Album kontrowersyjny. Tłumowi fanów poprzedniego, refleksyjnego, wielkomiejskiego i ironicznego Taco nie w smak zmiana stylistyki, auto-tune, chwytliwe „ej” i ogólna hip-hopowość. Zarzuca się mu nawet popowość i zaprzedanie młodszemu odbiorcy. Zarzut o tyle ciekawy, że należy do klasyki argumentów dyskusji okołorapowych. Z drugiej strony nie można powiedzieć, że wykonawca nie wziął sobie do serca komentarzy o monotonii wokalu. Letni Taco, choć mniej ambitniejszy tekstowo niż w Marmurze, jest tworem specyficznym, ale wciąż wartościowym.
Przedsięwzięcie o niespotykanym dotąd rozmachu: podróż po siedmiu kontynentach i nagranie muzycznej relacji z niej. Koncept zmieniał się wraz z kolejnymi krajami, a słowa o reporterskim kunszcie i wizji są niewspółmierne do tworzonych obrazów i skojarzeń przywoływanych przez rapera, zbyt płaskich na ten kaliber (a po przesadzonym Bollywood fokus obiektywu przechodzi na gospodarza). Ale to wciąż kawał dobrej, konceptualnej muzyki, o której różnorodność nie trzeba się martwić, choć poziom w kilku momentach delikatnie spada. Olbrzymią wartością dodaną (w przeciwieństwie do pierwszego od dawna, nieudanego krążka, No to bajka EP) pozostają epki z największymi hitami rapera, dodawane do preorderu. Mainstream w najlepszej odsłonie.
O ile dwie poprzednie płyty pochodziły ze ścisłej czołówki popularności, o tyle Almoust Famous stoi z wyboru blisko ziemi, o czym zresztą już pisałem. Przerywający ciszę Laikike1, Soulpete, stabilnie tworzący kolejne świetne podkłady, i Bonson na nieustannej fali wznoszącej, który nagrał w tym roku trzy albumy, choć ostatni będzie miał premierę w dopiero w styczniu 2018. Krążek o unikalnym i mocnym gitarowym brzmieniu, pełen potężnej energii i dobrych tekstów.
Sarius wyszedł na swoje, wyprowadził album do Empiku i w końcu na OLiS. Sprawdzona na epce zmiana brzmienia na nowocześniejsze, czasem bardziej szalone, a także kolejne zabawy flow (Japy), podśpiewywanie i rapowe prawie-ballady (To co chcesz, Wiosna) oraz emocje, bardzo dużo emocji. W końcu wszystko zagrało, zatrybiło i zagryzło. Sarius nagrał świetną płytę i daje dużo nadziei na przyszłość.
Weteran doskonale odnajdujący się w nowoczesnych, świetnie brzmiących bitach. Po raz kolejny o dymie, który jest dymem, ale i życiem. Po raz kolejny niesamowicie stylowo. Nie ma tutaj słabszego numeru, nie ma zbędnej zwrotki. Tak brzmią żywe legendy.
Po kontrowersyjnej i niezbyt udanej akcji promocyjnej podchodziłem (i nie tylko ja) do nowego krążka Wudoe bardzo sceptycznie. I zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony. Doskonałe ucho do bitów spotkało się w końcu z emocjami gospodarza, zbyt długo serwującego słuchaczom w utworach chłód, i w końcu ci też coś poczuli. Oś albumu (1997, 2003, 2007), skonstruowana wokół motywu nieubłaganego upływu czasu, dobrze spina się z nostalgią, którą raper sprawnie operuje i którą wzbudza, nawiązując do Wyższego dobra, płyty dla wielu niedoścignionej. Niepamięć spełnia obietnice z Monochromów i w końcu daje treść dorastającą do formy.
Muzyczny kręgosłup składu B.O.K. w końcu wyszedł z cienia swojego rapera, Bisza. Solowy album udowadnia, że OER nie bez powodu wygrywał międzynarodowe konkursy bitowe. Stylowe i charakterystyczne brzmienie, perfekcyjne kompozycje, które sprawią, że słuchaczowi zrobi się cieplej na sercu (Sny z podziemia z Flojdem), pobujają basem i specyficznym refrenem Kuby Knapa (Pot spod spodu), ale też przyspieszą puls i każą szukać łopaty, żeby kopać w rytm potężnych bębnów i szalonych piszczących huśtawek (Bagno z Biszem). To płyta pełna owoców niewymuszonej współpracy, bez szukania blasku bardziej znanych raperów, z szeroką reprezentacją podziemia, ale również ze wspólnym kawałkiem Łony i Bisza, członków tekstowej czołówki w Polsce. Piękna produkcja.
Kolejna pozycja już przeze mnie opisana. Bardzo dobry album, w którym Talent walczy o prym z Normalnością. Dojrzałość tekstów, wizerunek będący jego brakiem, dystans, ale i emocje. Do tego specyficzna technika pisania, różnorodność wokalna i selekcja bardzo dobrych bitów. Kawał dobrego hip-hopu. Od normalnego dla normalnych, ale nadzwyczajnie.
Sławy hucznie otworzyli nowy rok. Korona królów słowa wciąż należy do nich, a spoważnienie i otwarcie na nowe tematy dobrze im zrobiło, tak samo jak wyjście poza produkcję Dulewiczów. Raperzy zrealizowali kilka oryginalnych pomysłów (Estrogen) i wypolerowali na błysk klasyczne tematy, wszystko zarapowali doskonałym flow i zarzucili kilogramami gier słownych (co oznacza zmianę na plus, bo w poprzednim albumie była ich tona). Jedyny mankament tej płyty to efekciarstwo, które psuje poważniejsze momenty.
Według redaktorów Newonce to „najbardziej optymalna trapowa płyta, jaką mógł nagrać Słowianin”. Cichy bohater ślizgu. Samozwańczy następca Nasa. Nie można odmówić mu przebojowości i oryginalnego stylu, w jakim patrzy na świat.
Młody Jan zmienił stylówkę i nagrał newschoolową płytę, której bardzo, ale to bardzo przyjemnie się słucha. Głównie dzięki bitom. Gospodarz trochę zbyt często podkreśla swą innowacyjność, a kilka zwrotek jest zwyczajnie niechlujnych, ale wykonawca potrafi to nadrobić refrenami. Do tego fantastyczne gościnki.
Bisz zagęścił rapowe ruchy w tym roku: pojawiło się całkiem sporo występów gościnnych, no i ta epka, nawiązująca do jego klasycznego Wilka chodnikowego. Może to i odpowiedź na rozczarowanie środowiska rapowego po trochę zbyt hipsterskim Wilczym humorze, może i Bisz przeżuł trochę własny ogon, ale to dalej solidna epka z intrygującymi tekstami.
Obie płyty wydane w tym roku dokumentują zmianę, jaką przeszedł Knap. Schyłek życia beja oraz wyjście z alkoholizmu i poza Alkopoligamię. Knap wybrał hemp i siedzi w swoim tipi, trochę mniej sfrustrowany światem.
Nieco kakofoniczne single mogły zniechęcić – i słusznie. Epka z konceptem formalnym, w której podkłady są odarte z subtelności i bas szaleje, to doskonałe miejsce dla VNM-a. Gdyby tylko jeszcze częściej nagrywał dla słuchaczy, a nie dla raperów, to naprawdę można by poczuć prawdziwą dumę.
Wyczerpanie formuły z debiutanckiego LP. Ten duet ma swój osobisty znaczek jakości, ale kolejny krążek w tej stylistyce, gdy wiemy, co mają w zanadrzu, może męczyć.
Bardzo solidny debiut drugiego najlepszego rapera w QQ. Słynący z leniwego stylu, nie zamulił, tylko uderzył z tajfunem. Dobre bity, dobry flow, teksty nieśpieszne i teksty z punchami. Największy zarzut: trzon albumu znano długo przed premierą.
Pierwszy ghostwriterski projekt w Polsce, z gwiazdorską obsadą w przy produkcji i przy mikrofonie. Brzmi rewolucyjnie, niektórzy raperzy jednak nie zgrali się z przypisanymi tekstami, na czym traci kilka utworów.