39. Festiwal Filmowy w Gdyni – dzień drugi
Za Pawłem i Antonim seanse drugiego dnia Festiwalu. Jak było, co się działo, co się widziało?
Paweł Gładysz: Zacznijmy takim hasłem: anioł, nie kobieta.
Antoni Kaja: To zła kobieta była…
P.G.: Oj, zła. Mowa o najnowszym filmie Jerzego Stuhra, nosi on tytuł Obywatel. Zaskoczyła nas dzisiaj, zanim przejdziemy do samego obrazu, frekwencja na festiwalu.
A.K.: A objawia się ona tym, że bardzo szybko znikają wolne miejsca na seanse.
P.G.: Wyjątkowo szybko. Tak naprawdę żeby dostać bilety, trzeba tutaj czyhać na 15 minut przed pokazem i liczyć na to, że coś się zwolni z rezerwacji.
A.K.: Liczyć na cud.
P.G.: Albo, tak jak Antoni, bukować zamówienia punktualnie o godzinie 8.30, bo o 8.45 może być cienko. Widzimy zdecydowane zagęszczenie ludzi. W poniedziałek w zeszłym roku nie zastaliśmy żywej duszy. Momentami siedzieliśmy niemal sami na sali.
A.K.: Mamy drugi dzień festiwalu i przyszło mnóstwo ludzi.
P.G.: Na 30 minut przed seansem w Multikinie nie ma nikogo, a już po 15 minutach zbiera się taki tłum, że nie można przejść!
My natomiast przejdźmy teraz do rzeczy, bo jest o czym mówić.
A.K.: Oj, jest.
P.G.: W kilku słowach: powiem szczerze, że dla mnie Obywatel okazał się jednocześnie najbardziej słodkim filmem, jaki widziałem ostatnio, i najbardziej gorzkim.
A.K.: Śmiech przez łzy przez cały czas trwania seansu.
P.G.: Dokładnie tak. Drodzy Czytelnicy, kiedy będziecie oglądać Obywatela, zwróćcie uwagę na to, że tak naprawdę sceny, z których najbardziej się śmiejemy, to zarazem najbardziej tragiczne fragmenty.
A.K.: Przede wszystkim życie głównego bohatera jest niezwykle tragiczne przez to, że rządzi nim los.
P.G.: I to za każdym razem: kiedy coś mu się udaje, dzieje się to na skutek przypadku, kiedy nie udaje – też dlatego.
A.K.: Już sam początek filmu uważam za szalenie oddziałujący na widza i szalenie polski.
P.G.: Cóż bardziej polskiego niż gmach Telewizji Polskiej.
A.K.: I fuszerka robotników…
P.G.: Właśnie, wszystko naraz!
A.K. …która prowadzi do… no, do przykrego splotu zdarzeń.
P.G.: Idźmy dalej. Niesamowicie mocną stroną tego filmu jest smaczek, który przygotowali nam twórcy, a właściwie sam reżyser Jerzy Stuhr, bo w pewnym momencie rolę młodego Janka Bratka (głównego bohatera) gra jego syn – Maciej.
A.K.: Gra, dodajmy, znakomicie.
P.G.: Jak zwykle prześmieszny, z talentem komicznym…
A.K.: … z doskonałą mimiką, ekspresja…
P.G.: Doskonale się wykazał. Rewelacyjna obsada wokół nich – z gościnnym występem Tercetu Egzotycznego na czele.
A.K.: I Gajos!
P.G.: Tak, Gajos też się pojawił, uwaga, w roli Gajosa. Zagrał samego siebie.
A.K.: Bardzo ciekawe było również przemieszanie planów czasowych. Obserwujemy przez przeszłość bohatera procesy, które zachodziły w naszym kraju. Widzimy je z bolesną prawdziwością, od wewnątrz.
P.G.: Bez patosu, prawda? Z punktu widzenia typowego, statystycznego Polaka, któremu wtedy więcej się nie powiodło niż powiodło.
A.K.: Na pewno mamy do czynienia ze zsubiektywizowanym obrazem, ale też zdemitologizowanym.
P.G.: Tak, tylko niestety mam też taką smutną refleksję, że nic się nie zmieniło.
A.K.: Rzeczywiście.
P.G. Zakończmy w tym momencie.
A.K.: A symbolizm sceny finałowej?
P.G.: To już może pozostawmy widzom do rozkodowania.
Chciałbym jeszcze powiedzieć na koniec jedną rzecz: niestety jest to film o nas, jest to film, który z klasą i niewulgarnie charakteryzuje Polaków, i jest to film, który nie spodoba się grupom radykalnym.
A.K.: O tak.
P.G.: Będzie dyskusja, będzie śmiech…
A.K.: Przewiduję kontrowersje i szum medialny.
P.G.: No i zdecydowanie mamy kolejny kultowy polski film.
A.K.: Mamy.
A.K: A co z innym
filmem, na który udało Ci się załapać? Wyjątkowo zagranicznym, dodajmy. Twoim zdaniem
warto zwrócić na niego uwagę? Zapowiadał się solidny, prawie trzygodzinny
seans.
P.G.: Żona policjanta to film zbudowany z bardzo licznych kawałeczków. Nie wszyscy widzowie byli w stanie wysiedzieć na miejscach, słyszałem szmery, widziałem pojedyncze osoby opuszczające salę w trakcie projekcji. Masa symbolów dotyczących zwyczajnych ludzi. Obraz o życiu, o tym, na co się decydujemy, na co mamy nadzieję, o bierności, o odwadze żyjącej w domu szeregowym, o przemocy. Pomiędzy tym wszystkim – sceny z życia: podpatrzone, bez patosu i układania kompozycji.
Główny bohater jest policjantem. Bije swoją żonę. Pomiędzy tym wszystkim tkwi ich mała córeczka, która bierze na siebie część winy. Zarówno ona, jak i jej matka pozostają współuzależnione od przemocy. Film w ogóle nie gloryfikuje patologii i nie pokazuje jej w jakiś wyszukany sposób, nie aranżuje wymyślnie. Wszystko odbywa się porażająco naturalnie. To właśnie szokuje najbardziej: wgląd w życie takiej rodziny, kiedy przez chwilę panuje cisza.
Często pojawiają się detale, delikatne ujęcia pokazujące kawałek mebla, fragment tapety lub stołu – wyciszające fragmenty łapiące takie chwile, kiedy masz okazję we własnym domowym zaciszu przyjrzeć się jakiemuś przedmiotowi. Doceniasz wtedy jego fakturę, grę świateł, dźwięki wokół. I my w tę ciszę, w ten dom wchodzimy i przyglądamy się z boku.
Trudno to zrozumieć, to psychologia wyjątkowo toksycznej – bo dotyczącej rodziny – agresji. Znaczącą funkcję pełni tutaj ostatnia scena. Podróż, która zdaje się trwać w nieskończoność, nie bez powodu kradnie widzom tyle czasu. Film jest ciężki, bo dotyka rzeczywistości, od której zazwyczaj uciekamy, chociaż dzisiaj widzowie w Gdyni celowo usiedli w fotelu i zmusili się do tego, aby się z nią zmierzyć.
Obraz miał polską premierę w lipcu na festiwalu T-Mobile
Nowe Horyzonty i w ramach porozumienia z Festiwalem Filmowym w Gdyni pokazuje
się go również tutaj w sekcji Na
horyzoncie. Łącznie można zobaczyć w niej cztery produkcje. Ta jest
wyjątkowa, bo dostrzeżona przez dyrektor kreatywną Festiwalu rok temu w Toronto
i doceniona w Wenecji w 2013 roku (specjalna nagroda jury). Warto obejrzeć.