Kultura w dymkach – Z CYKLU http://zcyklu.pl rozwijamy kulturę Sun, 20 Feb 2022 16:53:42 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.9 Komiksowe otulenie ciepłym kocykiem. „Heartstopper” tom 2 http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/heartstopper-tom-2/ http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/heartstopper-tom-2/#respond Sun, 20 Feb 2022 16:53:42 +0000 http://zcyklu.pl/?p=6112 Czyli co niby jest takiego wyjątkowego w Heartstopperze? Bo tak, zdecydowanie jest w nim coś wyjątkowego. Kto nie wierzy, musi po prostu zajrzeć na bookstagrama – albo inne miejsce zrzeszające mole książkowe – i na własne oczy zobaczyć ten wodospad tęczy, jednorożców i absolutnie rozanielonych odbiorczyń i odbiorców.

Chciałabym dać Wam tu prostą i uniwersalną odpowiedź na takie pytanie, ale ja już wiem – przy tej serii jakieś racjonalne argumenty w ogóle nie działają. Co ja się więc będę wysilać, napiszę, jak jest.

A jest tak, że Alice Oseman stworzyła nieskomplikowaną historię, sięgnęła po znane motywy, styl jej rysunków nie zalicza się do tych bardziej artystycznych, wszystko jest raczej przewidywalne. ALE. Czy ja nie czekałam z niecierpliwością na ten drugi tom? Czy nie cieszę się, że już za chwilkę dostaniemy trzeci? Czy nie otulił mnie kocyk ciepła i dobra, który formuje się wokół czytelników podczas lektury? Czyż nie płakałam ze wzruszenia pod koniec?

Czekałam, cieszę, otulił i oj, płakałam!

Heartstoppera odbiera się po prostu serduszkiem, to głównie gra na emocjach. Ale jest w tym też więcej dobra – młodzi ludzie powinni mieć do wyboru takie właśnie książki, bo płynie z nich pewna prosta, ale potrzebna nauka o stawianiu granic, pozwoleniu sobie na złapanie własnego rytmu, odkrywanie upodobań, zadawanie pytań itp. Drugi tom jest bowiem niejako przewodnikiem po coming oucie. Razem z jednym z bohaterów odkrywamy identyfikację seksualną i fakt, że spektrum możliwości jest dosyć szerokie, a przy tym nie musi być wykute w kamieniu. Dowiadujemy się, że informacja o romantycznych upodobaniach przynależy do sfery prywatnej, do której możemy dopuszczać tylko te osoby, które sami wybierzemy, w tempie, które to dla nas jest komfortowe.

Poza tym, Alice Oseman pogłębia wątek prześladowania Charliego przez kolegów ze szkoły, co jest świetną okazją do pokazania sposobów wsparcia i roli, którą mają do odegrania sojusznicy i sojuszniczki. Pełna akceptacja i stuprocentowe wsparcie od rodziców w tym przypadku rozdarło moje serce i nawet nie starałam się powstrzymywać łez wzruszenia.

Jeśli natomiast chodzi o stronę wizualną, to niewiele się zmieniło. Rysunki są szkicowe, bez wielu szczegółów, z częstą redukcją tła. W kadrach najczęściej po prostu widzimy naszych bohaterów, więc autorkę przynajmniej można pochwalić za uchwycenie całej palety emocji i dużą ekspresję w tym właśnie obszarze – typową zresztą dla stylu mangowego, którym się inspiruje.

Jedyne tak naprawdę, do czego mogę się przyczepić, to kilka spraw redakcyjnych. Jedna dotyczy numeracji stron, która akurat została przeniesiona z oryginału. Drugi tom zaczyna się od 290 strony, jako kontynuacja serii, co zwyczajnie wydaje mi się dziwne. Dalej kwestia nazwiska tłumaczki, które nie pojawia się w stopce redakcyjnej – musiałam poszukać go na stronie wydawnictwa. To już zabieg bardzo dziwny, szczególnie na tle fajnego trendu, żeby autorów i autorki przekładu honorować na okładce. I ostatnia rzecz to sam przekład. Wielka szkoda, że nie dorównał on poniekąd edukacyjnemu wydźwiękowi tego tomu i nie uwzględnił poprawnego języka inkluzywnego. Szczególnie w takiej publikacji wypadałoby o to zadbać.

Tak czy inaczej, historia Charliego i Nicka najpierw rozgrzała moje serce, a teraz już zagrzała sobie w nim stałe miejsce. Nie mogę się doczekać trzeciej części.


autorka: Alice Oseman

tytuł: Heartstopper. Tom 2

przekład: Natalia Mętrak-Ruda

wydawnictwo: Jaguar

miejsce i data wydania: Warszawa 2021

liczba stron: 320

oprawa: miękka

]]>
http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/heartstopper-tom-2/feed/ 0
Daj się uwieść czyli komiksowy kryminał architektoniczny http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/uwodzenie-lucas-harari/ http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/uwodzenie-lucas-harari/#respond Mon, 31 Jan 2022 18:20:22 +0000 http://zcyklu.pl/?p=6087 W przypadku komiksu czytelników może uwodzić tajemnica zaklęta w fabule, gęsty klimat opowiadanej historii czy rysunki, których odkrywanie przynosi wiele przyjemności. Uwodzicielskie może być także wydanie, niosące ze sobą wyjątkowe wrażenia zmysłowe. Czasem nawet opis dzieła na stronie wydawnictwa dostarcza dreszczyku emocji.

A jak to wygląda w komiksie, który uwodzenie ma wpisane w tytuł? Lucas Harari i jego publikacja wydana w Polsce przez Centrum Architektury powinni się znaleźć jako przykład w słownikowym haśle opisującym wzbudzanie zachwytu. Ta historia architektoniczno-kryminalna oferuje niesamowite doznania artystyczne, więc przygotujcie się na beczkę miodowych pochlebstw z mojej strony (z deserową łyżeczką dziegciu).

Zacznę od tego, co Harari ma do powiedzenia. W Uwodzeniu przedstawia opowieść naznaczoną niesamowitością. Wykreował bowiem bohatera, który podążając za swoją fascynacją, zbliża się niebezpiecznie do granicy obłędu.  Pierre, były student architektury w Paryżu, rusza do Szwajcarii z jasno obranym celem podróży – termy w Vals, wspaniała budowla w samym sercu gór. Ta konstrukcja o idealnej formie jest czymś więcej niż tematem jego rozprawy, budzi gwałtowne emocje, przeczucia, od których nie może się uwolnić. Pierre jest pewny, że jej ściany kryją w sobie tajemnicę – ukryte przejście, które trzeba koniecznie odnaleźć.

W ten sposób pasja głównego bohatera łączy się z lokalną legendą, wciągając do intrygi również tajemniczego eksperta od starożytnych łaźni oraz pracownicę term, dzięki której w opowieści pojawia się wątek romansowy. Zaintrygowani? To nie wszystko. W zasadzie niepotrzebne jest słowo „kryminalny” w podtytule komiksu, bo już od początku tej historii czuć delikatne dotknięcia niesamowitego, tajemniczego, potencjalnie groźnego. Klimat jest perfekcyjny, chociaż czasem zostaje wypracowany przez nieco zgrane już motywy – taka seria na początku przez chwilę zostawiła mnie z niepokojem, że opowieść nie będzie miała w sobie zbyt dużo oryginalności. Ot, przełknęliśmy właśnie wspólnie zapowiedzianą łyżkę dziegciu, teraz już sam miodek – bo jednak o wyjątkowość Uwodzenia możecie być spokojni.

Jak dla mnie jest ona głównie powiązana z warstwą wizualną. Od pierwszych kadrów nie miałam wątpliwości, że dostaję w tej materii coś genialnego. Harari częstuje czytelników stylem z rejonów retro, osiągniętym dzięki nieco przybrudzonym, wyblakłym barwom. Jednak za sprawą gry cieni i kolorów obraz w komiksie wciąż żyje, zmienia się, dostosowuje naturalnie i z zachowaniem spójności wyrazu do miejsca akcji, okoliczności, nastroju. Autor nie boi się bardziej eksperymentalnych, ekspresyjno-abstrakcyjnych rozwiązań, gdy właśnie takie są potrzebne, aby wywołać najlepszy możliwy efekt.

Artystycznie więc wszystko jest na miejscu, oddziałuje na odbiorców z niezwykłą precyzją, składa się w doskonałą całość z przekazywaną treścią. Ale i techniczne możliwości ilustracji są godne podziwu. Statyczne kadry dostają dynamicznego wyrazu dzięki samej perspektywie. Nawet sceny rozmów nie ograniczają się do gadających głów i nadmiaru dymków wypełnionych słowami – Harari pokazuje gesty, triki, mimikę, które sprawiają, że te sytuacje stają się bardzo realne, prawdziwe, naturalne, a przy okazji budują klimat komiksu.

Do tego budynek term, zaprojektowany przez szwajcarskiego architekta Petera Zumthora, sam w sobie jest bohaterem historii, ale też przez swoją regularną bryłę, proste linie, tworzy konstrukcję komiksu niemal na równi z autorem. Jego ściany, sufit, okna czy połączenia płytek porządkują obraz tak samo jak kadry, ramki i plansze zaprojektowane przez Harariego. Tworzy to niepowtarzalne wrażenie labiryntu, który z jednej strony wciąga bohatera komiksu, a z drugiej staje się swoistą pułapką dla oczu czytelnika.

Chciałabym dodać też dwa słowa o wydaniu, które jest równie zachwycające jak cała reszta Uwodzenia, ale poddaję się, bo wiem, że nie napiszę nic właściwszego niż zrobiło to Centrum Architektury na stronie internetowej. Po prostu zacytuję: „Uwodzenie” to komiks wyjątkowej jakości edytorskiej. Drukowany na przyjemnym w dotyku i komfortowym dla oczu matowym papierze, rzadką techniką mieszania trzech specyficznych barw (pantone), z graficznym efektem ziarnistości, charakterystycznej dla wysokoczułej kliszy fotograficznej. Książka jest dużego formatu i ma twardą oprawę, a po wzięciu do ręki zaskakuje lekkością. Potwierdzam, wszystko to najprawdziwsza prawda.

Ciekawa treść, fenomenalna forma, dopracowane wydanie. Uwodzenie jest komiksem, który kusi czytelnika każdym elementem składającym się na wyjątkową całość. Dajcie mu się uwieść, zanurzcie się w tajemnicy wykreowanej przez Lucasa Harariego jak w ciepłych wodach term w Vals.


tytuł: Uwodzenie. Historia architektoniczno-kryminalna

autor: Lucas Harari

wydawnictwo: Fundacja Centrum Architektury

przekład: Tomasz Swoboda

miejsce i rok wydania: Warszawa 2021

liczba stron: 152

format: 248 × 316 mm

okładka: twarda

]]>
http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/uwodzenie-lucas-harari/feed/ 0
Po co nam wolność. Komiks „Zdziczenie” http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/komiks-zdziczenie/ http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/komiks-zdziczenie/#respond Tue, 23 Nov 2021 16:42:09 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5984 Co daje czytelnikom science fiction? Dla mnie to są przede wszystkim dwie rzeczy. Po pierwsze, sprawdzanie granic wyobraźni autorów i autorek, którzy tworzą nowe światy. Po drugie, osadzenie w tych nowych rzeczywistościach człowieka pozwala przyjrzeć się mu bardzo dokładanie. Można podkręcić jego możliwości i zobaczyć, do czego się posunie. Można wrzucić go w obcą scenografię i zapytać o tożsamość, o definicję człowieczeństwa. Można też postawić go wobec ekstremalnych wyzwań i sprawdzić, które fundamenty humanizmu pozostaną nienaruszone.

Denis Bajram i Valérie Mangin skorzystali z każdej z tych opcji po trochu w komiksie Zdziczenie. Dla nich punktem wyjścia jest osadzenie kosmicznych rozbitków na nieznanej planecie, a dokładnie na jedynym skrawku ziemi wśród niezmierzonych oceanów. Bohaterowie tracą statek oraz członka swojej załogi i muszą szukać ratunku w świecie ogromnych ośmiornic oraz – jak się szybko okazuje – na wpół zdziczałego plemienia. Skąd wzięli się ludzie w tym odległym zakątku wszechświata? Czy oni sami lub pozostałości ich historii mogą okazać się ratunkiem i sposobem na powrót do domu?

Do tych pierwszych pytań zaraz dołączają kolejne, bowiem wyspa i jej mieszkańcy kryją w sobie więcej niewiadomych niż odpowiedzi. Każdym gestem, każdą czynnością rządzi tutaj rutyna, odwieczny rytuał, przymus działania zaprogramowany dla wszystkich członków społeczności w taki sam sposób. Nikt nie kwestionuje tych zasad, a poddańcza bezwolność zachowania przywodzi na myśl marionetki sterowane przez kogoś lub coś z ukrycia. I rzeczywiście rozbitkowie natykają się na enigmatyczne wzmianki o Przedwiecznym, który jest przyczyną, siłą napędzającą i celem całej tubylczej cywilizacji.

Aby dotrzeć do prawdy, bohaterowie dosłownie schodzą do jądra tej społeczności, odkrywając kolejne jej poziomy. Jest to koncept organizujący akcję komiksu, a także jego warstwę wizualną. Każda platforma, każdy kolejny świat w świecie zostały tak przedstawione przez rysownika, żeby można je było odróżnić na pierwszy rzut oka. Odmienne dominujące kolory, projekt przestrzeni oraz wyglądu mieszkańców – to konstrukcja o wyraźnych granicach, które dzięki pracy Thibauda De Rochebrune’a porządkują całą publikację.

Pokusiłabym się jednak o stwierdzenie, że trochę za dużo w tym komiksie „porządku”. Powielany schemat akcji wynikający ze sposobu skonstruowania świata przedstawionego staje się przewidywalny i – mimo ciekawych pomysłów samych w sobie oraz wysiłków rysownika – nużący.  Najgorsze jest jednak zakończenie. Nie, nie wyjawię jego treści, ale mogę zdradzić, że wszystko zostaje wyjaśnione, opowiedziane, omówione, wyłożone na tacy. Twórcy nie zostawili nam za dużo pola na myślenie – co jest naprawdę paradoksalne, wziąwszy pod uwagę ostateczne przesłanie komiksu.

Szkoda, że Zdziczenie nie jest do końca takie, jakie mogłoby być. Potencjał tkwiący w refleksji nad „radosną podległością” oraz „prymitywną wolnością” otwiera wspaniałą przestrzeń dla twórczego wyrazu, szczególnie w obrębie science fiction. Świat stworzony przez Bajrama i Mangin oraz w ekspresyjny sposób zobrazowany przez Rochebrune’a to wymarzone pole dla eksperymentów myślowych. Wystarczyło tylko zaufać trochę czytelnikom i dać im pobawić się przygotowanymi narzędziami, bez kontrolowania wyników każdego działania.


tytuł: Zdziczenie

autorzy: Denis Bajram, Valérie Mangin (scenariusz), Thibaud De Rochebrune (rysunki)

wydawnictwo: Elemental

przekład: Jakub Syty

miejsce i rok wydania: Warszawa 2021

liczba stron: 104

format: 215 × 290 mm

okładka: twarda

]]>
http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/komiks-zdziczenie/feed/ 0
Połączenie fantazji z koszmarem. Komiks „Mrok w różu” http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/komiks-mrok-w-rozu/ http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/komiks-mrok-w-rozu/#respond Mon, 15 Nov 2021 19:06:16 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5948 Erotyka, także komiksowa, to specyficzny gatunek, który nie tak łatwo ocenić. Rządzi się on swoimi prawami, dlatego wymaganie wysokiej jakości w każdym obszarze trąci porywaniem się z motyką na księżyc.

Myślę tutaj przede wszystkim o wartościowej fabule. Wydawałoby się, że twórcy erotyki nie potrafią skupić się jednocześnie na pokazywaniu cycków oraz konstruowaniu historii, która trzyma się kupy i nie jest tylko kolejną głupotką. Jak pod tym względem wypada Mrok w różu Tonego Sandovala, z którym wiązałam duże nadzieje?

Wyjaśnienia zacznę od opisu warstwy wizualnej. Po pierwsze, styl meksykańskiego twórcy jest tak charakterystyczny i tak przyciągający uwagę, że lubiłam go, zanim jeszcze przeczytałam jakiś jego komiks. Ta rozedrgana, szkicowa kreska, plamy kolorów, stonowane barwy – wszystko zapowiada dużą dozę niesamowitości. Nie można też pominąć oryginalnie zaprojekowanych postaci z nieproporcjonalnie dużymi głowami i smukłymi sylwetkami. Wystarczy jeden rzut oka na rysunek, żeby wiedzieć, kto jest jego autorem.

Mrok w różu także dostarcza pozytywne wrażenia estetyczne. Do wspomnianych elementów trzeba dorzucić ciekawą grę kolorami, zgodnie z konceptem zawartym w tytule. Rysunki są klimatyczne, dobrze podkreślają ciężką atmosferą upalnego lata. Sandoval raczej nie przebiera w środkach – chętnie sięga po kadry ze zbliżeniami na szczegóły, a zmysłowe sekwencje przeplatają się z dosadnymi obrazami na granicy (a może już poza nią?) pornografii.

No a co z tą akcją, fabułą, historią? Jeśli użyję epitetu „pretekstowa”, to nie będę zbyt surowa. Wygląda to tak, jakby autor miał w głowie kilka pomysłów, z którymi chciał się zabawić, posklejał ja więc, jak umiał najlepiej i puścił w świat. Ale klej albo nie trzyma dobrze, w niektórych miejscach widać gołym okiem jego grubą warstwę.

Ogólna motywacja napędzająca bohaterkę jest nieco głupkowata. W międzyczasie spotykają ją co najmniej dziwne akcje, a zaprezentowane fantazje erotyczne są tak odjechane, że jednych będą śmieszyć, innych brzydzić, pewnie znajdzie się i grono oburzonych, chociaż wizje te mogą także trafić w czuły punkt wielu czytelniczek i czytelników. Biorąc pod uwagę specyfikę gatunku, który z reguły nie grzeszy wartościową fabułą, Mrok w różu wypada powyżej przeciętnego poziomu (ale da się to też zrobić dużo lepiej).

Sytuację zdecydowanie ratuje fakt, że Sandoval uderzył w stronę motywów fantasy. Jest zatem onirycznie i metaforycznie, co może usprawiedliwić niektóre dziwolągi w konstruowaniu akcji. Sporo wątków (czy raczej wtrętów) ma bardziej zbudować klimat niż coś dodać do treści. Porzucane są więc potencjalnie ciekawe postacie, co do istnienia innych – raczej kluczowych – nie dostajemy dostatecznego wyjaśnienia. Jakby komiksiarz szykował kolejną część, żeby to w niej więcej wyjaśnić.

Tak czy inaczej moim zdaniem to jeden z ciekawszych przykładów komiksowej erotyki – może jeszcze nie z potencjałem na genialne dzieło, ale już z jakością wyróżniająca się w tłumie.


tytuł: Mrok w różu

autor: Tony Sandoval

wydawnictwo: Timof Comics

przekład: Katarzyna Sajdakowska

miejsce i rok wydania: Warszawa 2021

liczba stron: 128

format: 210 × 285 mm okładka: twarda

]]>
http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/komiks-mrok-w-rozu/feed/ 0
Opowiedzieć wojnę. Paco Roca „Koleje losu” http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/koleje-losu/ http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/koleje-losu/#respond Mon, 08 Nov 2021 18:07:55 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5916 Jak opowiedzieć wojnę? Jak pokazać terror, cierpienie, głód, niepewność, wolę walki, bezradność? Nawet jeśli zbierzesz dokładny materiał historyczny, gdy zapoznasz się z dokumentami, świadectwami i faktami w postaci liczb, map, zestawień, jak przełożyć to na rzeczywiste doświadczenia ludzi?

Wyzwanie to podjął Paco Roca, gdy postanowił stworzyć komiks o hiszpańskich republikanach i ich walce z faszyzmem podczas II wojny światowej. Za Kolejami losu stoją solidna praca badawcza i zaplecze faktograficzne. O rozmiarze przygotowań autora świadczą podziękowania dołączone do powieści graficznej, w których Roca wymienia długą listę badaczy i badaczek zaangażowanych w przekazanie wiedzy o tym konkretnym fragmencie historii. Ale przekazanie faktów jeden do jednego nie miałoby sensu, komiks żywi się narracją, opowiadaniem, coś więc musi się komuś dziać.

W Kolejach losu tym kimś jest Miguel Ruiz, hiszpański weteran żyjący na wygnaniu we Francji, dawny członek kompanii biorącej udział w bitwach w Afryce i Europie. To jego dzieje śledzimy – od ucieczki z kraju po wojnie domowej przez nieludzką podróż statkiem do brzegów Algierii, obozy pracy i walkę w Legii Cudzoziemskiej po transfer do Anglii i wyzwolenie Paryża wraz z armią aliancką. Dowiadujemy się, co daje mu siłę do przetrwania i co wzmacnia wolę walki. Poznajemy uczucie przywiązania do towarzyszy broni oraz miłość rodzącą się w niesprzyjających warunkach.

Paco Roca, który za nadrzędny cel przyjął upamiętnienie Hiszpanów walczących z faszyzmem, wykorzystuje kilka zabiegów, by wzmocnić pakt biograficzny z czytelnikami. Sięga między innymi po znaną metodę przeplatania wydarzeń z przeszłości z fragmentami autotematycznymi, czyli scenami wywiadu z głównym bohaterem. Z jednej strony taki motyw wytrąca z immersji, ale z drugiej dodaje autentyczności opowiadanej historii.  

To specyficzny rodzaj wywiadu, w którym jednocześnie uczestniczymy i czytamy jego komiksową adaptację. Część współczesna jest mocno rozbudowana, ale to czasy wojny zostały ukazane w pełnej palecie barw, natomiast kadry z rozmową Roki z Ruizem odznaczają się delikatnym, wycofanym stylem – cienkimi konturami i kolorystyką zamkniętą w brudnych beżach. Kiedy Miguel opowiada o swoich losach i wojnie, często zamiast słów pojawiają się nieme sekwencje, które robią dużo większe wrażenie niż gdyby czytać o tej historii w czystym tekście.

Cały komiks podporządkowany jest tej dwoistości, nawet nazwy kolejnych rozdziałów, składające się z dnia tygodnia (wskazanie na moment rozmowy) oraz tytułu (odnośnik do historii). Bezsprzecznie mamy do czynienia z wielkim dziełem, przygotowanym z dbałością o szczegóły oraz epickim rozmachem. Komiks ma ponad 300 stron, ale czyta się go dość lekko – nawet pomimo ciężkiej tematyki. To zasługa stylu Paco Roki, który łączy w sobie piękne rysunki, pewien melancholijny nastrój oraz mistrzostwo narracyjne.

„Mistrzostwo” to odpowiednie słowo. Jak inaczej nazwać umiejętność zaangażowania czytelnika w historię swojego kraju przy jednoczesnym ukryciu faktograficznej pracy za fikcyjnym bohaterem? Tak, właśnie tak – Miguel Ruiz to tylko narzędzie, którym komiksiarz posługuje się z największą wprawą, pokazując po raz kolejny, że opowiadanie historii ma we krwi. Mnie to przekonuje, bo nie umiem się przyczepić do żadnego elementu Kolei losu. To komiks ciekawy wizualnie, poruszający w przekazie, imponujący w treści, z epicką narracją i – podkreślam – mistrzowskim warsztatem.


tytuł: Koleje losu

autor: Paco Roca

wydawnictwo: Timof Comics

przekład: Katarzyna Sajdakowska

miejsce i rok wydania: Warszawa 2021

liczba stron: 320

format: 168 × 240 mm

okładka: twarda

]]>
http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/koleje-losu/feed/ 0
Biedny sukinsyn – wersja komiksowa. Adaptacja „Wielkiego Gatsby’ego” http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/wielki-gatsby-komiks/ http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/wielki-gatsby-komiks/#respond Wed, 27 Oct 2021 17:37:47 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5886 „Biedny sukinsyn”. Tak jeden z bohaterów podsumował Gatsby’ego i w zasadzie to najlepszy opis dla tej postaci. Znałam wcześniej jego historię z filmu z Leonardem DiCaprio w roli głównej, a niedawno sięgnęłam także po samą powieść F. Scotta Fitzgeralda. Jednak historia tajemniczego multimilionera znów do mnie wróciła – tym razem w formie komiksowej adaptacji.

Oryginał czytałam szybko i z przyjemnością, chociaż nie mogę powiedzieć nic pozytywnego (ani specjalnie negatywnego) o stylu czy języku. Na pewno chciałam wiedzieć, co będzie dalej, mimo że podejmowane problemy wcale nie były mi bliskie. W szkolnej analizie tekstu literackiego mogłabym wskazać dużo motywów i symboliki, ale rzecz nie wydaje mi się szczególnie odkrywcza (z perspektywy współczesnej czytelniczki) czy bardzo pogłębiona. Czemu więc po takim dość chłodnym odbiorze książki zainteresowałam się ponownie Wielkim Gatsbym?

Po pierwsze, często jest mi przykro, gdy klasyka literatury okazuje się dla mnie przereklamowana – jakbym straciła szansę na kolejną świetną lekturę. Chciałabym więc spróbować jeszcze raz i jeszcze, aż do skutku, tyle że szkoda mi czasu na ponowne czytanie niezbyt dobrze ocenionych książek. Po drugie, wydawnictwo Jaguar ma już w swoim katalogu świetne komiksowe adaptacje wielkiej literatury, pomyślałam więc, że to niepowtarzalna okazja na rehabilitację (taaak, rehabilitację Fitzgeralda przede mną, Magdaleną Pawłowską… co za ego…).

Po pierwszym rzucie oka na warstwę wizualną byłam pewna, że to jest to – jeśli nawet nie porwie mnie fabuła, będę cieszyć się doznaniami estetycznymi na wysokim poziomie. Delikatne konkury, wyblakłe kolory, posągowe postacie – wszystko to dobrze mi grało z dekadenckim nastrojem powieści, zmanierowaniem i znudzeniem bohaterów oraz upalnym latem. Niestety, było to mylne wrażenie. To znaczy nic z opisanych przeze mnie elementów nie okazało się ułudą, ale strona po stronie odkrywałam koszmarne elementy rysunków, które wybijały mnie z rytmu i nie pozwalały cieszyć się lekturą.

Weźmy chociażby wspomniany wygląd bohaterów. Rzeczywiście styl ilustracji oddaje świetnie epokę oraz charakter, który nadał im amerykański pisarz. Cóż z tego, skoro Aya Morton z dziwną pasją ukazuje postaci z nietypowej perspektywy (czasem od dołu, czasem trochę od góry lub zupełnie z sufitu), totalnie wypaczając proporcje sylwetek? Nie uwierzę, że to celowy zabieg mający przydać im karykaturalnych cech, bo zupełnie nie pasuje to do reszty konwencji. Tym bardziej, że takich wpadek jest więcej – jak na przykład zamknięte usta osób w dialogowych kadrach czy bardzo do siebie podobne twarze (dobrze, że chociaż fryzury się odróżniały).

Nie miejcie mi za złe, że w takich warunkach nie myślałam już o zaprzyjaźnieniu się z historią stworzoną przez Fitzgeralda. Próbowałam po prostu przebrnąć do końca, a męczyłam się z każdą stroną. Rozczarowanie nie przyćmiło mi zupełnie niektórych zalet, wśród których warto wymienić pięknie zaprojektowane strony tytułowe kolejnych rozdziałów czy grę barw w imprezowych scenach.

Wypadałoby też pozytywnie ocenić scenariusz komiksu. Fred Fordham dobrze wybrał i zaadaptował oryginalny materiał, udało mu się oddać ducha powieści. Jest to bardzo wierny przekład, więc jeśli nie czytaliście powieści, nie stracicie zbyt wiele – przynajmniej jeśli chodzi o fabułę. W dwóch miejscach podejrzewam za duży skrót, ale to drobnostka, którą trudno mi potwierdzić, skoro mam na świeżo źródłową historię. Jeśli zatem moje marudzenie spiszecie na karb czepialstwa i specyficznego gustu, do czego przecież macie prawo, to sięgajcie po tę powieść graficzną bez zahamowań. A jeśli ufacie mi na słowo, to w ogóle możecie dać sobie spokój z Gatsbym, bo cóż, moim zdaniem to klasyka, którą można, ale nie trzeba znać.


tytuł: Wielki Gatsby. Powieść graficzna

autorzy: F. Scott Fitzgerald, Fred Fordham (scenariusz), Aya Morton (ilustracje)

wydawnictwo: Jaguar

przekład: Natalia Mętrak-Ruda

miejsce i rok wydania: Warszawa 2021

liczba stron: 208

format: 150 × 230 mm

okładka: miękka ze skrzydełkami

]]>
http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/wielki-gatsby-komiks/feed/ 0
O sobie i/lub innych – Komiks. Okolice (auto)biografii http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/komiks-okolice-autobiografii/ http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/komiks-okolice-autobiografii/#respond Wed, 13 Oct 2021 17:11:22 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5847 W zasadzie odkąd tylko zaczęłam czytać komiksy, przyciągały mnie także publikacje komiksoznawcze – chciałam wsiąknąć jak najgłębiej w tę dziedzinę sztuki i jednocześnie wyciągnąć z niej jak najwięcej dla siebie. Ta mania mi nie minęła, dlatego z entuzjazmem przyjęłam wiadomość o kolejnym opracowaniu przygotowanym przez wydawnictwo Instytutu Kultury Popularnej.

Książka Komiks. Okolice (auto)biografii pod redakcją Michała Traczyka to drugi tom z serii Wykładów Poznańskiej Dyskusyjnej Akademii Komiksu. Teksty zebrane w pierwszej części krążą wokół warstwy wizualnej, więc znajdziemy tam sporo podstaw z dziedziny teorii komiksu. Natomiast nowa publikacja skupia się na dwóch w zasadzie wybranych gatunkach – biografii i autobiografii. Daje to możliwość przyjrzenia się pewnym artystycznym mechanizmom w praktyce, a także międzydyscyplinarnego porównania analogicznych tropów i tematów występujących chociażby w komiksie i literaturze.

Artykuły tworzące tę książkę są bardzo różnorodne. Pierwszy z nich prezentuje podejście teoretyczne, co stanowi świetne wprowadzenie do tematu. Tomasz Pstrągowski definiuje w nim gatunek dokumentu osobistego, wyodrębnia cechy charakterystyczne dla autobiografii – w tym pakt autobiograficzny, który przenosi z literaturoznawstwa do świata komiksu, analizując podobieństwa i różnice oraz podając przykłady metod uwiarygodniania stosowanych przez komiksiarzy.

Dalej wszystkie teksty to już interpretacje i analizy konkretnych komiksów. Rozstrzał tematyczny jest bardzo szeroki. Mamy tu więc motywy naruszania kobiecej cielesności (czy to przez chorobę czy przez drugiego człowieka) w świetnym artykule Kingi Kuczyńskiej. Mamy opis nieostrych granic między biografią i autobiografią (Michał Traczyk), tworzenie przestrzeni dla pamięci o rodzicach (Izolda Kiec) czy rozbiór samotności na czynniki pierwsze (Marek Kaźmierczak). Mamy w końcu poznawanie siebie w podróży i zatknięciu z odmienną kulturą (Rafał Szczerbakiewicz), a także krytykę tendencyjności i stronniczości w obliczu wielkiej historii (Rafał Wójcik).

Każdy z tych artykułów w inny sposób zabiera czytelników w okolice (auto)biografii. Czasem poznajemy bliżej danego autora i jego rozwój artystyczny, czasem dzięki artystycznej furtce wchodzimy w najintymniejsze rejony ludzkich doświadczeń. Możemy oceniać twórcze wybory oraz współodczuwać i współprzeżywać losy bohaterów. W końcu gatunek dokumentu osobistego jest bardzo zniuansowany – gdy autor jest tożsamy z narratorem i bohaterem, a akcja odpowiada wydarzeniom z życia prawdziwych osób.

Co mi dało zapoznanie się z tymi wszystkimi tekstami? Przede wszystkim poszerzenie komiksowych horyzontów. Przenikliwość autorów, ich wiedza i widoczne zamiłowanie do sztuki narracji obrazkowej pozwalają spojrzeć na komiks z innej perspektywy. Walory edukacyjne są niepodważalne – jestem pewna, że książka ta pozwoli mi na jeszcze bliższą relację z moją ulubioną formą sztuki. Poza tym publikacja przyniosła mi wiele inspiracji i powiększyła i tak już ciągnącą się niemal bez końca listę tytułów do przeczytania. Ale to na pewno nie jest temat do narzekania.


redakcja: Michał Traczyk

tytuł: Komiks. Okolice (auto)biografii

wydawnictwo: Instytut Kultury Popularnej, Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu

miejsce i data wydania: Poznań 2021

liczba stron:

198 oprawa: miękka

]]>
http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/komiks-okolice-autobiografii/feed/ 0
Kronikarstwo codzienności http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/kroniki-z-mlodosci/ http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/kroniki-z-mlodosci/#respond Thu, 30 Sep 2021 15:30:04 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5828 Czytałam o podróżach Guy Delisle’a, czytałam o wychowywaniu dzieci, czytałam absurdalnie cudowne historyjki związkowo-miłosne, czytałam reportaż o porwaniu. Jasna sprawa zatem, że przeczytałam też o młodości komiksiarza!

Co prawda muszę się przyznać, że ostatnio osłabło moje bezkrytyczne uwielbienie dla kanadyjskiego autora, ale na pewno nie na tyle, żeby nie ekscytować się nową publikacją. A że w tytule niedawnej premiery znów pojawiło się słowo „kroniki”, to już w ogóle nie było wątpliwości, czy książka trafi na moją półkę. Teraz, gdy już ją uważnie wyczytałam, wiem, że nie osłabi mojego prywatnego trendu ochładzającego stosunki z twórczością Delisle’a, ale na pewno nie zerwie ich zupełnie.

No więc o czym są Kroniki z młodości? Tytuł komiksu mówi wiele, bo rzeczywiście mamy do czynienia ze wspomnieniami Delisle’a z lat młodzieńczych, z okresu tuż przed i w trakcie studiów. Dla Kanadyjczyka czas ten był wyraźnie naznaczony pracą w fabryce papieru, chociaż dorabiał w niej tylko podczas wakacji. Niemniej wraca tam w dosyć szczegółowej relacji. Na kolejnych kadrach opowiada nie tylko o własnych doświadczeniach, lecz dorzuca także garść historii czy spostrzeżeń architektonicznych.

Przechodzimy z nim przez rozmowę kwalifikacyjną oraz szkolenie. Poznajemy jego motywację, relacje z innymi robotnikami oraz z ojcem – który jest mu daleki w fabrycznych realiach (jako inżynier czyli inny sort pracownika) tak samo jak i w życiu rodzinnymi (jako człowiek, z którym nie sposób złapać nici porozumienia). Codzienna walka z maszynami, które oprócz papieru produkują hałas i wysokie temperatury, miesza się z przygodnymi rozmowami w wytłumionej budce.

To oczywiście okazja na drobne żarciki i snucie anegdotek, której Delisle nie mógłby przepuścić. Czasem śmieje się ze swoich współpracowników, czasem z samego siebie. W tym drugim przypadku dołączają się do niego koledzy – szczególnie gdy dowiadują się, że studiuje na kierunku artystycznym. I tak jak młody chłopak nie wyobraża sobie, jak ci faceci mogą przez cały życie wytrzymać w takim miejscu pracy, tak robotnikom nie mieści się w głowie, że ktoś wybiera rysowanie na swoją zawodową przyszłość.

Ale tego się trzymał i ślady pasji są widoczne w Kronikach z młodości. Głównie w tych fragmentach, w których autor zastanawia się nad kierunkiem studiów i pierwszą pracą w zawodzie. Jest też parę kadrów dających wgląd w komiksowe lektury Delisle’a, jego pierwsze zachwyty i inspiracje. To zawsze ciekawe informacje dla fanów każdego artysty.

Jaki ja zatem mam problem z tym komiksem? Ano nie wiem za bardzo, po co on powstał. Domyślam się, że była to bardziej potrzeba samego Guy Delisle’a, dla którego artystyczne przepracowanie ważnego etapu w życiu było istotnym wyborem w karierze. A co z czytelnikami? Dla kogo ta publikacja może być równie ważna? Przychodzą mi do głowy dwie kategorie odbiorców – fani Kanadyjczyka (którzy tak jak ja przeczytają wszystko z jego nazwiskiem na okładce) oraz entuzjaści papieru… Brzmi głupio?

Może pomyślicie, że traktuję sprawę zbyt pobieżnie, skupiając się na głównych i oczywistych tematach. Ale co ja mogę więcej wyczytać? Motyw zmiany, dojrzewania, inicjacji przez ciężką pracę do dorosłości w całej swojej powadze? Motyw wyboru, poświęcenia, pasji? Wszystko to wydaje mi się niewystarczające.

Ratunkiem nie może być nawet warstwa graficzna, bo jest ona po prostu na bardzo dobrym poziomie, do którego przyzwyczaił nas Delisle.  Wiecie, to żaden zarzut, żadna wada, ale zwyczajnie nic nowego – już to widzieliśmy. Mamy więc schludne rysunki i czystą kreskę, zaskakująco dopracowane kadry z widokiem na budynki czy z szerszą panoramą, humor sytuacyjny przedstawiony ze świetnym wyczuciem, polegający na sile obrazu a nie słowa. Fajnie. Ale już to dostałam od autora nie raz.

I co ja mam zrobić z tym Delisle’em? Nic, będę czekać na kolejne komiksy z nadzieją, że pokaże jeszcze, na co go stać. A może w międzyczasie Kultura Gniewu wznowi Kroniki birmańskie, bo ten tytuł mam wciąż nieodhaczony? Jest po co żyć.


autor: Guy Delisle

tytuł: Kroniki z młodości

przekład: Olga Mysłowska

wydawnictwo: Kultura Gniewu

miejsce i data wydania: Warszawa 2021

liczba stron: 144

oprawa: miękka ze skrzydełkami

]]>
http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/kroniki-z-mlodosci/feed/ 0
Ten typ Mies – zamach na przeciętność http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/mies-skomplikowane-zycie-architekta-minimalisty/ http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/mies-skomplikowane-zycie-architekta-minimalisty/#respond Tue, 28 Sep 2021 17:50:06 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5819 Mies to lekcja tego, jak opowiedzieć epokę, patrząc przez pryzmat pewnego upartego modernisty. To historia człowieka, który zrujnował sporo żyć, a swoje oddał architekturze. I po wszystkim uznał, że było warto. 

„Przez większą część XX wieku istniała ekstraklasa modernistycznych architektów. Należały do niej tylko cztery osoby: urodzony w Szwajcarii Francuz Le Corbusier oraz trzech Amerykanów (dwóch z nich o niemieckim pochodzeniu): Frank Lloyd Wright, Walter Gropius i Mies van der Rohe” – pisał Deyan Sudjic, dyrektor londyńskiego Design Museum, w znakomitym B jak Bauhaus. Dlaczego komiksu – wydanego właśnie nakładem Centrum Architektury – doczekał się z tej czwórki akurat Mies?

Okoliczności były sprzyjające. W 2019 roku, kiedy to dzieło ukazywało się w oryginale, mijało 50 lat od śmierci samego zainteresowanego, 90 od powstania jego przełomowego Pawilonu Niemieckiego zbudowanego na barcelońską wystawę i 100 od założenia legendarnego Bauhausu, którego van der Rohe był ostatnim dyrektorem. Powodem bezpośrednim był artykuł dziennikarki i historyczki sztuki Anatxu Zabalbeascoi, na który w „El Pais Semanal” natrafił Agustin Ferrer Casas, komiksiarz z dwudziestoletnim stażem, obyty zarówno z  biografami (Gandhi), jak i portretowaniem trudnych czasów (kubańska rewolucja), a do tego kiedyś zawodowo powiązany z architekturą.

A jeżeli już coś łączy cię z architekturą, to Miesa nie możesz potraktować obojętnie. Kiedy otworzymy 1001 budynków, które musisz zobaczyć pod redakcją Marka Irvinga, jest tam aż pięć realizacji z udziałem van der Rohe – pierwsza z roku 1927, druga o ponad czterdzieści lat późniejsza. To się nazywa „być w grze”. Sudjic pisał  z uznaniem o „dążeniu do stworzenia stalowo-szklanej wersji klasycyzmu” i „architekturze, która pół wieku później nie utraciła nic ze swej mocy”. Sir Norman Foster szedł mu w sukurs, kreśląc parę zdań o tym, że modernista to jeden z bardzo nielicznych twórców XX wieku, którzy wpłynęli nie tylko na to, jak buduje się dziś, ale najpewniej wpłyną na to, jak będzie budować się jutro.

Nie byłoby jednak tematu na komiks, gdyby za tą obiektywnie wielką spuścizną stał pomnik, a nie człowiek. I Mies w opowieści Ferrera jest ludzki – proszę wybaczyć efekciarski paradoks – również w zwierzęcym rozumieniu tego słowa. To kierowany namiętnościami i chęcią przewodzenia stadu drapieżca zdający się aż do przesady na swój instynkt. Jako architekt jest zadufany, nie znosi konkurencji i krytyki, zaś kompleks Waltera Gropiusa to najzabawniejszy wątek ciągnący się przez cały komiks. Jako człowiek okazuje się jeszcze gorszy – wyzbyty empatii (zarówno względem partnerek, jak i pozbawionych domów czy skazanych na niewygodę ofiar swoich projektów), oportunistyczny (Sudjic napisze bardzo elegancko o „zniuansowanych” relacjach z nazistami), egoistyczny w stopniu karykaturalnym. A jednak nie da się go do końca znielubić. Może to przez wierność swojej pasji? Może twórcom, zwłaszcza genialnym, wybaczamy więcej? To ciekawy dylemat, który obracamy wciąż w głowie za sprawą wszechobecnej cancel culture.

Wleczony przez burzliwe czasy nazizmu i nieumiarkowanego konsumpcjonizmu, upakowany romansami i bon motami komiks jest na tyle awanturniczy, by być po prostu ciekawą opowieścią i tym lepiej, że zmusza przy okazji do myślenia. Cieszy również oko. Ferrer posługuje się grubą kreską, czystą linią i akwarelami ze skutkiem efektownym oraz – co ważne – adekwatnym do potrzeb. Sprawdza się kompozycyjnie – kadry w kadrach, postaci wychodzące poza nie, zróżnicowanie układu stron wskazują na zrozumienie medium i niechęć do monotonii. Godne pochwalenia jest to jak twórca ucieka od łopatologicznej chronologii, pozostając przy tym czytelnym. Psychologicznie prawdopodobne wydaje się to, że pewne obrazy wywołują u jego bohatera retrospekcje. Słowo i rysunek zszywa to wszystko sensownie i konsekwentnie. Autor potrafi być realistyczny, wręcz naturalistyczny, czasem coś satyrycznie uwypukli, czasem poszuka – dość pretensjonalnego niestety – symbolu. Rozbawi, zirytuje, wzruszy, wywoła pełną gamę emocji, co – kiedy bierze się pod lupę kogoś pokroju Ludwiga Miesa van der Rohe – jest cenną, by nie powiedzieć niezbędną umiejętnością. Chociaż trzeba rzecz jasna pamiętać, że bohaterem nie jest tu jeden człowiek, a cała generacja modernistów, miejscami może nawet cała epoka.

Jeżeli ktoś chciałby zakupić egzemplarz głównie dla architektury, to spokojnie. Znajdzie tu zarówno rysunek techniczny płyty, na którą van der Rohe uparł się przy okazji wspominanego Pawilonu Niemieckiego, i plakatową, lifestyle’ową rozkładówkę nowojorskiego Seagram Building, według Fostera „jednego z najpiękniejszych wieżowców w historii”. Obejrzy sobie z kilku stron willę Tugendhatów, perłę wczesnego modernizmu i chlubę słowackiego Brna, a także pochyli się nad berlińską Nową Galerią Narodową pokazaną od szkicu, przez poziomy, bardzo czysty i precyzyjny rzut, aż do wieńczącego ujęcia, niczym z drona. Swoją drogą polska premiera Miesa nałożyła się z ponownym oddaniem budynku do użytku po latach remontu i adaptacji, więc super wyszło.

Na co można narzekać? Na powierzchowność każdego z wątków, bo czytelnik chciałby się wgryźć mocniej w związki Miesa, w jego relację z Gropiusem, w dzieciństwo u boku ojca kamieniarza – właściwie tylko karta Bauhasu zostaje zagrana wystarczającą ilość razy. Na zatarcie granicy między prawdą i fikcją, choć sam Ferrer nie kryje np. tego, że historia Bauhausu została udramatyzowana, zaś opowieść rządzi się swoimi prawami. Można było dołożyć większych starań ku temu, by jeszcze więcej rzeczy laikom przypisać i objaśnić. Na przykład architekturę Karla Schinkla, inspirację pojawiającą się po wielokroć i wyraźnie dla Miesa istotną. Brakuje dosłownie dwóch stron kalendarium, które po wszystkim uporządkowałyby w głowie życie mistrza i listę jego dzieł. Jest za to przedmowa Fostera, posłowie Zabalbeascoa, bibliografia. Więc jeśli ktoś zapyta mnie, czy było warto, odpowiem mu Ludwigiem: „Oczywiście! Tak! Tak!!!”.


autor: Augustin Ferrer Casas

tytuł: Mies. Skomplikowane życie architekta minimalisty

przekład: Agata Ostrowska

wydawnictwo: Centrum Architektury

miejsce i data wydania: Warszawa 2021

liczba stron: 176

oprawa: twarda

]]>
http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/mies-skomplikowane-zycie-architekta-minimalisty/feed/ 0
Brom. Wiedźmin Brom http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/brom-2-unka-odya/ http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/brom-2-unka-odya/#respond Mon, 27 Sep 2021 15:13:10 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5813 Kiedy ukazał się Brom, polski świat komiksowy dostał lekkiej gorączki – a autorka Unka Odya dostała Grand Prix w kategorii Najlepszy Polski Album. Nie załapałam się na te pierwsze zachwyty, zaraz nakład się wyczerpał i zostałam z poczuciem, że ominęło mnie coś fajnego. Ale! Oto gotowy jest już drugi tom, a dodatkowo Wydawnictwo 23 wznawia też pierwszy, więc mogę dołączyć do zabawy.

Komiks ten otworzyłam „tylko na chwilę, żeby sprawdzić styl”. Zamykałam go kilkadziesiąt minut później, totalnie wciągnięta w historię z gatunku folklorystycznego fantasy osadzonego w Gdańsku. Chociaż na dobrą sprawę nie ma w nim zbyt wiele fabuły, to dzieje się dużo. Polowania na krwiożercze konie, strzygi i wilkołaki mieszają się z próbami zespołu metalowego, zauroczeniami, szkolnym życiem. Ot, rzeczywistość nastolatków. Jasne, te nadnaturalne wątki mocno przyciągają uwagę, ale w całym magicznym zamieszaniu nie giną bynajmniej zawieruszeni gdzieś bohaterowie. Każdy dostał swój rozdział i każdy zapisuje się w pamięci jako postać z krwi i kości.

Poznajemy więc Broma, Marysię, Aleksa, Bułkę i Miśka oraz ich codzienność – także w niecodziennym wydaniu. Każdy i każda z nich przynależy do dwóch światów – do tego, który nazywamy normalnością, i tego, który zrównujemy z legendami. Nad wszystkim czuwa mama tytułowego bohatera, której wiedźmie talenty stanowią kompas w podróży przez dosyć niebezpieczną rzeczywistość.

Pierwszy tom zamyka się razem z groźną przygodą, która co najmniej dwójkę bohaterów zostawia mocno zmienionych. W drugim tomie te wątki fabularne znów są podejmowane, więc rozwiązuje się sprawa strzygońskiej tożsamości Eryka/Aleksa oraz wilczej natury Bułki. Ale to oczywiście nie wszystko. Odya zaserwowała kilka retrospekcji, które przybliżają czytelnikom i czytelniczkom przeszłość jej bohaterów. Opowiada na przykład o spotkaniu Broma i Aleksa, a także możemy dowiedzieć się więcej o ojcu młodego wiedźmina. A skoro już jesteśmy przy rodzinnych więziach, muszę wszystkich uprzedzić, że drugi tom to również spotkanie z babką głównego bohatera, która – jak przystało na naczelną wiedźmę Pomorza – nie należy do zbyt sympatycznych osób (dobrze, że Maria potrafi ją przebić).

Potwory, więzi rodzinne, relacje z rówieśnikami, odkrywanie swojej (często nadnaturalnej) tożsamości – to tylko kilka wątków z tego komiksu. Kontynuacja przyniosła trochę romantycznych akcji, co nie powinno dziwić, wziąwszy pod uwagę raczej kochliwą naturę Broma. Swoją drogą, o ile zasady rządzące wykreowanym światem nie zostały wciąż dokładnie omówione, a być może nigdy nie będą, o tyle rozwój i pogłębianie postaci postępuje z całą mocą. Może to i dobrze – nie wiedząc wszystkiego o komiksowej rzeczywistości, wciąż siedzimy w obrębie niesamowitego, natomiast papierowi bohaterowie byliby nie do wybaczenia.

Jak natomiast prezentuje się ten świat od strony wizualnej? Okładki obu tomów są powalające. Te kolory, ta kreska! I te zwierzęta niby znane każdemu przedszkolakowi, a jednak niepokojące widokiem żółtych ślepiów i rozwartych pysków. Rysunki wewnątrz też najbardziej robią wrażenie na kartach tytułowych kolejnych rozdziałów oraz w przypadku ilustracji do swoistego bestiariusza – czyli w tych fragmentach, gdy poznajemy nowe stwory (np. Biskupa Morskiego czy roślinne baranki). Cała reszta jest na przyjemnie estetycznym poziomie.

Dziwi tylko niejaka statyczność obrazów – w zasadzie mamy głównie do czynienia z rozmawiającymi ludźmi. Jak na komiks o pogromcach potworów mało tu dynamicznych kadrów. Ogólnie nie zaszkodziłoby, gdyby w Bromie ciężar narracji uwolnił słowo i skupił się bardziej na stronie graficznej.

To w zasadzie moje jedyne zastrzeżenie. Poza tym dostajemy od Unki Odyi fajną mieszankę Wiedźmina i Supernatural osadzoną na Pomorzu. Bohaterowie w Bromie interesują mnie bardziej niż kolejna konfrontacja z potworami, co dobrze świadczy o serii, bo nie stwarza zagrożenia, że szybko znudzi się przyjęty format. Nie znaczy to równocześnie, że nieciekawie jest popatrzeć na wampiry i strzygonie w polskich realiach!


autorka: Unka Odya

tytuł: Brom. Tom 1 i 2

wydawnictwo: Wydawnictwo 23

]]>
http://zcyklu.pl/w-obrazach/kultura-w-dymkach/brom-2-unka-odya/feed/ 0