Szorstka egzotyka – Z CYKLU http://zcyklu.pl rozwijamy kulturę Thu, 09 Jul 2020 16:22:28 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.9 Parandowski na surowo. O rapowej „Alchemii Słowa” Mady i Temzkiego http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/alchemia-slowa-temzki-mada/ http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/alchemia-slowa-temzki-mada/#respond Thu, 09 Jul 2020 16:22:26 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4709 Polski rap potrafi zmęczyć dosłownością i ugłaskaną, przearanżowaną muzyką. Dlatego album dwóch warszawskich hiphopowców pozwala odetchnąć. To prostota, choć nie bez finezji.

Są z jednego miasta, obu można określić mianem „warszawskich undergroundowych hip-hopowców”, ale tak poza tym różnią się wiekiem – a przez osiem lat w rapowej branży zmienia się właściwie wszystko – i estetyką. Temzki to brzmienia organiczne, rapowanie stonowane, pogodne i bez napinania się, pokłosie miękkości i oddechu Native Tongues. Głównie z takich nagrań dał się poznać solowo, a także w projektach Mardi Gras czy Vibe Quartet. Z kolei Madzie, dumnemu reprezentantowi zespołów Zetenwupe i kolektywu WCK, bliżej do repertuaru z nowojorskiej dzielnicy Queens, ulicznej szorstkości z dawką liryzmu, zdecydowanych wersów, mocniejszego bitu. Współpraca tych dwóch może zatem wydawać się nie tyle egzotyczna, co nieoczywista.

Fot. Katarzyna Fronczak

A jednak to, jak rap robisz, a jaki lubisz, to nie musi być to samo, hiphopowe gusta i inspiracje nie są proste do sformatowania, tym bardziej jednoznacznego określenia. Temzki lubił u młodszego kolegi progres słyszalny z projektu na projekt, a przede wszystkim pasję, z jaką podchodzi do muzyki i pisania. Zaprosił go więc na zeszłoroczną płytę, do produkowanego przez Spinache’a kawałka „NWOCCH”.

„Kojarzyłem jakieś dokonania Temzkiego wcześniej i gdy dostałem zaproszenie na płytę Te La Soul, to mimo że się nie znaliśmy, jakoś instynktownie się zgodziłem. Spotkaliśmy się w studio i zrobiliśmy numer, który wyszedł jak dla mnie kozacko. Potem Mateusz napisał na Facebooku, że ma paczkę starych bitów à la Griselda (surowe, ascetyczne, znowu modne obecnie rzeczy – przyp. MF) i zapytał, czy ktoś jest chętny. Powiedziałem mu „pokaż” i wziąłem większość. To jest dla mnie mega klimat i coś ciekawego, na czym chciałem się sprawdzić, a dodatkowo produkcje naprowadziły mnie na koncept album” – mówi Mada.

Skąd u Temzkiego taka muzyka? Sam śmieje się, że dlatego, że najłatwiej i najszybciej ją zrobić, bo chodzi o znalezienie w innym nagraniu tej „złotej próbki” do wycięcia i zapętlenia. Podkreśla, że nie jest żadnym producentem, tylko „dłubie sobie” w programach, które mniej więcej opanował. Grunt, że jego szkice okazały się inspirujące. Mada pożenił je z Alchemią Słowa Jana Parandowskiego. „Podróż po literackim, lekko oderwanym świecie w konwencji rap. Zabawa słowem okraszona ironią, abstrakcją i ciętym językiem przeplata się z surową stylistyką i emocjami. Autentyczność oraz osobiste rozterki skrywają się za hiperbolą i plastycznymi formami. Od powagi przez obojętność aż po groteskę. Wszystko to spięte zgrabnie dobranymi cytatami” – zachęca opis płyty nazwanej tak samo jak książka.

„Jakoś półtora roku temu moja siostra podarowała mi Alchemię słowa, chyba na urodziny. Przeczytałem ją i mi się spodobała, bo jakby rozkłada życie pisarza na części, na powody, skutki i różne takie. Było to dla mnie intrygujące, w dodatku miałem dobre nastawienie, bo wcześniej w Dzienniku Tyrmand chwalił styl autora znanego nam tylko z Mitologii…” – wyjaśnia Mada.

 „Ja lubię mieć pomysł na krążek, jakiś taki chociażby luźny. A że zawsze chciałem zrobić lekko oderwaną, literacką płytę i dostałem mocno oderwane bity, to jakoś tak to mi się w głowie połączyło z ładnym tytułem i mamy hybrydę” – dodaje.

„Po pierwszym spotkaniu w studio już wiedziałem, że będzie dobrze. Jedyną trudniejszą kwestią było zrobienie odpowiednich aranży, bo jednak chcieliśmy zachować surową formę i nie przesadzić z patentami. Dlatego m.in. wzięliśmy do współpracy dwóch doświadczonych muzyków. I oczywiście Świętego, który nadał moim bitom odpowiednie brzmienie” – uzupełnia Temzki.

Alchemia słowa może zafrapować udaną, „pozszywaną” okładką Kasi Fronczak, udziałem instrumentalistów (Master Sondij, Wuja HZG) i całym szeregiem rapujących gości (Miły ATZ, Marceli Bober, KPSN, Koza i członkowie WCK: Ryfa Ri, Kaietanovich). Można żałować, że Kuba Knap jest tylko wśród „czytających” (utwory przerywają cytaty z Parandowskiego). Ale przede wszystkim trzeba oddać gospodarzom, że to oni są tu najważniejsi.

Ascetyzm podkładów Temzkiego z żywym basem pod spodem sprawdza się – mało kto podąża tu drogą Alchemista i Madliba, pozornie prostą, dostępną jednak tylko tym, którzy hip-hop znają doskonale i dogłębnie rozumieją jak działa. Te pętle iskrzą, co pozwala wersom Mady zapłonąć. Rap żyje, nietrzymany na smyczy korzysta z wolności, gryzie abstrakcją, merda słuchaczem. Od Sławomira Mrożka do Remigiusza Mroza jest tu zaledwie chwila, wulgarność idzie w parze z erudycją, a mistrz ceremonii, jeżeli akurat nie chce sadzić ludziom kaktusów na dłoniach czy nie obraca na języku bon motów, to mnoży słowa, wyciąga je z siebie jak króliki z kapelusza. Drugiej takiej płyty nie ma i nie będzie. 

Okładka: Katarzyna Fronczak

Album do kupienia na stronie www.wck47.com. Premiera 4 lipca 2020. Wydawnictwo limitowane i numerowane (tylko 300 sztuk).

]]>
http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/alchemia-slowa-temzki-mada/feed/ 0
2018. Kartki http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/2018-kartki/ http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/2018-kartki/#respond Sun, 13 Jan 2019 12:15:59 +0000 http://zcyklu.pl/?p=2533
Rok 2018 dobiegł końca. Podzieliliśmy się już z wami Płytami roku, ale przecież w podsumowaniach nie tylko o to chodzi. Zatem do rzeczy: oto kilka kartek z 2018 roku.
Projekt Tymczasem

Jedna z najbardziej spektakularnych akcji komercyjnych w polskim hip-hopie. Skład: czterech tuzów branży, dwóch z młodego pokolenia (Sitek i Żabson) i dwóch ze starego (Sokół i Pezet) oraz Steez83 z Pro8l3mu w roli dyrygenta. Cel: reinterpretacja kultowych utworów ze wspólnego repertuaru. Efekt? Sokół rozniósł wszystko w pył, a Pezet pozamiatał. Wokół numeru Żabsona – który na warsztat wziął Ukryty w mieście krzyk z Muzyki poważnej – było mnóstwo kontrowersji, ale to i tak lepiej niż dość nijaki odbiór, z którym spotkał się Sitek. Ostateczny wynik jest bardzo dobry: polski hip-hop wzbogacił się o przynajmniej dwa świetne utwory.


#team_stempel

Kuba Stemplowski niegdyś pracował jako dziennikarz radiowy, potem menadżer w Step Records, a obecnie prowadzi z Jinxem swoją agencję. Wśród jego podopiecznych są m.in. Sarius, Kartky i Rogal DLL, przyjaźni się też z Deysem… i cóż powiedzieć, każdy z nich wydał w tym roku dobrą płytę. Rogal DDL opublikował ANtY, płytę antymuzyczną, jakkolwiek by to nie brzmiało. Kartky wydał nawet dwa krążki: w kwietniu Blackout, w grudniu Black Magiic, brzmieniowo sięgające za wschodnią granicę i niestroniące od nośnych, klubowych bitów (choćby Nagano 98 i FML), zachowujące przy tym klimat speluny, w której przy wódce rozmawia się o przegrywanym życiu i kobietach (Dziewczyna szamana). O Deysie piszę w Płytach roku – Oczka to bardzo różnorodny album, świetnie zarapowany (Hippie), z kilkoma eksperymentami (Face Tat i Przez kogo nie śpisz), ale też pełen emocji (głównie negatywnych). Najważniejszą płytą spod egidy Stempla będzie pewnie Wszystko co złe Sariusa, kontynuacja zeszłorocznego bardzo dobrego Antihype. Były reprezentant Asfaltu wraz z wyjściem na swoje wzbił się na poziom popularności wcześniej niewyobrażalny, lecz wiązało się z tym wiele doświadczeń, na które nie był gotowy, czego daje wyraz np. w Kurtynie. Niespodziewany sukces osiągnął też jego inny kawałek, Wiking, czerpiący mocno z folku, zarówno w podkładzie, jak i zaśpiewie Sariusa, który coraz częściej sięga po takie rozwiązania. 31 milionów wyświetleń i współpraca z serialem Wikingowie? Kto by pomyślał o tym trzy lata temu?


Z ziemi włoskiej do Polski

Zeszły rok przyniósł sporo muzyki z nieoczywistymi inspiracjami i osobowościami. Czasy niemieckojęzycznego Sentino w Polsce definitywnie minęły, ale za to okazało się, że na scenie jest o wiele więcej miejsca na słoneczną Italię, niż można by pomyśleć. Duet Avi i Louis Villain wydał Zbiór pieśni sycylijskich: byli to bodaj najciekawsi artyści w labelu SB Maffiji, ale niestety (?) po konflikcie z TPS-em ich współpraca z labelem się zakończyła. Na szczęście zdążyli wypuścić na kanale SBM teledyski do takich kawałków jak Ora et labora, Chateau czy Monte Christo. Oszczędność muzyczna to maksyma przyświecająca temu duetowi, słychać to zarówno w produkcji Louisa Villaina, jak i we flegmatycznym głosie Aviego, który nie porywa się na efektowność, ale mimo to jego utwory potrafią nieźle ruszyć (przykłady wyżej). Do tego dodać należy ciekawe spojrzenie, swoistą dojrzałość i umiejętność pisania dobrych linijek (Inni niż oni) – naprawdę warto sprawdzić efekt końcowy. Na drugim końcu włoskiego buta znajduje się Tuzza Globale, również duet, z albumem Fino Alla Fine. Na nim efekty podkręcone są na maksa, płyta tonie w autotunie, chociaż zakres ekspresji wokalnej jest raczej podobny. Niedaleko tej płycie do rapu w wykonaniu Belmondo i Mobbyn. Żeby poczuć ten klimat, trzeba tego posłuchać. Najlepiej zacząć od Włoskiego snu.


Final level

Po 10 latach dobiega końca noworoczna tradycja wielu słuchaczy polskiego podziemia. Tak długo już bowiem duet Laikike1 i Bobair wrzuca numery z serii Level Up na YouTube. Czasem były to rozliczenia sceny, nieszczędzące oponentom śliny i ostrych słów, czasem był to ukłon dla ziomków, innym razem hołd dla tych, którzy odeszli. Zawsze jednak były to linijki na wysokim poziomie i takie same bity, choć, jak przystało na podziemie i specyficzny tryb nagrywania, czasem nie sposób ich w pełni docenić. Serię zakończyło fizyczne wydanie kompilacji, które można kupić w sklepie Zayafki. W przyszłym roku zostaje nam już tylko czekanie na Brudne Serca i jest to trochę smutne.


Oldskul jeszcze nie umarł

Fani klasycznego brzmienia w polskim wydaniu mogli w tym roku się cieszyć. Pomijając krążki Bonsona (o Postanawia umrzeć w Płytach roku, o Bonsoul niżej), płytę wydał też Gruby Mielzky (Komik z depresją), naczelny truskulowiec w kraju. Nie brakowało rozgoryczenia, mającego źródło tak w poziomie sceny, jak i okoliczności życiowych, musztrowania młodszych twórców, złożonych linijek i szerokiego spektrum emocji. W podobnym tonie grał współtwórca Postanawia umrzeć, czyli KPSN na Pora się wieszać? oraz na wydanym z producentem Winyla Trzaski Ortodox EP, choć na szczęście na Falstart EP było już trochę lżej. A jeśli ktoś niekoniecznie ma ochotę na krwawą powagę, to powinien skierować spojrzenie na zespół WCK, złożony z byłych reprezentantów Alkopoligamii (Kuba Knap, Kaietanovich i Mada) oraz osób z nimi blisko związanych (Bonny Larmes, Gruby Juzek, Emil G i Ryfa Ri). W 2018 r. ukazał się ich album o takim samym tytule. Tutaj przeloty ze wschodniego wybrzeża na zachodnie są regularne, zwrotki zawsze na poziomie, luz naturalny, a zajawka aż kipi. Brzmi ciekawie? Sprawdzić należy przynajmniej Dywizjon 47, Astralne Jądra, Wujka Snoopa albo Święto Ławki. Zresztą dla byłych Żbików rok był tak samo pracowity jak dla KPSN-a: Kuba Knap wydał Knuriona, płytę będącą czystym destylatem funku w polskim rapie, a Mada wypuścił Chropowato EP, bodajże mój ulubiony krążek w tym roku (więcej o nim tutaj), na którym może już nie jest tak lekko i z przymrużeniem oka, ale takie szorstkie inspiracje są obecnie niezwykle rzadkie.


Król podziemia

Obóz truskulowy nie zamyka się w reprezentantach z powyższego akapitu. Soulpete, producent stojący za ekipami Rap Addix czy Almost Famous i Bonsoul, a także twórca longplaya wyłącznie z amerykańskimi raperami (Soul Raw), wydał w 2018 r. cztery świetne epki: anglojęzyczne Raw Road z Bodziersem i Hezekiah, filmowe Postacie Fikcyjne z Laikike1’em, letnie Triste Sol z Te-Trisem i klasyczny, luzacki Bonsoul 4, czyli Kiwka, Fifka, Rap do Piwka. Więcej o nich w artykule z października. Warto tu jeszcze wspomnieć o tym, że wyprodukował on numer dla Mady, na którym reprezentant WCK i Zetenwupe spotyka się z KPSN-em i Jeżozwierzem, prawdziwym weteranem polskiego podziemia. Czy można tu mówić o swoistym przekazaniu pochodni?


Lekter Records

Inną mekką polskiego podziemia jest mała stołeczna wytwórnia, z którą związany jest Karwel. Oprócz kilku utworów w jego serii Loading, na kanale wytwórni znalazło się też wiele innych artystów, a biorąc pod uwagę, że zaczynali tutaj Otsochodzi i Szopeen, to można ich nazwać kuźnią talentów. W tym roku Lekterzy promowali mixtape Skipa (którego luźne Gasnę na nieautorskim bicie wykręciło 8 milionów wyświetleń) i Łaga pt. Opłać mi chwilówkę mixtape. To jeden z najlepszych tego typu materiałów, jakie dane mi było słyszeć. Chłopaki mają luz i vibe (Bez hobby), mają też o czym pisać (Posiniaczone psy). W grudniu ukazał się również solowy longplay Skipa, czyli O wszystkim, na którym raper rozwija skrzydła. Poza wcześniej wymienionym duetem Lekterzy w swoich szeregach mają też Kozę, który znajduje się w gronie raperów mogących namieszać w 2019 roku (według serwisu newonce). Po Stołach widać doskonale, dlaczego.


Zaskoczenia roku

2018 obfitował w ciosy z zaskoczenia. Dość wspomnieć o Klarenzie, którego Pozę przybliżyłem w Płytach roku, ale on akurat miał już moment przebicia się do świadomości szerszego grona słuchaczy przy okazji Młodych Wilków albo przy wydaniu płyty w QueQuality, a muzykę nagrywał od wielu lat. Bartocut12 wydał debiut w 2017 r. we wcześniej wspomnianej kuźni talentów, Lekter Records, a w zeszłym roku również brał udział w Młodych Wilkach… I wypuścił epkę Piruet, a później Cookie, dwa materiały, w których główną rolę odgrywa vibe i brzmienie w osobliwy sposób łączące starą szkołę z nową (Harpaggiano). Za to schafter, czyli autor hitu dvd i epki hors d’oeuvre, pojawił się niemalże znikąd, debiutując kawałkami na kanale Kstyka znanego z komentarzy na YouTubie. Dość powiedzieć, że dvd nagrane wespół z Młodymskinny, czyli byłym youtuberem Ahusem, ma już ponad 3 mln odtworzeń na YT, a bardzo młodego twórcę retrowave’u pod skrzydła wziął Asfalt.

Podobnym ciosem z ciemności był mixtape Lato w Ghettcie 2018 ekipy Ćpaj Stajl. Jest to materiał niezwykle równy i spójny pod względem brzmienia i treści (w obu kategoriach płyta zalicza noty celujące), biorąc pod uwagę, ilu różnych raperów się na nim pojawia. Rzecz o tyle szokująca, że ogromna większość członków krakowskiej sceny to ksywki do tej pory praktycznie anonimowe, a płyta to właściwie rap uliczny, kojarzony stosunkowo do niedawna raczej z dukaniem prawilnych mądrości. Jak można się po tytule spodziewać, jest to płyta obracająca się wokół motywu getta, a raczej jego odzwierciedlenia w polskich warunkach, stąd takie kawałki jak fantastyczne Gangi czy Dziwko wezmę cię na dno albo Survival.


Można by jeszcze pisać o kuli śnieżnej, którą toczy Słoni, Paluch i Kękę, można pisać o kolejnych płytach O.S.T.R.-a, Peji czy Tedego, albo o wysypie młodowilczych debiutów… Ale właśnie tak w skrócie prezentuje się polski rap w 2018 roku. Było bardzo dobrze. Miejmy nadzieję, że w 2019 będzie jeszcze lepiej.


Polub Z CYKLU na Facebooku, żeby wiedzieć, kiedy ukaże się kolejny tekst o, tutaj. Na naszym portalu ukazują się nie tylko teksty o hip-hopie – przyjrzeliśmy się też nagrodom literackim rozdanym w 2018 roku oraz oddziaływaniom podstawowym.
]]>
http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/2018-kartki/feed/ 0
2018. Płyty roku http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/2018-plyty-roku-2/ http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/2018-plyty-roku-2/#respond Thu, 10 Jan 2019 13:07:12 +0000 http://zcyklu.pl/?p=3739
Rok 2018 dobiegł końca. Polska scena hip-hopowa może postawić kolejny ptaszek przy kategorii „dobry rok”, bo choć nie brakowało nie do końca udanych eksperymentów czy niezasłużonych sukcesów, to trzeba być wybitnym pesymistą, żeby uznać minione 12 miesięcy za słabe. Poniżej znajdziecie listę 10 najważniejszych albumów tego roku. Kolejność losowa.
1. Taconafide – Soma 0,5 mg (i Soma 0,25 mg)

Soma to album, któremu można wiele zarzucić, ale to też płyta dwóch gości, którzy obecnie są na szczycie polskiej rap gry, zdobywają podwójne platyny przy zerowym marketingu i wyprzedają ogromne trasy. Taconafide to dwojaka kapitalizacja ich ogromnego potencjału, a Tamagotchi okazało się celnym uderzeniem hip-hopu w polski mainstream. Nie da się ukryć, że panowie doskonale wpisali się w archetyp Drake’a, czyli smutnego rapera przytłoczonego swoją popularnością (a czy zrobili to z premedytacją, pozostaje kwestią dyskusyjną). Przy takim poziomie wyobcowania trudno, by słuchacze mogli się łatwo identyfikować z muzykami, ale udało się nagrać kilka hitów (Visa, Mleko i miód), kilka bangerów (Kryptowaluty, Metallica 808) i album jednak chwycił mocno. Nie można mówić o 2018 roku nie wspominając o tej pozycji, którą dopełnia jeszcze udany album bonusowy.


2. Bonson – Postanawia umrzeć

O Postanawia umrzeć pisałem już przy okazji premiery: to było bardzo mocne otwarcie roku. Bonson, raper z interesującą historią na scenie, pełną wzlotów i upadków, ataków na mainstream (MVP) i regularnych musztr w podziemiu (BonSoul). Paradoksalnie ten album – emocjonalny zapis wielu bolesnych upadków – przyczynił się do jak dotąd największego wzlotu i pierwszej złotej płyty, a także wspólnej trasy z Reno i KPSN-em. Postanawia umrzeć to płyta bardzo mocna: Bonson od dawna jest świetnym raperem, zarówno pod względem flow, jak i techniki pisania tekstów. Teraz dodał do tego jeszcze ogromne emocje i położył je na bardzo dobre, czerpiące z tradycji Noonowskich podkłady KPSN-a. Można tu się dopatrywać analogii do Historii po pewnej historii, ale można się też pokusić o stwierdzenie, że jest to potencjalny klasyk.


3. B.O.K. – Symetria

Bisz wypuścił dwie epki, OER swój album (o którym pisałem w zeszłorocznym podsumowaniu), i w końcu przyszedł czas na kolejny wspólny krążek formacji matki obu panów. Symetria to płyta konceptualna, opowiadająca historię o życiu pewnego człowieka i jego zmianie, próbie odnalezienia sensu, z mocnym podłożem filozoficznym. Treść jest gęsta i dojrzała, brzmienie spójne, mocno jazzowe (końcówka Psychomachii!) i oparte na dynamicznych gitarach i perkusji (pod tym względem nikt w Polsce jak OER). Do tego świetne śpiewane występy gościnne, np. Aleksandry Piśniak w Śnie o tramwajach albo Kamili Abrahamowicz-Szlempo w Śnie o parasolach. Trudno słuchać tej płyty na wyrywki, warto więc usiąść do całej raz, a nawet kilka razy. Do tego to pierwsza płyta B.O.K., w której słychać, że to nie Bisz i koledzy, a pełnoprawny zespół. Jak to ujął Marcin Flint – płyta fryderykowska.


4. PRO8L3M – Ground Zero Mixtape

PRO8L3M od premiery debiutanckiej epki jest na ciągłej fali wznoszącej. To piąty krążek w ciągu pięciu lat i cóż… Oskar i Steez znowu to zrobili. Zeszłoroczna epka dogrzewała futurystycznego kotleta, ale kolejny mixtape to kolejna rewolucja w brzmieniu. Steez tym razem sięga po techno z przełomu wieków i buduje na nim coś jednocześnie zupełnie świeżego i wpasowanego w ramy brzmienia zespołu. Bity tworzą niepowtarzalny rave’owy klimat, offbeatowy Oskar przywdziewa kolejne maski. Tym razem na trackliście znajdziemy m.in. lowelasa (Lody włoskie) i amatora mocnych wrażeń w sypialni (Na audiencji), ale także antymotywacyjne Vanitas oraz Oskarową balladę miłosną i singiel roku – Flary. Oskar rapuje na swoim wysokim poziomie, ale raczej nie sili się na nic nowego (może oprócz Puerto Rico). Ogólny zakres tematyczny też wielkich wahań nie zaliczył, więc ten, kto lubi manierę (a przede wszystkim głos) Oskara, będzie zadowolony, a nowi słuchacze na pewno docenią warstwę muzyczną. Takie problemy można mieć co roku.


5. Ten Typ Mes – Rapersampler

Założyciel Alkopoligamii uznawany jest przez wielu za najlepszego rapera w Polsce. Akurat w jego przypadku tej opinii blisko jest do faktu: mało kto ma taki warsztat, tak ogromną swobodę w rapowaniu, tyle flow, a do tego tak cięte i giętkie pióro. Jedyną wadą jego albumów bywały nadmierne eksperymenty. I tak na przykład Trzeba było zostać dresiarzem obroniło się mimo takich numerów jak Przytul petardę czy Loveyourlife, ale już w przypadku Ała. zdania były podzielone. Na Rapersamplerze Mes wraca do swoich rapowych korzeni, ta płyta jest wręcz na wskroś hip-hopowa. Trudno się dziwić, skoro to sam Mes ją produkował na tytułowym samplerze. Album stoi też w opozycji do poprzednich dwóch płyt pod tym względem, że jest bardzo osobisty. Niekoniecznie przez ekshibicjonizm, z którego Mes wcześniej słynął, raczej ze względu skalę tematyczną: zamiast analiz socjologicznych mamy więc refleksje na temat genealogii (Krzyczał na synka), wyraz antypatii do chłodu (Zimno) i niepoważnych ludzi (Nie bądź kurwą) oraz wątki wyprowadzkowe (P1ętro, Wyględów). Nie brakuje też rapowych popisów (Rudy Kurniawan) i spojrzeń na mikrorelacje ludzkie (świetne Jeszcze z Emilem Blefem). Bardzo trudno jest wyobrazić sobie podsumowanie roku bez albumu tego typa.


6. Szpaku – Atypowy

Nowy reprezentant B.O.R. po błyskawicznie wyprzedanej epce BORuto wydał w tym samym roku longplaya: po spojrzeniu na wyniki sprzedaży można by go swobodnie nazwać Paluchem juniorem, gdyby nie to, że sam Paluch dalej płynie na ogromnej fali popularności, zbierając platynę za platyną. Szpaku jednak w niczym mu nie ustępuje, Atypowy to wręcz jeden z najmocniejszych legalnych debiutów polskiego rapu. Szpaku jest niepodrabialny pod względem flow, zespojony z autotunem na dobre i złe, ma także ogromną charyzmę. W utworach przewijają się cięższe wątki autobiograficzne, jak to często bywa, lecz Szpaku urozmaica je, a właściwie konstruuje wokół motywów popkultury znanych wszystkim jego rówieśnikom, np. Naruto, Pokemonów, Atomówek. O wampirach, UFO i Yeti nie wspominając. Można zarzucić mu (tak jak i Paluchowi zresztą) pewien populizm, ale cóż, z jakiegoś powodu ten newcomer w 2018 roku był wszędzie.


7. Deys – Oczka

Powiem szczerze: moje oczekiwania co do nowej płyty Deysa były umiarkowane. Autor dwóch bardzo udanych mixtape’ów i dobrego legalnego debiutu w QueQuality ma bowiem tendencje do eksperymentów, które nie zawsze powinny znaleźć się na końcowym albumie. Na Roku porze piątej był to pojedynczy wyskok, ale zeszłoroczne Tape of the ninja nie do końca się broniło, mimo hitu moizdrajcy.com. Oczka to jednak już zupełnie inna bajka. Klimat to dalej ciemna, deszczowa noc, depresyjne myśli, używki i szamotanie się z życiem przez problemy sercowe, ale pojawiają się też przebłyski z rozświetlonego salonu, gdzie zabawa niekoniecznie oznacza puste butelki. Deysowi udało się np. nagrać wesoło brzmiący numer, w końcu nie popadając przy tym w śmieszność (Nintendo z osobliwie brzmiącym schafterem). Założyciel Hashashins dopiero po tym albumie może nazywać się rock’n’rollowcem, pomaga w tym szerzej realizowana inspiracja Joy Division (akustyczne Przez kogo nie śpisz? i Straszny) i hardkorowy Face Tat. Głównym plusem jest to, że Deys znów odnalazł w sobie iskrę agresji, a to musiało się skończyć świetnie nawiniętym albumem: wystarczy posłuchać Złośliwości, Koszmarów twojej mamy czy Hippie, żeby włożyć między bajki zarzuty dotyczące braku flow czy słabego wyczucia rytmu. Imponuje też konstrukcja storytellingu w Byłem kiedyś na imprezie techno. Choć początkowo płyta może wydawać się chaotyczna ze względu na liczbę inspiracji i różnorodność gości, to Oczka to bardzo mocny cios z ubranej w czarne ciuchy sceny niezależnej.


8. Guzior – EVIL_THINGS

Tajfun92 nie zwalnia tempa. Po bardzo udanym zeszłorocznym debiucie Evil Twin, Guzior uderzył kolejnym krążkiem, jednak co poniektórych mogła zaskoczyć pewna zmiana stylówki, a raczej jej przesterowanie. To dalej często rap od niechcenia, zamulony (Płuca zlepione topami, Spadnie deszcz), czasem przechodzący w błyskawiczną kanonadę na psychodelicznych bitach (MikMik, Kevlar). Więcej tu zawodzenia, więcej przeciągania i autotune’a (Uppercut, WIFI, Ninja, a szczególnie Nie pytaj, czy wniosę ten krzyż). Brzmi to niepozornie, wszak scena widziała większe transformacje, ale kontrast z poprzednim albumem jest ogromny, jeśli pomnożymy te elementy przez modulację głosu. Guzior przy tym wszystkim nie rezygnuje ze swoich największych zalet, czyli bardzo dobrych linijek: bezczelnych, refleksyjnych (Mam czarne zasłony, mam martwych znajomych/ I sam dla świata jestem trupem), czasem plujących jadem (Kevlar). Wysoką formę rapową i dbanie o spójność albumu docenili krytycy i słuchacze: EVIL_THINGS już pokryło się złotem.


9. Zeus – To pomyłka

Po przesłuchaniu singli z tego albumu na pewno wielu byłych fanów Zeusa łapało się za głowę i ostatecznie stawiało na nim krzyżyk. Byłych, to znaczy takich, którzy usłyszeli Jest super, dostali zawrotu głowy od zabójczego stężenia wygrywania życia, ckliwości oraz najsłabszych podkładów w dyskografii i odpuścili sobie obcowanie z twórczością łodzianina. Single nie zwiastowały zmiany tego stanu (szczególnie Like Ra i Kwiaty dla J.), Zeus jednak wrócił znowu trochę odmieniony, zdołał się wyśrodkować po postdepresyjnej Nie żyje i hurraoptymistycznej Jest super. Niewiele na tym albumie złości (Cień nauczyciela), praktycznie w ogóle bragga, za to dużo świetnych, organicznych i funkująco-soulowych bitów, z których zasłynął Zeus, i mnóstwo pozytywnej energii, jak chociażby w fantastycznie zarapowanym Audio Hideo, rozbrajającej każdy dąs podkładem i treścią Miss ya i lekko kpiarskim Social menda. Zeus dalej świetnie bawi się słowem, rapuje z ogromną swobodą (jeśli ktoś dorównuje Mesowi pod tym względem, to właśnie on) i potrafi zawrzeć ogromny ładunek emocjonalny w każdej zwrotce (Rapier). Najciekawsze w tym albumie jest, że Zeus odnalazł w sobie inną wrażliwość, wyrastającą z fascynacji buddyzmem. Stąd na krążku utwory jak Forest Gang czy taka forma Świetnego Pawła. Okazuje się, że Zeus nawet bez ADHD jak z klipu Znasz mnie też potrafi zainteresować i zaangażować słuchacza. I dzięki takim albumom trzeba pluć sobie w brodę za przedwczesne skreślanie i patrzeć z nadzieją w przyszłość.


10. Klarenz – Poza

Czarny koń tego roku. Uczestnik Młodych Wilków 2015, który wydał w 2016 Ofbitwarmup Mixtape w QueQuality i… odszedł z wytwórni. Jego udział w akcji Popkillera nie spotkał się ze szczególnie dobrym odbiorem, Ofbitwarmup zebrał umiarkowanie dobre recenzje, ale to dopiero Poza okazała się krążkiem, który przyniósł mu szerokie uznanie, póki co jeszcze głównie wśród recenzentów, niekoniecznie – słuchaczy. Poza jako album wpisuje się w definicję „hip-hopu 1,5”, czyli pomostu między nowoczesnym brzmieniem i nowymi narzędziami wokalnymi a staroszkolnym przekazem i dojrzałością. Jedno jest pewne: naprawdę czuć, że jest to płyta trzydziestolatka, człowieka, który swoje przeżył i wypracował warsztat, by o tym mówić. Nie chodzi tu nawet tylko o unikatowe flow – bardzo rzadko spotykany na scenie tak daleko posunięty offbeat (poza tym tylko u Oskara z wcześniej wymienionego Pro8l3mu). Klarenz potrafi pisać i potrafi dostosować nawijkę do tego, co mówi, potrafi manipulować emocjami (Początek pozy), a co najważniejsze, ma jakieś poglądy i się z nimi nie kryje (Nigdy więcej spłukany, Niemamczasu), potrafi kreatywnie wykorzystać frustrację i gorycz (POZA). Dodajmy do tego, jak bardzo skoncentrowana jest ta płyta, jak Klarenz potrafi obracać w ustach tytułową „pozę”… No i nie zapominajmy, że połowę płyty wyprodukował sam wykonawca, co też działa na jej korzyść. Takich diamentów oczekuje się od podziemia.

]]>
http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/2018-plyty-roku-2/feed/ 0
2018. Płyty roku http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/2018-plyty-roku/ http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/2018-plyty-roku/#respond Thu, 10 Jan 2019 12:18:14 +0000 http://zcyklu.pl/?p=2537
Rok 2018 dobiegł końca. Polska scena hip-hopowa może postawić kolejny ptaszek przy kategorii „dobry rok”, bo choć nie brakowało nie do końca udanych eksperymentów czy niezasłużonych sukcesów, to trzeba być wybitnym pesymistą, żeby uznać minione 12 miesięcy za słabe. Poniżej znajdziecie listę 10 najważniejszych albumów tego roku. Kolejność losowa.
1. Taconafide – Soma 0,5 mg (i Soma 0,25 mg)

Soma to album, któremu można wiele zarzucić, ale to też płyta dwóch gości, którzy obecnie są na szczycie polskiej rap gry, zdobywają podwójne platyny przy zerowym marketingu i wyprzedają ogromne trasy. Taconafide to dwojaka kapitalizacja ich ogromnego potencjału, a Tamagotchi okazało się celnym uderzeniem hip-hopu w polski mainstream. Nie da się ukryć, że panowie doskonale wpisali się w archetyp Drake’a, czyli smutnego rapera przytłoczonego swoją popularnością (a czy zrobili to z premedytacją, pozostaje kwestią dyskusyjną). Przy takim poziomie wyobcowania trudno, by słuchacze mogli się łatwo identyfikować z muzykami, ale udało się nagrać kilka hitów (Visa, Mleko i miód), kilka bangerów (Kryptowaluty, Metallica 808) i album jednak chwycił mocno. Nie można mówić o 2018 roku nie wspominając o tej pozycji, którą dopełnia jeszcze udany album bonusowy.


2. Bonson – Postanawia umrzeć

O Postanawia umrzeć pisałem już przy okazji premiery: to było bardzo mocne otwarcie roku. Bonson, raper z interesującą historią na scenie, pełną wzlotów i upadków, ataków na mainstream (MVP) i regularnych musztr w podziemiu (BonSoul). Paradoksalnie ten album – emocjonalny zapis wielu bolesnych upadków – przyczynił się do jak dotąd największego wzlotu i pierwszej złotej płyty, a także wspólnej trasy z Reno i KPSN-em. Postanawia umrzeć to płyta bardzo mocna: Bonson od dawna jest świetnym raperem, zarówno pod względem flow, jak i techniki pisania tekstów. Teraz dodał do tego jeszcze ogromne emocje i położył je na bardzo dobre, czerpiące z tradycji Noonowskich podkłady KPSN-a. Można tu się dopatrywać analogii do Historii po pewnej historii, ale można się też pokusić o stwierdzenie, że jest to potencjalny klasyk.


3. B.O.K. – Symetria

Bisz wypuścił dwie epki, OER swój album (o którym pisałem w zeszłorocznym podsumowaniu), i w końcu przyszedł czas na kolejny wspólny krążek formacji matki obu panów. Symetria to płyta konceptualna, opowiadająca historię o życiu pewnego człowieka i jego zmianie, próbie odnalezienia sensu, z mocnym podłożem filozoficznym. Treść jest gęsta i dojrzała, brzmienie spójne, mocno jazzowe (końcówka Psychomachii!) i oparte na dynamicznych gitarach i perkusji (pod tym względem nikt w Polsce jak OER). Do tego świetne śpiewane występy gościnne, np. Aleksandry Piśniak w Śnie o tramwajach albo Kamili Abrahamowicz-Szlempo w Śnie o parasolach. Trudno słuchać tej płyty na wyrywki, warto więc usiąść do całej raz, a nawet kilka razy. Do tego to pierwsza płyta B.O.K., w której słychać, że to nie Bisz i koledzy, a pełnoprawny zespół. Jak to ujął Marcin Flint – płyta fryderykowska.


4. PRO8L3M – Ground Zero Mixtape

PRO8L3M od premiery debiutanckiej epki jest na ciągłej fali wznoszącej. To piąty krążek w ciągu pięciu lat i cóż… Oskar i Steez znowu to zrobili. Zeszłoroczna epka dogrzewała futurystycznego kotleta, ale kolejny mixtape to kolejna rewolucja w brzmieniu. Steez tym razem sięga po techno z przełomu wieków i buduje na nim coś jednocześnie zupełnie świeżego i wpasowanego w ramy brzmienia zespołu. Bity tworzą niepowtarzalny rave’owy klimat, offbeatowy Oskar przywdziewa kolejne maski. Tym razem na trackliście znajdziemy m.in. lowelasa (Lody włoskie) i amatora mocnych wrażeń w sypialni (Na audiencji), ale także antymotywacyjne Vanitas oraz Oskarową balladę miłosną i singiel roku – Flary. Oskar rapuje na swoim wysokim poziomie, ale raczej nie sili się na nic nowego (może oprócz Puerto Rico). Ogólny zakres tematyczny też wielkich wahań nie zaliczył, więc ten, kto lubi manierę (a przede wszystkim głos) Oskara, będzie zadowolony, a nowi słuchacze na pewno docenią warstwę muzyczną. Takie problemy można mieć co roku.


5. Ten Typ Mes – Rapersampler

Założyciel Alkopoligamii uznawany jest przez wielu za najlepszego rapera w Polsce. Akurat w jego przypadku tej opinii blisko jest do faktu: mało kto ma taki warsztat, tak ogromną swobodę w rapowaniu, tyle flow, a do tego tak cięte i giętkie pióro. Jedyną wadą jego albumów bywały nadmierne eksperymenty. I tak na przykład Trzeba było zostać dresiarzem obroniło się mimo takich numerów jak Przytul petardę czy Loveyourlife, ale już w przypadku Ała. zdania były podzielone. Na Rapersamplerze Mes wraca do swoich rapowych korzeni, ta płyta jest wręcz na wskroś hip-hopowa. Trudno się dziwić, skoro to sam Mes ją produkował na tytułowym samplerze. Album stoi też w opozycji do poprzednich dwóch płyt pod tym względem, że jest bardzo osobisty. Niekoniecznie przez ekshibicjonizm, z którego Mes wcześniej słynął, raczej ze względu skalę tematyczną: zamiast analiz socjologicznych mamy więc refleksje na temat genealogii (Krzyczał na synka), wyraz antypatii do chłodu (Zimno) i niepoważnych ludzi (Nie bądź kurwą) oraz wątki wyprowadzkowe (P1ętro, Wyględów). Nie brakuje też rapowych popisów (Rudy Kurniawan) i spojrzeń na mikrorelacje ludzkie (świetne Jeszcze z Emilem Blefem). Bardzo trudno jest wyobrazić sobie podsumowanie roku bez albumu tego typa.


6. Szpaku – Atypowy

Nowy reprezentant B.O.R. po błyskawicznie wyprzedanej epce BORuto wydał w tym samym roku longplaya: po spojrzeniu na wyniki sprzedaży można by go swobodnie nazwać Paluchem juniorem, gdyby nie to, że sam Paluch dalej płynie na ogromnej fali popularności, zbierając platynę za platyną. Szpaku jednak w niczym mu nie ustępuje, Atypowy to wręcz jeden z najmocniejszych legalnych debiutów polskiego rapu. Szpaku jest niepodrabialny pod względem flow, zespojony z autotunem na dobre i złe, ma także ogromną charyzmę. W utworach przewijają się cięższe wątki autobiograficzne, jak to często bywa, lecz Szpaku urozmaica je, a właściwie konstruuje wokół motywów popkultury znanych wszystkim jego rówieśnikom, np. Naruto, Pokemonów, Atomówek. O wampirach, UFO i Yeti nie wspominając. Można zarzucić mu (tak jak i Paluchowi zresztą) pewien populizm, ale cóż, z jakiegoś powodu ten newcomer w 2018 roku był wszędzie.


7. Deys – Oczka

Powiem szczerze: moje oczekiwania co do nowej płyty Deysa były umiarkowane. Autor dwóch bardzo udanych mixtape’ów i dobrego legalnego debiutu w QueQuality ma bowiem tendencje do eksperymentów, które nie zawsze powinny znaleźć się na końcowym albumie. Na Roku porze piątej był to pojedynczy wyskok, ale zeszłoroczne Tape of the ninja nie do końca się broniło, mimo hitu moizdrajcy.com. Oczka to jednak już zupełnie inna bajka. Klimat to dalej ciemna, deszczowa noc, depresyjne myśli, używki i szamotanie się z życiem przez problemy sercowe, ale pojawiają się też przebłyski z rozświetlonego salonu, gdzie zabawa niekoniecznie oznacza puste butelki. Deysowi udało się np. nagrać wesoło brzmiący numer, w końcu nie popadając przy tym w śmieszność (Nintendo z osobliwie brzmiącym schafterem). Założyciel Hashashins dopiero po tym albumie może nazywać się rock’n’rollowcem, pomaga w tym szerzej realizowana inspiracja Joy Division (akustyczne Przez kogo nie śpisz? i Straszny) i hardkorowy Face Tat. Głównym plusem jest to, że Deys znów odnalazł w sobie iskrę agresji, a to musiało się skończyć świetnie nawiniętym albumem: wystarczy posłuchać Złośliwości, Koszmarów twojej mamy czy Hippie, żeby włożyć między bajki zarzuty dotyczące braku flow czy słabego wyczucia rytmu. Imponuje też konstrukcja storytellingu w Byłem kiedyś na imprezie techno. Choć początkowo płyta może wydawać się chaotyczna ze względu na liczbę inspiracji i różnorodność gości, to Oczka to bardzo mocny cios z ubranej w czarne ciuchy sceny niezależnej.


8. Guzior – EVIL_THINGS

Tajfun92 nie zwalnia tempa. Po bardzo udanym zeszłorocznym debiucie Evil Twin, Guzior uderzył kolejnym krążkiem, jednak co poniektórych mogła zaskoczyć pewna zmiana stylówki, a raczej jej przesterowanie. To dalej często rap od niechcenia, zamulony (Płuca zlepione topami, Spadnie deszcz), czasem przechodzący w błyskawiczną kanonadę na psychodelicznych bitach (MikMik, Kevlar). Więcej tu zawodzenia, więcej przeciągania i autotune’a (Uppercut, WIFI, Ninja, a szczególnie Nie pytaj, czy wniosę ten krzyż). Brzmi to niepozornie, wszak scena widziała większe transformacje, ale kontrast z poprzednim albumem jest ogromny, jeśli pomnożymy te elementy przez modulację głosu. Guzior przy tym wszystkim nie rezygnuje ze swoich największych zalet, czyli bardzo dobrych linijek: bezczelnych, refleksyjnych (Mam czarne zasłony, mam martwych znajomych/ I sam dla świata jestem trupem), czasem plujących jadem (Kevlar). Wysoką formę rapową i dbanie o spójność albumu docenili krytycy i słuchacze: EVIL_THINGS już pokryło się złotem.


9. Zeus – To pomyłka

Po przesłuchaniu singli z tego albumu na pewno wielu byłych fanów Zeusa łapało się za głowę i ostatecznie stawiało na nim krzyżyk. Byłych, to znaczy takich, którzy usłyszeli Jest super, dostali zawrotu głowy od zabójczego stężenia wygrywania życia, ckliwości oraz najsłabszych podkładów w dyskografii i odpuścili sobie obcowanie z twórczością łodzianina. Single nie zwiastowały zmiany tego stanu (szczególnie Like Ra i Kwiaty dla J.), Zeus jednak wrócił znowu trochę odmieniony, zdołał się wyśrodkować po postdepresyjnej Nie żyje i hurraoptymistycznej Jest super. Niewiele na tym albumie złości (Cień nauczyciela), praktycznie w ogóle bragga, za to dużo świetnych, organicznych i funkująco-soulowych bitów, z których zasłynął Zeus, i mnóstwo pozytywnej energii, jak chociażby w fantastycznie zarapowanym Audio Hideo, rozbrajającej każdy dąs podkładem i treścią Miss ya i lekko kpiarskim Social menda. Zeus dalej świetnie bawi się słowem, rapuje z ogromną swobodą (jeśli ktoś dorównuje Mesowi pod tym względem, to właśnie on) i potrafi zawrzeć ogromny ładunek emocjonalny w każdej zwrotce (Rapier). Najciekawsze w tym albumie jest, że Zeus odnalazł w sobie inną wrażliwość, wyrastającą z fascynacji buddyzmem. Stąd na krążku utwory jak Forest Gang czy taka forma Świetnego Pawła. Okazuje się, że Zeus nawet bez ADHD jak z klipu Znasz mnie też potrafi zainteresować i zaangażować słuchacza. I dzięki takim albumom trzeba pluć sobie w brodę za przedwczesne skreślanie i patrzeć z nadzieją w przyszłość.


10. Klarenz – Poza

Czarny koń tego roku. Uczestnik Młodych Wilków 2015, który wydał w 2016 Ofbitwarmup Mixtape w QueQuality i… odszedł z wytwórni. Jego udział w akcji Popkillera nie spotkał się ze szczególnie dobrym odbiorem, Ofbitwarmup zebrał umiarkowanie dobre recenzje, ale to dopiero Poza okazała się krążkiem, który przyniósł mu szerokie uznanie, póki co jeszcze głównie wśród recenzentów, niekoniecznie – słuchaczy. Poza jako album wpisuje się w definicję „hip-hopu 1,5”, czyli pomostu między nowoczesnym brzmieniem i nowymi narzędziami wokalnymi a staroszkolnym przekazem i dojrzałością. Jedno jest pewne: naprawdę czuć, że jest to płyta trzydziestolatka, człowieka, który swoje przeżył i wypracował warsztat, by o tym mówić. Nie chodzi tu nawet tylko o unikatowe flow – bardzo rzadko spotykany na scenie tak daleko posunięty offbeat (poza tym tylko u Oskara z wcześniej wymienionego Pro8l3mu). Klarenz potrafi pisać i potrafi dostosować nawijkę do tego, co mówi, potrafi manipulować emocjami (Początek pozy), a co najważniejsze, ma jakieś poglądy i się z nimi nie kryje (Nigdy więcej spłukany, Niemamczasu), potrafi kreatywnie wykorzystać frustrację i gorycz (POZA). Dodajmy do tego, jak bardzo skoncentrowana jest ta płyta, jak Klarenz potrafi obracać w ustach tytułową „pozę”… No i nie zapominajmy, że połowę płyty wyprodukował sam wykonawca, co też działa na jej korzyść. Takich diamentów oczekuje się od podziemia.

]]>
http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/2018-plyty-roku/feed/ 0
Bedoes/schafter. Kwiaty ulotne http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/bedoes-schafter-kwiaty-ulotne/ http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/bedoes-schafter-kwiaty-ulotne/#respond Sat, 22 Dec 2018 12:20:02 +0000 http://zcyklu.pl/?p=2541
Pierwszy z nich należy do SB Maffiji, jednej z dwóch najprężniejszych wytwórni w kraju i jest jednym z najgłośniejszych młodych raperów. Drugi wybił się na podziemnych kanałach rapowych na YouTube i współpracy z kolektywem polskich sadboyów, ale wciąż pozostaje relatywnie nieznany. Pierwszy wydał album, co do którego były olbrzymie oczekiwania, drugi wrzucił kompilację swoich utworów na Spotify. Kto w tym porównaniu wypadł lepiej?
Jeśli przypomnimy sobie wszystkie zapowiedzi Bedoesa, złotego dziecka Białasa i SB Maffiji oraz jednej z gwiazd Młodych Wilków 2016, słuchanie Kwiatów Polskiej Młodzieży może skutkować niezłym dysonansem poznawczym. Spodziewał się człowiek co najmniej drugiej Muzyki poważnej duetu Pezet/Noon i… jej nie dostał.

Raper, owszem, dojrzał od czasu wydania Aby śmierć miała znaczenie (udanego zbioru przyjemnych dla ucha, lecz trochę głupich utworów), ale niestety jest to dojrzewanie negatywne. Zamiast sublimować swoją wcześniejszą konwencję, idzie on w stronę w źle pojętej dojrzałości, ten mityczny „przekaz” w polskim hip-hopie, w efekcie rozwadniając album. Przekaz bowiem sprowadza się do tego, że Bedoes rapuje o kobietach tylko, gdy je kocha lub gdy mu złamały serce (1000 koni, 05:05), w dość płytki sposób krytykuje konsumpcjonizm i kult marek (Givenchy). Poza tym rodzina, być może najważniejszy temat po problemach rapera na scenie (tu najczęstszy obraz: bagażnik i groźni ludzie czekający na niego pod blokiem), sprowadza się do częstego przywoływania mamy i kanapki z cukrem, a także nieprzemyślanych wtrętów à propos ojca, zazwyczaj nie chwytających za serce (jak sławetne wersy o wynoszeniu naczyń z domu) i często w ogóle nie pasujących do utworu. Zresztą rzadko zdarza się, by raper utrzymał spójność tematyczną kawałków. To jednak nie jedyny przejaw nadpobudliwości gospodarza.

Bedoesowi nie można odmówić bagażu doświadczeń – choć trzeba pamiętać o tym, że najpierw były one przejaskrawiane przez konwencję, a teraz przez rodzaj rozhisteryzowania, które niestety zbyt często przejmuje stery na tym albumie. W konsekwencji słuchaczowi brakuje poczucia wyważenia – ale może to być też kwestia potrzeby jeszcze większego wyostrzenia pióra, może kwestia dojrzałości, a może niedostatecznego doglądu formy przez osobę trzecią. Chodzi bowiem o to, że album jest przekrzyczany. W niektórych utworach to pasuje (Delfin, nawet mimo popadania w groteskę w wiadomym momencie), w innych brzmi nienaturalnie i psuje pieczołowicie budowany klimat (Toy Story). Do tego raper, który ma doskonałe flow i potrafi płynąć na bicie jakby się na nim urodził, w Tarzanie zdołał dać jedną z najsztuczniej zarapowanych zwrotek, jaką dano mi było słyszeć.

Te wszystkie wady nie znaczą jednak, że Kwiat Polskiej Młodzieży to krążek jednoznacznie słaby. Kiedy zwrotki mają bujać, to bujają (Delfin, Bardzo przepraszam). Kiedy mają podbijać radio (Janosik), Bedoes daje radę. Do najlepszych kawałków zalicza się jednak 05:05, gdzie chłodny, melancholijny podkład wraz z przesterowaną gitarą w refrenie komponuje się z autotunowym wyciem nastolatka przeżywającego zawód miłosny. Do tego wymienię Chłopaki nie płaczą, głównie przez zestawienie życiowych przemyśleń everymańskiego chłopaka z bloku ze świetnym Taco Hemingwayem, który wykorzystuje je do własnego manifestu anty-macho (utwór jeszcze niedostępny na YT). Jest jeszcze Śnieg ‒ dość ciekawa, bandycko-melancholijna ballada odmienna od reszty albumu.

Jednak paradoksalnie najważniejszą rolę odgrywa tu Kubi Producent. Swego czasu waliły w niego gromy za brak umiejętności i oryginalności; po wyprodukowaniu tego albumu raczej nikt już nie powinien się go czepiać, bo wszystko tu siedzi: agresywny trap przyspiesza tętno (Kwiat polskiej młodzieży), 05:05 i Śnieg wyciskają łzy. Chłopaki nie płaczą to z kolei doskonały podkład w konwencji synthwave’owej, o zupełnie innym tempie i brzmieniu, do których nas przyzwyczaił Kubi, podobnie intryguje Givenchy. Wielki plus za produkcję.

Natomiast krążek schaftera hors d’oeuvre to prawie całkowite zaprzeczenie Kwiatu Polskiej Młodzieży. Prawie, bo punktem stycznym będzie wspomniany kilkukrotnie utwór Chłopaki nie płaczą, a raczej stylistyka synthwave’owa: schafter, odpowiadający za wszystkie bity, porusza się właściwie tylko w ramach tej konwencji. Jego podkłady są nostalgiczne, przepełnione motywami retro, w których często przewija się jakiś smęcący instrument (np. good will hunting i trąbka). Można powiedzieć, że album cechuje ulotność – jedyną kotwicą jest regularnie wirujący bas. Ta nostalgia za latami 90. i 80. jest o tyle zadziwiająca, że najprawdopodobniej autor ma dopiero 15 lat. To dopiero młody wilk!

Unikalność jego projektu wynika nie tylko z brzmienia. Na pewno ważny jest specyficzny i właśnie ulotny klimat: utwory nie są agresywne, nie walą w słuchacza, w czym pomaga nienachalny wokal rapera, często wyciszony i trochę zglitchowany. Jego flow jest niejednokrotnie powtarzalne, ale melodyjne. To muzyka na późne wieczory, z przygaszonym światłem, z ewentualną chmurą dymu (najlepiej z e-papierosa), przez którą prześwitują dziwne światełka w trakcie odsłuchu cameltoe albo z deszczem za oknem podczas good will hunting czy pubu.

Lecz właściwie za fenomenem schaftera (i sukcesem jego największego hitu, kooperacji z młodymskinem, dvd), stoi nadzwyczaj specyficzny styl pisania, pełen angielskich wstawek (tylko czy przy tej częstotliwości nadal można mówić o „wstawkach”?), które nie kłują w uszy akcentem, i pewnej niegramatyczności, która tworzy sztuczność. Ale ta sztuczność u schaftera jest naturalna: można by to porównać do naturalnie urodzonego bionicznego skowronka. Do tego zwrotki pisane są metodą skojarzeniową, często z lekko abstrakcyjnymi zestawieniami dwuwersów. To co u Bedoesa drażni, tutaj działa doskonale. Pierwsze linijki z brzegu, tom & jerry: Egzaltowana panna / Jadę do niej w 304 / Jestem Sheldon z Misery / Nadzieja jak konfetti / To ta znana zabawa typu Tom i Jerry / W kotka i myszkę /Mówi do mnie „daddy” / Ja robię biznes / Nadal gonię fetti. Piękne sadboysowe linijki można też znaleźć w moim faworycie, good will hunting: Czułem się samotny mimo twojej obecności / Usłyszałem, że to wszystko to niechcący / Wszystkie złe rzeczy to już przeszłość/ To jest relatywne piękno / Już nie chcę kopać w krzesło. To jest tekst napisany przez, powtórzę, piętnastolatka. Wspomnianą wcześniej manierę makaronizmów najlepiej obrazuje dvd:

refren: Body kit w mojej foreign whip, got all in / Jestem zero trzy albo ninety six / Palę nicotine / Twenty eight inch rims w mojej foreign whip / Włączam DVD

czy zwrotka schaftera z tego fragmentu: Żaden Młody Wilk / I got ten phones bitch / Wszystkie robią bling (what?) / Ona robi cyrk / Suko, face my fears / F society (boy) / Jeśli palisz spliff albo bierzesz pills dla mnie jesteś nic (worth) / Z moją brand new bitch w moim śmiesznym fit / Kluczyk robi pik.

Propsy dla takich wersów mogą zostać odebrane jako żart z mojej strony, ale wcale tak nie jest: powtórzę, u schaftera owa sztuczność jest naturalna, a w wybranej konwencji odnajduje się on doskonale. Teksty nie są kroniką dosłowności i ekshibicjonizmu, a pretekstem do budowania skojarzeń i wzbudzania odczuć. Jeśli od Bedoesa wymagało się trafionych linijek i bezczelności, a potem jakiejś dojrzałości czy wrażliwości, to teraz każdy wers w rodzaju doświadczyłem wiele gówna tak jak mucha wywołuje tylko zażenowanie i irytację, potęgowaną oczekiwaniami po bardzo dobrym Gustawie. U schaftera wszystko porusza się na stałej płaszczyźnie, nawet jeśli uznać ją za mało ambitną i głupawą, bo takie były też moje pierwsze odczucia po odsłuchu dvd, przyznaję; zmienił je dopiero niezwykły repeat value (puść to sobie na repeat).

Mamy więc dwóch bardzo obiecujących artystów. Jeden nie dźwignął pompowanych przez siebie oczekiwań; czy wynika to z ułomności charakteru? Raczej skłonny jestem przypisywać winę specyficznemu okresowi w życiu Bedoesa, szybkiemu sukcesowi i dużej presji ze strony sceny, której nie spodobały się jego działania. Kiedy młody Bydgoszczanin bardziej się uspokoi i jednak trochę dojrzeje, również artystycznie, to będzie tu potencjał na rapera pierwszej ligi. Na obecną chwilę jednak z dużych obietnic mało co wyrosło. Z kolei schafter, z racji jeszcze młodszego wieku, to najczarniejszy z koni polskiej sceny, którego nikt się nie spodziewał, a największą prawdziwą wadą hors d’oeuvre, jest to, że jest, cóż, przystawką, i trwa tylko 18 minut. Obecnie schafter pracuje nad epką i jakąś płytą kooperacyjną. Czego można się po nich spodziewać? Raper odpowiada: Teraz gdy mam możliwości, zrobię co zechcę, bo i tak będę dobry.


Polub Z CYKLU na Facebooku, żeby wiedzieć, kiedy ukaże się kolejny tekst (o, tutaj), a nic nie stoi na przeszkodzie, by sprawdzić nasze inne ciekawe artykuły, np. recenzję debiutu reżyserskiego Bradleya Coopera: Narodziny gwiazdy.


Album: Kwiat Polskiej Młodzieży

Artysta: Bedoes  & Kubi Producent

Label: SBM Label

Rok wydania: 2018


Album: hors d’oeuvre

Artysta: schafter

Label: self-released

Rok wydania: 2018


Albumy znajdziecie na wszystkich platformach streamingowych.
]]>
http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/bedoes-schafter-kwiaty-ulotne/feed/ 0
Polska. Pięć życzeń w rapie http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/polska-piec-zyczen-w-rapie/ http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/polska-piec-zyczen-w-rapie/#respond Sun, 11 Nov 2018 12:21:20 +0000 http://zcyklu.pl/?p=2544
Kochana Polsko, na stulecie niepodległości mam dla Ciebie parę życzeń.

Żeby to zawsze był jeden kraj.

Żeby czerwieni biel na fladze to był jedyny podział, jaki w nim zaistnieje.

Żeby żaden Polak nie musiał znać życia Polacka.

Żeby patriotą mógł czuć się każdy – bez wyrzutów sumienia.

Żeby normalność była codziennością, a nie walką przez 63 dni chwały.

Ale gdzie jest ta Polska? Nie wiem. Nie pytaj o nią.


]]>
http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/polska-piec-zyczen-w-rapie/feed/ 0
Cztery dary króla http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/cztery-dary-krola/ http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/cztery-dary-krola/#respond Tue, 30 Oct 2018 12:22:30 +0000 http://zcyklu.pl/?p=2549
Soulpete to najbardziej zapracowany producent w Polsce. I do tego człowiek, o którego dziełach nie można powiedzieć złego słowa. W 2018 roku obdarował nas już czterema płytami, a każda jest godna uwagi.
Bardzo lubię Soulpete’a, nie będę ukrywał. To producent, który ma swoje brzmienie, potrafi zbudować bit-fortecę i bit, od którego zakręci się łezka w oku. Niezwykle dobrze dobiera sobie raperów, z którymi postanawia robić płyty. Efekty jego działań zawsze ściśle pokrywają się z tym, co uznaję za najwyższej próby hip-hop. Tylko, kurde, jest z nim jeden problem. Gdybym chciał napisać tekst o każdej z płyt, które wypuścił w tym roku (a warto!), to nic innego by na łamach mojego cyklu się nie pojawiało. Zatem z okazji oficjalnego przejścia zespołu BonSoul w szeregi wytwórni Asfalt postanowiłem podsumować jego tegoroczne dokonania.

Na pierwszy ogień idzie krążek z kwietnia, RAW ROAD, nagrany wespół z Bodziersem i amerykańskim raperem Hezekiahem, a za scratche odpowiada DJ Eprom. To kolejny po Soul Raw album z zagranicznymi artystami. Tym razem kooperacja okazała się równie owocna. Na tyle, że DJ Premier puścił kilka numerów z tej płyty w swojej audycji. Dzięki partnerskiemu układowi producentów album jest różnorodny; żeby się o tym przekonać, wystarczy przesłuchać Food (Stop That) a Swear to God. Hezekiah, mimo że pod względem rozpoznawalności plasuje się raczej w piątej lidze w tabeli raperów, potrafi rapować, ma swój styl i wie, jak w stu procentach wykorzystać dane mu podkłady. Z albumu najbardziej polecam właśnie Food (Stop That) i I’ve Been Blessed, którego brzmienie przywodzi trochę na myśl Undisputed Champs z Soul Raw.



Druga w kolejności jest majowa premiera: Postacie Fikcyjne EP z Laikike1’em, kolegą z Almost Famous i Rap Addix. Ta płyta to specyficzny lot czy koncept, bo tak też można to nazwać. W końcu to storytelling, na który składa się pięć utworów opowiadających o losach czwórki bohaterów powiązanych ze sobą konceptem powstawania gwiazdy. Projekt charakterystyczny jak maniera pisankowa Laika (ciekawych odsyłam na jego FB). Warstwa tekstowa jest specyficzna: rozumiemy poszczególne słowa i linijki, ale o czym są te zwrotki? Oto tajemnica, którą odsłonią kolejne odsłuchy, a przynajmniej taką nadzieję ma odbiorca. Zresztą sięgnijmy znów do pięknego przykładu alter-copy towarzyszącego tej płycie: Inspiracje do scenariusza stanowiły odpowiednio: Stellify Iana Browna z angielskiego Gotham, czyli, kurwa, wiadomo, że Manchesteru (…) oraz True Romance napisanego przez Quentina, kiedy według twórców tego arcydzieła, przegiął z telewizją. Raperzy mieli za zadanie skupić się na formie, oddaniu klimatu sytuacji, o jakich piszą, a treść, jak to zazwyczaj w ich wypadku bywa, pozostać ma dla słuchaczy niezrozumiała. Nic dodać, nic ująć.

Pod względem muzycznym jest znów inaczej. Na pierwszy plan często wychodzi tu gitarowy bas (rzecz dość rzadka w podkładach Soulpete’a), który współgra z doskonale pociętymi wokalnymi samplami (Ciepła sień, Złożone kształty) i chwytliwym pianinem (Stealthify). Z zaskoczeń: rap Laikike1’ana jest stosunkowo mało agresywny, do czego nie są przyzwyczajeni jego słuchacze. Nie zaskakuje za to ilość niezwykle przemyślanych linijek i jak zawsze charakterystyczny język rapera. Intrygujące są już pierwsze wersy z Ciepłej sieni: Szukałem ciebie długo, wątpiłem, że znajdę, / i myliłem drzwi z framugą, tak jak Lema z Zajdlem.

Kolejny projekt to Triste Sol, sierpniowy album nagrany z Te-Trisem, raperem, o którym pisałem w zeszłym roku. I znów za produkcję albumu nie odpowiada tylko Soulpete: tym razem do muzycznej wypadkowej dołącza producenckie alter ego Teta, czyli Trizak. Ich celem było nagranie bezpretensjonalnej, słonecznej i przyjemnej dla ucha płyty. I taka ona jest.

Te-Tris po powrocie do podziemia już na dobre wyzbył się pisania od linijki i dopracowywania absolutnie każdego detalu. Stąd też wynika luźna forma tego albumu: znalazło się tutaj miejsce na pełen nawiązań wstęp (Wajb, Ja, Klavo), numer z grubą braggową przewózką i bardzo dobrymi gościnnymi występami JNR-a i KPSN-a (Fenix), pięciominutową pościelówę (Zagubieni), a także trzy utwory instrumentalne, za które odpowiada w całości Soulpete. Brzmieniowo to trochę jak wyjazd na drinki do Vice City: ciepłe, organiczne brzmienie pełne instrumentalnych wstawek, ze świetnymi samplami i klawiszami.

Z całego albumu moim faworytem jest pierwszy singiel, Cienie – powolny numer pełen gier słownych i odbiegający od tradycyjnej konstrukcji rapowych utworów, ale za to z bardzo melodyjnym śpiewanym refrenem:



I jak dotąd ostatni, również sierpniowy album: epka BonSoulu Kiwka Fifka, Rap do Piwka. Ten materiał to przypieczętowanie bardzo udanej trylogii zespołu i swoisty znak jakości ze strony sceny. To jedyny krążek, na którym wystąpiło tylu gości. To same gwiazdy starego, tradycyjnego podziemia (Starszy Brat, Jot, Okoliczny Element, Junes), a do tego wspomniany wcześniej Laikike1 oraz szafujący ostatnio featuringami Peja i z uśmiechem skrobiący dno Kuba Knap. Brzmieniowo ta płyta nie odbiega od poprzednich części trylogii, zresztą tematycznie również. Bonson, rapowy gospodarz, po raz kolejny wspina się na wyżyny w pisaniu technicznych wersów i łączy je z urokliwym chamstwem (Nie przyjdziesz na nasz koncert, tak jak tam w chuj razy jakoś / A ja może bym się przejął, gdybym zauważył, szmato z Nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie każdy lubił) czy z trochę melancholijną autorefleksją i klasycznym motywem blokowisk (Od dawna nie czuję się spoko sam ze sobą / Tracę kolor świata, jakieś marne prowo oraz Od dawna nie czuję się spoko sam ze sobą / Jak ten blok tracę kolor albo coś nie tak jest z głową / Każdy z nas żyje jak umie, ja się gubię częściej trochę / Ale i tak spotykamy się pod tym samym blokiem z Setek serc w jednym miejscu). Do tego są jeszcze relacje z życia alkoholowego z chwytliwym pijackim refrenem i świetnym gitarowym samplem (Trochę o piciu, ale nie tylko). Czyli wszystko, czego można było się spodziewać, na poziomie, którego można było się spodziewać. Oczekiwania spełnione w 100%.

A, album kończy świetny Outro/Remix utworu Dobranoc z Lepiej się witać. Odpowiednie zakończenie, jeśli wziąć pod uwagę, że trylogia rozpoczyna się od Dzień dobry.




Można założyć, że to już wszystkie krążki od Soulpete’a w tym roku, bo obecnie BonSoul jeździ w trasie koncertowej po Polsce, ale na przyszły rok jest już zapowiedziana druga część Almost Famous, a wejście w szeregi Asfaltu również każe spodziewać się kolejnych nagrań. A ja już nie mogę się doczekać.



Wszystkie albumy znajdziesz na profilu wytwórni SORAW  na YouTubie oraz na platformach streamingowych.
]]>
http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/cztery-dary-krola/feed/ 0
Barto’cut12. Orkiestra bez dyrygenta http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/bartocut12-orkiestra-bez-dyrygenta/ http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/bartocut12-orkiestra-bez-dyrygenta/#respond Thu, 04 Oct 2018 11:22:31 +0000 http://zcyklu.pl/?p=2550 24 na 7 myślę tylko o jednym, 24 na 7 myślę o tym by kreślić
24 na 7 słychać szklane butelki, 24 na 7 w głowie tylko mętlik

I stało się. Parę tygodni temu pisałem o Barto’cucie12 jako o jednym z Młodych Wilków, na których lepiej mieć oko, a już ukazała się jego epka Piruet. Mamy dzięki niej pełny obraz obecnej formy byłego reprezentanta Lekter Records. Na myśl przychodzą mi dwa stwierdzenia: orkiestra bez dyrygenta oraz tytuł recenzji debiutu Żabsona na nieistniejącym już portalu t-mobile music: Stylowo o niczym.

Bo mimo jego młodego wieku (urodzony w 1997!) Barto nie można odmówić stylu, zarówno w produkcji jak i w rapie. Postawiłem we wcześniejszym tekście tezę, że będzie szedł bardziej w nowoszkolne brzmienia i cóż, myliłem się: Piruet to dalej ta osobliwa synteza podkładów opartych na samplach i szalonych basów (w różnych proporcjach: 360, Harpaggiano albo Dumbo). Na uwagę zasługuje właściwie każdy bit, a momentami jest on nawet ciekawszy niż warstwa rapowa.



To właśnie rap, a raczej rapowane teksty, jest najsłabszym elementem krążka. Case study: Buffalo, kawałek o jedzeniu, w którym bit transformuje się chyba pięć razy, a zgadza się w nim absolutnie wszystko. I kawałek ani na moment nie nudzi, mimo absolutnej tektury, która służy za tekst. Nie da się ukryć, że Barto tę tekturę ładnie przyprawia efektami, zalewa soczystym sosem różnych flow i przyśpiewek. W tej konwencji jest naprawdę wiele miejsca na zabawę słowem albo chociaż jakiś sensowny autoportret, w którym jedzenie posłuży za eksponaty. A dostajemy cheeseburger i shake, parę oklepanych porównań z sosem i Madzią Gessler. No i środkowy palec w kierunku wegetarian na końcu pierwszej zwrotki. Niestety nie jest to wyjątek od reguły: na albumie znajdziemy niewiele linijek, które przykują uwagę słuchacza zmyślnością czy osobistym ciężarem.



Tutaj przychodzi mi na myśl właśnie ta orkiestra bez dyrygenta. Nie chodzi o to, że płyta to kakofonia – Barto’cut12 ma bardzo dużo instrumentów, którymi potrafi się sprawnie posługiwać, ale brakuje w tym wszystkim jakiegoś kierunku. Na ośmiu kawałkach porusza klasycznie przyziemne tematy: kobiety/groupies w Dat’ass z wulgarnie wyluzowanym Janem-Rapowanie, który przypomina trochę wczesnego Mesa; rozhulane pijackie bragga w Harpaggiano, w której Barto prezentuje szalone flow; zmiany w życiu związane z karierą rapową (Piruet, 360); powolne i introspekcyjne (z refleksją równą ciężarowi wypalonego jointa) Dumbo oraz ostatnie na trackliście buntownicze Struktury, w których w końcu coś mówi o sobie i o swoich poglądach, a nie o tym, że nie lubi jakichśtam panien, a lubi dobrze wypić i zjeść.



Z drugiej strony, może taki dobór tematów i ich płytka interpretacja to prostu naturalny wynik młodego wieku autora, który do tego bardziej porusza się w formach niż w treści. Rap nie musi wyrywać sobie serca z piersi w egzaltowanym ekshibicjonizmie, żeby być wartościowy, choć akurat Barto’cut12 mógłby wiele zyskać, gdyby bardziej zadbał o to, jak pisze swoje teksty oraz poprawił nieco dykcję (i nie mówię tu o niewymawianiu „R”!), bo pod względem flow i podkładów jest naprawdę dobrze. Jeśli będzie w ten sposób kontynuował swoje poczynania, to może naprawdę dużo zyskać na scenie. Może mu także pomóc bliższa współpraca z kolektywem Hashashins, na którą zresztą wiele wskazuje. Mam nadzieję, że dzięki temu uniknie kolejnych nietrafionych decyzji, jak uwikłanie się w bezsensowny beef. Pytanie brzmi, czy przez to Barto faktycznie wypłynie poza pannę, bity, osiedle i kwit*.

*alternatywnie: pad nabity, osiedle i kwit. Nie wiem, co ważniejsze.


Czego jeszcze warto posłuchać?

Barto’cut12 – Rookie

Rookie to debiutancki krążek wydany w Lekter Records ‒ wytwórni, w której Karwel wydał swój ostatni album. Mordercze owieczki specjalizują się w wyszukiwaniu podziemnych perełek. Tam wydany był też pierwszy materiał Otsochodzi, który potem przeszedł do Asfaltu i stał się nowym idolem nastolatków. Zresztą wyłapany przez nich duet Skipa i Łaga też jest niczego sobie. No, ale dość o innych: Rookie to pierwszy krążek naszego niewymawiającego „R” gospodarza, który (jak na totalny debiut) odbił się całkiem szerokim echem. Na pewno zawdzięcza to bardzo ciekawemu brzmieniu. Barta docenił Marcin Flint, w wywiadzie przepytywał go Filip Kalinowski. Co oni w nim wiedzieli? To Proste.


Polub Z CYKLU na Facebooku, żeby wiedzieć, kiedy ukaże się kolejny tekst (o, tutaj), a nic nie stoi na przeszkodzie, by sprawdzić nasze inne ciekawe artykuły, na przykład recenzję nowego Predatora albo podsumowanie tego, co działo się na Festiwalu w Gdyni.


Album:  Piruet EP

Artysta: Barto’cut12

Label: BUMP12

Rok wydania: 2018

]]>
http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/bartocut12-orkiestra-bez-dyrygenta/feed/ 0
Młode wilki 6. Najciekawsze okazy http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/mlode-wilki-6-najciekawsze-okazy/ http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/mlode-wilki-6-najciekawsze-okazy/#respond Thu, 23 Aug 2018 11:22:31 +0000 http://zcyklu.pl/?p=2551
Portal rapowy Popkiller już od 2011 roku organizuje swoją akcję Młode Wilki i za każdym razem wzbudza tym zainteresowanie środowiska muzycznego. Niekiedy wybory młodych muzyków irytują oczywistością, bywa też, że powodują niesmak, który potem zmienia się w podziw. Tym razem było podobnie.
Cel akcji Młode Wilki od początku wzbudzał kontrowersje wśród słuchaczy. Jedni uważają ją za szansę dla zabłyśnięcia dla najlepszych raperów z podziemia, inni – za przekrojówkę sceny w danym momencie, inni jeszcze – za draft dla tych nieznanych.  A Popkiller konsekwentnie z każdej odsłony robi niezłą mieszankę. No bo jak inaczej określić edycję, w której Reto i Bedoes, najgłośniejsze rapowe ksywki roku 2017, spotykają się z Duchem, Pawłem Bokunem i Tyminem? Młode Wilki 6 są pod tym względem chyba najrówniejsze – zaraz obok Młodych Wilków 4: wtedy tylko NieznanyKlarenz był w momencie premiery naprawdę nieznany (no, może jeszcze Wac Toja), a dzisiaj mamy dwie potencjalne (czy przy milionach wyświetleń przy wielu kawałkach można jeszcze tak o nich mówić?) gwiazdy: Zeamsone i White2115, a trzeci w kolejce do tego tytułu jest Jan-rapowanie.

Ale nie samymi ksywkami akcja żyje: najgłośniejsze zazwyczaj firmowe już posse-cuty i albumy kompilacyjne. A tu z poziomem już bywa różnie. Niektórym nie podejdzie bit (Dejan w Młodych Wilkach 2), inni są na tyle odmienni, że spotykają się z niezrozumieniem (Bisz!, Wac Toja), a wielu też po prostu ginie w tłumie, o co nietrudno, gdy w jednym kawałku przewija się kilkunastu raperów. W tym roku organizatorzy chyba postanowili trochę temu zapobiec i rozbili ekipę na dwie grupy, a następnie wydali dwa posse cuty zamiast jednego. Czy wyszło im to na dobre? Według mnie tak, bo pozwoliło bardziej dopasować się do bitu, co pomaga raperom takim jak Kamil Pivot lub Zero rozwinąć skrzydła.

Jako że w Szorstkiej egzotyce staram się koncentrować na tym, co ciekawe i niszowe, to akcja Popkillera od zawsze była dla mnie bardzo pomocna. Warto przybliżyć większemu gronu słuchaczy kilka ciekawych postaci z tej edycji Młodych Wilków, które raczej nie zdobędą takiego rozgłosu, na jaki mogą liczyć wspomniane wcześniej wschodzące gwiazdy, które albo mają kontrakty w dużych wytwórniach, albo w ogóle ich nie potrzebują.

Zacznijmy od Zera.

Niegdyś znany jako ZeroCool, reprezentuje front Hashashins, który współzałożył. Debiutował płytą o tym samym tytule wydaną w 2015 r. z Deysem i od tamtej pory jego stylistyka niewiele się zmieniła. Zimne, nowoczesne podkłady, skomplikowane i nieoczywiste teksty, z których przebija się wykształcenie (Zero jest doktorantem filozofii) i erudycja. Może i Zero nie ma wielu flow, może i te, które ma, nie porywają za bardzo, ale warto się przysłuchać i pojechać do Nascar Inn, bo to raper o wyjątkowym pomyśle na siebie.

Drugi młody wilk godny polecenia jest trochę bardziej oczywisty. Zrobił małe zamieszanie w zeszłym roku, gdy wrócił po długiej przerwie i własnym sumptem wydał płytę Tato Hemingway.

Kamil Pivot, bo o nim mowa, to niemal zupełne przeciwieństwo Zera – nagrywa kawałki ciepłe, klasyczne i przyjemne, a do tego jego ojcowska perspektywa potrafi być zajmująca i interesująca, co zdarza się wcale nie tak często (o czym można się przekonać na polskiej scenie hiphopowej). Stanowił chyba największe zaskoczenie tegorocznej edycji, bo oprócz płyty wydał tylko numery, które można policzyć na palcach jednej ręki. Właściwie to żyje w poprzedniej rapowej epoce, co nie dziwi, bo od najmłodszego wilka jest starszy o… 15 lat. Warto przekonać się, co taki raper ma do zaoferowania, bo nie bez powodu znalazł się na tegorocznym Open’erze.

Mój trzeci wybór to znów młody raper, który dopiero rozwija skrzydła, a którego znakiem rozpoznawczym jest… wada wymowy.

No, może przesadziłem, ale sam fakt, że ktoś, kto nie wymawia „r”, został wybrany w takiej akcji, świadczy o jego umiejętnościach. Numer Barto’cuta12 ze składanki dość różni się od tego, co wcześniej prezentował, czyli unikatowego połączenia stylu starej i nowej szkoły znanego z albumu Rookie wydanego w podziemnej wytwórni LekterRecords i sugeruje zwrot twórczości w stronę brzmień nowoczesnych. Ale jak mu się znudzą, to pewnie zrobi sobie inne – w końcu jest również producentem i tworzy wszystkie swoje podkłady. Niedługo ma ukazać się jego nowa płyta, Piruet, wydana już na własną rękę. Pozostaje tylko czekać, bo każda jego produkcja jest niesamowicie stylowa.

Powtórzę jeszcze tylko, że to nie wszyscy ciekawi zawodnicy, którzy pojawili się w tegorocznej edycji Młodych Wilków. Zachęcam do sprawdzenia całego albumu kompilacyjnego, a jeśli ktoś ma ochotę na więcej, odsyłam do poprzednich edycji. Można tam znaleźć prawdziwe perły.


Polub Z CYKLU na Facebooku, żeby wiedzieć, kiedy ukaże się kolejny tekst (o, tutaj). Nic nie stoi na przeszkodzie, aby sprawdzić też nasze pozostałe ciekawe artykuły, na przykład recenzję książki o nicnierobieniu.
]]>
http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/mlode-wilki-6-najciekawsze-okazy/feed/ 0
Mada. Tradycyjne rzemiosło http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/mada-tradycyjne-rzemioslo/ http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/mada-tradycyjne-rzemioslo/#respond Mon, 18 Jun 2018 11:22:31 +0000 http://zcyklu.pl/?p=2552
Kupuję buty na promocji, ciuchy po kimś,
Mam styl dziewięćdziesiątych, człowieku, mówią bloki
Mada zawsze był tym drugim. Zaczynał w formacji Zetenwupe, w której przyćmiewał go Kaietanovich (wtedy znany jako HADE). Potem na epce Clint Eastwóód był partnerem szybko wschodzącej gwiazdy – Kuby Knapa. Nie będę jedyny, mówiąc, że Mada wypadł najsłabiej w pierwszym oficjalnym numerze w Alkopoligamii Wy! (przywoływanym już przy okazji Karwela) z końca 2012 roku. I przez długi czas Mada przewijał się na featach i kompilacjach, tak samo zresztą jak jego kompan z zespołu, ale nie było nic słychać o albumie ich formacji. Legalny debiut – Bejbo – wyszedł dopiero latem 2015 roku, a kolejny krążek, w lekko poszerzonym zespole pod szyldem Osiedlowych Linii Lotniczych, w grudniu tego samego roku.

I kto wie, kiedy ten stan by się zmienił, gdyby nie burzliwe rozstanie Kajtka z wytwórnią na początku 2016 roku. Przyczyną, jak wywnioskować można z utworu Wiedzą Tego Typa Mesa, była mała częstotliwość nagrywania i/lub wydawania płyt oraz obustronne frustracje. Trudno się dziwić… Aż do momentu, gdy spojrzy się na to, co od tamtego czasu wydał Mada. Bo to nie Kaietanovich, który hucznie zapowiadał nagranie LP mającej zmieść wszystko, ale Mada zdążył wydać dwie solowe płyty (a w najnowszym albumie WCK, w który obaj byli zaangażowani, Mada też ma większy udział). Można odnieść wrażenie, że Mada rozwija skrzydła, bo wcześniej był trochę niewykorzystanym truskulowym sercem zespołów OLL i ZNWP – bardziej eklektycznych i nowoczesnych w brzmieniu. Dlatego solowe projekty 47% i Chropowato EP nagrał jako MAD-A i WCK, ponieważ klimat jest już zupełnie inny.

W tym miejscu warto wspomnieć o solowym debiucie. Chociaż jest to album poprawny i momentami ciekawy (Krzysztof Nowak umieścił go na 6. miejscu najlepszych rapowych albumów 2017 roku), to równocześnie niespójny i nierówny. Byłoby o wiele lepiej, gdyby raper utrzymał poziom z singli, czyli super Tłumu i osobistego Ex, albo chociaż zastosował podobne brzmienie w reszcie kawałków.

Ale właśnie na tym polega ogromna siła Chropowato EP. W pierwszych sekundach klipu do Dywizjonu 47 przekazywane są żądania porywaczy, którzy uprowadzili dziennikarzy muzycznych: uwolnić prawdziwy hip-hop. Ich przywódcą pewno byłby MAD-A, czyli Szalony Adaś, alter-ego Mady, który zadbał o oldskulowe – a w tych czasach egzotyczne i szorstkie – brzmienie na przekroju całego krążka (za wyjątkiem Miejsca na świeże powietrze, które jest lekko nowocześniejsze). Czego możemy się spodziewać? Bujającego basu (Co zno-wu – ostatnio mój hymn), akcentów muzycznych szeroko kojarzonych ze złotą erą rapu, szalonych i nieoczywistych sampli (A!) oraz skreczy z zaprzyjaźnioną, groove’ową raperką Ryfą Ri. Cały album po prostu buja głową i wbija się w nią nie tylko wspomnianym basem, lecz także świetnymi refrenami, przede wszystkim Intro (Chropowato) – w tym zasługa Grubego Józka, połowy duetu Mondry i Gupi.

Czym jeszcze objawia się szorstkość tej epki? Cóż, Mada prawie wszystkie numery nawija z charakterystyczną agresywna chrypą, ale to nie wszystko. W tekstach też często przewijają się kuksańce i liście papierem ściernym – raper koncentruje się na skali mikro, irytacjach dnia codziennego, jak natrętne telefony czy niechciane zainteresowanie policji, a także na sobie – nie tylko mentalnie, lecz także wizualnie (np. na znaczeniu elementów swojej garderoby). Jest tu mniej anty-systemowych deklaracji, które pojawiały się na albumie 47% w rodzaju Bój się czy Aptek i monopolowych, ale nie brakuje bardziej refleksyjnych kawałków (jak Piszę to co czuję) i prób zdefiniowania siebie (jak w Jestem). Tam zresztą Mada mówi, po wyliczeniu w jednym wersie Dostojewskiego, Staszewskiego, Redmana i Eminema, że jest[em] follow-upem i faktycznie w jego twórczości jest ich całe mnóstwo. Tylko na tej jednej epce pojawiły się nawiązania do Molesty, Rap Addix (niedoszłej rapowej supergrupy), Jeżozwierza (który do Rap Addix należał) czy Bonsona z Almost Famous (które tworzy też Laikike1 i Soulpete… trzon Rap Addix). Na szczęście udało się oszczędzić słuchaczom suchych linijek, które niestety zdarzały się Madzie nawet na 47%. Na tej EP padają jednak przemyślane wersy, jak nie kumam potrzeb większych niż przetrwać / jak już zacznę rozkminiać to kurwa nie mogę przestać z Miejsca…, albo zbrzydły mi nasze twarze / czuję się jak na ludzkim bazarze / tak nieludzkim jak codzienne krzywdy / słów nie ważę, jak chodzi o coś więcej niż baraże/to będę walczył do ostatniej bitwy z Piszę to co czuję.

Chropowato EP przynosi uśmiech na twarz, bo ten, który zawsze był drugi, wychodzi na pierwszy plan i tańczy tam taki break-dance, że twój kręgosłup zaczyna się zwijać. Wiadomo, Mada flow ma charakterystyczne, czasami karkołomnie próbuje wcisnąć dwa dodatkowe słowa do wersu, ale gdy nigdzie się nie spieszy, to robi robotę. Można by się zastanawiać, czy gościnne występy były potrzebne (szczególnie Ghost W, który całą zwrotkę leci na rymach -uje… w 2018 roku… naprawdę…  i to w kawałku, w którym Mada bardzo przykuwa uwagę, więc żal go przewijać).

Powiedziałbym, że jest to wzorowa produkcja podziemia – a podziemny etos, który ostatnio Mada bardzo podkreśla, aż leci wiórami, gdy raper rzeźbi w materii swojego życia i ryje rap. Płytę polecam każdemu, kto chce posłuchać warszawskiego mięsa w innej stylistyce niż ta, która obecnie dominuje polski hip-hop, szkoda tylko, że dostępna tylko na Youtube. No ale pewnie na taką prośbę Mada powiedziałby tylko Co zno-wu?!


Czego jeszcze warto posłuchać?

Zetenwupe Ferajna – Bejbo

Według recenzentów CGM.pl najlepiej wyprodukowany hiphopowy krążek roku 2015. Osobisty (Wstyd), momentami eksperymentalny (Kawka), chwilami imprezowy w charakterystycznym stylu (Wisełka). Kawał dobrego alkopoligamicznego hip-hopu, czyli perypetii z alkoholem, kobietami i rapem w rolach głównych. Niewykluczone, że tu jeszcze w uszach słuchaczy ważniejszy był Kajtek, chociaż kawałki jak Dobry wieczór czy Nie o chabrach z albumu Osiedlowych Linii Lotniczych każą zwrócić uwagę na bohatera dzisiejszego tekstu.

WCK – WCK

MAD-A mógłby być tu dyrektorem kreatywnym. Rapowa supergrupa, chwalona przez Marcina Flinta, a to już coś znaczy. Zebrani są tu niemal wszyscy ludzie, którzy z Madą są związani rapowo, a efekty są ciekawe.

Kuba Knap, MADA, Bonny Larmes – Clint Eastwóód EP

Pierwszy wypuszczony wyskok po nielegalu Zetenwupe. Największym atutem tej płyty jest niesamowity klimat, który udało się stworzyć autorom. Specyficzna produkcja, cuty z westernów, bezpretensjonalna nawijka, w której jest wiele miejsca na specyficzną wrażliwość. Do tej pory jedna z moich ulubionych pozycji ze wszystkich, w których maczał palce Mada.


Polub Z CYKLU na Facebooku, żeby wiedzieć, kiedy ukaże się kolejny tekst (o, tutaj), a nic nie stoi na przeszkodzie, by sprawdzić nasze inne ciekawe artykuły, jak na przykład recenzję Jurassic World: Upadłe królestwo, w której dwóch naszych recenzentów przyjrzało się bliżej ostatnim wyczynom dinozaurów.


Album: Chropowato EP (tylko na YT)

Artysta: MADA jako MAD-A

Label: własnym sumptem

Rok wydania: 2018

Mada na FB

]]>
http://zcyklu.pl/w-muzyce/szorstka-egzotyka/mada-tradycyjne-rzemioslo/feed/ 0