Kambodżańskie łańcuchy
Czytam kolejne krótkie, dobitne i mocne zdania nowej książki Wojciecha Tochmana Pianie kogutów, płacz psów. Nie ma w niej żadnego luzu między kropką kończącą zdanie i wielką literą następnego. Niewielu autorów to potrafi, ale on jest mistrzem perfekcyjnego skracania myśli do minimum.
Pianie kogutów, płacz psów to reporterski raport z Kambodży. Głównymi bohaterami tekstu są osoby chore psychicznie, które zostały uwięzione przez swoich najbliższych „dla własnego dobra”. Żeby nie zrobiły sobie krzywdy. Ale też w obawie przed niekontrolowanym agresywnym zachowaniem wobec innych. Żyją w klatkach, uwiązane łańcuchami do jednego miejsca. Tam śpią, jedzą, załatwiają fizjologiczne potrzeby.
Sokni siedzi w klatce od czternastu lat. Klatka, dwa metry na metr dwadzieścia, na dwa metry wysoka, stoi na słupach pół metra nad ziemią, a raczej nad tym, co mężczyzna od lat wydala. (…) Czasem w klatce tańczy – mówi babcia. – Śpiewa, podciąga się na prętach, próbuje jakoś spędzić życie. Złapał malarię na plantacji fasoli tuz za tajską granicą. Gorączkował. Nie wiedział, kim jest. Jakiś duch go sobie upodobał. Przywieźli go tutaj. Gorączka przeszła, duch pozostał. (s. 53-54)
Reporter odwiedza uwięzionych i przygląda się ich egzystencji. Słucha opowieści rodziców, którzy spokojnie, ale z wyczuwalnym bólem mówią o tym, jak zamknęli swoje dzieci w ciasnym domowym więzieniu. Dowiadujemy się, że opieka nad chorymi naznaczona jest mieszaniną strachu o siebie, obawy o bliskich i zwyczajnej codzienności. I chyba ta codzienność powoduje, że „duchy”, które opanowały chorych synów, mężów, matki i żony, spowszedniały. Opiekunowie wierzą w opętanie i nie przestają szukać pomocy – u szamanów, zielarzy, w końcu u lekarzy. Dlatego wizyta doktor Ang Sody z Transcultural Psychosocial Organization zawsze wnosi nadzieję na wyzdrowienie. Specjaliści z TPO trafiają do uwięzionych chorych. Mają misję – zerwać łańcuch. Czy uwolnią wszystkich? A jeśli tak, to kiedy? Proces już się zaczął.
Otwieramy drzwi klatki. Sokni składa pionowo dłonie, w geście podziękowania wszystkim dookoła. Jakby wolność była prezentem, a nie stanem naturalnym. Za wolność Sokni dziękuje. Zbliża się do wyjścia. Wysuwa nogi na zewnątrz. (…) Uśmiecha się. I podaje nam rękę. Obcym. Przyjezdnym z daleka. Mocno ściska nasze dłonie. Jego inicjatywa, jego potrzeba. Pierwszy dotyk po piętnastu latach? (…) Oszołomiony siada na kre [rodzaj stołu lub ławki – A.B.], kładzie się, zasypia. (s. 193)
Ale nie wszystkie historie kończą się dobrze. Tochman przyzwyczaił nas – czytelników – do tego, że w swoich książkach opisuje mrok. Taki, który cały czas czai się pomiędzy kartkami i nie peszą go małe happy endy. Dwie części książki (pierwsza i ostatnia) poświęcone chorym przedziela rozdział o kambodżańskiej rzeczywistości. Tochman pisze o kobietach wyrzuconych z miasta, o rodzinach koczujących w starym kinie i o Magicznym Chłopcu. Kreśli szerszą perspektywę sytuacji, w jakiej żyją obecnie bohaterowie po latach spędzonych pod rządami Pol Pota.
Napisałem kiedyś, że Tochman jest literackim dzieckiem Hanny Krall i po lekturze Piania kogutów, płaczu psów podtrzymuję tę tezę. Ale teraz widzę także, że (paradoksalnie) ich style są odmienne w swoim podobieństwie. Jeśli Krall układa opowieść tylko z najpotrzebniejszych zdań, to reportaż Tochmana dodatkowo jest ściśnięty jak puzzle i nie sposób go poluzować. Dostajemy precyzyjny obraz o niezwykłej jakości przekazu. Kiedy reporter pisze, że bohaterka kopie w betonowy słup gołymi stopami, zadając sobie rany, to jakbyśmy sami doświadczali bólu.
To książka, która może sprawić kłopot recenzentom. Nie da się o niej bowiem napisać bez emocji, a te ponoć wykluczają obiektywizm oceny. Ale Piania kogutów… nie da się czytać obojętnie. To kandydat do tytułu najlepszej książki tego roku.
autor: Wojciech Tochman
tytuł: Pianie kogutów, płacz psów
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
miejsce i rok wydania: Kraków 2018
liczba stron: 224
format: 123 x 194
oprawa: twarda
Tutaj znajdziecie recenzje innych książek Tochmana: Wściekłego psa oraz Jakbyś kamień jadła i Dzisiaj narysujemy śmierć