Kundera raz! – Z CYKLU http://zcyklu.pl rozwijamy kulturę Tue, 22 Dec 2020 16:13:28 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.9 Życie jest gdzie indziej, ale nie tu… http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/zycie-jest-gdzie-indziej-kundera/ http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/zycie-jest-gdzie-indziej-kundera/#respond Tue, 22 Dec 2020 16:13:26 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5112 Życie jest gdzie indziej to już czwarta książka Milana Kundery w moim czytelniczym dorobku i pierwsza, która wywołała u mnie tak skrajne emocje. Z jednej strony: zachwyt – rozpływałam się nad wieloma przepięknymi sformułowaniami, trafnością wypowiadanych myśli, poetyckością opisów oraz rewelacyjnym poczuciem humoru. Z drugiej strony: irytacja, którą Kundera zafundował mi mniej więcej w połowie książki i która utrzymywała się aż do końca!

Bardzo dużo czasu spędziłam nad rozmyślaniami. Nie wiem w dalszym ciągu, czy kiedy dotarłam do połowy, miałam zły dzień, czy może faktycznie powieść spuściła z tonu, który mnie interesował i weszła w tony absolutnie dla mnie nieatrakcyjne… Prawdopodobnie będziecie musieli zdecydować o tym sami…

Życie jest gdzie indziej to powieść, po którą sięgnęłam ze szczególnym entuzjazmem. Zwłaszcza po pierwszych kilku stronach spodziewałam się przede wszystkim niezwykle ciekawej i przepełnionej pogłębioną analizą psychologiczną powieści o toksycznych relacjach matki z synem. Do pewnego stopnia dostałam to, czego oczekiwałam. W pewnym momencie jednak zaczęłam żałować, że książka nie jest o połowę krótsza. Z onirycznego i pełnego kobiecych wynurzeń tekstu, który momentami emanował wręcz erotyzmem i uczuciem, oraz z drugiej strony z tekstu bogatego w osobowość niezwykle ciekawego, nietuzinkowego, dorastającego chłopca – treści zaczęły zmieniać się w zbyt mocno przedłużające się wynurzenia na temat końca wojny, komunizmu i donosicielstwa, z którego nasz główny bohater, Jaromil, był niezwykle dumny.

Z niechęcią muszę przyznać, że do pewnego stopnia zabieg, którego zrealizowania podjął się Kundera, był bardzo udany, bo całkowicie wytrącił mnie z równowagi. Myślę, że nie bez powodu. Niewinne dzieciństwo okraszone magią, humorem i złymi uczynkami popełnionymi bez premedytacji zamieniło się w nudną dorosłość rozpieszczonego i jednocześnie bardzo niepewnego siebie chłopca, który nie potrafi wyrwać się z rąk własnej matki – głównie z powodu nieumiejętności samodzielnego życia. Z nieba przechodzimy do piekła, z sielanki do dżungli, gdzie w każdej chwili coś może nas pożreć. Nie wiem, czy Kundera zrobił to umyślnie, ale na pewno zrobił to po mistrzowsku. Wywołał w czytelniku te same uczucia, którymi okraszone są stereotypy związane z archetypem szczęśliwej krainy dzieciństwa oraz pełnej perturbacji dorosłości. Uczynił to jednak łapiąc się jeszcze jednego zabiegu. Zabieg ten złamał mi serce i uważam go za czystą i zamierzoną podłość!

Kundera z zabawnego, utalentowanego poety w wieku dorastania zrobił cynicznego wazeliniarza i mężczyznę bez honoru!

Za takie rzeczy powinno się karać. Jednocześnie bardzo chciałam wiedzieć, jak skończy się ta historia, oraz miałam ochotę rzucić nią o ścianę. Tyle moich wynurzeń emocjonalnych… Pora na odrobinę merytoryki.

Powieść jest dobrze napisaną, chociaż nie zawsze spójną historią dorastającego chłopca, który zbyt mocno uczepiony matczynej spódnicy nie potrafi szukać poczucia własnej wartości w sobie. W wyniku czego, gdy tylko staje się mężczyzną, brutalny świat dorosłych daje do zrozumienia, co o nim myśli. Sytuacja jest o tyle trudna, że Jaromil wychowuje się bez ojca, więc fundamenty jego świata od samego początku są jakieś takie naruszone – i to się czuje!

Razem z Jaromilem przeżywamy jego narodziny, dorastanie, lojalność wobec partii komunistycznej oraz śmierć. Jednocześnie czasem na pierwszym planie, a czasem gdzieś w tle rozgrywa się momentami tragiczna historia jego matki, a całość dopełniają próby zostania MĘŻCZYZNĄ (pożegnania się z dziewictwem, jeśli mogę ująć rzecz w ten sposób).

„Nurt życia opływa go…”

Całe życie Jaromila i jego matki (która jest nieodłączną częścią syna, tak jak i on jej, więc ciężko mówić o nich oddzielnie) płynie gdzieś indziej, poza nimi. Sfera prawdziwych emocji, przeżywania szczęścia i smutku, dynamiki życia ma miejsce przede wszystkim w wyobrażeniach i fantazjach. Tak jak Jaromil marzy jedynie o wielkiej karierze poety, tak jego matka fantazjuje tylko o wielkiej miłości, która zmieni całe jej życie. Gdyby złapać się stereotypów, w naszych czasach Jaromil byłby hejterem internetowym lub próbował zostać gwiazdą na Youtube, jego matka zaś byłaby nieszczęśliwą samotną kobietą, czytającą do poduszki harlekiny. Prawdziwe życie ich omija… Czy powinniście przeczytać Życie jest gdzie indziej? Nie wiem. Nie jest to książka, obok której można przejść obojętnie. Nie jestem tylko pewna, czy to była powieść dla mnie. A może o to chodzi, żeby potrząsnąć czytelnikiem? Dajcie znać. ?

]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/zycie-jest-gdzie-indziej-kundera/feed/ 0
Dynamiczny Kubuś Milana Kundery http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/kubus-i-jego-pan-kundera/ http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/kubus-i-jego-pan-kundera/#respond Thu, 21 May 2020 18:17:34 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4574 Chociaż przy poprzednich dwóch artykułach nie miałam żadnego problemu z tym, co powinno się w nich znaleźć, teraz kłopot mam spory. Niby plan jakiś jest, ale czy człowiek tak naprawdę wie, do czego zmierza? Nawet prosta recenzja może całkiem zmienić tory gdzieś w środku bez świadomości autora, a co dopiero mówić o życiu, które w każdej chwili może przerwać mi to pisanie…

Kiedy podjęłam wyzwanie przeczytania w kolejności powstawania wszystkich dzieł Milana Kundery, stanęłam przed przeszkodą, która skutecznie powstrzymywała mnie przed pisaniem niemal dwa lata. Była nią książka napisana przez Diderota, która stanowiła dla Kundery inspirację do wydania własnego dzieła. Zaczynałam kilka razy, kilka razy przerywałam już po pierwszych dziesięciu stronach i nawet teraz – już po lekturze obu i gdy wiem, jak dalece Kundera był zachwycony Kubusiem Fatalistą i jego Panem – nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tej książki. Co więcej – tym mniej rozumiem jej fenomen, im więcej myślę o wersji Kundery, która ukazuje dzieło dojrzałego umysłu w kontraście z jakimś dziwnie meskalinowym i nieuporządkowanym umysłem Diderota (oczywiście w kontekście tej jednej powieści).

Naszła mnie w tej sytuacji po raz tysięczny myśl – ile warta jest klasyka, kiedy jej nowoczesna wersja jawi się jako doskonalsza, ciekawsza, a jednocześnie łatwiej strawna czy stanowi idealne połączenie klasyki z mainstreamowym, współczesnym i dobrze podanym tworem literackim? I czy nuda oraz irytacja, które towarzyszą czytaniu, zawsze muszą być wyznacznikiem dobrej klasyki? Jako filologa mnie to boli, jako krytyka – fascynuje, jako czytelnika – odstręcza.

Kubuś i jego Pan to, jak mówi sam Milan Kundera, wariacja na temat dzieła Diderota sprzed kilku wieków. Dzieło, zwane często pierwszą powieścią współczesną, traktowało przede wszystkim o fatalizmie życia ludzkiego na tle przygód Kubusia i jego Pana, którzy – pozornie przynajmniej – bez wiedzy na temat celowości tej podróży przemierzają kolejne stronice w niezbyt długiej, ale niestety bardzo dla mnie nużącej powieści…

Tak naprawdę po stu kilkudziesięciu stronach dalej nie miałam pewności, czy sam Diderot wiedział, do czego w swojej powieści zmierza… Tak, tak, wiem, co chciał przekazać – fatalizm życia ludzkiego opakowany w komedyjkę i satyrę na nasze oczekiwania, marzenia i namiętności – jednak czy zaplanował tę formę, a jeśli tak, to dlaczego mi to zrobił? Chciał, żebym cierpiała?

Co więcej, czy oryginalny na swoje czasy temat oraz odrobina ciętego humoru wystarczy, aby coś musiało być cenione do tego stopnia kilka wieków później? Czy aby zmuszać ludzi do czytania wystarczy, że za utworem tym stoją lata tradycji, a po nim recepcji tej tradycji w literaturze? Zmęczyłam się samym zadawaniem tych pytań. Tak naprawdę, mimo że moi czytelnicy mogą mieć inne wrażenie, wcale nie jestem zwolenniczką czytania czegoś na siłę i lubienia tego tylko dlatego, że nosi dumne miano klasyki… Oczywiście swego rodzaju zaburzenia kompulsywne i idiotyczne poczucie winy, że nie znam jakiejś klasyki literatury, to już całkiem inna rzecz…

Wracając do tematu głównego – przebrnęłam przez oryginał. Mogłam wreszcie z czystym sumieniem otworzyć adaptację autorstwa Kundery. I teraz mam problem. Kto jest bardziej uzdolnionym pisarzem – ten, który przeszedł cały proces wymyślania jakiejś historii i spisał ją w nieudolny sposób, czy ten, który odkrył ją na nowo dla współczesnych czytelników i zrobił to po mistrzowsku? Z całą moją sympatią do obiektywizmu oraz poszanowania dla wszelkiego rodzaju pionierstwa, stanę się zaraz bardzo stronniczo-obiektywna…

Kubuś i jego Pan, w przeciwieństwie do oryginału, posiada kilka cech bardzo dla mnie podstawowych w procesie oceniania dzieła literackiego (pojedziemy teraz szkolną nowo-staromową): dynamikę akcji oraz języka, klarowność akcji i postaci, świadomość własnej groteskowości i co chwilę wysyłane do widza-czytelnika półuśmiechy. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem za totalnym zadministrowaniem wymagań wobec utworu literackiego – w końcu jako fanka Ferdydurke nie mogę być – ale mimo wszystko Kubuś Fatalista i jego Pan wzbudził we mnie niesmak spowodowany chaotycznością i nadmiarem tekstu w stosunku do przekazu.

Dzieło Kundery góruje nad oryginałem również klarownością użytego języka i dowcipu. Po pierwsze żarty u Diderota zbytnio się ciągną. Kiedy nadchodzi puenta, czytelnik próbuje sobie przypomnieć, od czego rozpoczęła się cała historyjka. Czasem zaczynałam się zastanawiać, czy ktoś nie obiecał autorowi stawki za liczbę słów, zupełnie jak u Dumasa w Hrabim Monte Christo. Ciągłe przerywanie jednej opowieści, aby zacząć inną i pokazać Kubusia, jak denerwuje się, że ktoś mu przerywa, przypomina styl umieszczania artykułów w Przekroju, gdzie artykuł zaczyna się w swojej pierwszej części na stronie 23, a jego dokończenie znajdziecie na 58. Pytać o celowość? Nie mam chyba aż tyle determinacji, chociaż wiem, że są i tacy, którzy doszukają się w tym możliwości doznań artystycznych. Widocznie ja mam za mało względów dla tego rodzaju zabiegów literackich.

Zaletą tekstu Kundery jest jego niewątpliwa klarowność, jak również skrótowość. Wprawdzie nic właściwie nie zmienia w treści i podaje czytelnikowi tę samą historię, którą stworzył Diderot, ale jednocześnie nie bawi się w rozwlekanie akcji w nieskończoność. Opowiada, co ma do opowiedzenia, i nie męczy odbiorcy tysiącem bzdur po drodze. Całość jest dynamiczna, łatwostrawna i jednocześnie przekazuje kilka ciekawych myśli. Postaci zastanawiają się między innymi nad rolą ich stwórcy (Diderot) oraz tego, kto stworzył ich na nowo (Kundera), a także czy gdyby wymyślił ich inny poeta, to byliby większym dziełem – żarty czy jednak świadomość, że Kundera napisał coś lepszego?

Bohaterowie rozważają również kwestię adaptacji dzieł – kiedy adaptacja coś wnosi, a kiedy jest hańbą dla powstałego wcześniej dzieła. Kubuś i Pan rozmawiają także o nieuchronnej powtarzalności życia i istniejącym jednocześnie przerażeniu spowodowanym jego skończonością. Zastanawiają się nad celowością, ale nie w sposób nużący – można wręcz powiedzieć, że robią to hasłowo, z pożytkiem dla całości tekstu zresztą.

Z czego wynika geniusz Kundery, że jest w stanie poprawić Diderota? Trudno stwierdzić. Na pewno uderza mnie myśl, że gdyby oryginał był mi bliski, mogłabym uznać wariację czeskiego pisarza za niepotrzebną i wtórną. I tu wkracza subiektywizm, którego nie jesteśmy w stanie się wyzbyć. Zapewne zatem gdzieś w górze zostało zapisane już za czasów Diderota, że jego książka mi się nie spodoba, a Kundera na jego (nie)szczęście zrehabilituje tę historię w moich oczach, nie rehabilitując jej oryginalnego zapisu. Kubuś i jego Pan nie będzie moją ulubioną książką Kundery, ale na pewno nabrałam szacunku do tego czeskiego pisarza w zupełnie innym aspekcie – nie jest łatwo poprawiać kolegów po fachu, zwłaszcza kilkaset lat po ich śmierci, czyli w momencie, gdy ich pozycja w świecie literatury jest już dawno ugruntowana. I zrobić to na tyle dobrze, aby nie wzbudzało to niesmaku, tylko uznanie.

Z mojej strony szczere gratulacje dla autora. Wam rekomenduję zapoznanie się z oboma tekstami, abyście mogli w pełni docenić ten drugi, a ja biorę się za zamawianie kolejnej książki Milana Kundery Życie jest gdzie indziej.

warto przeczytać

W oczekiwaniu na kolejny tekst z cyklu Kundera raz!, przeczytajcie poprzednie artykuły MIŁOSNA GROTESKA KUNDERY oraz ŻARTY MILANA KUNDERY.

A jeśli tęsknicie za moimi złośliwościami, to polecam z ostatnich tekstów MARYLA ZNIKĄD lub 50 TWARZY DEPRESJI

]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/kubus-i-jego-pan-kundera/feed/ 0
Miłosna groteska Kundery http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/milosna-groteska-kundery/ http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/milosna-groteska-kundery/#comments Thu, 19 Jul 2018 11:24:35 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1768 Każda kolejna miłość jest śmiesznością w oczach wieczności, chichotem złośliwego losu. Jest, nie ma. Znika, wraca. Rodzi się na nowo i dogorywa chwilę potem. Miłość do siebie, do rodziców, przyjaciół, kochanków. Wszystko to groteska, zabawka. A my jak marionetki tego theatrum mundi liczymy wciąż na jakieś nowe rozwiązania, nie wiedząc, że wszystko już jest z góry dla nas wymyślone. Wszystko jest tylko marnym spektaklem stworzonym ku uciesze czegoś większego od nas.
Śmieszne miłości to książka wydana po raz pierwszy w Polsce w roku 1970. To książka, na którą składa się siedem opowiadań podobnej objętości, dorównujących sobie także pod względem poziomu – niezmiennie bardzo wysokiego. I na koniec: to kolejny doskonały twór Kundery, którego lektura raz wiąże się z dyskomfortem w zetknięciu z okrutną groteską codziennego życia, a raz przypomina oglądanie komedii romantycznej z dwuznacznym, ale jednak happy endem… Czyżby theatrum mundi miało być ulubionym motywem Kundery? O tym przekonam się zapewne dopiero, kiedy pochłonę jego twórczość już w całości, ale ten zbiór, będący moim drugim w życiu spotkaniem z autorem, napełnił mnie przekonaniem, że człowiek to tylko marionetka w rękach sadysty. Ciekawe, czy Milan Kundera myśli tak samo. A może tylko po raz kolejny żartuje sobie z czytelnika?

Książkę otwiera opowiadanie o nauczycielu akademickim. Z zamiłowania do zasad, idei i etyki pracy traci on wszystko, łącznie z miłością kobiety. Egzekutorem jego fatum staje się kolega po fachu, który stara się wymusić pozytywną recenzję swojego płaskiego i odtwórczego artykułu. Tak skromny początek doprowadza do mocnego i zadziwiającego finału. Całość jest więc również naturalistycznym ujęciem konsekwencji miłości własnej.

Opowiadanie drugie to malutki pamflecik o dwóch młodych mężczyznach, z których każdy wykazuje nieco odmienne umiejętności w zakresie oczarowywania kobiet, jednakże trzymają się razem i wspólnie „napadają” płeć piękną, im więcej, tym lepiej. I bynajmniej nie zależy im na stosunkach płciowych. Liczy się sama świadomość, że do czegoś mogło dojść. Ewidentna kpina z męskiego instynktu łowieckiego, tym zabawniejsza, że pochodząca z ust innego mężczyzny!

Następne opowiadanie to historia pary, która, prawdopodobnie nieco już znużona codziennością, postanawia zabawić się w tytułowy fałszywy autostop. Tu Kundera serwuje nam już nieco poważniejszą treść pod bardzo cieniutkim płaszczykiem komedii, bo daje do zrozumienia coś, co polski odbiorca wie już od kilku dekad za sprawą Gombrowicza. Nie ma w nas jednego tylko „ja”. Jesteśmy istotami eklektycznymi, z natury cierpiącymi na osobowość mnogą. W zależności od sytuacji przywdziewamy nową maskę, dopasowujemy się do aktualnego przedstawienia. Chichotem losu w tym przypadku jest fakt, iż kochanek, nie poznając swojej kochanki w nowej roli, nagle zaczyna nią gardzić. Dramat w komediowej otoczce. Tragikomedia w wykonaniu Kundery?

Opowiadanie czwarte to istne wspólne picie w stylu (staro)greckim w wykonaniu zespołu medycznego w porze nocnej na nieco opuszczonym, bliżej niezidentyfikowanym oddziale. Czy umiejscowienie akcji w szpitalu było zabiegiem celowym, czy też wynikającym z przypadku, pewnie się nie dowiemy. Jest to natomiast sytuacja bizarna, zakrawająca wręcz na fantastyczną dziwność, kiedy uświadomimy sobie podobieństwo do Uczty Platona i greckich filozoficznych sympozjonów, i o tyle wiarygodna, że nie wyidealizowana, ale taka, jaka spokojnie mogłaby mieć miejsce w prawdziwym życiu. Filozof prowadzący główny wątek rozmowy jest człowiekiem ułomnym, kurtyzany nie zawsze są dobrze ułożone i gotowe do świadczenia usług seksualnych bez włączenia w to czynnika emocjonalnego, a pozostali uczestnicy sympozjonu są raczej dalecy od nastrojów godnych sytuacji. Jednakże całość, podzielona na pięć aktów, jest tragedią, rozprawą filozoficzną i groteską na cześć starożytności w jednym.

Piąta opowieść, przyznaję bez oporów, trafiła do mnie w stopniu większym niż pozostałe. Poznajemy w niej kobietę, która kilka lat po oddaniu ostatniej posługi swojemu mężowi w dalszym ciągu żyje przeszłością i potrafi już jedynie być wdową i matką, nawet jeżeli wmawia sobie, że jest inaczej. Spotyka na swojej drodze mężczyznę, który budzi w niej dawno zapomniane uczucia i uświadamia aksjomat, o którym w dzisiejszym pędzie łatwo zapomnieć: że należy celebrować przede wszystkim cud życia, a nie nieodwołalność śmierci. Historia niezwykle inspirująca, traktująca o przemijaniu i niepotrzebnych wyrzeczeniach wobec życia w imię… no właśnie, czego? Wstydu, konwencji, obowiązku?

Opowiadanie szóste jest kontynuacją losów jednego z tych jurniejszych uczestników sympozjonu. Doktor Havel jest już starym człowiekiem. Na co dzień zmaga się ze swoim wizerunkiem, który zestarzał się ze znacznie większym wdziękiem niż on sam. Przebywając na turnusie w uzdrowisku, cierpi głównie z powodu samotności i braku zainteresowania ze strony kobiet oraz próbuje odbudować pozycję naczelnego donżuana. Całość stanowi jedną z najbardziej prześmiewczych historii w tym zbiorze. Po raz kolejny Kundera na warsztat bierze męskie kryzysy, kobiety raczej oszczędzając, ale też nie do końca, ponieważ daje nam do zrozumienia między innymi, że ważniejsze niż męska sylwetka, jej ponętność i sprawność jest to, jak postrzegają ją inne kobiety. Istny festyn zwierzęcych instynktów prostego człowieka, godnych pogardy w oczach inteligentów.

Opowiadanie siódme i ostatnie (bez uczucia śmieszności powiem, że tworzące klamrę dla całej boskiej siódemki) to klasyczna historia o fanatyzmie religijnym, wyrosłym z absolutnego braku wiary, nacechowanym znacznie silniejszą miłością do siebie niż do drugiego człowieka i Boga. Śmieszność całości wzmaga się, gdy uświadomimy sobie, że wiara głównego bohatera to maska, za którą chowa się on przed resztą świata, która stała się elementem gry, nieodłączną częścią egzystencji i zdominowała ją, pozbawiając innych sensów.

Być może powyższe zarysowanie tych opowiadań pod względem tematycznym uznacie za nieistotne, ale dla mnie to doskonały sposób na ukazanie wszystkim mistrzostwa Milana Kundery, który zbierając w jednej książce wątki na pozór wcale ze sobą niezwiązane, jest w stanie stworzyć z nich spójną całość i opowiedzieć nam o zakrętach w życiu, (nie)szczęśliwych miłościach, śmieszności, w jaką popadamy, udając ludzi, którymi nie jesteśmy, a jednocześnie dać nam nadzieję, ukazując wąski snop światła w całym tragikomizmie naszego życia.

Nieczęsto zdarza mi się zetknąć ze zbiorem opowiadań i odczuć zachwyt dzięki ich mistrzowskiej budowie i doborowi oraz przedstawieniu treści. Niemniej właśnie mi się to zdarzyło i po raz kolejny z pełną odpowiedzialnością i przekonaniem podsuwam Wam książkę moim zdaniem wybitną, która jednocześnie porusza tematy bliskie każdemu człowiekowi.

Po lekturze dwóch dzieł Kundery (nie boję się użyć w stosunku do niego tego mocnego słowa) mój zachwyt osiągnął poziom niebezpieczny i już drżę na myśl o kolejnej przygodzie. Tym razem będzie to przygoda z Kunderą i Diderotem. Prawdziwa uczta dla ducha!

]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/milosna-groteska-kundery/feed/ 1
Żarty Milana Kundery http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/zarty-milana-kundery/ http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/zarty-milana-kundery/#respond Wed, 25 Apr 2018 11:24:39 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1774
„Jakże chciałbym odwołać historię swego życia! Ale w jaki sposób mógłbym ją odwołać, skoro pomyłki, z których wynikła, nie były jedynie moimi pomyłkami? Kto bowiem się pomylił, gdy głupi żart mojej kartki został potraktowany na serio?… Kto wobec tego się mylił? Sama historia? Ta boska, ta rozumna? A dlaczegóż by właśnie to miały być jej pomyłki? Tak widzi to tylko mój ludzki rozum, ale jeśli historia posiada istotnie jakiś swój własny rozum, dlaczego miałby to być rozum pragnący sprawiedliwości, rozum domagający się ludzkiego zrozumienia, rozum obdarzony belferską powagą? A jeśli historia żartuje? I tu uświadomiłem sobie, jak bezsilne jest pragnienie odwołania własnego żartu, skoro ja sam z całym moim życiem wciągnięty jestem w żart o wiele bardziej wszechobejmujący […] i absolutnie nieodwołalny” 
Z czego Kundera stroi sobie żarty? – zapytacie. No właśnie, z czego? Z siebie, miłości, ustroju czy życia jako takiego? Bo Żart Kundery to istne theatrum mundi, w którym niezidentyfikowane bóstwo wyżywa się nie tylko na głównym bohaterze, ale i na wszystkich postaciach z nim związanych. Wykpiwa nadzieje, zaśmiewa się z miłości i ideologii, pozostawia z poczuciem bezsensu i rezygnacji.

Na czym zatem Kundera zbudował swój żart?

Czechosłowacja, lata 60., Ludwik Jahn staje przed komisją uczelnianą, która ma zdecydować o jego być albo nie być zarówno na studiach, jak i w partii. Drobny żart z ustroju obraca w kpinę całe jego życie. Ludwik traci wszystko, co miał, i trafia do obozu karnego. Donosicielem okazuje się dziewczyna, którą był zauroczony. Przyjaciele znikają, a on nie może nawet udać się na pogrzeb własnej matki. W szarym męskim świecie poligonów i musztry pojawia się blade światełko w osobie Łucji, tajemniczej pensjonarki. Choć jednak skrada jego serce, pozostaje nieco zdystansowana.

Kundera snuje swoją opowieść w dwóch płaszczyznach czasowych. W jednej główny bohater jest cierpiącym odosobnienie młodzieńcem zakochanym w Łucji, w drugiej dojrzałym mężczyzną, który z powodu nieznanego dla nas przez większą część książki wraca do rodzinnej miejscowości, a tam, niczym duch, staje mu przed oczami dawna miłość, wiele lat po tym, gdy zniknęła z jego życia.

Chociaż Milan Kundera apeluje do nas, abyśmy „oszczędzili mu naszego stalinizmu”, bo jego książka mówi przede wszystkim o miłości, trudno nam ignorować liczne słowa krytyki wobec komunizmu – ideologii, która założenia ma piękne (tego nikt nigdy nie negował), ale ze względu na naturę ludzką nie zdobędzie ani powszechnego uznania, ani szacunku ze strony panujących, przejawiającego się we właściwym moralnie wprowadzaniu jej w życie, o czym Kundera nie raz i nie dwa wspomina. Tym, co jeszcze bardziej za taką interpretacją Żartu przemawia, jest historia samego autora, łudząco podobna do losów Ludwika. Jak więc nie dojść do wniosku, że pisarz śmieje się nawet z czytelnika? Zwłaszcza kiedy zdamy sobie sprawę, z jaką złośliwością prowadzi wszystkie wątki do niemożliwych do przewidzenia punktów kulminacyjnych, a na samym końcu pozostawia nas z niczym: oferuje zakończenie bez zakończenia…

Mamy zatem kpinę z komunizmu (czy też może lepiej: jego krytykę) oraz powieść, która wyśmiewa wszelkie znane nam świętości. Miłość jest tu igraszką losu, życie – zabawką w rękach niezidentyfikowanej siły wyższej, a przyjaźń chorągiewką na wietrze, wartością zależną od humoru boga Apeliotesa, który zapewne w swej radziecko-komunistycznej wersji dzierżyłby w dłoniach sierp i młot.

Książka ta, naznaczona niezwykłym egzystencjalizmem, mimo iż traktuje o igraszkach losu, sama nie jest byle czym i nie można jej z byle czym zostawić. Wymaga komentarza, namysłu, woła o uwagę, domaga się nie tyle aprobaty, ile okazania szacunku. To bez wątpienia powieść wybitna, wymykająca się schematom, w których tak często lubuje się klasyka. Pozycja w każdym calu warta swojego miejsca wśród najważniejszych książek epoki.

]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/kundera-raz/zarty-milana-kundery/feed/ 0