Tyrmand nieokiełznany
W swoich dociekaniach na temat Tyrmanda dziennikarz doszedł naprawdę daleko – przekopał się przez ogromne ilości materiałów, odbył wiele rozmów, dotarł do pamiątek po pisarzu i na podstawie tego wszystkiego starał się odtworzyć pisarza takiego, jakim był prywatnie i jak sam siebie widział; niech to będzie nasza nuta główna, baza. Dalej – równie wnikliwie przebadał stosunki międzyludzkie: przyjaźnie, przede wszystkim te ze Stefanem Kisielewskim czy Zbigniewem Herbertem, trzy małżeństwa i wiele znajomości z wielkimi ówczesnej Polski i ówczesnego świata – począwszy od warszawskiej i krakowskiej elity intelektualnej, a na Ronaldzie Reaganie i przyszłym papieżu Karolu Wojtyle kończąc; uznajmy to za nutę serca. Nutą głowy byłyby więc opisane fakty z życia (w tym szalone doświadczenia z czasów wojny i zmagania z systemem po wojnie, Tyrmand to przecież pokolenie Kolumbów), nauka (studia za granicą i poznanych mimochodem z pięć języków obcych), zainteresowania literackie, publicystyczne, sportowe i muzyczne – to, co bardziej zauważalne i łatwiej sprawdzalne. A przecież obok całego ogromu prywatnych spraw i faktografii są rzeczy, o których trzeba wspomnieć przy okazji pisania o tym konkretnym człowieku – a to wielka popularność Złego w komunizmie, a to sprzeciw wobec władzy, Dziennik 1954, słynny styl ubierania się i nagłaśniane spięcia na linii Tyrmand–rzeczywistość – wszystko to i jeszcze więcej, co w sumie składa się na osobny blok tematyczny Tyrmanda ikony. Jednym słowem, Tyrmandowa kolorowa skarpetka, utrwalona najmocniej w naszym popkulturowym spojrzeniu na świat.
Ba, gdyby życie było chociaż takie proste, żeby podzielić je na kilka nut i stworzyć nieskomplikowaną melodię zrozumiałą samą przez się. Stanowi faktycznemu bliższa jest jednak metafora nut zapachowych, tak się wszystko między sobą miesza; trudno czasem zauważyć esencję w gąszczu ludzi i zdarzeń. Po przeczytaniu Biografii Leopolda Tyrmanda mam wrażenie, że jej autor stanął w obliczu tej prostej prawdy. Skupił się na szczegółach, starał się wyłuskać poszczególne fragmenty rzeczywistości, a jednocześnie miał ich przed sobą tyle, że nie był w stanie złożyć ich w całość. Jedyne chyba elementy w życiu Tyrmanda, które od początku niewzruszenie tkwiły na swoim miejscu, to cechy charakteru: pogoda ducha, wielka witalność i błyskotliwa inteligencja. Spójny obraz Lopka wyłania się z książki dopiero w opisie ostatnich lat jego życia, w okresie amerykańskim. Może też dlatego, że właśnie wtedy Tyrmand osiągnął prawdziwą stabilizację i nic go już nie zmuszało do ciągłych poszukiwań i zmian.
Niestety po przeczytaniu ostatnich kilku rozdziałów tym bardziej rzuca się w oczy chaotyczność czy fragmentaryczność wcześniejszej części biografii – m.in. powoływanie się na pojedyncze i mało znaczące wypowiedzi dalszych znajomych Poldka oraz zastępowanie rzetelnych informacji biograficznych obszernymi fragmentami utworów pisarza w myśl zasady, że to egotyczny człowiek był i pisał głównie o sobie. Oczywiście można podczas lektury podziwiać oczytanie autora biografii i umiejętność dobierania cytatów, ale jak miarodajne może być cytowanie prozy, gdy się opisuje człowieka, a nie – twórczość? Na korzyść autora przemawia jedynie to, że Tyrmand mało mówił o sobie. Gdy zaś już mówił, to zdarzało mu się blefować lub rzucać półprawdy, toteż być może rzeczywiście długo dzielił się informacjami o prawdziwym stanie rzeczy tylko w swoich utworach. Był to człowiek z pewnością niepokorny i trudny do okiełznania – zwłaszcza dla biografa, który nie ma możliwości zweryfikowania materiału na spotkaniu twarzą w twarz.
Braki informacyjne rekompensuje nieco bardzo bogata dokumentacja: duży wybór tekstów źródłowych, w tym fragmenty listów i transkrypcji wykonanych na bazie podsłuchów z mieszkania, a także kopie oryginalnych zdjęć bohaterów i dokumentów oraz wszelkich możliwych pamiątek, które zachowały się po pisarzu. Wszystko to świadczy o chęci przedstawienia kompletnego życiorysu mimo trudności związanych z jego odtworzeniem. Jest to też jeden z elementów, dzięki któremu poznajemy realia historyczne czasów PRL-u, jak również jeden z przejawów niemałej wiedzy historycznej Woźniaka, który często mimochodem wplata w biografię wątki z dziejów Warszawy i Polski. Miejscami jest ich nawet zbyt dużo, ponieważ w wyprawie ad fontes biograf zapędził się aż do XIX wieku, kiedy to narodziło się nazwisko naszego bohatera…
Praca Marcela Woźniaka jest z pewnością wartościowa, mimo że daleko jej do ideału. Jako próba zmierzenia się z przebogatym życiem asa prozatorskiego spełniła swoje zadanie. Muszę jednak powiedzieć, że mimo swoich 400 stron wciąż nie sprawia wrażenia kompletnej. Biografia, gdyby chcieć ją uznać za definicję Tyrmanda, jest miejscami za szeroka, miejscami za wąska. Do przeczytania zachęcam na pewno fanów Złego, niebanalnych historii i polskiego jazzu. Za to fanów świetnej prozy – już niekoniecznie.
tytuł: Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka, jak moje życie
wydawnictwo: MG
miejsce i rok wydania: Warszawa 2016
liczba stron: 464
format: 165 × 235 mm
oprawa: twarda