Co nas (nie) zabije. Recenzja
Miałam dla Was przygotować fajny, tematyczny wpis o epidemiach jeszcze w marcu, bo wtedy miało to większy sens, ale oczywiście przespałam ten moment. Potem otworzyli lasy, a Iwan Komarenko ogłosił, że pandemii nie ma, no to ja przecież z autorytetami dyskutować nie będę.
Ale oto nadchodzi jesień i na te nastrojowe pandemiczne wieczory mam chyba coś w sam raz do polecenia.
Jennifer Wright, autorka pozycji Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości, jest amerykańską dziennikarką i pisarką. Żałuję, że tego nie wiedziałam, zanim zaczęłam lekturę, po opisie bowiem spodziewałam się książki naładowanej terminologią medyczną, szczegółową charakterystyką objawów i metod leczenia. Nic bardziej mylnego, Wright nie jest lekarzem ani epidemiologiem. Będzie to więc lektura zaskakująco lekka.
Dostajemy trzynaście rozdziałów poświęconych, zgodnie z tytułem, największym plagom w historii ludzkości. Są więc dżuma, ospa, syfilis, tyfus i polio, czyli standardowy oręż pierwszego z jeźdźców apokalipsy. Ale są też rozdziały poświęcone tanecznej pladze czy śpiączkowemu zapaleniu mózgu. Wisienką na torcie okazuje się natomiast lobotomia, która chociaż z prawdziwą epidemią ma niewiele wspólnego, to jednak trudno się nie zgodzić, że była efektem zbiorowej epidemii głupoty, niezwykle okrutnej w skutkach.
Każdy rozdział ma co najmniej dwóch bohaterów – jednym jest tytułowa zaraza, jej zasięg, następstwa i panujące w jej trakcie nastroje społeczne. Drugim jest zawsze człowiek. Czasem to ofiara, innym razem dobroduszny idealista walczący z plagą na własną rękę, niekiedy naukowiec albo polityk. Nie obejdzie się bez czarnych charakterów, których ignorancja albo jawna pogarda wobec ofiar przynosiła skutki dalece gorsze od samej choroby. Dzięki temu historia zyskuje wymiar bardziej osobisty, więc łatwiej nam się zakorzenić w opisywanych realiach. Taki zabieg ogranicza jednak postrzeganie wielowymiarowych epidemicznych zjawisk do ujęcia głównie humanistycznego. Powoduje też u mnie pierwszy zgrzyt – ton może wydawać się momentami nieco zbyt moralizatorski, boleśnie stronniczy. Autorka zbyt często ucieka się do oceniania. Oczywiście ma do tego pełne prawo, co sama podkreśla w książce, ale może to wzbudzać w czytelniku mieszane uczucia. No, w każdym razie we mnie wzbudzało.
Drugim razem zgrzytnęło w reakcji na poczucie humoru autorki, a jest go tam sporo. Ale to poczucie humoru to temat delikatny, ktoś się roześmieje, a u kogoś zgrzytnie. U mnie często zgrzytało, dla mnie to w większości najzwyklejsze suchary. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam suchary! Przeważnie umilają one lekturę, czasem tylko wymsknie się cichutkie „litości!”.
Przekaz jest tu bardzo istotny. Jeśli założymy, że książka powinna była przemówić głównie do młodszych czytelników (a przekonują mnie o tym nazbyt upraszczające podejście do niektórych tematów, częste odniesienia do popkultury i kultury amerykańskiej, a także, właśnie, ów klimat „sucharowy”), jest to strzał w dziesiątkę, choć trochę smutno, że trzeba ludziom przypominać o pewnych fundamentalnych zasadach współpracy w ramach społeczności. Znajdziemy tu szacunek dla chorych i walczących z epidemiami, wdzięczność dla lekarzy za ciężką pracę i poświęcenie, a także (ku mojej uciesze) prztyczek w nos przeciwnikom szczepień.
A wszystko to przystępne, zrozumiałe, proste i pozornie oczywiste. Nie dla tych biednych bohaterów oczywiście, towarzyszymy im w nierównej walce i obserwujemy, jak się miotają, gubią, odnajdują i zakopują jeszcze głębiej. Walczą z zarazą i sami ze sobą. Ścierają się z brakiem zrozumienia, ignorancją i okrucieństwem. Zastanawiamy się, jak oni wszyscy mogli nie rozumieć, że trzeba szanować człowieka i ufać nauce. A potem zamykamy książkę i jakoś niewiele się zmienia.
Autor: Jennifer Wright
Tytuł: Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości
Przekład: Maciej Miłkowski
Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie
Liczba stron: 340
Miejsce i rok wydania: Poznań 2020