Mityng – Z CYKLU http://zcyklu.pl rozwijamy kulturę Wed, 13 Nov 2019 14:44:46 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.9 Barwne bajania Kraju Kwitnącej Wiśni http://zcyklu.pl/w-przekroju/mityng/barwne-bajania-kraju-kwitnacej-wisni/ http://zcyklu.pl/w-przekroju/mityng/barwne-bajania-kraju-kwitnacej-wisni/#respond Fri, 17 Feb 2017 13:53:47 +0000 http://zcyklu.pl/?p=2748
Nie sposób zaprzeczyć, że folklorystyczna kultura Japonii należy do jednych z najbardziej kreatywnych na świecie. Trudno się temu dziwić, skoro praktycznie wszystko może się w niej stać domem dla duchów błąkających się po świecie – zwierzęta, rośliny, zjawiska atmosferyczne, przedmioty, a nawet słowa! W konsekwencji oprócz istot prawdziwie przerażających napotkamy w wierzeniach tego egzotycznego kraju także stworzenia dziwaczne i groteskowe (śmiejące się owoce w kształcie ludzkich głów, człekokształtne bananowce) – obce dla naszej kultury, bo mocno zanurzone we wschodnim kolorycie. I to między innymi takim yōkai jako szczególnym przykładom wschodniej kreatywności chcę się dogłębniej przyjrzeć. Zapraszam zatem na kolejne spotkanie z mitologicznym dorobkiem ludzkości.
Pretekstem do powstania tej odsłony mojego cyklu stało się pierwsze pełne anglojęzyczne wydanie kanonicznych dzieł Toriyamy Sekiena (w rzeczywistości Sano Toyofusy z dziedzicznej linii tzw. obōzu, wysokich urzędników w służbie Szoguna), jednego z czołowych badaczy tematu z XVIII wieku, o którym pisałem również w rozdziale Popkulturowego bestiariusza poświęconym tym niezwykłym kreacjom. W zbiorze zatytułowanym Japandemonium Ilustrated zgromadzonych zostało kilkaset miejscowych legend, można go zatem postrzegać jako swoisty przekrój niewyobrażalnie obszernej bazy podań. Warto jednak zaznaczyć, że bardziej niż naukowe opracowanie miał on stanowić rodzaj wyrafinowanej rozrywki, przepełniony jest zatem mnóstwem opisów bogatych w  gry słowne oraz imponujących ilustracji autorstwa samego Sekiena, które to same w sobie stanowią kopalnię odniesień czytelnych tylko dla Japończyków. Nie dość przy tym, że wymyślił on wiele spośród stworzeń przywołanych na kartach tego opracowania (ostatni z oryginalnych tomów to już niemal w całości owoc jego sennych wyobrażeń) – na dodatek uczynił to z takim kunsztem, że z czasem stały się one integralną częścią ludowości. Co jednak istotniejsze, mamy tu do czynienia z dziełami przełomowymi w kontekście historycznym: wzmiankowane grafiki to pierwsze przykłady uzupełnienia nadnaturalnych sylwetek o tło. Ponadto nigdy wcześniej gawędy rozsiane po kraju nie zostały zebrane w formie książkowej. Niewątpliwie bez nich niemożliwa byłaby opisywana przeze mnie wcześniej inwazja yōkai na popkulturę. Przekonajmy się zatem, o co tyle szumu.
Pretekstem do takiego a nie innego przedstawienia przez Sekiena niektórych z rozlicznych demonów Kraju Kwitnącej Wiśni bywały niekiedy wyłącznie względy lingwistyczne oraz specyficzne poczucie humoru twórcy. Tak narodził się na przykład ami-kiri – „przecinacz siatek”[1], którego nie można jednak nazwać zwykłym insektem-pogromcą zasłonek przeciw komarom. Przypomina on bowiem bardziej krewetkowatego skorupiaka, a wszystko dlatego, że termin ami określa zarówno element domowego wyposażenia padający jego ofiarą, jak i pewien gatunek smacznego morskiego stworzonka. Żeby przekonać się, jakież dziwadło powstało z tego połączenia, wystarczy zerknąć na powyższą ilustrację. Natomiast w przypadku chochlikowatych yanari, odpowiedzialnych za skrzypienie starych domów (no bo niby dlaczego miałaby to być wina osiadającej budowli albo wiekowego drewna?), twórca odwrócił kolejność znaków kanji naru ya, oznaczających „skrzypiący dom”, aby zasugerować, że to właśnie coś innego powoduje te irytujące odgłosy. Ożywiony i obdarzony mnóstwem oczu zasuwany ekran shōji, czyli mokumoku-ren, oraz towarzyszący mu krótki opis stanowią nawet dalej posunięty, podwójny żart – w nazwie użyty został dwa razy znak oznaczający oko (będący zarazem piktogramem oka), w tekście zaś pojawia się aluzja do gry w go, w której punkty niezajęte przez kamienie nazywane są właśnie „oczami”. Zawiłość japońskiego języka jeszcze bardziej widać na przykładzie, kiedy to przez drobną zmianę we frazie „bóg za tobą” dostajemy „włosy na tyle twojej głowy”. Niekiedy jednak geneza bywa o wiele prostsza: powszechnie rozpoznawalna taka-onna („wysoka kobieta”), czyli istota o wydłużonym ciele i wyrazistym makijażu, stanowi aluzję do wysokich kurtyzan –  prostytutek nie dość, że drogo sprzedających swe usługi, to jeszcze trudno dostępnych. Albo dajmy na to iyaya („o nie!” w japońskim mówionym), ukazujące odbicie w wodzie brzydsze niż rzeczywiste: nazwane zostało tak tylko dlatego, że to najbardziej prawdopodobna fraza, która wyrwie się z ust kobiety spoglądającej na nie.

O wiele ciekawsze, ale też momentami mniej czytelne ze względu na silne powiązanie z wierzeniami budyjsko-taoistycznymi albo – tradycyjnym teatrem japońskim łączącym mimikę, taniec, śpiew oraz muzykę – są wpisy nawiązujące do bardziej rozwiniętych historii. Shōkera, strażnicy śpiących, uosabiają słowo ochronne obecne w rytualnym zaśpiewie doktryny Kōshin. Głosi ona, że ciało ludzkie zamieszkują swego rodzaju „robaki”, które rejestrują wszystkie nasze dobre i złe uczynki. Co sześćdziesiąt dni opuszczają swoje schronienie, aby zdać raport bogom, jednak mogą to uczynić tylko wtedy, kiedy człowiek śpi. Shōkera w swojej zarówno werbalnej, jak i fizycznej formie mają za zadanie powstrzymać owe „robaki”. Pewna buddyjska przypowieść zawiera wzmiankę o innym niezwykłym przypadku: oto mnich studiujący nauki Buddy wyłącznie dla sake i zysku umarł, a następnie odrodził się jako bestia o wielkim ciele, ale bez dłoni, nosa, oczu czy stóp – obdarzona tylko ustami, aby żywić się ludźmi. Stało się tak dlatego, że posiadał on może i bystre usta, jednak nie dostąpił daru oczu mądrości, dłoni wiary ani nóg cnotliwego postępowania.
Toriyama Sekien przy tworzeniu swego kompendium okropności korzystał z sag stanowiących część ogólnie znanego dziedzictwa. Jedną z nich jest Heike monogatari (Opowieść o Heike), w której opisane zostały dzieje okrutnego Tairy no Kiyomoriego, mimo swej bezwzględności uważającego się za cnotliwego człowieka. W jego ogrodzie pojawiały się coraz to kolejne czaszki zabitych przez niego ludzi, tworząc jedną wielką zjawę, z którą Kiyomori mierzył się tylko wzrokiem.

Inne stworzenie nazwane zostało na cześć sutry Hannaya-kyō, zawierającej opowieść o pani Rokujō, która odrzucona przez swego kochanka Hikaru Genjiego do tego stopnia wpada we wściekłość, że jej dusza wychodzi z niej nocą, aby prześladować żonę niegodziwca, Aoi.

Jeszcze bardziej nieszczęśliwą historią miłosną jest ta o dzwonie Dōjōji. Opowiada ona o tragicznych kochankach – mnichu Anchinie oraz pięknej Kiyohime, którą poznał podczas swej pielgrzymki. Chociaż łączyło ich prawdziwe uczucie, duchowny zdecydował się uciec, żeby nie złamać swych ślubów czystości. Ukochana ruszyła w ślad za nim, przemieniając się w pewnym momencie w węża, aby przebyć rzekę, aż doścignęła go w świątyni Dōjō-ji, gdzie mnicha na jego prośbę ukryto wewnątrz potężnego dzwonu. Kiyohime zamieniwszy się ponownie w węża, oplotła schronienie mężczyzny, które wedle jednej z wersji podania stopiło się w kałużę wrzącej wody.

Todai-ki („świeczkowy demon”) nawiązuje do legendy bardziej ugruntowanej w systemie politycznym Japonii. Oto minister Karu przybył do Chin jako posłaniec, lecz został tam otruty: nie mógł mówić, jego ciało przemalowano, a na głowie umieszczono świeczkę. W odwiedziny do ojca przybył kanclerz Hitsu, a ujrzawszy go, Todai-ki załkał, ugryzł się w palec i spisał krwią wiersz, który zdradził jego prawdziwą tożsamość.

Jedną z najsilniej obecnych w folklorze, a zarazem najpotężniejszych istot prześladujących Japonię pozostaje Tamamo-no-mae, zmiennokształtna lisica – duch kitsune, której ciało wydzielało wciąż cudny aromat, a ubranie pozostawało nieskazitelne przez cały dzień. Ta niesłychanie mądra i przebiegła oszustka rozkochała w sobie cesarza i została jego faworytą z zamiarem zagarnięcia dla siebie tronu. Podstęp został jednak wykryty, a ściganą Tamamo zastrzelono strzałą. Jej ciało stało się faktycznie istniejącą strukturą, Sessho-seki (Kamieniem Odbierającym Życie).

Równie intrygująco prezentują się wycinki z japońskiej mitologii we właściwym tego słowa znaczeniu, choćby w postaci narodzin księżniczki Ama-no-zako. Parafrazując opis Sekiena (stanowiący zresztą cytat), „gdy pierś boga Susano-o przepełniła wściekłość, wypuścił ją z siebie wraz z oddechem, poczynając właśnie to dziecię. Miała ona ciało ludzkie, lecz głowę zwierzęcia z długim nosem i uszami. Nawet gdy stawiło jej czoła potężne bóstwo, nadziewało się na hak jej nosa i ciągnięte było przez dystans 1000 ri. Nawet gdy nacierał na nią potężny miecz, jego ostrze nie mogło sprostać jej zębom. Imię jej było ksieżniczka Ama-no-zeko. Wypełniła swe ciało życiodajną esencją ki i dziewiczo poczęła syna. A imię jego Ama-no-saku”.
Na koniec warto przyjrzeć się sekcji książki poświęconej sennym widziadłom artysty, gdyż najbardziej obfituje ona w fantazyjne koncepcje i wizualnie kreatywne rozwiązania. Dominują w niej ożywione przedmioty – pióra, przeklęte sutry, lustra, porcelana, umywalki, a nawet… siodła czy strzemiona! To pierwsze, kurayarō, jest tak naprawdę rozzłoszczoną ofiarą dawnego konfliktu w erze Hōgen. Kurayarō zostało nacięte z przodu, aby dzielny Kamada Masakiyo mógł się go mocniej trzymać w obliczu surowej pogody. Natomiast strzemię, abumi-guchi, wierszem przytoczonym przez autora przypomina o  epizodzie ze znanej sztuki , kiedy to jego jeździec-wojownik został postrzelony strzałą w kolano i przyszpilony do boku konia. I chociaż udaje mu się wydostać z potrzasku, decyduje się popełnić rytualne samobójstwo, aby nie spowalniać towarzyszy.

Oryginalny tytuł niezamierzonego opus magnum Sekiena – w głównej mierze to właśnie przez nie został zapamiętany – brzmi (w uproszczonej formie) Gazu-hyakki-yakō, co można przetłumaczyć jako Nocna parada stu demonów. Wyobraźcie sobie zatem groteskową procesję fantazyjnych maszkar, kroczących ulicami jakby nigdy nici nawiązującą tym samym do legendarnej plagi yōkai, która rzekomo spadła na dawne Kyoto. Zobaczcie oczami wyobraźni wszystkie te ożywione siodła i strzemiona, zmniennokształtne bestie tanuki i kitsune, miniaturowych ludzi z porcelanowymi głowami, opętane lampy, żywe płomienie, na poły humanoidalne widma, jędze, kobiety-pająki, zjawy oraz widziadła – wszyscy zgromadzeni w jednym miejscu, stłoczeni zupełnie jak na kartach tej obszernej księgi, wydrukowanej na japońską modłę. Ach, cóż to byłby za niezwykły widok!

[1] Wszystkie tłumaczenia terminów oraz fragmentów tekstu z języka angielskiego zostały dokonane przeze mnie.

]]>
http://zcyklu.pl/w-przekroju/mityng/barwne-bajania-kraju-kwitnacej-wisni/feed/ 0
Mityczny cykl stworzenia http://zcyklu.pl/w-przekroju/mityng/mityczny-cykl-stworzenia/ http://zcyklu.pl/w-przekroju/mityng/mityczny-cykl-stworzenia/#respond Fri, 19 Feb 2016 14:39:29 +0000 http://zcyklu.pl/?p=2862
„Historia lubi się powtarzać” – rzucamy od niechcenia, nie zdając sobie sprawy, że w słowach tych brzmi echo mnóstwa idei oraz wierzeń, zarówno tych zapomnianych, jak i tych wciąż żywych. Cykliczność jest wpisana w naszą egzystencję, ba! w życie wszystkich istot. Rodzimy się i umieramy, powstajemy i upadamy, odnosimy sukcesy i ponosimy porażki. Mijają dni, miesiące, pory roku, dzień zamienia się w noc, a noc ustępuje miejsca dniowi. Historia uparcie zatacza koło, chociaż niektórzy postrzegają ją raczej jako wciąż obracający się kierat. Każda kultura ma inny pomysł na przedstawienie tego fenomenu. Przyjrzyjmy się mu i udajmy na pierwsze z wielu spotkań z mitologicznym dorobkiem ludzkości.
Już we wczesnych wierzeniach starożytnych wykorzystywano poręczne narzędzie fabularyzacji w celu wytłumaczenia niepojętych praw natury. Zmienne pory roku dały początek historii Demeter, pogrążonej w żałobie bogini urodzaju, i jej córki Kory vel Persefony (Prozerpiny u Rzymian), uprowadzonej przez Hadesa do podziemia. Następstwo dnia i nocy zaś – figurze jeźdźca słonecznego rydwanu, Heliosa.

W tym kontekście ciekawsze jednak zdają się opisy codziennych zmagań egipskiego boga słońca Re, który wędrował po niebie na dwóch łodziach: mandżet w dzień oraz mesektet, Barce Milionów Lat w nocy. Jego podróż symbolizowała zarazem kolejne etapy życia, gdyż rodził się rano z bogini Nut pod postacią skarabeusza, osiągał pełnię swych sił w południe, by następnie starzeć się aż do chwili zejścia do krainy umarłych jako podpierający się laską Atum. Ważny element cyklu stanowiło ponadto starcie z Apopisem, wężem pragnącym połknąć Słońce.

Źródło grafiki: https://goo.gl/1JqTYt Internet Archive Book Images

To właśnie z mitologii Egipcjan wywodzą się pierwsze wizerunki symbolu początku i końca wszechrzeczy – uroborosa. Na jednej ze skrzyń grobowych Tutanchamona po raz pierwszy w historii pojawia się obraz węża pożerającego własny ogon, obrońcy Re. Znak ten jednak oznaczał też niekiedy chaos rządzący światem i konieczność ciągłej odnowy harmonii. Aspekt niszczycielski silniej wybrzmiewa w wierzeniach nordyckich, w których wąż Midgardu, Jörmungand, skryty w wodach otaczających świat, wyczekuje starcia ze swym największym wrogiem, Thorem, podczas Ragnaröku, zmierzchu bogów i świata. Wkładem Greków, a dokładniej – Platona, było utożsamienie uroborosa z pierwotnym bytem, nieśmiertelną reprezentacją wszechświata, za czym podążyli gnostycy, uznając węża za wizualizację wieczności oraz duszy wszystkiego. Co ciekawe, w Indiach uosobieniem wiecznego porządku jest bóg Śiwa, stwórca i niszczyciel zarazem, przedstawiany w kręgu płomieni z owiniętą wokół jego ciała kobrą (razem, w interpretacji Junga, tworzą symbolicznego uroborosa). Także w niektórych wierzeniach Indian oraz szczepów afrykańskich pojawiają się sploty węża okalające świat. Właściwie dopiero w tradycji alchemii gad zjadający samego siebie zaczął kojarzyć się jednoznacznie z pełnią bądź nieskończonością, ideałami, do których dążyli adepci tej dziedziny wiedzy.

Wróćmy jednak do Azji, gdyż to obszar szczególnie bogaty w przedstawienia cykliczności istnienia. Wzmiankowany już Śiwa wiąże się z popularnym modelem samsary – terminu przekładanego najczęściej jako krąg życia i śmierci, koło stawania się albo koło cierpienia. W filozofii Wschodu oznaczaon cykl narodzin oraz umierania, spowodowany niszczycielskim przywiązaniem ludzi do doczesności. Ich dusze (względnie umysły) wędrują przez sześć sfer egzystencji:

1.     świat piekieł
2.     świat głodnych duchów
3.     świat zwierząt
4.     świat ludzi
5.     świat aśurów (półbogów)
6.     świat bogów (niebo).  

Podróż przynosi cierpienie, a trwa aż do osiągnięcia nirwany, czyli stanu wyzwolenia od wszystkich trosk, i wiąże się rzecz jasna z cyklem reinkarnacji. Rządzi nią natomiast karma, często błędnie pojmowana jako przeznaczenie, podczas gdy mamy tu raczej do czynienia ze zwykłą zależnością przyczyna–skutek. Za złe uczynki tradycyjnie czeka człowieka kara, za dobre zaś – nagroda.

Źródło grafiki: https://goo.gl/UFf4hk ccdoh1

Ciekawym symbolem samsary jest koło życia (bhavacakra) z Tybetu. Rzekomo wymyślił je sam Budda, aby wyjaśnić tamtejszym ludziom swoje nauki. Tak właśnie powstało skomplikowane przedstawienie, zawierające reprezentacje zarówno wymienionych powyżej sześciu światów, jak i wielu innych elementów: splamień, dwunastu ogniw współzależnego powstawania czy anicci (nietrwałości). Całość składa się – w dużym uproszczeniu – z czterech kręgów, zawierających się jeden w drugim.

Pokrewnym, acz nieco odmiennym konceptem hindusko-buddyjskim jest kalaczakra, czyli koło czasu. Ściśle powiązane z czakrami, czyli punktami cielesnej równowagi, wyraża nie tylko wielki cykl rządzący światem, lecz także pomniejsze cykle ludzkiego życia, a zarazem chwalebne dążenie do wszechwiedzy i zjednoczenia ze wszystkim. Szczególnie ciekawie przedstawia się hinduska wersja koła, przywodzącana myśl antycznych bogów słońca. Widnieje bowiem na przedzie powozu pokrewnego im bóstwa, Surji.

Przenieśmy się na moment na drugi kraniec globu, do Azteków. Jak dowiadujemy się z ich mitu o pięciu Słońcach, uważali czasy sobie współczesne za piątą z kolei wersję świata. Każda poprzednia przepadała w tragicznych okolicznościach. Dlatego aby zapobiec kolejnej zagładzie, uznali za niezbędne zaspokajanie potrzeb Słońca poprzez karmienie go krwawymi ofiarami. I tak narodziła się ich niechlubna legenda ludu charakteryzującego się szczególnym barbarzyństwem.

Źródło grafiki: https://goo.gl/lFlgEC Patrick Gray

Z czasem jednak wszystkie te systemy wierzeń albo przeminęły, albo zostały zdominowane przez współczesną „mitologię”, czyli naukę we wszystkich jej przejawach. Badacze łatwo zauważyli podobieństwa łączące przekazyz różnych krańców świata, i przywołali poglądy zapomniane od starożytności – historia się powtarza, światem rządzi wieczny powrót i absolutnie nic nie ulega najmniejszej zmianie. Co zaczęli Anaksymander, Heraklit, pitagorejczycy i stoicy (świat rozgrywającym się wciąż na nowo spektaklem), rozwinął Friedrich Nietzsche. W swej nihilistycznej filozofii głosił między innymi, że człowiek jest skazany na wieczne odtwarzanie przeszłych wydarzeń i popełnianie tych samych czynów. Cytując francuskiego prozaika, André Gide’a inspirującego się myślą nietzscheanizmu: „Wszystko, co musi zostać powiedziane, zostało już powiedziane. Jednak jako że nikt nie słuchał, musi zostać powiedziane raz jeszcze”[1].

Mircea Eliade, rumuński historyk religii, ma nieco inną teorię. Podkreśla potrzebę, także bardziej zaawansowanych ludów, do kultywowania cykliczności obecnej w mitach poprzez obchodzenie rokrocznych świąt, mających korzenie w tradycji (Samhain zastąpione przez Halloween, odgrywanie przez Aborygenów scen z Ery Snu, mezopotamskie upamiętnianie poematu Enuma elisz itp.). Wiąże się to bezpośrednio z dychotomią czas świecki (linearny) – czas święty (cykliczny). Eliade podzielił ludzi na niewierzących i wierzących. Dla tych pierwszych owe rytuały nadają życiu sens poprzez aktualizację ciągłości istnienia, choć ograniczonej jedynie do powtarzalnego okresu 365/6 dni, rozpoczętego celebracją nowego roku (czyli de facto nowego początku, także dla jednostki). Porządkują chaos nieznanego, niosą ze sobą poczucie bezpieczeństwa poprzez stałość bezczasu, łączącego człowieka z wiecznością.

Na tym jednak nie kończą się współczesne reprezentacje motywu cykliczności. Bodaj najbardziej uderzająca jest częstokroć poruszana kwestia możliwego losu wszechświata. Już Albert Einstein spekulował, że kosmos może dążyć do zjawiska zwanego Wielkim Kolapsem – przeciwieństwa Wielkiego Wybuchu – kiedy to po maksymalnym rozszerzeniu dojdzie do zapadnięcia i powrotu do stanu sprzed początku wszystkiego. Potem nastąpi reset, cały proces zacznie się od początku. Ów model określa się jako wszechświat pulsujący i pomimo pewnych nieścisłości wciąż nie został on wykluczony. Oto cykl w formie absolutnej, niepokojąca możliwość prawdziwości idei zawartej w niewinnej symbolice uroborosa.

Kultura roi się od tropów związanych z powtarzalnością istnienia. Nic w tym dziwnego – w końcu człowiek musi jakoś oswoić świat, który go otacza, i szukać rządzących nim praw. Przechodzi od mitu do teorii naukowej – droga pewnych koncepcji bywa doprawdy frapująca. Warto uważnie ją prześledzić. Może i historia kołem się toczy, a wszystko, co miało zostać powiedziane, zostało, wciąż jednak wiele możemy się nauczyć z dawnych wierzeń. Nie wspominając o tym, że kryje się wśród nich multum ciekawostek.

[1] Przekład autorski.

]]>
http://zcyklu.pl/w-przekroju/mityng/mityczny-cykl-stworzenia/feed/ 0