Tomasz Różycki jest tłumaczem i poetą, a w mojej ocenie wspaniałym artystą. Nie wiem, czy jest autorem powszechnie znanym, ale ja miałam przyjemność zetknąć się z jego twórczością na studiach podczas omawiania Dwunastu stacji. Chciałabym, aby każde pierwsze spotkanie z twórcą tak wyglądało. Pamiętam dokładnie, że na początku miałam taką myśl, że większość polonistek w szkole prawdopodobnie podczas lektury tej książki dostała zawału. No bo jak można wziąć największy skarb narodowy, jakim jest Pan Tadeusz, i go umniejszyć czy wręcz ośmieszyć? Można. Różycki to zrobił i pokazał, że to żaden problem, bo literatura jest żywa i warto ją przetwarzać na potrzeby wyrazu artystycznego. Od tamtego czasu nadrobiłam jeszcze Kolonie, które też mi się podobały.
Kiedy dowiedziałam się, że Wydawnictwo Znak postanowiło wydać nowy tom wierszy Tomasza Różyckiego, byłam bardzo podekscytowana. Po przeczytaniu okazało się, że jak w każdym zbiorze część wierszy spodobała mi się bardziej, inna mniej. Jednym z moich ulubionych jest Pokój do wynajęcia:
Ci, co się tam obudzą, znajdą się w świecie cudzym
w połowie cudzego życia.
I ujrzą, stojąc w oknie, wprawione w nie odwrotnie
rozbite części Dzisiaj
s. 38
Nie jest to poezja patetyczna, wymuszona, powiedziałabym, że powstała w wyniku wnikliwej obserwacji świata i szerokiego zaplecza literaturoznawczego. Wymiarem najwyżej sztuki, w mojej ocenie, jest pisanie prostym językiem o sprawach codziennych, a dających przyczynek do głębszych rozmyślań. Jeżeli miałabym jakikolwiek wpływ na współczesny kanon lektur szkolnych, to kilka wierszy z tego tomiku bym do niego dorzuciła. Nie dlatego, że podważają czy wpisują się w klasyczny literacki kanon, a dlatego, że każdy człowiek ma różne doświadczenia i właśnie rozmowa o nich może przynieść najwyższą naukę z lektury poezji Różyckiego.
Nie ma tu miejsca na udawanie, nie ma tutaj wymysłów, jest prawdziwe życie, czasami nudne, przygnębiające i rutynowe, a innym razem piękne i szczęśliwe. Warto przy tej okazji sobie zadać pytanie, czy w naszym codziennym doświadczeniu nie jest podobnie? Mamy za sobą mnóstwo dobrych wspomnień, chwil zatrzymanych w naszej pamięci, ciepła i zimna, smaku i zapachu, ale też monotonii, kolejnej wypitej kawy, zwyczajnej nudy i rozmyślań, czy tak ma wyglądać nasze dalsze życie.
Nie mam takich uprawnień i mocy sprawczej, aby komukolwiek coś narzucić, ale jeżeli ja sama miałabym czytać tylko jeden tomik poezji i wracać do niego na różnych etapach mojego życia, to wybrałabym właśnie Rękę pszczelarza.
Podsumowując, bardzo polecam do czytania, doświadczania i rozmyślania. Jeżeli ktoś ma ochotę i potrzebę, to także do interpretowania, ale ten element zostawiam profesjonalnym badaczom, bo mnie jest zupełnie niepotrzebny. Ręka pszczelarza to lektura uniwersalna, mówiąca o życiu takim, jakie jest, z całym jego kolorytem, w tym ze wszystkimi odcieniami szarości.
autor: Tomasz Różycki
tytuł: Ręka pszczelarza
wydawnictwo: Znak
miejsce i data wydania: Kraków 2022
liczba stron: 96
format: 140 × 205
oprawa: twarda
]]>Sofia, główna bohaterka, mieszka z mamą i młodszym bratem Erminem w Sienie, która w wyniku epidemii ospy poniosła ogromne straty w ludności. Choroba pozbawiła życia zbyt wielu mieszkańców, o tragiczny los otarł się również brat dziewczynki, który został wyrwany ze szponów śmierci przez matkę. Dzięki jej niezwykłym umiejętnościom wyszedł z choroby właściwie bez szwanku – nie zostały mu nawet blizny. Matka dzieci jest utalentowaną rzeźbiarką, wykonującą dzieła z… kości. Ozdoby i pudełka połączone są ze sobą w mistyczny sposób, a po pewnym czasie okazuje się, że skrywają w sobie coś więcej.
Akcja powieści rozpoczyna się w dwunaste urodziny dziewczynki. Rodzina mieszka na terenie starego klasztoru tuż za miastem, gdzie żyją w spokoju i ciszy, ciesząc się zarazem z zapasów świeżej wody, której zaczyna brakować w Sienie. Matka obiecuje dzieciom, że od tego dnia ich sytuacja jeszcze się polepszy – skończy swoją tajemniczą pracę, musi tylko po raz ostatni wyjść do miasta, a po powrocie zaczną należycie świętować urodziny córki. Sofia, choć bardzo się stara, nie do końca wierzy rodzicielce, która od pewnego czasu – od wizyty nieznajomej kobiety – stała się mrukliwa i zdenerwowana… I rzeczywiście, mimo obietnicy mama nie wraca do domu, a dzieci trafiają do sierocińca, w którym dzieją się niepokojące rzeczy. Sofia postanawia uciec. W ten sposób rodzeństwo trafia do katakumb pod miastem, gdzie poznają pewnego chłopca, oszpeconego bliznami po ospie. Jak potoczy się ta nowa znajomość i co razem odkryją?
Jedno jest pewne: dzieci nie mogą nikomu ufać, zwłaszcza dorosłym. Wkraczają do niebezpiecznego świata, w którym nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Sofia jest zdecydowanie aktywną bohaterką, w przeciwieństwie do Ermina jest niezwykle odważna i napędza całą akcję. To ona dąży do rozwiązania wszystkich tajemnic, a najważniejsze – do odnalezienia ich matki. Mimo to każdy z bohaterów został ukształtowany w sposób kompletny i wnosi coś do historii. Ermin jest wyraźnie delikatniejszy, wpływają na to i wiek, i usposobienie chłopca. Z kolei ich nowy przyjaciel ukrywający się w katakumbach zmaga się z uczuciem odrzucenia i cierpieniem z powodu swojego wyglądu. Matka zaś jest gotowa zrobić dla swoich pociech wszystko, łącznie z ukrywaniem przed nimi prawdy…
Mamy też świetnie wykreowane negatywne postacie, które pod płaszczykiem sympatii skrywają nienawiść. Ci, którzy wzbudzają niepokój dzieci, słusznie okazują się źli. Do największej konfrontacji dobra ze złem dojdzie jednak w zamku dawno niewidzianej księżnej, która oficjalnie bardzo cierpi po stracie ukochanego męża. Chciwość i pogarda przyczynią się do upadku władzy oraz ujawnienia okrutnych tajemnic.
Sofia, dziewczyna z kościanego domu to fascynująca historia o sile miłości, odwadze, odrzuceniu i nauce akceptacji. Pozwala wierzyć, że dobro istnieje naprawdę i jest w stanie przezwyciężyć zło, a sekrety czasami mają chronić najbliższych. Przygoda, w którą zostajemy wciągnięci, rozpoczyna się już na początku historii i trzyma w napięciu do końca, tym samym nie pozwalając odłożyć książki na bok. Dzięki wartkiej akcji nie zauważamy upływu czasu, a malownicze opisy oraz baśniowa fantazja tworzą niezwykłą rzeczywistość, od której nie sposób się oderwać.
autor: Kiran Millwood Hargrave
tytuł: Sofia, dziewczyna z kościanego domu
przekład: Maria Jaszczurowska
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
miejsce i data wydania: Kraków 2022
liczba stron: 296
format: 143 × 205 mm
oprawa: twarda
]]>We współczesnym przebodźcowanym świecie nie jest łatwo producentom towarów zwrócić uwagę klientów swoim produktem. Feeria kolorów króluje na każdej półce w sklepie i to bez znaczenia, czy szukamy słodyczy, detergentów czy przekąsek. Dostatek przewartościował także pojęcie luksusu i takowych towarów. Nie inaczej zadziało się w kwestii opakowań. Dziś mamy do dyspozycji nawet opakowania, które mogą dodawać ekskluzywności zwykłym rzeczom. Jak było kiedyś? Tej kwestii całą książkę poświęciła Katarzyna Jasiołek, pisząc Opakowania, czyli perfumowanie śledzia.
Podczas lektury książki przypomniał mi się fragment skeczu Kabaretu „Dudek”. W scence Duży sęk autorstwa Stanisława Tyma, w której Edward Dziewoński i Janusz Gajos odgrywają role dyrektorów państwowych przedsiębiorstw, ten drugi mówi w pewnym momencie: Gdybyśmy mieli cienką blachę, to byśmy robili konserwy. Ale nie mamy mięsa. Historia opakowań w Polsce Ludowej to przede wszystkim dzieje braków. Chociaż tłumaczono to tak:
„Wszak opakowanie nie powinno być przesadną reklamą jego zawartości i […] koszt opakowania powinien być dyktowany wyłącznie jego celowością – jak stwierdza Stanisław Bernatt. Jest ono wykonane na koszt konsumenta, a zatem wydatki tnie się w trosce o stan jego portfela” (s.178).
Chociaż należy uznać to raczej za pretekst do wytłumaczenia mizernej jakości opakowań, bo mnogość problemów technicznych i technologicznych powodowała, że nawet jeśli już zaprojektowano ciekawe pudełko czy nawet zwykły papier do owijania towaru, to kiepski karton i fatalne farby potrafiły zepsuć efekt końcowy.
Zanim przeczytamy o opakowaniach, w pierwszym rozdziale autorka opisuje ważne postaci ówczesnego handlu – dekoratorów witryn sklepowych. Pisze w nim, że zawód ten to nie wynalazek powojenny, a raczej spadek po wcześniejszych dziejach handlu. Dbałość o witryny sklepowe nie zaczęła się wraz z PRL-em, ale to wtedy przed dekoratorami postawiono nowe zadania. Okazywało się często, że problemy handlu mogły w jeden dzień zniweczyć ich starania. Wyobraźmy sobie bowiem pięknie udekorowaną witrynę, pełną poszukiwanych towarów i rzeszę klientów, którzy chcieliby je kupić. Nie zawsze skutkowała zawieszona obok kartka, informująca, że towar z wystawy sprzedaje się po zmianie ekspozycji. Niewielkie zaopatrzenie i presja kolejkowiczów okazywała się silniejsza, więc cały koncept dekoratora zmieniały palące problemy popytu, za którym nie nadążała podaż. Z czasem nauczono się omijać tę przeszkodę, ale nie poprzez zwiększenie dostaw, tylko większe użycie elementów plastycznych (co także nie było łatwe, bo i ich brakowało powszechnie). Dekoratorzy musieli zajmować się zatem tworzeniem atrap towarów.
Katarzyna Jasiołek napisała książkę niezwykłej wartości, chociaż i tak, jak przyznaje w wywiadach, nie zawarła w niej wszystkiego, co wpadło jej w ręce. Dotyczy to przede wszystkim części ilustracyjnej. I chociaż ta prezentuje się doskonale i bogato, świetnie uzupełniając szczegółowy tekst, to najbardziej imponujące jest poszukiwawcze zacięcie autorki. Dla kogoś, kto żył w tamtych czasach, Opakowania… będą świetną okazją do wspomnień. Jestem przekonany (wiem to z autopsji), że wielokrotnie wyrwie się mu westchnienie nostalgii lub nawet okrzyk zachwytu podczas lektury. I niejeden zacznie od przejrzenia zdjęć, zanim zatopi się w czytaniu o tym, dlaczego opakowania wyglądały jak wyglądały. Z jakiego powodu niekiedy kolory się „rozjeżdżały”, a w kartonie po czekoladkach sprzedawano wafelki.
Chociaż nie lubię określenia „pozycja obowiązkowa” – bo to pasuje do jazdy figurowej na lodzie, a nie do lektur – to jednak z przekonaniem człowieka z pokolenia pamiętającego olejek „Jacek i Agatka” polecam książkę Opakowania, czyli perfumowanie śledzia. Tak samo jak rekomendowałem kilka miesięcy temu inną książkę Katarzyny Jasiołek – Asteroid i półkotapczan.
autor: Katarzyna Jasiołek
tytuł: Opakowania, czyli perfumowanie śledzia
wydawnictwo: Marginesy
miejsce i rok wydania: Warszawa 2021
liczba stron: 448
format: 170 x 240 mm
okładka: miękka ze skrzydełkami
]]>Jacek Karczewski napisał książkę Zobacz ptaka nie tylko dla takich miłośników ogrodowych obserwacji jak ja. Z przyjemnością przeczytają ją także ci, którzy codziennie w mieście, idąc do pracy, przechodzą obok parku, spędzają czas nad jeziorem czy rzeką, mieszkają na wsi, odwiedzają las lub po prostu dużo chodzą i mają oczy i uszy otwarte. No i wykazują się choć minimalnym zaciekawieniem tym, co tam w krzakach mignęło lub co tak pięknie śpiewa pośród liści?
Ostatecznie wykluł się przewodnik po ptakach, który ma nie tyle pomóc je rozpoznać co… zobaczyć. Dostrzec, co kryje się za trelami kosa, czerwonym brzuszkiem gila, powagą bielika, a nawet niebem, pod którym zawisł szalony pieśniarz skowronek. Każdy ptak ma jakąś historię do opowiedzenia – swoją własną oraz tę, która ciągnie się za całym jego plemieniem. (s. 11-12)
Jako pierwszy przeczytałem rozdział o jerzykach. To moje ulubione ptaki, już dwukrotnie ratowałem ich przedstawicielom życie i, chyba z wdzięczności, od dwóch lat pod dachem mojego domu lęgną się kolejne pokolenia tych brązowo-szarych podniebnych strzał. Jerzyki są ptakami wyjątkowymi i z kart książki dowiecie się, że całe swoje życie spędzają w locie. Nie lądują, nie przysiadają, nawet śpią w locie, piją, jedzą i… się kochają. Jerzyki żyją nawet dwadzieścia lat i zwykle wracają do miejsc, gdzie się urodziły. Latają jak bumerangi z charakterystycznym krzykiem, który towarzyszy mieszkańcom miast zwykle od 23 kwietnia (imieniny Jerzego) do końca lipca. Zjadają przy tym codziennie około 20 tysięcy owadów, podejmując w ułamku sekundy decyzję, który z nich nadaje się do spożycia.
Książkę można czytać od dowolnego miejsca, bo kolejne części to opisy poszczególnych ptaków, które najczęściej można spotkać w mieście, na wsi i nad wodą. Autor przywraca na przykład honor gołębiom, zwanym latającymi szczurami. Wiecie, że 32 gołębie zostały odznaczone Dickin Medal za szczególne zasługi i poświęcenie w służbie sił zbrojnych? Najsłynniejszym gołębiem był G.I. Joe, który uratował życie ponad tysiąca osób, przerzucając nad linią frontu zaszyfrowane wiadomości. Przeżył 18 lat i odszedł w 1961 roku w chwale.
Książka obfituje w niezwykłe informacje, zaskakujące fakty i brzmiące nieprawdopodobnie szczegóły z życia poszczególnych gatunków ptaków. Jeśli nie czytaliście poprzednich dwóch „monograficznych” książek Karczewskiego Jej wysokość gęś i Noc sów, to Zobacz ptaka jest świetną okazją, aby poznać miłość autora do ptaków i jego kunszt ich opisywania. Tak pięknie pisze się tylko o tych, których się kocha i podziwia.
Książka ujawnia także ponadprzeciętny talent eseistyczny Karczewskiego, bowiem część zatytułowana W drodze to kilkanaście chwilami uszczypliwych felietonów o tematyce okołoornitologicznej. I choć zawsze ptak gra w nich główną rolę, to w obnażaniu absurdów rzeczywistości autor nie ustępuje najlepszym. Nadaje to książce dodatkowej wartości i wywołuje u czytelnika dreszcz przyjemności i podziw. Karczewski widzi bowiem wszystko tak, jakby latał ze swoimi ulubieńcami i chwytał świat z dystansu.
autor: Jacek Karczewski
tytuł: Zobacz ptaka
wydawnictwo: Poznańskie
miejsce i rok wydania: Poznań 2021
liczba stron: 397
format: 160 × 225 mm
okładka: twarda
]]>Książka ma trzy rozdziały. Pierwszy, wyjaśniający czym jest głupota, napisał Jerzy Stelmach, teoretyk i filozof prawa. Drugi, opisujący występowanie głupoty w działaniu, to część Michała Hellera, teologa specjalizującego się w filozofii przyrody, fizyce i kosmologii relatywistycznej. Trzeci to próba obrony głupoty, której podjął się Bartosz Brożek, filozof, kognitywista i prawnik.
Jerzy Stelmach szuka głupoty w różnych przejawach życia. Zauważa ją i opisuje między innymi jako lekceważenie zasad komunikacji, łatwość ulegania emocjom negatywnym, brak poczucia humoru czy skłonność do nadmiernego ryzyka.
Nadmierne ryzyko w wielu przypadkach wynika z kompleksów, równie głupiej, co silnej potrzeby udowodnienia sobie lub innym czegoś za wszelką cenę. (…) Wrogość, żądza zemsty, poczucie niższości czy zawiść w wielu przypadkach „wyłączają działanie rozumu”. (s. 44-45)
Głupota może być też objawem zaklinania rzeczywistości, a właściwie „zamawianiem dobra”. To mylenie życzeniowej wizji świata z realnością. Człowiek głupi nie analizuje otoczenia, tylko od razu przykłada swoje łatki i opiniuje (zwykle negatywnie) zjawiska i osoby. Według Stelmacha także brak poczucia humoru cechuje głupków. Wspomina przy okazji eseje Bergsona, który zajmował się tym zagadnieniem. Filozof konkluduje, że brak wyobraźni komicznej prowadzi do szkód, które dotykają otoczenie.
Michał Heller swoje rozważania zaczyna od problemu „Jak głupota jest możliwa?”.
Wystarczy odrobina wyostrzonego spojrzenia, by dostrzec, jak głupota niszczy sama siebie. Tylko że głupi tego nie widzi i, nawet ginąc, cieszy się swoim zwycięstwem. (…) Zapas głupoty jest jednak olbrzymi i logika świata musi się sporo napracować, zanim go przepuści przez swoje tryby. (s. 66)
Heller idzie krok dalej, gdy zastanawia się, czy głupotą można się zarazić (temat na czasie w obliczu pandemii). Konkluzja jest taka, że (ewentualnemu) wirusowi głupoty trudno przeciwstawić szczepionkę, bo nie da się jej zminiaturyzować, a z kolei samozadowolenie głupców uniemożliwia stworzenie klinik leczenia głupoty.
Bartosz Brożek natomiast zaczyna swoje filozofowanie z tzw. grubej rury. Twierdzi bowiem, że głupi jest już sam mechanizm ewolucji. Zastrzega jednocześnie, że „głupotę” ewolucji należy ujmować w cudzysłów, choć sama wytworzyła przecież tę prawdziwą, już bez cudzysłowu.
Można bronić tezy, że najważniejsza myśl w historii kultury brzmi: „mogę się mylić”. Mimo że myśl ta znajdowała swój wyraz w niezliczonych przypowieściach, bajkach, utworach poetyckich, powieściach i traktatach filozoficznych, niezwykle trudno nam ją w pełni zaakceptować. (s. 138)
Szkice z filozofii głupoty są zbiorem doskonałych esejów naukowych. Głupota zajmuje w nich centralne miejsce, ale każdy z autorów obchodzi ją z innej strony. Traktuje poważnie i stara się, żeby wywód był próbą nakreślenia jej portretu. Przekonujemy się, że głupota, którą zwykle zbywamy machnięciem ręki i traktujemy jak wyrok, po którym nie ma już dyskusji (co za głupek!), to zjawisko, które świetnie nadaje się na temat do filozoficznych rozważań. Coś, co jest głupie lub ktoś, naszym zdaniem niosący te cechę, to fenomeny znaczeniowe i byty pełne wartości. Nieraz jakby odbitej w odwróconym zwierciadle mądrości, ale wciąż posiadającej wartość wartą choćby dyskusji i rozważań.
autorzy: Bartosz Brożek, Michał Heller, Jerzy Stelmach
tytuł: Szkice z filozofii głupoty
wydawnictwo: Copernicus Center Press
miejsce i rok wydania: Kraków 2021
liczba stron: 144
format: 125 × 195 mm
okładka: twarda
]]>Wyrąb lasu postępuje z każdym dniem, a drwale posuwają się coraz dalej. Niszczą nie tylko drzewa, lecz także bez mrugnięcia okiem zabijają zwierzęta. Na początku drugiego tomu znajdujemy scenę śmierci niedźwiedzicy, która oddaje Willi pod opiekę swoje dziecko – niedźwiadka Charkę. Dziewczynka oczywiście składa obietnicę umierającej matce, choć nie ma pojęcia, jak można wychować misia. Niesforny zwierzak to tylko początek jej problemów – po powrocie do domu okazuje się, że jej ludzki ojciec został oskarżony o zabójstwo dwóch drwali, przez co, osadzony w więzieniu w miasteczku, oczekuje na wyrok. Nathaniel jest znanym buntownikiem i przeciwnikiem wyrębu lasu, więc Willa razem ze swoją siostrą muszą się śpieszyć, by ocalić ojca…
Sam las też się zmienił. Nie jest to już to samo magiczne miejsce, które znamy z pierwszego tomu. Śmierć drzew i zwierząt odciska na nim okrutne piętno, zmieniając tym samym jego charakter. Pojawiają się w nim różne mroczne siły pragnące wyłącznie zemsty na tych, którzy zadali im ból. Willa toczy nierówną walkę z drwalami, lawirując między duchami, które mrożą krew w żyłach. W tej walce nie jest jednak sama – towarzyszy jej Adelaide, córka jednego z drwali. Dziewczynka jest równie zmartwiona tym, co się dzieje w okolicy, i podobnie sprzeciwia się działaniom grupy ojca. Postanawia wspierać Willę zarówno w ochronie lasu, jak i znalezieniu dowodów, że to nie Nathaniel jest winny śmierci dwóch mężczyzn. Po pewnym czasie okazuje się, że Adelaide wcale nie jest osobą, za którą uchodzi, a to odkrycie zaskoczy i Willę, i czytelników… i zwróci nadzieję bohaterce.
Willa, dziewczyna z Mrocznej Jamy to zdecydowanie mroczniejsza powieść niż jej poprzedniczka. Jest też o wiele dojrzalsza. Z jednej strony autor porusza nadal te same problemy – wycinka lasów, związane z nią niebezpieczeństwa, pogarda, nienawiść do innego – ale korzysta z innych środków niż poprzednio. Mroczne duchy puszczy pokazują, w co może się obrócić pogoń za wygodą i niszczenie znanego nam świata. Nieustępliwość, krótkowzroczność i bezmyślne skupienie na celu są niezwykle współczesne. Autor w bajkowy sposób zwraca uwagę na zmiany klimatyczne, które część z nas ciągle wypiera i udaje, że w ciągu 10, 15, 20 lat nic nie uległo zmianie. Przez działalność człowieka ginie przyroda i w świecie Willi, i w naszym. Warto przytoczyć tu słowa Willi do drwala: Ale ścinając drzewa, ścina pan świat.
Mimo mrocznych momentów jest to również piękna powieść o miłości i sztuce poświęcenia. Są chwile, gdy możemy się roześmiać (wiele radości wprowadza niezdarny Charka), ale końcówka złamie niejedno serce. Postaci z historii o Willi pokazują, że jest możliwe połączenie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, a my wszyscy – bez względu na dzielące nas różnice, pochodzenie i rasę – możemy koegzystować.
autor: Robert Beatty
tytuł: Willa, dziewczyna z Mrocznej Jamy
przekład: Łukasz Małecki
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
miejsce i data wydania: Kraków 2022
liczba stron: 376
format: 143 × 205 mm
oprawa: twarda
]]>Jako ktoś, kto pasjami kupuje książki, w których pojawiają się słynne gady, w RPG gra Drakonem, połyka wszystko, co ma do zaoferowania franczyza How to train your dragon (właśnie wyszedł kolejny serial animowany), a także jako wielki miłośnik filmowego Smauga i ogólnie osoba od dzieciństwa karmiąca się wszelakimi mitologiczno-baśniowymi opowieściami o jaszczurach, nie marnuję żadnej okazji, by poszerzyć swoją wiedzę z tego zakresu. Wymarzonego smoka pod choinkę nie dostanę, ale mogę sobie o nich chociaż poczytać. Na przykład pierwszy z planowanych trzech tomów kompleksowego kompendium Bartłomieja Grzegorza Sali.
Z etatowym etnografem wydawnictwa BOSZ miałem do czynienia już wcześniej. Pisząc dla Z CYKLU o Księdze smoków polskich, byłem pod wrażeniem ogromu pracy włożonej w przygotowanie tej publikacji, chociaż miałem pewne wątpliwości, czy nie przeładowano jej faktami oraz ciekawostkami historycznymi, czyniącymi z niej rodzaj przewodnika turystycznego. Dlatego pomimo ekscytacji do lektury Księgi smoków świata podchodziłem z pewną dozą dystansu.
Konstrukcja książki odchodzi od alfabetyczności, typowej dla serii Legendarz, na rzecz skrupulatnego podziału na pięć kręgów kulturowych: od starożytnego Egiptu, przez Azję Przednią z Iranem i Armenią, aż po Grecję, Rzym, na judaizmie i chrześcijaństwie kończąc. Każdej sekcji towarzyszy krótkie wprowadzenie, a opisom wybranych smoków, wzbogaconym fragmentami podań, towarzyszą barwne grafiki Mikity Rasolki (regularnej współpracowniczki autora). Wszystko nadaje publikacji charakter bardzo profesjonalny, żeby nie powiedzieć monograficzny. Całościowo wydanie prezentuje się zresztą imponująco – połyskują łuski na okładce, tekst na białym kredowym papierze pięknie wyjustowano, aż miło patrzeć i kartki przewracać.
Sala nie bez kozery specjalizuje się w przekrojowych przewodnikach poświęconych bogactwu mniej lub bardziej symbolicznych tworów naszej kultury. Czuć w nim rzetelnego oraz wnikliwego badacza, który z materiału umie wyciągnąć to, co najistotniejsze. Autor okraja przytaczane relacje ze zbędnych ozdobników, koncentrując się niemalże wyłącznie na swoich gadokształtnych bohaterach. Udaje mu się w rezultacie ukazać niezwykle fascynujący proces: wyraźnie udokumentowaną ewolucję wizerunku bestii w świadomości ludzi z całego globu. Dzięki obranej chronologii obserwujemy wynikające z kulturowej wymiany przejście smoków od formy stricte wężowej (Egipt) do hybrydycznej (Mezopotamia), potem pojawiają się etatowi pogromcy spoza boskiego do tej pory kręgu (irański Garszap), Grecy wprowadzają motyw pilnowania skarbów oraz składania potworom ofiar z ludzi (początkowo nie tylko powabnych dziewic), teksty judeochrześcijańskie zaś przyczynią się do ostatecznego utożsamienia mitycznych gadów z siłami zła i położą podwaliny pod późniejsze eposy rycerskie. Czytelnikowi nietrudno będzie dostrzec na przestrzeni tych niecałych 200 stronic, w jaki sposób przenikały się motywy literackie, jak kopiowano popularne schematy i , rozwijano pewne konwencje.
Nie odnosi się przy tym wrażenia czytania książki „pod tezę”; autor pozostaje wierny inherentnej różnorodności przedstawień w obrębie każdej tradycji. Niekiedy wybrzmiewa dzięki temu płynna natura przedstawianych wierzeń, jak w przypadku ciągłych zmian w nazewnictwie egipskim, w których nietrudno się pogubić, podobnie zresztą jak w mnogości imion z panteonów Mezopotamii. Nie jest to wina kompilatora, zdającego się kierować swoje dzieło do odbiorców z pewną znajomością kontekstów czy chociażby podstawową wiedzą na temat omawianych mitologii. Myślę jednak, że każdy znajdzie tutaj dla siebie sporo smaczków. Warto wymienić chociażby ciekawą genezę obchodów Sylwestra, zaskakującą sprawczość kobiet we wczesnochrześcijańskich opisach starć z krwiożerczymi gadami czy zabawną próbę narracyjnej unifikacji wszystkich kultów Egiptu. Podobnie jak mnie, zaskoczy was z pewnością również groteskowa wręcz potęga świętych ukazana w apokryfach.
I tylko szkoda nieco, że nie znalazło się miejsca dla większej liczby ilustracji Rasolki, która podeszła do tematu w odświeżająco metaforyczny sposób, przykładowo subtelnie ukazując utratę oczu i serca przez Tarhuna, hetyckiego boga gromu, w starciu z monstrualnym Illujanką poprzez zasłonięcie dłonią oczu męskiej postaci oraz zębatego węża wyłaniającego się z jej piersi. Na pocieszenie zostaje myśl, że w kolejnych dwóch księgach znajdziemy zapewne więcej takich rarytasów.
Pierwszy tom Księgi smoków świata zaspokaja w pełni potrzeby mniej lub bardziej zaznajomionego z tematem smokoluba, zaostrzając apetyt na dalsze odsłony. Jestem niezmiernie ciekaw, jakie zależności i przemiany zachodzące w opowieściach o słynnych gadach przez stulecia zostaną jeszcze ujawnione. Ewolucja smoka dopiero się rozpoczęła! A przecież przed nami jeszcze przebiegające równolegle przeobrażenia gatunków z bardziej egzotycznych zakątków globu. Już zacieram ręce! Wszystko wskazuje na to, że dostaniemy jedno z najpełniejszych opracowań dotyczących zionących ogniem pupilków popkultury.
autor: Bartłomiej Grzegorz Sala
ilustracje: Mikita Rasolka
tytuł: Księga smoków świata
tom: pierwszy
wydawnictwo: BOSZ
miejsce i data wydania: Warszawa 2021
liczba stron: 192
oprawa: twarda
]]>Carl Wedel przyjechał z Berlina do Warszawy w 1851 roku i przy ul. Miodowej stworzył cukiernię. Od razu poczuł silny związek z nową ojczyzną. Dawał temu wyraz choćby w ogłoszeniach reklamujących swoje wyroby – ceny podawał w złotówkach, choć w zaborze rosyjskim obowiązywał rubel. Kolejne pokolenia Wedlów – Emil, którego podpis do dziś zdobi wyroby, oraz Jan – z małej cukierni uczynili wielką fabrykę słodyczy, w której do dziś czekolada odgrywa pierwsze skrzypce. Chociaż wcale nie od niej Carl zaczynał biznes w Warszawie. Najpierw było bowiem piwo, potem cukierki, takie dla uciechy i zdrowia z wyciągami z ziół. Następnie przyszedł czas na pączki, które u Wedla były większe niż u innych, aż w końcu w cukierni stanęła maszyna parowa do wyrobu czekolady.
Ponieważ znane już Szanownej Publiczności mojego wyrobu PĄCZKI BERLIŃSKIE w krótkim czasie taką znalazły wziętość, że celem ciągłego usłużenia jej takowe codziennie po 3 i 4 razy wypiekam, a szczególniej wieczorem, gdzie w każdej chwili dostać ich można świeżo z rondla z najlepszymi konfiturami. (s. 36)
To fragment prasowej reklamy z tamtych czasów. Jakże inna od współczesnych krzykliwych spotów, w których nie ma „Szanownej Publiczności”, ale jesteś „Ty”, kolega i ziomal. Jak widać Wedel dbał o dobre samopoczucie klientów, zanim jeszcze skosztowali jego przysmaków. Reklama, badanie gustów Warszawiaków, coraz to nowe produkty, dbanie o jakość i świetna lokalizacja, to fundamenty sukcesu firmy. Do tego oczywiście utożsamianie się z polskim społeczeństwem okazało się przepisem na sukces.
Książka Łukasza Garbala bardzo dokładnie odwzorowuje dzieje rodziny Wedlów w Polsce – od pierwszego sprzedanego cukierka ślazowego (a właściwie pierwszego kufla piwa bawarskiego) do pogrzebu ostatniego członka rodu Jana Wedla, który tak radził tuż po wojnie małemu Andrzejowi Bliklemu:
Zapytał go wtedy, jak osiągnąć sukces w cukiernictwie. I słyszał w odpowiedzi: „żeby pan nigdy nie sprzedawał produktów, które panu nie smakują”. „A jeśli one nie posmakują klientom?” „To musi je pan wycofać, ale nadal niech pan nie proponuje innym niczego, co nie smakuje panu”. (s. 341)
Wedlowie. Czekoladowe imperium imponuje skrupulatnie przygotowaną zawartością i kronikarską dokładnością. Układ ogromnej liczby krótkich tekstów daje czytelnikowi swobodę czytania i jednoczesnego sięgania po kolejną kostkę czekolady lub delicję szampańską. Treść podawana małymi kęsami pomaga delektować się nadzieniem, bo Łukasz Garbal napisał historię Wedlów jak czekoladę nadziewaną. Jest w niej mnóstwo świetnie dopasowanych składników i na pewno podczas jej tworzenia trzymał się rady Jana Wedla: podał nam książkę, która podoba się jemu samemu. Nam tym bardziej.
autor: Łukasz Garbal
tytuł: Wedlowie. Czekoladowe imperium
wydawnictwo: Czarne
miejsce i rok wydania: Wołowiec 2021
liczba stron: 504
format: 160 x 210 mm
okładka: twarda
]]>Nie będę ukrywała, że lata 90. kojarzyły mi się przede wszystkim z kiczem. Gdy zobaczyłam książkę o tej tematyce zatytułowaną Ekstaza, pomyślałam: „Anna Gacek zwariowała!”. Ale wtedy też zakiełkowała we mnie wątpliwość. Sprawdziłam to i się nie rozczarowałam. Odkryłam tę dekadę od zupełnie innej (lepszej) strony.
A jak widzi ją autorka? Przede wszystkim jako okres, w którym hołdowano wszelakiej indywidualności. Zmierzch rockowych bogów nastał wraz z końcem lat 80., a w nowej dekadzie każdy żył tak, jak chciał – był po prostu sobą, nie bał się swojej inności, uważał ją za wartość. Z całą szczerością i wrażliwością młodzi ludzie sięgali po marzenia. Ekstaza jest właśnie o tych, którym było niewygodnie w zastanym systemie i mieli w sobie odwagę, by się z nim zmierzyć. Wszystko to ma jednak swoją cenę. Okres niewinności musi się skończyć. Każde marzenie, każda decyzja ma konsekwencje. Boleśnie przekonali się o tym bohaterowie tej książki.
Początek lat 90. to powiew świeżości, zmiana, która manifestowała się m.in. w muzyce i w modzie. Sukces Nirvany i grunge’u był niemałym zaskoczeniem dla branży muzycznej kontrolowanej przez wielkie wytwórnie i MTV. Smells Like Teen Spirit stało się hymnem pokolenia. Utwór zadedykowany dzieciakom odrzuconym, samotnym zapowiadał zmianę warty. Kurt Cobain był zaprzeczeniem kreowanych przez branżę idoli. Właśnie to spodobało się publiczności – jego autentyczność, wrażliwość i szczerość. Nie bał się kwestionować tego, co go otaczało. Ta historia z pewnością jest wielu z was znana, podobnie jak jej tragiczny koniec. Bez niej nie można opowiadać o tej dekadzie. Cobain jest jej symbolem.
Choć Anna Gacek jest dziennikarką muzyczną, jej zainteresowania wykraczają daleko poza tę dziedzinę. Ekstaza jest więc początkiem, otwarciem trylogii o latach 90. Ta opowieść będzie niejako porządkować globalną popkulturę. Autorka zrobiła selekcję według tego, kto stworzył jej nastoletni świat, pisze o wszystkim tym, co wtedy ją ekscytowało. Sama jest jednak schowana. Nie są to wspominki pisane z jej perspektywy. Ekstaza to kawał dobrej roboty podpartej solidnym researchem. Anna Gacek opierała się w swojej pracy na źródłach i wywiadach z tamtego okresu, by to, o czym pisze, nie było zakrzywione przez współczesną perspektywę. Dzięki temu ukazuje wydarzenia i osoby tak, jak widziano je wtedy, nie tak, jak postrzegamy je dzisiaj.
Ekstaza jest de facto zbiorem opowieści krążących wokół muzyki, mody, supermodelek, seriali i mediów, zjawisk takich jak legendarna seria MTV Unplugged, szalona trasa koncertowa U2, kolekcja Marca Jacobsa inspirowana grunge’em czy fenomen Kate Moss. To lata 90. przefiltrowane przez wrażliwość Anny Gacek. Kluczem do sukcesu jest bazowanie na ciekawych anegdotach (nie wymieniam ich celowo, bo w każdym wywiadzie autorka sypie nimi jak z rękawa – tam też odsyłam zainteresowanych), które zawsze osadzone są w kontekście, najczęściej poprzedniej dekady. Dzięki temu znamy tło wydarzeń i nie czujemy się zagubieni jako czytelnicy. Wisienką na torcie jest szata graficzna. Wszystko ma tu znaczenie – chociażby lilia na okładce odnosząca się zarówno do koncertu Nirvany w ramach MTV Unplugged, jak i sloganu ZOO TV: „Wąchaj kwiatki, póki możesz”.
W takich momentach nawet cieszę się, że monolit Trójki (która nigdy nie potrafiła mnie do siebie przyciągnąć i zainteresować) został zburzony. Dzięki temu mogłam zobaczyć jej dziennikarzy w zupełnie innym świetle. Po Agnieszce Szydłowskiej i jej wspaniałej działalności w Newonce Radio przyszła pora na Annę Gacek. Niezmiernie mnie to cieszy, bo w końcu dostrzegam świetną i naprawdę mocną reprezentację kobiet w dziennikarstwie muzycznym.
Autorka: Anna Gacek
Tytuł: Ekstaza. Lata 90. Początek
Wydawnictwo: Marginesy
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2021
Liczba stron: 343
Format:150 × 230
Okładka: miękka ze skrzydełkami
]]>Książka Gadka. W sześćdziesiąt języków dookoła Europy to teksty pogrupowane w dziewięciu rozdziałach. Każdy jest popularnonaukową perełką, bo autor nie sili się na wymądrzanie. Bardziej zależy mu na zaspokojeniu ciekawości czytelników niż łataniu dziur w wiedzy lingwistów (co oczywiście nie oznacza, że ci drudzy nie znajdą tu czegoś dla siebie). Dorren zdecydował się bowiem na język lekki, a jego eseje często mają anegdotyczny charakter. To nie podręcznik, a raczej pomocnik dla ciekawskich świata, a właściwie Europy. Okazuje się, że Stary Świat jest pełen niesamowitych historii z dziedziny językoznawstwa. W książce znalazł się też esej poświęcony językowi polskiemu, specjalnie napisany do tego wydania.
Spójrzmy jednak na szczegółową lingwistyczną mapę Europy, a obraz, który się wyłoni, będzie zgoła odmienny. Podczas gdy jej mapa geopolityczna ukazuje skomasowane monolityczne bloki, języki tego kontynentu tworzą coś, co w wielu miejscach przypomina raczej wielobarwną mozaikę, a gdzie indziej podłogę usłaną konfetti. (s. 112)
Jak zapisać odgłos na wpół stłumionego kichnięcia? To dla Czechów ważkie pytanie – w końcu od tego dźwięku zaczyna się nazwa ich kraju i narodowość. Pytanie też, jak się zdaje podchwytliwe, bo w samej Europie [cz] zapisywane jest, bagatela, na osiemnaście różnych sposobów. (s. 123)
Autor swoje pisarskie poczucie humoru ujawnia już w spisie treści, bo tytuły poszczególnych esejów to zabawa w znaczenia: Od słówka do Sławka, Język DK-dencji, Iberyjski kałasznikow, Himalaiści na morzu, Bezbożny alfabet, Ach, te baby. Podczas lektury dowiadujemy się, że są słowa pięknie opisujące genitalia, jak określić marzyciela, który wciąż ma głowę w chmurach oraz czym zastąpić trudne słowo prokrastynacja. Autor na końcu każdego rozdziału podaje przykłady słów, które przez zapożyczenie zadomowiły się w danym języku oraz takie, które powinny trafić do mowy i słowników.
Podróż po meandrach języków może zastąpić „analogową” wyprawę do najciekawszych miejsc na świecie. Jeśli lubicie poznawać tajemnice miejsc, które odwiedzacie, to ta książka jest dla was. To prawdziwa podróż historyczno-krajoznawcza z wątkami niemal sensacyjnymi. Każdy rozdział to odkrywanie nowej zagadki. Dorren jest kimś w rodzaju lingwistycznego Indiany Jonesa, który znalazł skarby i chce się nimi z nami podzielić. Jest archeologiem, który zagląda do etnograficznych zakamarków świata i pokazuje, że niesamowite rzeczy kryć się mogą także w języku.
Gadka jest zatem czymś w rodzaju nowoczesnego muzeum, które możemy zwiedzać w dowolnym czasie i… miejscu. Możemy odwiedzić je raz i poznać wszystkie tajemnice w jednej chwili, albo dawkować sobie ciekawostki i odbywać wizyty regularnie przez jakiś czas. Co więcej – nie jest zabronione, aby czytać ją w dowolnym miejscu, niekoniecznie od deski do deski.
autor: Gaston Dorren
przekład: Anna Sak
tytuł: Gadka. W sześćdziesiąt języków dookoła Europy
wydawnictwo: Karakter
miejsce i rok wydania: Kraków 2021
liczba stron: 384
format: 127 x 197 mm
okładka: twarda
]]>