Pierwsze skojarzenie – Smoke On The Water grupy Deep
Purple. Zanim zdążę mrugnąć oczami, nadchodzi drugie
skojarzenie, które równie dobrze mogłoby wyprzedzić to poprzednie
– Purple Haze Jimiego Hendrixa. Które wybrać i w ogóle o
czym napisać, gdy tematem jest dym?
Co się pali i co się pali
4 grudnia 1971 roku. W kasynie hotelowego kurortu Montreux w
Szwajcarii odbywa się koncert Franka Zappy i zespołu Mothers of
Invention. W pewnym momencie osoba z widowni odpala racę, która
wywołuje pożar. Ogień doszczętnie trawi stary, drewniany budynek
kasyna. Całe wydarzenie obserwują członkowie grupy Deep Purple,
którzy następnego dnia mieli zarejestrować materiał na nową
płytę – Machine Head.
Siedzisz
w hotelowym pokoju i obserwujesz dym na wodzie. Płomienie na niebie.
To pali się drewniane kasyno nad Jeziorem Genewskim. Miejsce znane
nie tyle z hazardu, ile z muzyki i festiwalu jazzowego. Przed chwilą
byłeś w tym kasynie. Był tam cholerny Frank Zappa, byli Mothers of
Invention i masa dzieciaków. Miałeś tam nagrywać płytę! Teraz
sala koncertowa budynku, gdzie nazajutrz rozstawiono by instrumenty,
nagłośnienie, magnetofony i całą resztę, jest śmierdzącym
spalenizną pomieszczeniem, wypełnionym niepewnością o twój
album. Jesteś raczej wkurwiony. Trzeba będzie przełożyć
nagrania, szukać innego studia, i przede wszystkim wydać ciężko
zarobione funty, które przecież można by spożytkować lepiej,
wpychając je w staniki prostytutek lub zwijając w rurkę i
wciągając przez nie kreski. Na dodatek ciągle myślisz o tym
pożarze. Śni ci się to po nocach. Co prawda nikt nie zginął, ale
te krzyki i cały ten szajs…
I tak nie masz teraz nic innego do roboty, a jesteś przecież
pieprzonym Ianem Gillanem z Deep Purple! Zaczynasz więc pisać.
Purple Haze – odmiana konopi wyselekcjonowana z kilku innych
szczepów. Liście i kielichy tej sativy, wystawione na niskie
temperatury pod koniec kwietnia, nabierają charakterystycznego,
lawendowego koloru. Zawiera THC na poziomie 8–12%. Ma działanie
euforyczne i stymulujące skupienie. Swoją nazwę zawdzięcza
klasycznemu utworowi Jimiego Hendrixa z 1967 roku.
Angielskie
haze
to mgiełka, opar, dym. Wciągasz w płuca i wypuszczasz. Wciągasz i
wypuszczasz, wciągasz i wypuszczasz. Czasem trzeba te czynności
powtórzyć kilka razy. Czasem wystarczy raz a dobrze. Opar, mgiełka,
dym czy jakkolwiek to nazwiesz snuje się już pod sufitem. Nie jest
taka purpurowa jak w piosence, ale mimo to wciąż się w nią
wgapiasz. Trwa to już chyba ze trzy godziny. Sprawdzasz zegarek i z
ulgą orientujesz się, że to jednak dopiero minuta minęła…
ale zaraz. Którego dnia? Z trudem przełykasz ślinę, bo w ustach
zrobiło ci się sucho. Poza tym jest raczej przyjemnie. Masz ochotę
coś zjeść. Ale nie z głodu. Bardziej dla samego faktu jedzenia.
Ktoś puszcza muzykę. O! To Jimi! Jego głos brzmi wyraźnie i
słyszysz go niezwykle dokładnie, chociaż niesie się z małych,
dwuwatowych głośniczków laptopa. Na dodatek rozumiesz tekst, nawet
jeśli z angielskiego pamiętasz tylko tyle, że zawsze byłeś
unprepared do
lesson.
Gdybyś umiał pisać takie ładne teksty jak Hendrix, też byś coś
teraz naskrobał… ale w sumie… czemu nie! Siadasz więc i
zaczynasz pisać.
Dym i dym
We all came out to Montreaux
On the Lake Geneva Shoreline,
To make records with the mobile.
We didn’t
have much time.
Frank Zappa and the Mothers
Were at the best place around,
But some stupid with a flare gun
Burned the place to the ground.
Deep Purple, Smoke on the
water
Nie
ma żadnych alegorii. Żadnego drugiego dnia. Żadnego znaczenia
symbolicznego. Smoke
on the Water
to nic innego jak iście reporterskie streszczenie wydarzeń z
pamiętnego dnia 4 grudnia 1971 roku, kiedy to Montreaux żegnało
swoje stojące w płomieniach kasyno. Członkowie Deep Purple
wydostali się szczęśliwie z budynku i dotarli do hotelu, z którego
okien mogli oglądać dym snujący się po Jeziorze Genewskim. Mniej
szczęśliwie robiło im się na myśl o problemach spowodowanych
pożarem. Wynajęte od The Rolling Stones mobilne studio odsłuchowe
stało bezczynnie i nabijało koszta. Konieczne było znalezienie
nowego lokum. W końcu czegoś takiego jak ciężarówka Stonesów nie
wypożycza się na darmo! Ostatecznie zespół znalazł się w pustym
zimą Grand Hotelu i tam, w spartańskich warunkach, dokonał nagrań
do Machine
Head.
A co z osławionym kawałkiem? Z nudów, złości a może i stresu
muzycy zaczęli szukać w ostatnich wydarzeniach inspiracji: Ian
Gillan zaczął raportować te dni w tekście piosenki. Roger Glover
wspomógł go, opowiadając swój sen o „dymie nad wodą”, a
Ritchie Blackmore wymyślił prosty, acz genialny riff, po dziś
dzień katowany przez początkujących gitarzystów…
A zatem przed państwem utwór, którego nikt już nie ocenia
obiektywnie – Smoke
on the Water.
Purple haze all in my brain
Lately things just don't seem the same
Actin’
funny, but I don’ t know why
’Scuse me
while I kiss the sky
Jimi Hendrix, Purple Haze
Co prawda Hendrix zaprzeczał, jakoby inspiracją do napisania utworu
był dla niego odlot po marihuanie. Ponoć przyśniło mu się, ze
spaceruje dnem morza, otoczony fioletową mgiełką. Ponoć wyrażenie
purple haze znalazł w noweli Philipa José
Farmera Night of Light.
Ponoć. Bo nie ulega wątpliwości, że Jimi palił jak smok.
Zielskiem śmierdziały mu włosy i ubrania, a skręt gonił skręta.
Jeśli akurat nie grał, nie chlał bądź nie uprawiał właśnie
seksu, to na pewno palił. Zresztą nie tylko on. Takie były tempora
i takie mores, że palili wszyscy. A niejeden, któremu
przypadł w udziale nielekki chleb artysty, wspomagał swoje talenty
marihuaną. Dopisek Cannabis
powinien zatem widnieć obok twórców niemal na każdej płycie z
lat sześćdziesiątych. I nie tylko sześćdziesiątych, bo już w
Wedach mowa jest o „świętym ziele” i „władcy pośród
roślin”. W dużym skrócie – pięciopalczasty listek sygnuje
wiele dzieł prozy, poezji, malarstwa i muzyki oraz część mniej
lub bardziej objawionych tekstów. Jimi Hendrix, nawet jeśli nie
śpiewał bezpośrednio o fioletowej sativie, to pisał swój utwór
w czasach, kiedy smużka dymu wypływała z ust każdego twórcy.
Buch i buch
Dym – zawiesina bardzo drobnych cząstek stałych w gazie.
Który utwór wybrać i o czym napisać, kiedy tematem jest dym?
Wybrać oba. A napisać o dymach inspiracji. Czasem można w nich
pobłądzić, czasem mogą przerazić, ale w większości wypadków
unoszą się znad jasnego ogniska sztuki. I jakkolwiek
pretensjonalnie brzmi to ostatnie zdanie, prawda zadaje się właśnie
taka. Inspiracja bucha
niespodziewanie jak pożar żrący kasyno w Montreaux lub z buchem
trafia przez płuca do mózgu, co stało się udziałem Hendrixa i
wielu innych muzyków. Nie twierdzę oczywiście, że trzeba oglądać
pożogi czy palić trawkę, by tworzyć niezapomniane słowa, riffy i
melodie. Chodzi mi o to, że inspiracja zwyczajnie jest dymem. Bo nie
daje się uchwycić. Bo łatwo się rozwiewa. Bo włazi przez szparę
pod drzwiami i dusi. Dusi tak, że musisz coś zagrać, napisać,
stworzyć.