrzewa kamerdynera. Znamy to z autopsji.
Cezar traci grunt pod nogami zamroczony ciosem tak silnym, że przez ułamek sekundy gubi wątek. Przez uporządkowany świat przechodzi huragan. Następuje zmiana ról. Po ranach zostają szkaradne blizny oraz produkt uboczny ciosu, wolny rodnik dramatu: żądza odwetu.
„Abym na skrzydłach, chyżych jak modlitwa/ Lub myśl kochanka, podążył ku zemście”.*
* Hamlet, akt 1, scena 5, W. Szekspir, tłum. Józef Paszkowski, cytat
** Pokojówki, J. Genet, tłum. Aleksander Wat, parafraza
Ciekawi szerszego spojrzenia? Polecamy inne teksty Z CYKLU:
Traduttore, traditore?
http://zcyklu.pl/na-czasie/617/Transfuzja-slow
„Piekło nie zna furii takiej jak kobieta wzgardzona”
http://zcyklu.pl/w-muzyce/453/Wszystkie-nieszczescia-pani-Knowles
Głos z zaświatów
http://zcyklu.pl/w-przekroju/165/Phantasma-domestica
Podejmowanie dużych decyzji to najtrudniejsza rzecz na świecie. Ważą się losy życiowej narracji. Wyobrażam sobie wszystkie możliwe scenariusze przefiltrowane przez mądrość, rocznik 1992, i racjonalny ogląd rzeczywistości, robię rachunek zysków i strat, a kiedy już wydaje mi się, że wiem, co robić… czar pryska. Potem oglądam Wybór Zofii i czuję się jeszcze gorzej. Tęsknię za podskórną pewnością.
Jakie to frustrujące w otoczeniu ludzi, którzy zdają się nie mieć z podejmowaniem życiowych decyzji najmniejszych problemów! Myślisz, że podejdziesz, porozmawiasz i skapnie na ciebie odrobina ich determinacji i konsekwencji? Nic bardziej mylnego. Pytasz człowieka, a odpowiada sfinks: Przyjdzie czas, będzie rada. Szukajcie, a znajdziecie.
Ktoś im dał więcej kredek, uzbroił w szczególną optykę, pozakręcał kurki abstrakcyjnego myślenia i w rezultacie wszystko jest dla nich proste jak drut. Nawigują życiem jak rasowy kapitan po kilku głębszych, który płynął tą trasą ze sto razy, zna każdą mieliznę, każdy zdradliwy prąd i każdą syrenę („Nie ze mną te numery, kochana! Zaśpiewaj coś nowego!”). Tak sobie to wyobrażam, bo sam siedzę w pontonie i jedno wiosło właśnie wpadło mi do wody. No, niewesoło.
Czyj to był właściwie pomysł, żeby pójść popływać?
]]>Jestem przekonany, że na temat piękna najwięcej powiedział Umberto Eco w Historii piękna i Historii brzydoty. Dla pobieżnej orientacji w temacie wystarczy przekartkować dowolny album z reprodukcjami malarstwa, żeby zauważyć, że etykę Pięknej i bestii ukształtował pogląd, jakoby po stronie piękna stały cnota i życie, brzydoty zaś – grzech i śmierć. Istota stworzona na wzór i podobieństwo Boga brzydnie pod wpływem podszeptów szatańskiego węża.
Piękna jest również młodość – starość w sztuce od zawsze wydawała się podejrzana lub naznaczona historią życiowych upadków. Dopiero od niedawna, w miarę oswajania wizji starzejącego się społeczeństwa, piękno przestaje należeć wyłącznie do domeny młodości. Powoli przywykamy do myśli, że punkt ciężkości zmierza w kierunku liczb wyższych. Jako społeczeństwo próżne nie godzimy się na wieloletnią odsiadkę w szkaradnej starości, a skoro od tego stanu nie ma ucieczki, pozostaje nam zaktualizować kanon piękna.
Fantazmatyczna starość posiada cenny walor, którego siłą rzeczy brak młodości: mądrość. W rzeczywistości z tym akurat można polemizować, ale tak się utarło. W baśni paskudna starucha przekształca się w urodziwą czarodziejkę (nie dość, że wygląda, to jeszcze wie) i woła: „Ślepyś na cierpienie, to cierp! Piękno to nie uroda. Jeśli się nie ogarniesz i nikt cię nie pokocha, zdechniesz jako monstrum, a twój dwór zamienię w antykwariat!”. Czytamy lub oglądamy dalej i rozważamy, kim jest ta bezkompromisowa kobieta. Wyrządziła bohaterom krzywdę czy zrobiła przysługę? Co o niej myśleć? Chodzący morał? Katalizator konfliktu? Papierek lakmusowy naszego życia?
Pozostałe wycieczki po baśniowych motywach znajdziecie tutaj, tu i tu.
]]>Reżyserzy najpopularniejszych ekranizacji baśni nie uwierzyli w to, że Książę sam był sobie winien i zapracował na klątwę. Przecież nie żył w próżni. Ba, fikcyjnym dworom bliżej do bazarów. Wokół wielkich kręci się mnóstwo maluczkich, pełniących śmiesznie wyspecjalizowane funkcje. Ale liczni świadkowie pierwszych oznak zarozumialstwa, próżności i kruszącej się empatii – niczym trzy mądre małpy – nie widzieli nic złego, nie słyszeli nic złego i nie mówili nic złego, dopóki sami nie stali się niemal niewidomi, głusi i niemi, a w rezultacie niewidoczni jak przedmioty, które naśladowało ich życie.
Baśń, jak trzecia tablica z przykazaniami, oznajmia: upomnij zawczasu; zgłoś sprzeciw, gdy jest na to pora; zdobądź się na właściwe słowa. Mówiąc krótko, zbierz w sobie odwagę i przemów, bo milczenie oznacza współudział. Róża gubiła płatki za wszystkich mieszkańców pałacu.
W tym cyklu możesz jeszcze przeczytać cz.1 i cz.2
]]>W tym miesiącu postawię pytanie z cyklu „czy to pies macha ogonem, czy to ogon macha psem”. Wziąłem na warsztat tekst o dwóch przeciwstawnych siłach, o antonimach kultury. Piękna jest piękną córką swojego ojca, proste. Lecz kim jest bestia?
Osiemnastowieczna baśń miała przygotować młode panny do aranżowanego zamążpójścia. Uderza nie tylko to, że większość jej bohaterów należy do „klasy średniej” – ni to bowiem arystokracja, ni to chłopi, co nietypowe dla ówczesnej metafory literackiej – ale przede wszystkim to, jak dosłownie musiały traktować ją dziewczęta gotujące się mentalnie na dzielenie łoża z nierzadko dużo starszym, brodatym mężczyzną.
Ale było, minęło. We współczesnym świecie, w naszej szerokości geograficznej, nikt nikogo do niczego nie zmusza. Również Piękna trafia do pałacu Bestii z powodów dalece niematrymonialnych. Ba, ich historia to nie tyle syndrom sztokholmski w szlachetnym wydaniu, ile opowieść o rodzącym się porozumieniu, miłosierdziu, pokucie i rozgrzeszeniu. Choć piękny książę zeszkaradniał w mgnieniu oka, doskonale wiemy, że na co dzień każdy włos wyrasta powoli i dopiero po czasie wszystkie układają się sierść. Oto drobne niegodziwości i zranienia obciągają człowieka kalibanową skórą.
Geniusz tej baśni polega jednak na uwewnętrznianiu zewnętrznego i uzewnętrznianiu wewnętrznego z iście szekspirowskim wdziękiem. Prawdziwa bestia jest szatańsko atrakcyjna, a jej ciało – zgodne z obowiązującym kanonem męskiego piękna. Wzbudza pożądanie, zazdrość i tęsknotę za fizyczną doskonałością. Nie zadowala, ale żąda zadowolenia (w musicalu prowokuje istną inkwizycję). To negatyw Bestii, a raczej brakujący raster wielkoformatowego obrazu bestialstwa. Dorian Gray swojego portretu. Monsieur Gaston.
]]>Piękna i bestia. Opowieść stara jak świat, a mimo to wciąż można w niej sięgać głębiej; uniwersalna, snuta na nowo od czterech tysięcy lat [1]; widowiskowa, dlatego zekranizowana już co najmniej kilkanaście razy. Od 1740 roku, kiedy to wydano pierwszą, głośną wersję Gabrielle-Suzanne de Villeneuve, aż po dziś dzień zmieniały się: główny sens i morał historii, a także fabuła i grono bohaterów, które z czasem głównie malało. Nie zmienił się, natomiast, podstawowy rekwizyt książęcego nieszczęścia – róża.
Zastanówmy się: ile naszych drobnych, codziennych niegodziwości uchodzi nam na sucho? Mimo to na wstępie czujemy się lepsi od księcia, a przecież on myślał pewnie, że po prostu odprawił z kwitkiem kolejną wariatkę, która ośmieliła się potrząsnąć drabiną społeczną i zwróciła się do pomazańca jak człowiek do człowieka.
Panicz wiele razy okazywał pogardę, ale wszystko ma swoje granice. Klątwa ciążyła na nim latami. Przez ten czas na własnej skórze odczuł los podczłowieka, żałując głupstwa, które popełnił. Tym właśnie w opowieści jest bowiem róża: drobiazgiem, chwilą słabości, za którą płaci się słono, niekiedy do końca życia.
Lecz gdy jeden z mężczyzn wzgardził różą, drugi zdecydował się ukraść ją w dobrej wierze. Ojciec Pięknej nie miał przecież złych intencji. Książę po raz kolejny zachodzi nam za skórę. Zdaje się, że jego agresja wynika raczej z wyrzutów sumienia i zazdrości: oto ktoś na tym świecie uznał prozaiczny kwiat za coś cennego, wartego ryzyka. „Ukradł?” – zapytacie. „Zaraz tam ukradł… Raptem zerwał różę. W dodatku, zależnie od wersji historii, niewielką i zmarzniętą”. A jednak kradzież róży to wciąż kradzież. Za każdą, najdrobniejszą nawet winę czeka kara – tę bolesną lekcję książę już odrobił. Teraz rozdzierająco ryczy nie tyle na ojca, ile na nasz relatywizm i iście książęcy brak empatii, której nauczy nas dopiero piękna córka kupca.
[1] http://www.bbc.com/news/uk-35358487, dostęp 13.01.2018.
]]>Najpiękniejszą tradycją świąteczną jest wręczanie prezentów najbliższym osobom (i tym nieco dalszym również). Nikt nie uśmiecha się tak szeroko jak dziecko na widok wymarzonej paczki! Nikt też nie zajada przy wigilijnym stole równie grzecznie w nadziei, że pora otwierania prezentów nadejdzie nieco szybciej niż zwykle.
Jednak ktoś mógłby się oburzyć i oskarżyć mnie o materializm, a wręcz o konsumpcjonizm. A przecież prezent prezentowi nierówny. Piękne jest spełnianie przyziemnych dziecięcych marzeń (do dziś cieszę się na wspomnienie wieczoru, gdy pod choinką znalazłem zestaw klocków LEGO, z którego można było zbudować kawałek Hogwartu). Ale dlaczego by któregoś roku wspólnie z bliskimi nie przeznaczyć budżetu upominkowego na szczytny cel? Dlaczego by nie zrezygnować z prezentów (lub przygotować je nieco skromniejsze) i nie przyłączyć się do zrobienia paczki potrzebującym? Dlaczego by nie wybrać się do najbliższej stacji krwiodawstwa lub zgłosić jako dawca szpiku i podarować komuś życie?
Nawet zarabiając niewiele, wciąż mamy do podziału więcej niż symboliczny pszenny opłatek.
]]>Materiału na listopadowy odcinek LUS|TRA dostarczył mi list pani Basi nadesłany do redakcji wrześniowego „Zwierciadła”. Pani Basia – skądinąd zainspirowana sierpniowym felietonem Szymona Majewskiego – pisze, że podobnie jak pana Szymona, ją również interesują ludzie wokół: nie z każdym chciałaby porozmawiać, ale poobserwować – i owszem, każdego. (Mam bardzo podobne odczucia.)
We fragmencie dotyczącym par Czytelniczka „Zwierciadła” nazwała panów nieprzejawiających zainteresowania towarzyszką dżentelmenami in spe. List nie ma konkluzji. Autorka prosi, aby każdy samodzielnie zinterpretował opisane przez nią sytuacje.
Podjąłem wyzwanie. Odniosłem wrażenie, że pani Basia między zdaniami opisała kryzys męskości. Moim zdaniem przechodzimy go wszyscy: i ten matoł, który podaje dziewczynie wątpliwie pomocną dłoń, i ta pierdoła, która bez tak zwanego silnego ramienia sama nie da susa. Nam nie potrzeba dżentelmenów! Nam potrzeba samodzielności, partnerstwa i wzajemnego szacunku.
Szczęka mi opadła, gdy pewien znany amerykański aktor zaproponował, żeby po latach uprzedmiotawiania kobiet zacząć uprzedmiotawiać mężczyzn, przynajmniej w stopniu równym. Nie wiem jak Wy, ale jeśli w obyczajowej piaskownicy zaczną panować takie reguły, to ja zabieram grabki i wiaderko.
Pani Basiu, dziękuję.
]]>reputacja «walka o wizerunek w oczach cudzych i własnych toczona nieustannie od najmłodszych lat. Nasza wizytówka wręczana osobom wokół i samym sobie. Kryształowe szkiełko, które chroni wrażliwe oko przed niemoralnością i potknięciami innych. Bywa, że spędza sen z powiek, notorycznie popycha do konformizmu i kłamstw. Dzięki niej ludzie co najwyżej przyzwoici stają się święci, a nieszczęśliwi i agresywni budzą respekt. Zniekształca obraz bliźniego, przekształca pragnienia w iluzoryczne potrzeby. Dbałość o nią oddala nas od własnych skaz, utrudnia zmierzenie się z prawdą. Raz nadszarpnięta łuszczy się jak wężowa skóra i wywołuje odrazę, ale trudno ją z siebie zrzucić, lepi się i szeleści»
]]>