PrzeczytaliśmyRecenzje

Puste niebo nad Lublinem

Tak się raz złożyło, że pewnego brzemiennego w skutki poranka chłopak z wioski nad Bugiem wyłowił z rzeki nie ryby, lecz księżyc, który nie wiedzieć czemu spadł z nieba. Pech chciał, że wioząc go dla pięknej dziewczyny, napotkał nieborak cokolwiek wścibskiego wierzbowego czarta, a niedoszły podarek zupełnie przypadkiem rozbił się w drobny mak. Za radą babuszki Sławuszki chłopina udaje się do Lublina, by znaleźć rabina Jana Azraela Hespera. Jak wieść gminna niesie, nie dość, że swego czasu razem z towarzyszami niebo on najechał, to jeszcze umie wytapiać księżyce. Czas goni, bo bez światła miesiąca kobiety mogą niebawem przestać rodzić dzieci, a jak się okazuje, stawka idzie również o kilka dusz ludzkich…
O drugiej powieści Radka Raka (autora Kocham cię, Lilith) można powiedzieć jedno: pomimo konwencji fantastycznej, szeregu rozwiązań stylistycznych charakterystycznych dla gatunku i przewijającej się plejady nadnaturalnych postaci (Sędziwron, Łuna Sierpniowa, wierszcze, dybuk…) nie jest to baśń – nazwać ją można raczej rasową antybaśnią. Dobitny przykład stanowi już postać głównego bohatera, odpowiednika znanego z folkloru Głupiego Jasia, tylko mniej prostodusznego i zdecydowanie nieurodzonego pod szczęśliwą gwiazdą. W przeciwieństwie do oryginału nie zachęca w pełni, by mu kibicować, jako że chłopcem kierują głównie egoizm oraz popęd płciowy, co nieraz miewa tragiczne skutki (nie uświadczymy tu jednoznacznego happy endu). Towarzyszy mu kompania równie wątpliwej reputacji: upadły rabin, rozpustny pijak, a także oślizgły czart. Właściwie największą sympatię budzą w tej opowieści postaci kobiece: czy to pani Maria Razmusowa, zakochana w Hesperze, czy szelmowska Adela, jeden z obiektów erotycznych fantazji protagonisty. Wyraźnie zresztą rysuje się w powieści wątek feministyczny i obraz kobiety kryjącej w sobie zarówno budzący pożądanie ideał, jak i niebezpieczną naturę bogini. Ale bohaterowie tak pełni przywar czynią książkę ciekawszą, a poniekąd też dojrzalszą. Puste niebo to taka baśń, która dorosła i zdaje sobie już sprawę z tego, że za woalem cudów, magii oraz czarownych zjawisk kryje się zawsze okrutna rzeczywistość, okrutna również dla ludzi o mniej lotnych umysłach albo zwyczajnie dobrych. To odarta z ułudy historia, w której Madame Aisza Jadis Chauchat, przypominająca narnijską Białą Czarownicę swoim upodobaniem do karmienia naiwnych młodziaków łakociami (sam autor otwarcie sugeruje takie powiązanie, a intertekstualne aluzje na tym się nie kończą!), wcale nie stanowi źródła wszelkich kłopotów, nawet jeśli wydaje się, że pociąga za wszystkie sznurki.

Łatwo jednak dać się porwać tej ponurej gawędzie, zanurzyć w brudnym, obskurnym mikroświecie (w istnienie innych miast czy państw równie egzotycznych jak Rosja na ogół się tu powątpiewa), przedstawianym przez autora ze swadą i dbałością o detal (nie przeszkadzają również mapka ani ciekawe ilustracje Igora Myszkiewicza). Wszystko dzięki barwnemu obrazowi dawno utraconego przedwojennego Lublina, którego niebo nocą rozświetlają spadające anioły. Historia (alternatywna) miesza się tam z fikcją, a nauka – z kabałą czy alchemią w postaci genialnie pomyślanej receptury na księżyc. W mieście Raka trudno znaleźć coś pozytywnego – złe są nawet zakonnice z domu św. Obskuranta, wszędzie królują chaos, uprzedzenia i zepsucie, odstręczają rozpasaniem niezliczone szynki tudzież burdele, straszą szlamowate zaułki oraz niezbadane, mroczne podziemia pełne strachów; również przepiękne ogrody Madame mają w sobie coś z syren mamiących nieszczęśników i wodzących ich na pokuszenie. To istna Sodoma i Gomora, metropolia upadła. Mimo to (a może właśnie dlatego?) przechadzka jej zatęchłymi ulicami wśród pożogi komunistycznej rewolucji (!) sprawia czytelnikowi niekłamaną przyjemność, kolejne rozdziały pochłania się szybko, a apetyt rośnie w miarę jedzenia. Bo Szeol wykreowany przez pisarza to miejsce fascynujące, pełne charakteru, z duszą, jakkolwiek zepsutą.

Powieść swój sukces zawdzięcza przede wszystkim językowi – czasem kwiecistemu, obrazowemu i poetyckiemu, kiedy indziej dosadnemu i bardziej zwięzłemu. Przypomina dawny Lublin, tygiel kulturowy, w którym wrą lokalne polskie gwary, niemczyzna oraz jidysz. Do archaizacji trzeba się przyzwyczaić, ale z czasem odczuwa się, że bez tego zabiegu całość nie robiłaby nawet w połowie równie dużego wrażenia. Co najistotniejsze, styl ani przez chwilę nie sprawia wrażenia wysilonego ani sztucznego, całość po prostu płynie, i to równie wartko, co ścieki z miejskiego rynsztoka.

I tak Radek Rak stworzył rzecz, która w równej mierze odpycha i wciąga, szpetną (fabularnie), ale też cudowną (formalnie), istną beletrystyczną Piękną i Bestię w jednym. Trudno o przykład polskiej fantastyki równie pomysłowy, a przy tym bezwzględny, przekorny i demitologizujący gatunek, a już w ogóle – o prawdziwie oryginalne urban fantasy osadzone na rodzimym gruncie. Wyraźnie widać czteroletnie przygotowania i ciężką pracę włożoną w pisanie Pustego nieba. A po lekturze aż chce się sięgnąć po inne pozycje z serii Kontrapunkty, żeby przekonać się, czy cechuje je równie ciekawe podejście do literatury.

P.S. Ciekawi imienia głównego bohatera powieści mogą albo sięgnąć po książkę (do czego gorąco zachęcam!), albo zerknąć na pierwsze litery każdego z akapitów powyższego tekstu.

autor: Radek Rak

tytuł: Puste niebo

wydawnictwo: Powergraph

miejsce i rok wydania: Warszawa 2016

stron: 448

format: 147× 214 mm

oprawa: twarda

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %