Bój się światła. Recenzja
Pierwszy tom trylogii Black Bird Academy niezwykle mocno przypadł mi do gustu. Nawet nie sądziłam, że opowieść o szkole dla egzorcystów aż tak mi się spodoba – ale Stella Tack kupiła mnie w całości. Przebierałam więc nóżkami ze zniecierpliwienia w oczekiwaniu na kolejną część. Aż w końcu pod koniec października Bój się światła trafiło do moich rąk. Pojawia się więc pytanie: czy była to udana kontynuacja?
Końcówka pierwszej powieści była dramatyczna. Lore opuścił ciało Leaf, ale opętał młodszego przyrodniego brata dziewczyny, MJ-a, który dodatkowo został poddany działaniu genu Q. Nastolatek w krótkim czasie przeszedł drastyczną przemianę w dorosłego mężczyznę. Gdy Lore znika w ciele MJ-a, Leaf jest zdruzgotana, ale jeszcze nie wie, że prawdziwe kłopoty dopiero nadciągają. I wcale nie chodzi jedynie o Unę, demoniczną siostrę Lore, która uknuła plan przywrócenia do życia samego Lucyfera.
Działaniu genu Q została poddana również Leaf. W jej ciele rozwija się pewna demona, która z każdym dniem robi się coraz silniejsza, a dziewczyna ma coraz większe problemy nad jej kontrolą. I nie tylko, bowiem o zaistniałej sytuacji nie wie właściwie nikt, więc bohaterka robi wszystko, by tajemnica nie wyszła na jaw. Nie będzie to proste, ponieważ Zakon egzorcystów i tak nie daje wiary w historię Leaf o tym, jakim cudem nadal żyje, skoro demon opuścił jej ciało, a dodatkowo zostaje postanowione, że dołączy ona do grupy reprezentującej Akademię podczas igrzysk egzorcystów w Londynie. Leaf nie pozostaje nic innego, jak tylko intensywnie trenować, by zwiększyć swoje szanse na przeżycie podczas imprezy. Nad jej głową zbierają się ciemne chmury: Zakon wymusza na niej obietnicę odnalezienia demona Lore, stara się panować nad demoną w swoim ciele i przygotować na niezwykle niebezpieczne zawody. Wygląda to groźne, a ja przyznam, że tym bardziej mi się to podobało!
Nie mogłam się doczekać rozwoju akcji, a wizja igrzysk egzorcystów bardzo mnie intrygowała. Jakież było więc moje rozczarowanie, gdy okazało się, że autorka zepchnęła je na znacznie dalszy plan! Stały się jedynie tłem dla akcji toczącej się w Londynie, która – nie mogę zaprzeczyć – też była interesująca. Turniej został zorganizowany we współpracy z wampirami, a czytelnik wraz z Leaf poznaje kulisy koegzystencji egzorcystów oraz nieumarłych. W trakcie uroczystego otwarcia olimpiady Leaf ma okazję poznać bliskich Falco, jego młodsza siostra reprezentuje akademię z Kairu, a ojciec dba o bezpieczeństwo imprezy. Później okaże się, że odegrają niemałą (i szokującą!) rolę, czym autorka zdecydowanie zapunktuje.
To, co mi się podobało, to fakt, że Tack poszła zdecydowanie w stronę akcji, a nie romansu. Trochę obawiałam się, że miłosne dramy przyćmią całą opowieść, zwłaszcza że pod koniec poprzedniej części została wprowadzona narzeczona Falco, Tempest, która nienawidzi Leaf od pierwszego wejrzenia. To ogromny plus, ponieważ dzieje się dość dużo, mamy stosunkowo sporo intryg i ciekawych plot twistów. Wydaje mi się jednak, że powieść mogłaby być nieco krótsza – niektóre sceny są zbyt rozciągnięte, a gdyby zostały skrócone, to niczego by nie straciły.
Co do bohaterów – tym razem Leaf, niestety, działała mi na nerwy. O ile w pierwszym tomie uważałam, że jest ciekawą postacią – naprawdę rzeczywistą i mogłam uwierzyć, że dziewczyna z sąsiedztwa nagle zostaje wrzucona do zupełnie innego, groźnego świata i zupełnie sobie z tym nie radzi, o tyle w drugiej części nie zauważyłam rozwoju jej postaci. Nadal wszystkiego się boi, nie potrafi walczyć ani dostatecznie przyswoić potrzebnej do przeżycia wiedzy, trzeba ją ratować z każdej opresji. Mam wrażenie, że Leaf po prostu zawadza we własnej historii. Zdecydowanie lepiej wypada trójka innych bohaterów – Crain, Zero i Lore. Zero ma w sobie ogrom empatii, co automatycznie sprawia, że czytelnik czuje do niego sympatię. Jest rozsądny, wyważony i poukładany. Bardzo podobało mi się również przedstawienie Lore, który ma fajną charyzmę, jest ironiczny i jego próby storpedowania planów siostry były przedstawione naprawdę ciekawie. Moje serce zdecydowanie jednak zdobył Crain, który pod płaszczykiem lubiącego alkohol łobuza skrywa głęboko zranionego chłopaka. W trakcie lektury poznajemy jego ciotkę, mieszkającą w Londynie wampirzycę, która rzuca nieco światła na historię rodziny. W moim odczuciu to właśnie Crain dźwigał na swoich barkach większy ciężar fabuły.
Tak jak pisałam – żałuję, że turniej egzorcystów zszedł na tak daleki plan. Domyślam się, że inne wydarzenia z Londynu były dla autorki priorytetem, ale może nie trzeba było wciskać na siłę pomysłu z igrzyskami? Chwilami powieść jest przeciągnięta, co też wpływa na jej odbiór. Końcówka za to wydaje mi się ciut zbyt chaotyczna, akcja pędzi jak szalona i dzieje się naprawdę dużo. Ciekawa jednak jestem, jak to wszystko się skończy, ponieważ zakończenie zostawia czytelnika z mnóstwem pytań oraz obaw. Wątek romantyczny między Leaf a Falco nie wzbudza we mnie większych uczuć, jest mi obojętne, jak potoczy się ich wspólna historia. Mimo wszystko uważam, że Bój się światła jest przyzwoitą kontynuacją Zabij mrok – nie tak dobrą jak pierwszy tom, ale nie jest znacznie gorsza.
Gorsza jest za to na pewno redakcja książki. Szczerze mówiąc, trudno mi nawet uwierzyć, że ktoś czytał ten tekst przed wysłaniem do druku. Crain, który nagle zmienia imię na Krzysiek, jest chyba najciekawszym przykładem. Drugim, który utkwił mi w pamięci, jest „krew padała mi na kolana” – nie, nie z sufitu, ponieważ kapała z nosa. Poza tym mamy ogrom literówek, brakujących liter, złych przeniesień (choć zaczynam odnosić wrażenie, że akurat mało kto już umie przenosić wyrazy w książkach), bohaterów nagminnie zmieniających końcówki (raz męski bohater coś zrobił, a raz coś zrobiła) i na tyle dziwacznej składni, że nawet przeszło mi przez myśl, że ktoś się wspomagał przy tłumaczeniu Google translatorem. Może jednak pliki się pomyliły?
autorka: Stella Tack
tytuł: Black Bird Academy. Bój się światła
przekład: Ewa Spirydowicz
wydawnictwo: Jaguar
miejsce i data wydania: Warszawa 2024
liczba stron: 600
format: 145 × 215 mm
oprawa: miękka ze skrzydełkami