Z innej beczki – Z CYKLU http://zcyklu.pl rozwijamy kulturę Wed, 25 Mar 2020 17:34:09 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.9 Światy równoległe – recenzja http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/swiaty-rownolegle-recenzja/ http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/swiaty-rownolegle-recenzja/#respond Wed, 25 Mar 2020 17:34:07 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4419 Dość modne ostatnio stało się popularyzowanie nauki w mediach społecznościowych, gdzie zasięgi znacznie przekraczają możliwości tak zwanych klasycznych mediów. To trend, który bardzo cieszy i napawa optymizmem. Równolegle jednak rośnie w siłę nurt pseudonaukowy i choć możemy z niego kpić do woli, niektóre podejrzane idee mają bardzo dużą siłę przebicia, a część z nich okazuje się niebezpieczna.

Leczniczy wpływ homeopatii? Proszę bardzo, samo w sobie może nie brzmi to groźnie, ryzyko pojawia się, gdy odmawia się pomocy medycznej na rzecz terapii homeopatycznych. Antyszczepionkowcy? Denialiści klimatyczni? Irydolodzy? Wszystkie te grupy aktywnie głoszą teorie, w które wierzą mimo braku dowodów naukowych na poparcie nieraz absurdalnych tez. Każde z tych środowisk doczekało się także rozdziału w reportażu naukowym Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze Łukasza Lamży.

Jeśli boicie się, że czytanie książki o oczywistych przecież bzdurach będzie stratą waszego czasu, spieszę donieść, że autor potrafi bardzo sprawnie wyjaśnić, dlaczego z naukowego punktu widzenia te konkretne pomysły można zaliczyć do bzdur. Lamża z niesamowitą cierpliwością i otwartym umysłem zgłębił trzynaście spośród tysięcy pseudonaukowych teorii, a każdą z nich przedstawił w osobnym eseju, gdzie nie tylko je dekonstruuje i demaskuje, ale także umieszcza w szerszym kontekście naukowym i społecznym. Dzięki temu udało mu się właściwie uniknąć szyderstwa, choć gdzieniegdzie pozwala sobie na ironiczny komentarz.

Lektura ma ogromny walor edukacyjny – oczywiście pod warunkiem, że nie jesteście takimi czubkami jak ja i nie znacie każdej z omawianych teorii od podszewki z tego samego powodu, o którym na wstępie wspomina Lamża: „Często jestem pytany, dlaczego potrafię siedzieć godzinami, czytając o rozmaitych sposobach na utrzymanie przy życiu pingwinów na arce Noego albo o kolejnych dowodach na globalny spisek reptilian. Jak to »dlaczego«? Przecież to jest fascynujące – samo w sobie, po prostu jako jeden z wielu przejawów ducha ludzkiego!”.

Ta książka w ogóle idealnie do mnie trafia: świetnie systematyzuje wiedzę, jest rzetelna, podparta naprawdę solidnym researchem i znajomością zagadnień z wielu dziedzin nauki, a jednocześnie tak lekka w odbiorze, że czyta się ją jak dobrą powieść. Niesamowicie absurdalną powieść. Tak absurdalną, że momentami trudno się odnaleźć w gąszczu abstrakcji, ale tylko na chwilę, tylko po to, by za moment już doskonale wiedzieć, dlaczego się do niego trafiło – oto razem z autorem poddajemy się swobodnej refleksji z gatunku „ile ton odchodów dziennie musiałaby unieść arka Noego”.

Jest tu rozdział, który jako lekomański i uwielbiający „wyroby medyczne” naród powinniśmy sobie zaaplikować wszyscy, jak jeden mąż. Jeszcze się nie spotkałam z tak zgrabnym rozprawieniem się z mitem o skuteczności leków homeopatycznych jak u Lamży. To jest, proszę Państwa, rozdział do przeczytania koniecznie, jeśli nie dla Was, to dla wujków, ciotek, babć i dziadków.

Z lektury dowiemy się także wiele na temat samej metodologii badań. Jest to rozprawa o nauce i o tym, jakie warunki trzeba spełnić, żeby przeprowadzić dobry eksperyment naukowy, a także o tym, jak mają się wyniki tego jednego eksperymentu do zebranej już wiedzy na dany temat. Polecam sięgnąć po tę publikację, żeby zapłakać nad tym, jak łatwo ludziom przychodzi besztanie nauki, która już nieraz dostała po uszach nawet od swych propagatorów. Jak ciężko tę naukę później wyprać z oszustw i jak potężne, piorące umysły teorie pseudonaukowe buduje się na beznadziejnej metodologii czy rozdmuchanym ego naukowca.

Niestety nie znajdujemy w książce odpowiedzi na pytanie, czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze. Aż się prosi o jeszcze szerszy kontekst społeczny, głębszą refleksję. Niech to będzie zaledwie luźna wariacja na temat, ale niech będzie cokolwiek. Niestety, musimy zadowolić się bardzo rzetelnym rozprawieniem z konkretnymi mitami. Jest to ładna analiza fenomenu pseudonauki: autor pokazał tu mechanizmy psychologiczne i społeczne, wyjaśnił, dlaczego tak łatwo przychodzi nam wiara w takie bajki z mchu i paproci. A ja bym chyba jednak chciała wierzyć, że nawet tam, gdzie pozornie nie ma już nadziei, można doszukać się czegoś budującego.

Co jest w tej książce złe? Za krótka. To lektura na jeden wieczór. Powinna stanowić zaledwie wstęp do kilkutomowych rozważań o pseudonauce. Nie oszukujmy się jednak – zwolennicy teorii stanowiących temat tej pracy, a zatem osoby, którym najpotrzebniejsza byłaby jej lektura – nigdy po nią nie sięgną. A przecież wystarczy na nią spojrzeć i już wiadomo, że dostaniemy coś równie czadowego jak kot na okładce.


Autor: Łukasz Lamża

Tytuł: Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze

Wydawnictwo Czarne

Miejsce i rok wydania: Wołowiec 2020

Liczba stron: 224

Format: 133 × 215 mm

Oprawa: twarda

]]>
http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/swiaty-rownolegle-recenzja/feed/ 0
Ig Noble http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/ig-noble/ http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/ig-noble/#respond Wed, 08 May 2019 18:58:22 +0000 http://zcyklu.pl/?p=3271
Ig Noble są inicjatywą naukowców. Choć mówi się o nich „anty-Noble”, polecałabym raczej traktować je jako alternatywę dla Nobli. Narodziły się w środowisku akademickim w 1991 roku na Harwardzie. 
Nagrody przyznaje się za odkrycia, które „najpierw śmieszą, a potem skłaniają do myślenia”. Oprócz „prestiżu” twórcy i badacze zyskują także gratyfikację wysokości 10 bilionów dolarów Zimbabwe, czyli około 4 dolarów amerykańskich. Ig Noble wręczane są przez noblistów, co tylko potwierdza silny związek tych żartobliwych nagród z rzeczywistymi Noblami[1].

Choć część z wyróżnionych w ten sposób dokonań wydaje się absurdalna, zabawna czy ironiczna, za wieloma stoją lata rzetelnych badań, eksperymentów i obserwacji klinicznych, które czynią z nich pełnowartościowe odkrycia. Jest to więc kawał dobrej nauki, która jednocześnie potrafi bawić.

Program Ig Nobla początkowo zakładał bardzo poważne postulaty bronienia nauki przed niebezpiecznymi, niezbadanymi wpływami z zewnątrz. Kpił w ten sposób z dzieł pseudonaukowych i hochsztaplerskich. Była to forma kary za antynaukę. Z czasem jednak postulaty te przeformułowano i odtąd wyróżnienia przyznaje się za prace o niewątpliwej wartości naukowej, choć pozornie irracjonalne, takie, które z początku można by wziąć za żart.

W 2010 roku nagrodę w kategorii fizyka otrzymali badacze z Uniwersytetu Otago za badanie kontrolowane, które potwierdzało hipotezę, że zakładanie skarpetek na buty zapobiega ślizganiu się po oblodzonych chodnikach[2]. Innym frapującym fizykę problemem zajęli się Dorian Raymer i Douglas Smith z Uniwersytetu Stanu Kalifornia. Uczeni zbadali zjawisko samoczynnego zaplątywania się sznurków – co można oczywiście przełożyć na bardziej interesujący nas problem kabli, na przykład od słuchawek. Doszli do wniosku, że prawdopodobieństwo takiego zdarzenia można zapisać jako funkcję długości sznurków i częstotliwości potrząsania nimi[3]. Za to odkrycie otrzymali Ig Nobla w 2008 roku.

W 2014 roku nagrodę w kategorii medycyna odebrali Ian Humphreys, Sonal Saraiya, Walter Belenky i James Dworkin za opracowanie innowacyjnej metody tamowania krwotoków z nosa za pomocą plastrów peklowanej wieprzowiny[4]. W tym samym roku neurobiologię zawojowali naukowcy z Chin i Kanady. Próbowali oni zrozumieć reakcje zachodzące w mózgu osoby, która na toście widzi twarz Chrystusa. Dzięki ich badaniom wiemy, że to głównie obszar czołowy i potyliczno-skroniowy jest odpowiedzialny za dostrzeganie twarzy nawet tam, gdzie podobieństwo jest ledwie uchwytne[5].

Zasługą laureatów Ig Nobla w dziedzinie medycyny weterynaryjnej z 2009 roku jest potwierdzenie, że stosunek człowieka do zwierząt hodowlanych ma znaczący wpływ na ich wydajność. Badano głównie krowy mleczne. Udało się wykazać, że te, które były nazywane po imieniu, dawały o 258 litrów mleka więcej niż anonimowe[6]. Ten sam rok przyniósł nagrodę dla Eleny N. Bodnar, Raphaela C. Lee i Sandry Marijan za wynalezienie biustonosza, który w razie potrzeby można szybko przekształcić w dwie maski gazowe[7]. Elena Bodnar, główna pomysłodawczyni przedsięwzięcia, rozpoczynała karierę jako lekarz na Ukrainie, gdzie uczestniczyła w ewakuacji i leczeniu dzieci z Czarnobyla, co stanowiło dla niej główną inspirację. Biustonoszomaski (maskobiustonosze?) sprawdzają się nie tylko jako ochrona przed szkodliwym promieniowaniem, ale także jako bariera chroniąca przed pyłami czy burzami piaskowymi.

W 2007 roku medyczny Ig Nobel przypadł Danowi Meyerowi i Brianowi Witcombemu za zbadanie skutków ubocznych połykania mieczy. Tak, skutków ubocznych połykania mieczy. Połykacze mieczy stają się mianowicie bardziej narażeni na obrażenia, gdy są rozkojarzeni lub gdy połykają więcej niż jeden miecz naraz[8].

Ig Noble to jednak nagrody nie tylko w zakresie nauk ścisłych. W 2012 roku amerykańskie Government Accountability Office zostało odznaczone w kategorii literatura za wydanie sprawozdania o sprawozdaniach oraz zlecenie sprawozdania na temat tego sprawozdania[9]. Jest też polski wątek wyróżnień w tej dziedzinie. W imieniu irlandzkiej policji nagrodę odebrała Karolina Lewestam, której przypadło w udziale wyjaśnienie niepolskojęzycznym słuchaczom ciekawego przypadku – w 2007 roku w irlandzkich rejestrach znalazło się ponad 50 mandatów drogowych wystawionych dla jednego Polaka, zwanego Prawo Jazdy[10]. Ten nieuchwytny człowiek-legenda nieustannie zmieniał miejsce zamieszkania, datę urodzenia, a nawet płeć, przez co policjanci nie byli w stanie wyegzekwować od niego należności finansowych ani go zlokalizować.

Ig Noble przełamują też tabu. Kapituła wyróżnia badaczyzjawisk, którymi tak zwana poważna nauka nie chce się zajmować – rzeczy kontrowersyjnych, przekraczających granice dobrego smaku. Prowadzenie prac dotyczących, przykładowo, fekaliów nigdy nie zostanie uhonorowane Nagrodą Nobla, choćby wyniki były naprawdę zdumiewające – noblistom taka tematyka zwyczajnie nie przystoi. W 2005 roku natomiast Ig Nobla zdobył zespół badaczy z Tennessee za studium przypadku 60-letniego mężczyzny z ostrym zapaleniem trzustki, u którego po założeniu sondy nosowo-żołądkowej pojawiła się uporczywa czkawka. Okazało się, że jedynym skutecznym środkiem w tej sytuacji był masaż końcowego odcinka przewodu pokarmowego. Badacze zalecają tę metodę w przypadkach uciążliwej czkawki, zanim przystąpi się do stosowania farmaceutyków[11].

Wszystkie wyróżnione badania poza aspektem humorystycznym łączy wspomniane już podejście naukowe. One nie powstały po to, by nas bawić. Zabawne, ale bezwartościowe hipotezy może wysnuć każdy. Analizy laureatów Ig Nobli natomiast to istotny wkład w wiedzę naukową. Są cytowane, powielane, stanowią punkt wyjścia dalszych odkryć. Wszystkie te prace były bardzo starannie przygotowane, poparte badaniami, recenzowane i publikowane w renomowanych czasopismach naukowych. A jednak, mimo całej swojej metodyczności i profesjonalizmu, a może właśnie dzięki temu podejściu, zyskują osobliwy wydźwięk. Ig Noble tylko potwierdzają, że nauka może być szalenie interesująca.


[1] Zob. Towards a Robo-Duck [study], „Improbable Research”, 2.05.2019. Dostępny na: https://www.improbable.com/ [dostęp 3.05.2019].
[2]Zob. L. Parkin, S. Williams, P. Priest, Preventing Winter Falls: A Randomised Controlled Trial of a Novel Intervention, „The New Zealand Medical Journal”, February 2009, vol. 122 (1298), s. 31–38. Dostępny na: https://www.researchgate.net/publication/26741582_Preventing_winter_falls_A_randomised_controlled_trial_of_a_novel_intervention [dostęp 26.04.2019].
[3] Zob. D.M. Raymer, D.E. Smith, Spontaneous Knotting of an Agitated String, „Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America”, 16.10.2007, no. 104 (42), s. 16432–16437. Dostępny na: https://www.pnas.org/content/104/42/16432 [dostęp 26.04.2019].
[4] Zob. I. Humphreys, S. Saraiya, W. Belenky, J. Dworkin, Nasal Packing with Strips of Cured Pork as Treatment for Uncontrollable Epistaxis in a Patient with Glanzmann Thrombasthenia, „The Annals of Otology, Rhinology & Laryngology”, November 2011, no. 120 (11), s. 732–736. Abstrakt dostępny na: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/22224315 [dostęp 26.04.2019].
[5] Zob. Seeing Jesus in Toast: Neural and Behavioral Correlates of Face Pareidolia, „Cortex”, April 2014, vol. 53. Abstrakt dostępny na: https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S0010945214000288 [dostęp 26.04.2019].
[6] Zob. C. Bertenshaw, P. Rowlinson, Exploring Stock Managers’ Perceptions of the Human – Animal Relationship on Dairy Farms and an Association with Milk Production, „Anthrozoös: A Multidisciplinary Journal of the Interactions of People and Animals”, 2009, vol. 22, issue 1, s. 59–69. Abstrakt dostępny na: https://www.tandfonline.com/doi/abs/10.2752/175303708X390473 [dostęp 26.04.2019].
[7] Zob. E.N. Bodnar, R.C. Lee, S. Marijan, Garment Device Convertible to One or More Facemasks. Dostępny na: https://patents.google.com/patent/US7255627?oq=7255627 [dostęp 26.04.2019].
[8] Zob. B. Witcombe, D. Meyer, Sword Swallowing and Its Side Effects, „The BMJ”, 2006, vol. 333. Dostępny na: https://www.bmj.com/content/333/7582/1285.full [dostęp 26.04.2019].
[9] Zob. U.S. Government Accountability Office, Defense Management: Actions Needed to Evaluate the Impact of Efforts to Estimate Costs of Reports and Studies, 10.05.2012. Dostępny na: https://www.gao.gov/products/GAO-12-480R [dostęp 26.04.2019].
[10] Zob. Police in Ig Nobel Pole Position, „BBC News”, 5.10.2009. Dostępny na: http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/8290549.stm [dostęp 26.04.2019].
[11] Zob. M. Odeh, H. Bassan, A. Oliven, Termination of intractable hiccups with digital rectal massage, „Journal of Internal Medicine”, February 1990, no. 227 (2), s. 145–146. Abstrakt dostępny na: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/2299306 [dostęp 28.04.2019].
]]>
http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/ig-noble/feed/ 0
Humanitarnie, czyli jak? http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/humanitarnie-czyli-jak/ http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/humanitarnie-czyli-jak/#respond Wed, 13 Mar 2019 19:58:22 +0000 http://zcyklu.pl/?p=3272
Nikt chyba nie wątpi, że idea niesienia pomocy humanitarnej jest zasadniczo szlachetna. To jednak kolejny z wielu tematów, którego rzetelna analiza przysparza nie lada trudności. W reportażu Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej próbuje jej dokonać Linda Polman. To, co znajdziemy w jej książce, może diametralnie zmienić naszą ocenę działań organizacji pomocowych. Oczywiście, tylko jeśli pozwolimy sobie na bezkrytyczną lekturę.
Nikt chyba nie wątpi, że idea niesienia pomocy humanitarnej w krajach ogarniętych konfliktami zbrojnymi, klęskami żywiołowymi czy skrajnym ubóstwem jest zasadniczo szlachetna. Problem powstaje więc nie na polu światopoglądowym, ale w efekcie rozbieżności między koncepcją a skuteczną realizacją koncepcji. O tym, jak wyglądają realia, próbuje opowiedzieć Linda Polman w reportażu Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej. To, co znajdziemy w tej książce, może diametralnie zmienić naszą ocenę samarytańskich działań organizacji pomocowych. Oczywiście, tylko jeśli pozwolimy sobie na bezkrytyczną lekturę. Jeśli jednak zaczniemy wątpić, staniemy przed koniecznością konfrontacji treści z różnych źródeł. Książka Polman wymaga od czytelnika zaangażowania, sprawdzania danych i poszukiwania alternatywnych interpretacji okoliczności opisanych przez autorkę. To doświadczenie może nas pozostawić z ponurą refleksją, że ta materia jest zbyt obszerna, by można było w stosunku do niej zająć jedno ogólne stanowisko.

Zapraszam w głąb króliczej nory.

Ludobójstwo w Rwandzie i obóz w Gomie

Rok 1994, masakra członków plemienia Tutsi przez pobratymców ze społeczności Hutu. Potężny krwawy konflikt, w efekcie którego wymordowano około 2/3 populacji Tutsich w ciągu zaledwie 100 dni[1]. Masową ucieczkę Rwandyjczyków relacjonowały wtedy wszystkie zachodnie media. Uciekinierzy schronili się w wielu obozach dla uchodźców, z których najsłynniejszy – bo najbardziej medialny stanął pod Gomą. Dramatyczne warunki wewnątrz obozu wkrótce przyczyniły się do wybuchu epidemii cholery, nazwanej później drugim ludobójstwem. Na szczęście rozgłos w mediach napędzał pomoc. Organizacje humanitarne niezwłocznie ruszyły na ratunek. Tymczasem – według Polman – spora część „ofiar cholery” została tak naprawdę zamordowana przez zbrojne oddziały Hutu ukrywające się wśród Tutsich. W miarę publikacji wstrząsających obrazów napływających z Gomy coraz liczniejsze były dotacje z Europy i Stanów Zjednoczonych. W efekcie sytuacja gospodarcza w obozach była dużo lepsza niż w samej Rwandzie – uchodźcy zajmowali się hodowlą i uprawą, chodzili do kościołów, rozgrywali towarzyskie mecze piłki nożnej. W salkach widowiskowych organizowano dla nich pokazy filmów wideo. Hutu budowali w obozach swoje własne chaty, które wypełniali zagrabionymi dobrami pomordowanych Tutsich. Do samej Rwandy natomiast nie dotarło żadne wsparcie, słabo uzbrojeni Tutsi musieli ochraniać się sami, a tych, którym udało się przeżyć, zostawiono na pastwę losu.

„Hutu opuszczający Rwandę nie uciekali, lecz przeprowadzali taktyczny manewr wycofania. Udawali się do Gomy nie dlatego, że zostali pokonani, ale po to, by uniknąć klęski. Czuli się bezpieczni w obozach dla uchodźców, które im zbudowano, nie zagrażało im tam wojsko Tutsich, ponieważ nie ścigało ich poza granicami Rwandy”, s. 36–37.

Tak oto, pod skrzydłami opiekuńczych organizacji humanitarnych, ekstremistycznie nastawiona Rwanda się odradzała. Przywódcy Hutu wprowadzali w obozach swój reżim, werbowali nowych bojowników, zdobywali broń i przegrupowywali siły. Organizacje humanitarne, chcące wywiązać się z egalitarnego charakteru „niesienia pomocy”, pozostawały bezbronne wobec rozbojów dokonywanych przez Hutu. Dopuszczali się oni kradzieży żywności, leków, środków higieny i pierwszej pomocy, by następnie odsprzedawać na obozowych rynkach produkty z naklejką „aid”. Wśród pracowników organizacji pomocowych mawiało się, że Goma była totalną katastrofą etyczną. Jak echo wybrzmiewało pytanie, czy należy bezwzględnie szanować konwencje i udzielać pomocy wszystkim, niezależnie od tego, kim są, czy wybierać stronę i brać za to odpowiedzialność. W konflikcie rwandyjskim instytucje humanitarne działające w Gomie zachowały neutralność. Bez tej pomocy wojna prowadzona przez Hutu prawdopodobnie szybciej dobiegłaby końca.

Sierra Leone. Jak nie pomagać – poradnik dla mediów

Jednym z wielu przykrych rezultatów wojny domowej w Sierra Leone (1991–­2002)[2] jest Murray Town Camp – obóz dla ofiar, którym rebelianci amputowali kończyny. Większość pokrzywdzonych umierała z powodu infekcji lub wykrwawienia. Z czasem jednak na okupowanych terenach pojawiły się interweniujące siły zbrojne, a wraz z nimi – karawany pomocy humanitarnej w asyście mediów. Dramatyczne historie poszkodowanych okazały się niezwykle kuszące dla dziennikarzy z całego świata. Wystarczyło kilka użytych w odpowiednim kontekście zdjęć okaleczonych dzieci czy starców, by w krótkim czasie do Sierra Leone ściągnęło około trzystu międzynarodowych organizacji pozarządowych. Ze względu na liczbę dolarów wydawanych na pomoc dla jednego mieszkańca obozu zaklasyfikowano całą akcję do największych operacji humanitarnych przeprowadzanych w tamtym czasie na świecie. Zainteresowanie ofiarami było większe, niż przewidywano. Nie sposób było przewidzieć także konsekwencji tej sytuacji.

Wkrótce sami mieszkańcy obozu nauczyli się, że dla reporterów i dziennikarzy liczy się zdobycie możliwie jak najbardziej wzruszających wizerunków ludzkiego cierpienia. Rozpoczęli więc „współpracę” z mediami. Choć każdy z nich otrzymał przynajmniej po dwie sztuki protez, zakładali je niechętnie – zdjęcia kikutów wzbudzały w odbiorcach więcej współczucia niż takie, które zdradzały, że obozowicze są pod stałą opieką medyczną. Niezakładanie protez regularnie sprawiało, że kończyny nie były do nich przyzwyczajone. Generowało to dalsze konsekwencje zdrowotne, jednak chorzy tak naprawdę nie planowali zdrowieć i się usamodzielniać. W obozie zapewniano im wszystko, czego potrzebowali, i ciągle byli w centrum zainteresowania. Snucie historii o krzywdzie przekładało się na pieniądze od darczyńców powodowanych litością i chęcią niesienia pomocy, a to z kolei było korzystne zarówno dla przedstawicieli mediów, jak i samych poszkodowanych.

Sytuacja w obozie wymknęła się spod kontroli do tego stopnia, że między mieszkańcami Murray Town Camp wybuchł konflikt o prawo do nazywania się „prawdziwymi ofiarami”. Istniały bowiem dwie grupy okaleczonych – real amputees, grupa okaleczonych przez rebeliantów, oraz war wounded, którym kończynę musiał amputować lekarz. „Prawdziwi” okaleczeni uważali, że mają większe prawo do dotacji z akcji charytatywnych. Konflikt był na tyle poważny, że ostatecznie war wounded zostali wypędzeni z obozu.

MONGO – My Own Non-Government Organization

MONGO to specyficzny rodzaj charytatywnej działalności pozarządowej. Są to niewielkie podmioty z krajów zachodnich, czasami składające się z dwóch–trzech osób. Tworzą je ludzie przekonani, że lepiej, szybciej i taniej potrafią uporać się z problemami na obszarach dotkniętych kryzysem niż prawdziwi pracownicy organizacji humanitarnych z ich rozbudowaną biurokracją i kierowaniem się własnymi interesami. W rzeczywistości jednak działalność MONGO może przynieść więcej szkody niż pożytku. Organizowane przez nich zbiórki są często absurdalnie nietrafione, ich przedsięwzięcia nie są przez nikogo kontrolowane, a sam zapał niestety nie wystarcza, by precyzyjnie oszacować deficyty na danym terenie. Do poszkodowanych docierają więc kontenery wypełnione zbędną, nawet zepsutą aparaturą z zachodnich szpitali i lekami, których termin ważności dawno upłynął.

„Co najmniej równie nieuchronne są przesyłki z używanymi zabawkami i ubraniami […] Ofiary tsunami bardzo się zdziwiły, kiedy zobaczyły dostawy puchowych kurtek zimowych, namiotów arktycznych, pantofli na szpilkach, damskich stringów i pigułek Viagry. Bośniacy otrzymali partię Prozacu – data ważności leku wprawdzie już minęła, ale według niektórych był to całkiem pożądany medykament. Ofiary klęsk w rejonach o klimacie tropikalnym otrzymały w prezencie od żarliwych MONGO leki na odmrożenia, a do głodujących Somalijczyków trafiły preparaty przeczyszczające, kuracje odchudzające, środki zapobiegające zatwardzeniu oraz koce elektryczne”, s. 64.

Polman przytacza także historie skrajnie nieodpowiedzialnych zachowań członków MONGO. Dopuszczają się oni na przykład przeprowadzania operacji i zabiegów chirurgicznych bezpośrednio w zagrożonych strefach, nie mając odpowiedniego przygotowania medycznego ani wystarczających środków finansowych, by zapewnić swoim pacjentom opiekę pooperacyjną. Wskutek takich zachowań wielu ludzi umiera w ciągu kilku krytycznych godzin po zabiegu. Tymczasem odpowiednio przeszkolone organizacje medyczne są przeważnie na miejscu. Tragedie są zatem efektem lekkomyślności i wiary w to, że pomoc udzielana doraźnie jest pomocą „lepszej kategorii”.

Opisywane przez Polman metody postępowania w pierwszym odruchu budzą sprzeciw. Książki nie czyta się łatwo, podaje ona w wątpliwość wszystko, w co chcemy wierzyć. Opisane historie są jednak prawdopodobne – jest to w końcu reportaż pisany z pierwszej ręki. Autorka była korespondentką w Afganistanie, na Haiti oraz w Afryce, miała więc okazję poznać mechanizmy pomocy od kuchni. Polman naraża całe środowisko niosące pomoc humanitarną na poważne oskarżenia. Opisuje tę działalność jako biznes i przemysł, ukazuje cierpienie jako produkt wykreowany przez wszechobecne media, obnaża nadużycia finansowe, merkantylizm, kradzieże oraz prostytucję. Autorka idzie jeszcze dalej – oskarża wręcz to środowisko o zdeprawowanie. Niestety, ze względu na obrany kierunek wywodu bywa jednostronna, mało obiektywna i nierzetelna. Możemy mieć trudności w weryfikowaniu źródeł – autorka przytacza relacje anonimowych osób, często w ogóle pomija przypisy, a liczby, którymi operuje, są wyjmowane z kontekstu. Pomoc humanitarną i rozwojową traktuje synonimicznie.

Chciałoby się podejść do tego reportażu poważnie, tym bardziej, że niewiele podobnych głosów napływa ze środowiska. Trudno jednak traktować całkowicie serio tekst napisany bez koniecznego dystansu, stwierdzający jednoznacznie, kim jest winowajca. Zdecydowanie warto sięgnąć po tę pozycję i spojrzeć na przedstawione sprawy w innym świetle. Nie warto za to wyrabiać sobie opinii tylko na jej podstawie, bo kwestia pomocy humanitarnej jest, zdaje się, dużo bardziej złożona.

I już na sam koniec, z nieco innej beczki – odmienne spojrzenie na przyczyny wszelkiego zła. Plot twist w okolicach 5 minuty wystąpienia:

https://www.ted.com/talks/gary_haugen_the_hidden_reason_for_poverty_the_world_needs_to_address_now


autor: Linda Polman

tytuł: Karawana kryzysu: Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej

wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne

rok wydania: 2016 (wydanie drugie)

liczba stron: 264

tłumaczenie: Ewa Jusewicz-Kalter

[1] R. Rurangwa, Ocalony  Ludobójstwo w Rwandzie, Radom 2009, s. 13.
[2] Informator Ekonomiczny MSZ, [online:] https://informatorekonomiczny.msz.gov.pl/pl/afryka/sierra_leone/.


Polecamy też inne teksty na naszym portalu, chociażby o Pianiu kogutów, płaczu psów Wojciecha Tochmana, o strasznych historiach, które wszyscy znamy, o najlepszym filmie zeszłego roku (według członków Akademii) czy o domu, którego Jack nie zbudował.
]]>
http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/humanitarnie-czyli-jak/feed/ 0
Projekt MK-Ultra – o faktach i o fikcji http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/projekt-mk-ultra-o-faktach-i-o-fikcji/ http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/projekt-mk-ultra-o-faktach-i-o-fikcji/#respond Wed, 05 Dec 2018 19:58:23 +0000 http://zcyklu.pl/?p=3273
W latach 50. i 60. amerykański wywiad prowadził badania nad kontrolą umysłu. To jest fakt – zatrważający, ale udokumentowany i potwierdzony. W czasach, gdy publicznie deklarowano american dream – piękną mrzonkę o równości, a przede wszystkim wolności wszystkich obywateli, agencja rządowa tylnymi drzwiami wchodziła tym wolnym i równym Amerykanom do głów. I robiła to z przytupem.
Projekt MK-Ultra został rozpoczęty w 1953 roku jako program badawczy prowadzony przez Centralną Agencję Wywiadowczą Stanów Zjednoczonych. Oficjalnie chodziło o obserwowanie i kontrolowanie czynników chemicznych, biologicznych i radiologicznych występujących u ludzi oraz badanie ich wpływu na zachowania jednostek. I na tym kończą się oficjalne doniesienia, ponieważ cały projekt był ściśle tajny i pilnie strzeżony. W rzeczywistości natomiast CIA za pomocą MK-Ultra sprawdzała, które metody oddziaływania na ludzki mózg są najskuteczniejsze. Nadrzędny cel stanowiło zbadanie możliwości sterowania pracą mózgu i kontroli nad umysłem z wykorzystaniem: substancji psychodelicznych, bodźców elektrycznych, hipnozy, analizy fal mózgowych i form percepcji podprogowej. Badania były niebezpieczne, brutalne, często przeprowadzano je na nieświadomych pacjentach – czasem z tragicznymi, nawet śmiertelnymi skutkami. Wykonywano je nielegalnie, a powiedzieć, że były nieetyczne, to zdecydowanie za mało.

Oficjalnie program miał przygotować wywiad na użycie podobnych metod przez Związek Radziecki i Chiny – w tle toczyła się przecież zimna wojna, a oba bloki uczestniczyły w wyścigu zbrojeń.

Od momentu powstania projektu w osiemdziesięciu tajnych ośrodkach na terenie USA i Kanady odbyło się łącznie prawie 150 podprojektów. Dotyczyły one, poza głównym nurtem, także potencjalnego zastosowania narkotyków (głównie LSD) bezpośrednio na polu walki, psychoelektroniki oraz możliwości zdalnego sterowania ludzkim organizmem.

Jedna ze słynniejszych historii, które dotyczą tragicznych skutków projektu opowiada o Franku Olsonie, pracowniku CIA, który w listopadzie 1953 roku został odurzony LSD przez swoich przełożonych, na co nie wyraził zgody, ani nawet nie miał tego świadomości. Kilka dni później, najprawdopodobniej pod wpływem halucynacji, wyskoczył przez okno ze swojego pokoju hotelowego w Nowym Jorku. Z dziesiątego piętra. Olson nie był wcześniej diagnozowany pod względem depresji ani innych zaburzeń psychicznych, jednak wówczas przyjęto, że było to samobójstwo. W 1994 roku rodzina Olsona zażądała ekshumacji zwłok i poddania ich ponownej autopsji. W jej efekcie stwierdzono obrażenia głowy i klatki piersiowej niespowodowane upadkiem. Prędko pojawiły się spekulacje, jakoby śmierć uwikłanego w MK-Ultra pracownika CIA – który dodatkowo sam stał się królikiem doświadczalnym – była efektem zabójstwa.

Innym ponurym epizodem była operacja Midnight Climax. W ramach tego projektu werbowano uzależnione od narkotyków prostytutki (nagradzano je „działkami” w zamian za kooperację). Częstowały one swoich nieświadomych klientów drinkami z LSD. Jako że domy publiczne, które obejmowała operacja, były okablowane po sam sufit, badacze przyglądali się reakcjom mężczyzn przez zamontowane w sypialniach lustra weneckie i gromadzili w ten sposób materiał badawczy.

MK-Ultra nie był jedynym wątpliwym projektem prowadzonym przez CIA w czasie zimnej wojny. Pokrewny mu program Bluebird badał tworzenie fałszywych wspomnień oraz wymazywanie pamięci, a jego uczestnikami mogły być także dzieci. Tu również skupiano się na hipnozie, telekinezie, a nawet próbie wywoływania dysocjacyjnych zmian osobowości pod wpływem traumatycznych wydarzeń (nie wyklucza się, że stosowano też tortury). Przekształcił się on w projekt o wdzięcznej nazwie Artichoke – Karczoch. Karczoch funkcjonował równolegle do MK-Ultra, ale tutaj nie zachowano już nawet pozorów – w grę wchodziły heroina, elektrowstrząsy, a także (podobno) prowadzenie badań nad nakłanianiem ofiar do popełniania sterowanych morderstw bez użycia świadomości. W raporcie dotyczącym Karczocha (styczeń 1952) znajdziemy taki oto problem badawczy:

Czy możliwe jest sterowanie działaniami jednostki do tego stopnia, że nie zawaha się ona popełnić czynów sprzecznych z jej wolą, a nawet fundamentalnymi prawami natury, takimi jak instynkt samozachowawczy?[1][2]

Programy działały w tajemnicy przez kolejne lata aż do 1973 roku, kiedy to dyrektor CIA nakazał zniszczenie całej dokumentacji, która mogłaby mieć związek z MK-Ultra. Eskalacja napięć i konfliktów wobec sposobów prowadzenia badań zaowocowała wzrostem zainteresowania tajnymi procedurami. Projekt po raz pierwszy opisał „New York Times” w 1974 roku. W efekcie odtajniono pozostałości po aktach, a w końcu zajęły się nim także komisje śledcze i media.

Oficjalnie był to koniec MK-Ultra.

Historia, która budzi tak wiele kontrowersji, nie może się jednak zakończyć gładko i bezboleśnie. To doskonała pożywka dla propagatorów teorii spiskowych – sam opis projektu MK-Ultra brzmi już jak jedna z nich. Czy w takim razie CIA na pewno zakończyła już nad nim prace? Czy stosuje teraz inne, bardziej zaawansowane metody kontroli ludzkiego mózgu – na przykład miniaturowe implanty wszczepiane bezpośrednio do niego? Chociaż jestem wielką fanką całej serii Black Mirror, to tym spekulacjom chyba pozwolę pozostać w sferze mitów i fantazji. Lecz fantazji, przyznać trzeba, niebezpiecznie kuszących. Nie opuszczając gardy sceptycyzmu, zgłębiłam więc temat w pewien piękny, przypadkowy wieczór, uzbrojona w butelkę wina i nieświadoma, w co się pakuję.

I tak oto internet, prędzej czy później, spróbuje przekonać nas, że do efektów projektu MK-Ultra i jemu pokrewnych zaliczamy zabójstwo Kennedy’ego – zabójca został zaprogramowany przez CIA i kontrolowany przez kogoś z zewnątrz. Dowiemy się także, że wysoko postawieni dygnitarze, zamieniając się magicznie w Reptilian, wykorzystują seksualnie amerykańskie kobiety – zniewolone wcześniej dzięki metodom zaczerpniętym z programu. To wszystko, a jakże, w atmosferze satanistycznego kultu! Jakby tego było mało, kobieta, która relacjonowała owe rytuały z jaszczurami-dygnitarzami w roli głównej, kilka lat po złożeniu zeznań wycofała się z nich całkowicie, co opatrzono komentarzem w stylu: została zaprogramowana, by wprowadzić w błąd opinię publiczną. To dopiero niespodziewane! Niestety, nie wyjaśniono już, czemu taki zabieg miałby służyć.

Oczywiście, pojęcia takie jak illuminati i masoneria wielokrotnie przewijają się wśród przeszukiwanych materiałów. Dałam się porwać klimatowi do tego stopnia, że refleksja nastąpiła dopiero po wpisaniu frazy „Bill Clinton – hypnotized” w wyszukiwarkę YouTube’a. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że było już dość późno, a „wena” od „wina” różni się tylko jedną literą.

Tak, wiem – właściwie to różnią się dwiema literami. Jeden wieczór z teoriami spiskowymi i już jakoś łatwiej nagina się rzeczywistość.

W popkulturze amerykańskiej znajdziemy mnóstwo odniesień do projektu MK-Ultra i jego domniemanych efektów. Seria książek, a później filmów o Jasonie Bournie opiera się na technikach, których wykorzystanie prowadzi do stworzenia zabójcy. Podpalaczka Stehpena Kinga to także fikcyjna wersja eksperymentów z projektu. Postać Jedenastki ze Stranger Things niewątpliwie czerpie z wiedzy o programie – bohaterka została przecież wychowana w rządowym laboratorium, od urodzenia testowano na niej deprywację sensoryczną czy elektrowstrząsy. A to wszystko w ramach MK-Ultra.

Czy z projektu wyciągnięto jakieś rzetelne wnioski? Na to nie udało mi się znaleźć miarodajnych dowodów. Nie do końca wiemy więc, jakie były efekty dwóch dziesięcioleci pracy nad kontrolą ludzkiego umysłu. Możemy jedynie przypuszczać, że kontynuowanie ich przez tak długi czas, mimo trudów utrzymania tego faktu w tajemnicy, mimo ogromnych nakładów finansowych, mimo wątpliwości natury etycznej, a nawet niewygodnych śmierci poniesionych w wyniku tych działań, prawdopodobnie przynosiło komuś jakąś korzyść.

I nie jestem pewna, czy temat jest mi bliski, bo dzielę z tym projektem inicjały, czy po prostu – jako nieopierzona studentka psychologii – interesuję się tą tematyką, nawet jeśli to oznacza wtargnięcie na obce tereny, opanowane przez pseudonaukę i spekulacje. Jedno wiem na pewno: to całe „pranie mózgu”, które CIA przez circa dwadzieścia lat prowadziła na nieświadomych obywatelach, nie przebierając w środkach, można spokojnie wykonać w jeden wieczór, jeśli tylko zagwarantuje się badanemu niczym nieskrępowany dostęp do internetu, odpowiednią ilość czasu wolnego, butelkę wina i ciekawość graniczącą ze wścibstwem.

Inspiracją dla artykułu były m.in.:

Project MKUltra, Wikipedia. Dostępny na https://pl.wikipedia.org/wiki/MKUltra

History.com Editors, MK-Ultra, 16.06.2017. Dostępny na https://www.history.com/topics/us-government/history-of-mk-ultra [03.12.2018]

Scotty Hendricks, What was Project MKUltra? Inside the CIA’s mind control program. Big think, 17.04.2018. Dostępny na https://bigthink.com/scotty-hendricks/how-the-cia-used-lsd-to-try-and-find-a-mind-control-drug [03.12.2018]

MK-Ultra, Ripsonar wordpress, 17.11.2013. Dostępny na https://ripsonar.wordpress.com/2013/11/17/mk-ultra/ [03.12.2018]

MK-Ultra w Stranger Things – czym był tajny projekt CIA, Lektura obowiązkowa, 31.07.2016. Dostępny na https://www.youtube.com/watch?v=YNkjBFKsnJY [03.12.2018]


[1] Estabrooks, G.H. „Hypnosis comes of age”. Science Digest, 44–50, Kwiecień 1971.
[2]  Weinstein, H. Psychiatry and the CIA: Victims of Mind Control. Washington, D.C.: American Psychiatric Press, 1990.
]]>
http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/projekt-mk-ultra-o-faktach-i-o-fikcji/feed/ 0
„Kler” jest jak koń, a koń jaki jest, każdy widzi http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/kler-jest-jak-kon-a-kon-jaki-jest-kazdy-widzi/ http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/kler-jest-jak-kon-a-kon-jaki-jest-kazdy-widzi/#respond Sun, 28 Oct 2018 19:58:24 +0000 http://zcyklu.pl/?p=3274
Ten tekst to moje drugie podejście do tematu, który okazał się dla mnie nadzwyczaj trudny i pisze mi się on nim dość nieskładnie. Początkowo miał to być ohydny paszkwil na film Kler, który pod przykrywką odważnego dzieła demaskującego grzechy instytucji Kościoła katolickiego wciska nam ordynarną, rynsztokową historię zepsucia moralnego i degeneracji suto zakrapianej alkoholem. 
W trakcie pisania jednak odkryłam w sobie zaskakujące pokłady złośliwości oraz złości w ogóle, może dlatego, że oglądając Kler, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ktoś mnie tu oszukuje i że dzieło, które miało być protestem, ważnym głosem w kwestii nadużyć w Kościele, stało się po prostu filmem nastawionym na szybki, łatwy zysk poprzez tanią sensację, przygotowaną dla nas w formie papki, fabuły niespójnej i przerysowanej, której twórcy nawet przez chwilę nie silą się na odrobinę wiarygodności. Zmagamy się z kumulacją formy i płytkością treści. Dramaty zbagatelizowano, przyćmiewa je prymitywizm dialogów i całej narracji. Obraz, jaki wypływa z filmu, sprawia, że czujemy się obciążeni, ale w sposób, który nie zostawia nam miejsca na refleksję, tylko przygniata ciężkością stereotypów.

Nie umniejszam rangi wydarzeń dramatycznych, które na co dzień mają miejsce gdzieś na prowincji i w wielkich kuriach. Nie chcę lekceważyć traum rzeczywistych ofiar i nie znaczy to, że zgadzam się wewnętrznie na takie zachowania księży, że ich w jakiś sposób rozgrzeszam czy przymykam oko na ich niegodziwości. Nie o tym jednak chcę tu dziś, teraz, rozprawiać. Złoszczę się natomiast, bo o sprawach tak trudnych i tak ważnych należy, moim zdaniem, dyskutować z wielkim szacunkiem. To, co natomiast odnalazłam w Klerze, to karykaturalne podśmiechujki.

Być może jedynie taka forma przekazu jest dla nas na tyle „wstrząsająca”, by rozpalić taki ogień opinii publicznej, z jakim mamy dziś do czynienia. Wszak o Klerze mówią teraz wszyscy, mówią dobrze i źle, ale mówią, i ja także nie oparłam się pokusie, by coś o nim napisać, być może więc jednak dobrze, że powstał. Być może to jedyny sposób, by w ogóle doszło do dialogu z Kościołem katolickim i refleksji nad sposobem jego zarządzania. Być może, zmęczeni nieustannym fałszem duchowieństwa, jesteśmy wyjątkowo podatnym gruntem dla odbioru filmu o takiej narracji. Być może aktualne wydarzenia związane z duchownymi prowokują nas, byśmy bezkrytycznie przyjmowali twór Smarzowskiego jako prawdę objawioną.

Sęk w tym, że to, co tu wstrząsa najbardziej, to właśnie ta wulgarność. Nie ma miejsca na rzeczywiste pochylenie się nad dramatami ofiar. Temat potraktowano grubiańsko, a że jestem człowiekiem wrażliwym, to brakowało mi w tym tworze subtelności właśnie. Brakowało głębi. Czuję, jakby nie zostawiono mi zbyt wiele miejsca na refleksję, a jedynie rzucono mi mięsem prosto w twarz w nadziei, że przeżuję je wystarczająco szybko.

W ramach przywrócenia psychicznej homeostazy obejrzałam więc Spotlight.

Ten amerykański dramat biograficzny z Oscarem za najlepszy film 2016 roku skutecznie ostudził moją zapalczywość i choć widziałam go już wcześniej, to zrobił na mnie tak samo piorunujące wrażenie, jak dwa lata wcześniej. I nie jest to bynajmniej film, z którym należałoby porównywać Kler. Diametralnie się od siebie różnią i nie łączy je nic poza leitmotivem. Jeden opowiada historię z perspektywy trzech uwikłanych w afery księży, a drugi kręci się wokół dziennikarskiego śledztwa tropiącego takie właśnie afery. Ale z jakiegoś powodu ich skojarzenie nasunęło mi się zaraz po wyjściu z kina.

Spotlight nie ogłuszy nas na starcie, nie przywali nam obuchem w łeb. Będzie się rozwijał bez pośpiechu, jednostajnie, a twórcy z taktem i rozwagą wprowadzają nas powoli w tajniki skandalu, którego coraz dłuższe macki odkrywają dziennikarze „The Boston Globe”. Jednocześnie w miarę trwania filmu napięcie wyraźnie rośnie. Mamy tu do czynienia z zupełnie innym rodzajem zakłamania – to nie bezczelne negowanie rzeczywistości, jak u Smarzowskiego. To skomplikowana i trudna do wytropienia sieć subtelnych intryg, których powiązania wychodzą daleko poza świat klerykalny. Zatrważająca skala afery pozostawia nas z poczuciem bezsilności wobec systemu. Ale co chyba najważniejsze– i najbardziej przerażające: Spotlight to nie fikcja. To nie kilka schematycznych historyjek napisanych, by rozzłościć nas i sprowokować do wybuchu. Ten film dokumentuje autentyczne zmagania małego zespołu dziennikarzy „The Boston Globe” z aferą na niewyobrażalną skalę. Za swoje rzetelne śledztwo, trwające ponad 9 miesięcy, otrzymali oni zresztą nagrodę Pulitzera w 2003 roku.

W warunkach polskich film w podobnej konwencji nie mógłby powstać. Różnice kulturowe są zbyt duże, podejście do tematu wiary i jej dogmatów pozostaje u nas nieco odmienne, a zaufanie do dziennikarzy dawno już przestało istnieć. Dyskusja i tak miałaby charakter nie polemiki, ale jedynie przekrzykiwania się pomiędzy obozami, co i tak obserwujemy przy okazji Kleru. Reakcja Watykanu na Spotlight wyraźnie wskazuje, że film odniósł swego rodzaju małe zwycięstwo. Rzecznik Stolicy Apostolskiej przyznał, że skala problemu jest ogromna, a sam film sprawił, że media na nowo zainteresowały się „dramatyczną kwestią”. Decyzja o przyznaniu Oscara przypuszczalnie także miała charakter polityczno-społeczny, nie zmienia to jednak faktu, że jakieś zmiany nastąpiły. Zarówno autentyczne śledztwo, jak i późniejsze udokumentowanie go świetnie nakręconym, rzetelnym dziełem filmowym wprowadziło pewne zmiany w świadomości społecznej.

A Kler, jak ten koń, jest po prostu kolejnym filmem Smarzowskiego. Filmem potrzebnym, oczywiście. Filmem, o którym się dyskutuje, bez wątpienia. Filmem wstrząsającym, być może. Ale też filmem trochę lekceważącym i delikatnie mówiąc, pustym.

Jeśli widzieliście Kler, a nie udało Wam się do tej pory obejrzeć Spotlight – gorąco polecam. Jeśli obejrzeliście natomiast Spotlight, a nie dotarliście jeszcze na Kler – myślę, że spokojnie możecie nie zmieniać tego stanu rzeczy.

]]>
http://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/z-innej-beczki/kler-jest-jak-kon-a-kon-jaki-jest-kazdy-widzi/feed/ 0