Niezmienne – Z CYKLU http://zcyklu.pl rozwijamy kulturę Wed, 17 Mar 2021 16:29:25 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.9 O dziewczynie ze sklepu http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/dziewczyna-z-konbini/ http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/dziewczyna-z-konbini/#respond Wed, 17 Mar 2021 16:29:23 +0000 http://zcyklu.pl/?p=5344 Do niedawna nie miałam właściwie styczności z literaturą azjatycką. W wieku nastoletnim przeczytałam trzy książki Harukiego Murakamiego, które spodobały mi się, ale nie na tyle, abym sięgnęła po innych autorów.

Jednak kilka tygodni temu, zachęcona poruszeniem wywołanym przez książki Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego z serii z Żurawiem, postanowiłam osobiście poznać jedną z tych pozycji. Chciałam sprawdzić, czy to, co piszą i mówią recenzenci, ma coś wspólnego z prawdą. Zaczęłam od Dziewczyny z konbini autorstwa Sayaki Muraty i wydaje mi się, że nie mogłam trafić lepiej.

Historia przedstawiona w powieści skupia się na życiu kobiety po trzydziestce, która pracuje w osiedlowym sklepiku jako sprzedawczyni. Najbliższa rodzina oraz współpracownicy patrzą na bohaterkę kątem oka i zastanawiają się, co jest z nią nie tak, że po zakończeniu studiów nie zmieniła zatrudnienia. Należy zaznaczyć, że kobieta ma świadomość swojej odmienności i stara się kamuflować niedostosowanie. W przygotowywaniu nowych historii o jej życiu pomaga siostra bohaterki, która znajduje dla niej coraz to nowe wyjaśnienia. Niestety z czasem tytułowa dziewczyna poddaje się presji i konstruuje iluzję „normalnego życia”.

Nie chcę zdradzać dużo z fabuły, bo książka jest niezwykle krótka i warto się z nią zmierzyć samodzielnie. Muszę przyznać jednak, że po przeczytaniu różnych recenzji spodziewałam się czegoś zupełnie innego.  Wydawało mi się, że to będzie dłuższa historia z dalekiego kręgu kulturowego, z którą trudno będzie mi się utożsamić. Nie mogłam się bardziej pomylić. Przyznaję, że nie wyobrażałam sobie, że ta opowieść niesie za sobą tak duży ładunek emocjonalny i że można ją traktować jak swego rodzaju ostrzeżenie. Autorka zwraca bowiem uwagę na oczekiwania społeczeństwa w stosunku do jednostki.

Wydaje mi się, że wciąż we współczesnym świecie napotykamy na pewne wyobrażenia o nas ze strony rodziny i przyjaciół. Pojawiają się pytania (zadane albo zasugerowane przez innych): jacy powinniśmy być w danym wieku; co wolno dzisiaj kobiecie lub mężczyźnie; czemu jesteś taki jak wszyscy; czemu nie jesteś taki jak wszyscy itd. To ważny problem dostosowania społecznego czy przynależenia do społeczności, z którym ciągle musimy się mierzyć.

Dlatego właśnie bardzo łatwo wejść w buty głównej bohaterki, która na pewnym etapie życia chce przynależeć do społeczności. Nie chce być odrzucana ani po kryjomu obgadywana. Autorka wykorzystała jednak ciekawy zabieg, pokazując, że czasem choćbyś nie wiem jak chciał przystawać do innych, to może znaleźć się jakaś wada czy powód, dla którego inni będą cię odtrącać.

Na koniec będzie trochę filozoficznie i moralizatorsko, ale uważam, że na świecie nie powinno być żadnej siły ani osoby, która kazałabym nam w siebie wątpić albo wstydzić się tego, kim jesteśmy. Badania pokazują, że kultura i społeczeństwo bardzo głęboko na nas oddziałują i nie sposób się z tym nie zgodzić, ale jednak każdy z nas jest indywidualnością, która może wyrwać się z tego narzuconego schematu. Lektura Dziewczyny z konbini to wspaniała przygoda i oprócz wartości czytelniczej przekazuje też głęboką prawdę o współczesnych problemach.

]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/dziewczyna-z-konbini/feed/ 0
O „Malowanym ptaku”, czyli o sztuce przetrwania http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/malowany-ptak/ http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/malowany-ptak/#respond Wed, 24 Jun 2020 17:10:02 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4652 Nie sposób oceniać okrucieństwa wojny z perspektywy dziecka lat 90. ubiegłego wieku. Nie sposób, a nawet nie wolno. Po przeczytaniu Malowanego ptaka, który nikogo nie pozostawia obojętnym – wypowiedzieć się jednak należy.

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że Malowany ptak to lektura trudna i bezwzględna, pozostająca w świadomości czytelnika na długo i otwierająca na odkrywanie powiązań, o których nie miał pojęcia. Po pewnym czasie i po kolejnym czytaniu powieść zaczyna nabierać kształtu, ponieważ „autor” konstruuje narrację, od której łatwo się uzależnić. Napięcie budowane jest powoli, a opisy szczęśliwego dzieciństwa przeplatają się z okropieństwem wojny i bezwzględnością ludzi. Nie sposób poznać tej powieści po jednokrotnym czytaniu, ponieważ trudno w pierwszej chwili otrząsnąć się z szoku, który towarzyszy lekturze. Każde kolejne przeczytanie pozwala na odnalezienie nowych powiązań. 

Malowany ptak to historia chłopca wychowanego w rodzinie inteligenckiej, który na progu II wojny światowej musi się wyprowadzić z domu. Tylko w ten sposób może przerwać nadchodzącą katastrofę. Jego życie zmienia się natychmiast. Z wygodnego miasta trafia na prymitywną wieś, gdzie musi pracować fizycznie i podjąć próbę wpasowania się w otoczenie. Narracja pierwszoosobowa z perspektywy zagubionego dziecka wrzuconego siłą w ten brutalny świat, którego nie rozumie, jest jednym z najciekawszych i najmocniej oddziałujących na czytającego zabiegiem, jakie zastosował autor. Trudno wyzbyć się ogromnego współczucia oraz sprzeciwu wobec kolejnych zdarzeń, które przeżywa mały bohater. Już na samym początku otrzymujemy obraz postaci samotnej i wyobcowanej, która czuje, że nie należy do wiejskiej społeczności.

„Opiekunowie” chłopca są przedstawieni jako postaci pozbawione cech charakteru. Właściwie większość z nich można opisać jednym zdaniem. Łączy ich brutalność, przejawiająca się na różne sposoby. Dodatkowo ich działania potrafią być na tyle prymitywne, że łatwo je porównać do zachowań zwierząt. Ten zabieg odczytuję jako metaforę, dotyczącą wizerunku ówczesnej ludności wiejskiej jako żyjącej wśród zwierząt i zachowującej się tak jak one.

Głównemu bohaterowi ciągle towarzyszy poczucie zagrożenia. Najpierw jest wyganiany z kolejnych wiosek przez mieszkańców, później ucieka przed Mongołami, aż w końcu żołnierze Armii Czerwonej przekazują go do domu dziecka. Kiedy w końcu odnajduje rodziców, ucieka także przed nimi.

Wszystkie wyżej opisane wydarzenia oraz życie w ciągłym strachu wpływają na zachowanie głównego bohatera powieści. Aby lepiej poznać temat związany z traumami u dzieci, zapoznałam się z pracą Alice Miller. Ta wybitna uczona badaniom skutków przemocy wobec najmłodszych oraz ich konsekwencjom w życiu dorosłym poświęciła całe życie naukowe. Stworzyła definicję hitleryzmu, mówiącą o mechanizmach, które skłoniły Adolfa Hitlera do eksterminacji Żydów oraz do powstania teorii o istnieniu rasy panów. W jej ocenie wczesne doświadczenia brutalności i przemocy fizycznej, a także psychicznej, których dopuszczał się ojciec Hitlera, miały decydujący wpływ na to, że jego syn stał się potworem[1].

Główny bohater Malowanego ptaka należy do generacji, którą uważam za jedną z najważniejszych w historii Polski. Nie można zapomnieć, że byli to młodzi ludzie, przepełnieni ideałami, którzy pragnęli dojrzewać, poznawać świat i cieszyć się wolną ojczyzną. W 1939 roku zostali jednak zderzeni z okrucieństwem II wojny światowej i wielu z nich straciło życie w beznadziejnej walce. Wszystko to znajduje odzwierciedlenie w opowieści Jerzego Kosińskiego.


[1] Irena Koźmińska, Wet za wet. Konsekwencje przemocy wobec dziecka, 13.05.2020, „Cała Polska Czyta Dzieciom”, https://calapolskaczytadzieciom.pl/dla-rodzicow/o-wychowaniu/wet-za-wet/ [dostęp: 17.05.2020].

warto przeczytać

Jeżeli tematyka wojenna Cię zainteresowała, to polecamy recenzję komiksu Drugie pokolenie. Czego nie powiedziałem mojemu ojcu. Magda też już wcześniej pisała o tych motywach w recenzji klasyka Dostojewskiego Wspomnienia z domu umarłych.

]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/malowany-ptak/feed/ 0
Wspomnienia z domu samotnych http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/dostojewski-wspomnienia-z-domu-umarlych/ http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/dostojewski-wspomnienia-z-domu-umarlych/#respond Thu, 30 Apr 2020 16:39:59 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4527 W zeszłym roku po lekturze Notatek z podziemia Dostojewskiego kupiłam sobie Wspomnienia z domu umarłych. Od tamtego czasu jakoś nie miałam okazji się do nich zabrać, aż do ostatniego tygodnia, kiedy to pomyślałam sobie: poczytam o ludzkich losach, o uniwersalnych problemach i oderwę się od informacji dotyczących izolacji, które nas teraz zalewają. Bardzo, bardzo się pomyliłam.

Na wstępie warto powiedzieć, że książka została oparta na wspomnieniach autora, skazanego na karę śmierci, zamienioną później na więzienie, za działalność w Kole Pietraszewskiego[1]. Od pierwszych zdań powieści Dostojewski wprowadza nas w świat zamknięcia i występku, bo więzienie jest na Syberii. Od razu też poznajemy narratora, a zarazem głównego bohatera – Aleksandra, szlachcica odbywającego dziesięcioletnią karę za brutalne zabójstwo swojej żony.

Bohater przeprowadza czytelnika przez życie w kazarmie, opisując zarówno pierwsze wrażenia, jak i wieloletnie obserwacje związane z odbywaniem kary. Po zapoznaniu się z warunkami bytowymi, ciężką pracą, charakterami i postawą współwięźniów, Aleksander postanawia za wszelką cenę przetrwać, aby wrócić na wolność. Nie chcąc poddać się przygnębieniu i desperacji, postanawia wykorzystać katorgę do nabrania tężyzny fizycznej i nie wchodzić żadnemu z niebezpiecznych więźniów w drogę.

Mimo wielogodzinnej pracy i innych obowiązków stara się znaleźć czas na rozmyślania. Z uwagi na brak jakichkolwiek książek postanawia zachować w głowie obrazy najbarwniejszych postaci z zesłania. Nie usprawiedliwia ich zbrodni, raczej stara się podejść do nich obiektywnie i opisać tylko z perspektywy życia więziennego.

Kolejnym aspektem życia, który przewija się w opowieściach głównego bohatera, jest ciasnota, obraz przepełnionego miejsca, w którym nikt nie może sobie pozwolić na chwilę prywatności. Aleksander kilkakrotnie podkreśla, że stałe przebywanie w tłumie niechętnych mu ludzi wykształciło w nim ogromną potrzebę nawiązania i utrzymania relacji z przychylnym mu człowiekiem – lub zwierzęciem.

W jednym z rozdziałów autor wprowadza właśnie zwierzęta, które żyją w miejscu zesłania i dzielą życie z bohaterami powieści. Najpierw w opowieści pojawia się koń, który pomaga przewozić wodę i nieczystości, później – także gęsi, psy, kozioł, a nawet orzeł. Niektóre z nich na zawsze zostały związane z więzieniem. Aleksander niewątpliwie lubi swoich nie-ludzkich towarzyszy i odnosi się do nich bardzo przyjaźnie.

Najciekawsze dla mnie było zestawienie pierwszych i ostatnich dni głównego bohatera przebywającego na katordze. Wydaje się, że pozostał spokojny, jednak na swojej drodze spotkał wielu różnych ludzi, którzy mniej lub bardziej wpłynęli na jego osobowość. Ostatni rozdział, chociaż to zaledwie kilka stron, świetnie obrazuje człowieka pełnego nadziei, tego, który mimo wielu trudnych doświadczeń wraca do świata.

Niełatwo w zastanej rzeczywistości przewidzieć co się wydarzy za miesiąc, pół roku i jaką rzeczywistość przyjdzie nam witać. Polecam jednak odbyć podróż z Aleksandrem, bo mimo wielu trudów i rozczarowań ostatecznie dociera on do upragnionego miejsca. Choć od śmierci Dostojewskiego minęło już wiele lat, to jego opowieść z odosobnienia wydaje się obecnie niezwykle aktualna.


[1] Równo 166 lat temu Dostojewski został skazany na śmierć, „Book News”, [16.11.2015], http://booknews.pl/?p=3736, dostęp: 14.04.2020.

warto przeczytać

Jeżeli tematyka izolacji czy wojny Was zainteresowała, to polecam jeszcze recenzję Bibliotekarki z Auschwitz. A jeśli wolelibyście trochę inspiracji do nadrobienia bardzo dobrych filmów, to rzućcie okiem na nasze propozycje feel good movies.

]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/dostojewski-wspomnienia-z-domu-umarlych/feed/ 0
Jak się żyje w złotej klatce? http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/pani-bovary/ http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/pani-bovary/#respond Wed, 15 Jan 2020 17:42:22 +0000 http://zcyklu.pl/?p=4225 Wydaje mi się, że naturalne dla każdego człowieka jest podejmowanie pracy nad sobą i ciągły rozwój. W XIX wieku możliwości tegoż rozwoju były jednak dość mocno ograniczone, szczególnie dla kobiet. Mimo to większość z nich na przekór panującym zasadom znajdowała szczęście i rozkwitała. Niestety główna bohaterka Pani Bovary nie należała do tej grupy kobiet.

Na wstępie nadmienię, że tym razem sięgam po ponadczasowy klasyk i bez względu na ostateczny wydźwięk artykułu, serdecznie tę książkę polecam.

Pani Bovary została wydana w 1857 roku we Francji i wzbudziła duże protesty wśród ówczesnych duchownych, a dodatkowo została poddana cenzurze cesarskiej. Nic dziwnego, bo historia pióra Gustawa Flauberta porusza niewygodne tematy, a jej główna bohaterka jest postacią nieprzystającą do tamtejszych realiów. Cały XIX wiek był trudnym czasem dla kobiet, bo z jednej strony wciąż były mocno zniewolone i ich rola często ograniczała się do dbania o dom i dzieci, a z drugiej – były wychowywane w oczekiwaniu na romantyczną miłość, zaczytane w romansach i baśniach, wskutek czego tworzyły w umysłach wyobrażenia mężczyzn idealnych, którzy nie mieli prawa zaistnieć w realnym świecie.

Główna bohaterka powieści Flauberta, Emma, jest młodą kobietą, która wychowywała się na wsi i ukończyła szkołę katolicką. Nic więc dziwnego, że kiedy pojawia się w jej życiu młody, przystojny lekarz, traci dla niego głowę. Problemem w ich relacji jest mały szczegół związany ze stanem cywilnym wspomnianego doktora: pan Bovary pozostaje w związku małżeńskim ze starszą od siebie Heloizą Dubac. Kłopot ten jednak szybko się rozwiązuje, bo pani Dubac umiera na wylew. Nic już nie stoi na przeszkodzie, aby dwójka młodych, zakochanych ludzi wzięła ślub i żyła długo i szczęśliwie. Wedle normy baśniowej powieść powinna się na tym etapie skończyć, bo główna bohaterka poślubia ukochanego, więc jej los się dopełnia, ale w tym przypadku Gustaw Flaubert zastawia na czytelnika pułapkę. Historia pani Bovary dopiero się zaczyna.

Muszę przyznać, że opis etapu poślubnego jest w tej powieści moim ulubionym fragmentem. Kiedy Emma uświadamia sobie, że życie codzienne jest przepełnione rutynowymi czynnościami, a opieka nad domem z czasem staje się uciążliwa i nudna, historia zaczyna nabierać tempa. Wydaje mi się, że w ówczesnych realiach nikt nie zastanawiał się nad tym, że kobieta może być nieszczęśliwa, mimo że jest w satysfakcjonującym (wedle przyjętych konwenansów) związku małżeńskim.

W końcu pani Bovary poznaje inny świat, świat arystokracji francuskiej, i za wszelką cenę pragnie się do niego dostać. Z jednej strony zadłuża się u handlarza Lheureux, bo chce dostosować swój wygląd do panującej mody, a z drugiej – wdaje się w romans z bawidamkiem Rudolfem. Związek, który dla Rudolfa jest tylko zabawą, Emmy zaczyna traktować poważnie i postanawia zostawić męża i uciec z kochankiem. Ten oczywiście nie jest zainteresowany stałą relacją i postanawia porzucić kobietę za pośrednictwem listu. Pani Bovary bardzo to przeżywa i od tej chwili postanawia być dobrą żoną i matką. Od razu powiem, że postanowienia nie dotrzyma. Nieudany związek z arystokratą niestety niczego jej nie uczy, bo wkrótce angażuje się w kolejną relację. Tym razem z młodym adeptem prawa, Leonem.

Z tym bohaterem historia jest nieco bardziej skomplikowana, bo ich uczucie pojawiło się przed kilkoma laty, ale nikt nie zdecydował się rozpocząć romansu. Leon wyjechał z Paryża i przez przypadek spotkali się w Rouen. Jak to u pani Bovary bywa, nie potrzeba dużo czasu, aby ta zakochała się na zabój i zdecydowała na kolejną ryzykowną relację. Kiedy mezalians trwa w najlepsze, pani Bovary dalej się zapożycza, aż w końcu handlarz zaczyna domagać się spłaty długu. Kobieta oczywiście nie ma pieniędzy, więc ten wysyła windykatora, aby zajął majątek lekarza Bovary. Emma jest bardzo zawstydzona i zdesperowana, co zmusza ją do poproszenia swoich kochanków o pomoc finansową, ale ci nie udzielają jej pożyczki. W końcu postanawia popełnić samobójstwo. Karol Bovary bardzo trudno znosi odejście żony, a wkrótce po nim znajduje jej listy do kochanków i uświadamia sobie, że Emma latami go zdradzała i oszukiwała. Wedle romantycznej recepty powieściowej z rozpaczy pęka mu serce i umiera. Ich nieszczęsną córką ma się najpierw zająć matka Karola, ale ta wkrótce też umiera, więc ostatecznie dziecko trafia do ciotki.

Przyznam, że dość długo zastanawiałam się nad tragizmem głównej bohaterki, bo szczerze mówiąc, zupełnie się z nią nie utożsamiam. Nie chodzi nawet o romantyczne podejście do miłości, a raczej o roszczeniowe podejście do życia, rozkapryszenie i naiwność. Po pierwszej lekturze książki przyjęłam stanowisko, że Emma dostała ogromną szansę na rozwój, a zmarnowała ją przez jakieś mrzonki, wyobrażenia i własną głupotę. Innymi słowy, stanęłam murem za panem Karolem i było mi go żal, że zakochał się w kapryśnej kobiecie, która go zdradzała i narobiła długów.

Po drugiej lekturze powieści i konsultacjach z innymi nabrałam trochę więcej pokory. Trzeba przyznać, że Emma postępowała naiwnie i mogła sobie poradzić z nudą i codziennością w inny sposób, ale z drugiej strony, jak to możliwe, że Karol nie dostrzegał jej nieszczęścia. Raczej dostrzegał, że dzieje się coś złego, ale nie zainteresował się na tyle, aby jej stan faktycznie poprawić.

W końcu przeprowadziłam badanie z udziałem grupy stosunkowo młodych kobiet, z którego wynika, że nawet współczesne panie czują się ograniczane przez stały związek. Oczywiście nie jestem psychologiem, więc nie będę na podstawie swojej ankiety budować teorii, ale ciekawe jest, że mimo upływu wielu lat pomiędzy rozterkami pani Bovary a współczesnymi nadal znajdujemy masę podobieństw.

W nawiązaniu do powieści: pan Bovary był dobrym mężem, dbał o warunki materialne rodziny, kochał swoją żonę, ale jej tego nie okazywał. Sytuacja była o tyle niefortunna, że Emma nie zwierzała się mężowi z rozterek. Pozostawiona sama sobie w końcu zaczęła uciekać w świat marzeń i stamtąd właściwie nigdy nie powróciła. Co ciekawe, z mojej ankiety wynika, że większość kobiet współcześnie boryka się z podobnymi problemami i także zdarza im się uciekać w świat wyobrażeń, bo rzeczywistość ich nie zadowala. W powieści pojawia się też wątek głównej bohaterki próbującej poprawić sobie humor przez kupowanie ubrań i dodatków, na które ją nie stać. I tutaj analogia do współczesności jest oczywista, ta cecha w kobietach się utrzymała i w dzisiejszym świecie chyba występuje niepokojąco często.

Podsumowując, serdecznie polecam tę ponadczasową lekturę. Polecam ją zarówno kobietom jak i mężczyzną, bo wszyscy możemy się z niej wiele nauczyć.

]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/pani-bovary/feed/ 0
Pochwała starości http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/pochwala-starosci/ http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/pochwala-starosci/#respond Tue, 29 Oct 2019 11:55:11 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1645
Muszę przyznać – do tej historii zabierałam się już długo i za każdym razem dochodziłam do wniosku, że trzeba dłużej pochylić się nad tematem i lepiej go zrealizować. Było to dla mnie niezwykle trudne, mimo że powieść, która mnie zainspirowała, czytałam wiele razy. Wreszcie mnie olśniło: trudno mi napisać artykuł o Dorianie Greyu, bo ja sama nie jestem i nigdy nie byłam fanką młodości. 

Zacznijmy od krótkiego wprowadzenia. Kiedy zaczęłam poznawać świat, odkryłam, że wyżej cenię to, co stare i brzydkie, niż to, co młode i piękne. Oczywiście bardzo tu upraszczam, bo czasem coś ładnego wpadło mi w oko, ale generalnie wolałam rzeczy z przeszłości. Kiedy tylko miałam okazję, wchodziłam na strych i grzebałam w starych zeszytach (jeszcze z czasów szkolnych mojej mamy) i byłam zafascynowana tym, czego ludzie się dawniej uczyli i jak ładnie pisali!

Ja wiem, że nie ma w tym niczego nadzwyczajnego, bo fascynacja tym, co dawne, towarzyszy nam od zawsze. Każdy człowiek ma do poznania wiele opowieści z przeszłości. Nasi dziadkowie czy rodzice opowiadają nam historie o życiu, którego już nie ma, i na tej podstawie możemy zbudować swoją tożsamość. Czasem zabierają nas do kraju ogarniętego wojną, innym razem do smutnego okresu komunizmu, ale zawsze pod koniec historii wybrzmiewa jakaś nutka tęsknoty. „Było źle – mówią – ale byliśmy młodzi, więc to wszystko nie miało znaczenia. Młodość wszystko przetrzyma i wiele się jej wybacza”.

Młodość! Młodość! Nie ma w świecie niczego, co by ją przewyższało.[1]

Wydaje mi się, że to najważniejsze słowa w Portrecie Doriana Greya Oscara Wilde’a. Wypowiedziane w odpowiednim momencie sprawiają, że główny bohater zupełnie zmienia podejście od życia, do ludzi i do całego świata. A wszystko zaczyna się od piękna, bo trzeba powiedzieć, że Dorian Grey był przepiękny. Ciekawe, że Oscar Wilde przywołuje tu triadę platońską i przypomina czytelnikom, że wszystko, co piękne, jest też dobre i analogicznie – to, co złe, staje się odpychające i brzydkie. Autor w ten sposób nawiązuje do modernistycznego estetyzmu, który odgrywa znaczącą rolę w jego twórczości. W Portrecie odwołuje się do klasycznego kanonu piękna, ale też nadaje bohaterowi cechy mające dodatkowo wzbogacać jego naturę, tworzy postać, którą można postawić ponad pięknem.

Kiedy osobowość Greya zaczyna się zmieniać, Wilde bardzo ciekawie przedstawia wrażliwość swojego bohatera i jego przeżycia. Świetnym przykładem jest rozpoczęcie znajomości Doriana z Sybyl Vane. Mimo iż bohater znalazł się w tanim i obskurnym teatrze, to gra aktorska młodej dziewczyny bardzo go poruszyła. Rola Julii w inscenizacji dramatu Szekspira musiała być naprawdę niezła, skoro Dorian z miejsca zakochał się w odtwórczyni postaci. Oczywiście szybko dowiadujemy się, że bohater tak naprawdę nie kocha samej aktorki, ale wyobrażenie o niej, więc wkrótce ją porzuca, a kobieta z rozpaczy odbiera sobie życie. Co ciekawe, bohater początkowo bierze odpowiedzialność za jej śmierć, ale po rozmowie z lordem Henrym stwierdza, że to nie jego wina. Jeszcze na tym etapie rozwoju postaci czytelnik jest w stanie wiele Greyowi wybaczyć, ale z czasem manipulacje lorda Henry’ego sprowadzają głównego bohatera na złą drogę.

Interesujący jest cały motyw ewolucji Doriana z dobrego, poczciwego, wręcz anielskiego człowieka w złoczyńcę i rozpustnika. Właśnie na tym polu najwyraźniej autor zarysował grę pozorów, która jest głównym motywem historii. Oczywiście nie tylko tej. Żyjemy w czasach, w których piękno jest na wagę złota, bo cały przemysł reklamowy napędzany jest przez osoby bardzo młode i powszechnie uważane za atrakcyjne. W ostatnim czasie nastąpiła lekka poprawa, bo współczesny kanon piękna się rozszerzył, a w mediach zaczęto pokazywać osoby starsze jako dojrzałe, mądre, ale też bardzo piękne.

Odejdę na dobre od treści utworu, bo historię raczej każdy zna, i opowiem o moim drobnym przemyśleniu: osoby, które chcą na siłę zatrzymać młodość, w końcu stają się jej ofiarami. Zastanówmy się nad tymi, którzy ingerowali w swoje ciała, żeby choć na moment zachować złudne przeświadczenie, że skoro wyglądają młodo, to pozostają młodzi. Może moja postawa wynika z tego, że nigdy w moim najbliższym otoczeniu nie było ludzi, którzy silili się na pozostanie młodymi, albo z tego, że wyżej cenię starość, ale uważam, że wszystko w życiu ma swój czas. Nie można w pełni żyć, gdy się ciągle za czymś tęskni. Jeżeli tęsknimy za przeszłością lub żyjemy przyszłością, to nie ma nas tak naprawdę w teraźniejszości.

Na koniec podzielę się jeszcze jednym spostrzeżeniem. Spokój i mądrość dojrzałego człowieka, które wynikają z życiowego doświadczenia, jest dla mnie najlepszymi z cech. Nie ma niczego, co by je przewyższało.

[1] Oscar Wilde, Portret Doriana Greya, Poznań 2015, s. 39. 


Więcej o starości w zupełnie innym wydaniu przeczytacie w najnowszym zbiorze opowiadań Pawła Sołtysa. Z kolei o starych rzeczach, których niektórzy już nie chcą, ale inni chętnie przygarną, opowiedzieli nam Michał i Magdalena, kuratorzy nietypowej wystawy. Polecamy Wam też cykl powieści Jacobsena, w którym czas odgrywa ważną rolę. 
]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/pochwala-starosci/feed/ 0
My name is Sherlock Holmes and the address is 221B Baker Street http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/my-name-is-sherlock-holmes-and-the-address-is-221b-baker-street/ http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/my-name-is-sherlock-holmes-and-the-address-is-221b-baker-street/#respond Tue, 14 May 2019 11:00:20 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1654
Kiedy ktoś zapyta mnie o sylwetkę najlepszego detektywa wszech czasów, bez wahania odpowiem: Sherlock Holmes. To jeden z najsłynniejszych bohaterów literackich w dziejach, więc nic dziwnego, że można o nim opowiadać godzinami. Właśnie dlatego zamierzam odpowiedzieć na pytanie, skąd wziął się jego fenomen.
W XIX wieku wiele powieści publikowano we fragmentach na łamach czasopism. Chodziło oczywiście o dotarcie do możliwie największej liczby odbiorców przy małym nakładzie pieniężnym. Gazety, dużo tańsze niż książki, były znacznie dostępniejsze. Poza tym wielogodzinna, fizyczna praca w fabrykach – mówimy w końcu o czasach rewolucji przemysłowej – nie sprzyjała oddawaniu się długotrwałej lekturze. Słowem: krótkie, wciągające historie publikowane w stosunkowo taniej i coraz powszechniej czytanej prasie miały dużą szansę na zdobycie popularności.

Ludzkie zainteresowanie brutalnością i morderstwami nie pojawiło się, rzecz jasna, w XIX wieku, bądź co bądź już choćby starożytne walki gladiatorów miały zaspokoić tę społeczną potrzebę.

Zupełną nowością była natomiast raczkująca wówczas dziedzina badań – kryminalistyka. Powstanie profesji oznaczało zdobycie wymaganych umiejętności przez osoby, które miały ją wykonywać. I tak rozpoczęła się nowa epoka w szkoleniu policjantów i detektywów. Zorientowano się, że jedynie połączenie wiedzy psychologicznej, chemicznej i przyrodniczej może pomóc w wykryciu przestępcy.

Arthur Conan Doyle był świadkiem tych przemian i postanowił w swoich opowieściach stworzyć postać, która sprosta nowym wymaganiom. Nadał więc swojemu bohaterowi wszystkie cechy, którymi powinien był się odznaczać ówczesny detektyw. I jeszcze kilka innych. W ten sposób niejako z potrzeby społeczeństwa powstała sylwetka Sherlocka Holmesa, inteligenta posługującego się sztuką dedukcji, którego celem życia jest rozwiązywanie zagadek kryminalnych. Nie zapomnijmy o nałogach: tytoniu, morfinie i kokainie – bohater powieści detektywistycznej nie może być bez skazy!

Można by przypuszczać, że ogromna popularność, jaką szybko zyskał, wynikała stąd, że to on był pierwszym takim bohaterem. Jestem zmuszona wyznać, że to nieprawda.

Holmes nie był pierwowzorem literackiego detektywa. Wcześniej powstały inne ważne postacie uprawiające ten fach: francuski policjant Javert sportretowany w Nędznikach przez Wiktora Hugo czy C. Auguste Dupin stworzony przez Edgara Allana Poego. Tego ostatniego bohatera nazywano pierwszym detektywem w literaturze posługującym się sztuką dedukcji.

Mimo to Sherlock Holmes przewyższa ich wszystkich popularnością. W mojej ocenie trzeba ją przypisać nie temu, co robił, ale temu, czym się zupełnie nie zajmował. Jako angielski dżentelmen miał możliwość bywania na salonach i poznawania bogatych i wpływowych obywateli – rzecz nie do pogardzenia, jako że pozycja społeczna była w tamtym czasie ważniejsza od zasobności portfela. Sherlock jednak znajomości szukał raczej wśród narkomanów i bezdomnych, a także byłych skazańców i rozmaitych wyrzutków społecznych. Co ciekawe, świetnie się wśród nich odnajdował i szybko zyskiwał szacunek.

Innym aspektem z pewnością wyróżniającym Sherlocka spośród jego wspaniałych kolegów po fachu jest zainteresowanie sztuką. Sam oczywiście grał na skrzypcach i komponował, a także wykazywał nieprzeciętny talent aktorski, który często wykorzystywał, pracując nad sprawami. Był też szczególnie wrażliwy na piękno malarstwa i muzyki. Daje to niezwykły kontrast z tym, z czym na co dzień spotykał się w pracy.

Chociaż minęło już wiele czasu, odkąd opublikowano pierwsze historie o Holmesie, to śmiało powiem, że do dzisiaj nie powstała postać, która mogłaby go zastąpić. Jego najważniejsze cechy to ogromna inteligencja, spostrzegawczość oraz posługiwanie się sztuką dedukcji. Dodatkowo detektyw z Baker Street wszystkie swoje sprawy katalogował i opisywał w sposób znany tylko sobie i jak wspomina Watson, tylko on sam potrafił się odnaleźć w swojej kartotece. Istotny wpływ na przebieg spraw musiało też mieć jego podejście do innych. Z jednej strony gardził występkiem i przestępcami, a z drugiej pozwalał niektórym odejść bez ponoszenia konsekwencji ich czynów. Był postacią nieoczywistą i wielowymiarową, człowiekiem szlachetnym i o wielkim sercu. Właściwie trudno byłoby znaleźć jego odpowiednik wśród współczesnych bohaterów. Myślę, że właśnie dlatego, zamiast szukać następcy, twórcy skupili się na portretowaniu Sherlocka na podstawie materiału, jaki zostawił im Arthur Conan Doyle. Od 1900 roku powstało ponad dwieście ekranizacji przygód angielskiego detektywa i jego przyjaciela Johna Watsona.

Jedną z najciekawszych jest serial brytyjski Sherlock z 2010 roku, w którym tytułowy bohater przenosi się do współczesnego Londynu i o dziwo jego historia wciąż świetnie się sprawdza. Na pewno wielki ukłon należy się w tym przypadku aktorom: Benedictowi Cumberbatchowi grającemu Holmesa i Martinowi Freemanowi – odtwórcy roli Watsona. Widać, że obaj panowie dobrze znają historie o genialnym detektywie i dobrze się bawią przy realizacji współczesnej wersji opowiadań. Oczywiście serial by nie powstał, gdyby nie pomysłodawcy i twórcy Steven Moffat i Mark Gatiss (ten ostatni wciela się także w Mycrofta Holmesa). Nie wiem, jak im się to udało, ale zachowali ducha opowiadań i tak jak Arthur Conan Doyle zostawiają odbiorcy dyskretne wskazówki, które pozwalają rozwiązywać zagadki razem z detektywem. Oczywiście moglibyśmy się przyczepić, że Holmes, który korzysta z internetu, to już nie to samo, ale koncepcja serialu sprawia, że nadal jesteśmy pod ogromnym wrażeniem sprytu i intelektu detektywa.

Serdecznie polecam czytanie i słuchanie opowiadań o Sherlocku Holmesie, bo jest w nich coś, czego nie można znaleźć w żadnych innych historiach. Może autor przemycił tam coś metafizycznego, no nie wiem, nie wiem. W każdym razie warto! 

]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/my-name-is-sherlock-holmes-and-the-address-is-221b-baker-street/feed/ 0
O strasznych historiach, które wszyscy znamy http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/o-strasznych-historiach-ktore-wszyscy-znamy/ http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/o-strasznych-historiach-ktore-wszyscy-znamy/#respond Fri, 22 Feb 2019 12:01:40 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1662
„Chciałabym mieć córkę o skórze białej jak śnieg, wargach czerwonych jak krew i włosach czarnych jak heban”
Królewna Śnieżka*
Jedną z najsłynniejszych i najbardziej rozpowszechnionych baśni jest bez wątpienia Królewna Śnieżka. Pokuszę się o stwierdzenie, że każdy zna historię pięknej i dobrej księżniczki, na której życie czyha okrutna, zazdrosna królowa. Śnieżce udaje się uciec, ukrywa się w domku krasnoludków, ale w końcu zła macocha znajduje sposób, aby podstępem otruć pasierbicę jabłkiem. Od śmierci może ocalić ją tylko pocałunek księcia, który akurat zjawia się w pobliżu. Gdy jego miłość łamie zły czar, wszyscy (poza macochą) żyją długo i szczęśliwie. Koniec.

Bracia Grimm inaczej opowiedzieli tę historię…

Zacznijmy od tego, że królowa była pierwotnie matką Śnieżki. Dopiero w kolejnych wydaniach baśni została jej macochą, bo matkom nie uchodziło robić tak okrutnych rzeczy, jakich dopuszczała się antagonistka. Śnieżka charakterologicznie pozostaje taka sama, czyli jest dobra i niewinna, ale też bardzo naiwna. Oczywiście nie pominięto motywu zaczarowanego zwierciadła – nie może ono kłamać i wydaje wyrok na protagonistkę, bo ta z dnia na dzień staje się piękniejsza i wkrótce urodą przewyższa królową. Pojawiają się także poczciwe i ciężko pracujące krasnoludki, które bardzo kochają księżniczkę. No i w końcu, kiedy Śnieżka zostaje otruta, pojawia się książę (nie wiadomo skąd), zakochuje się w martwej królewnie i postanawia ją zabrać w szklanej trumnie. Podczas znoszenia trumny jeden ze służących się potyka, przez co trumna podskakuje i główna bohaterka wypluwa zatrute jabłko. Później jest radość i wesele, a zła królowa otrzymuje żelazne, rozgrzane do czerwoności buty i ma za karę tańczyć w nich do śmierci. O smutnej historii królowej zapewne niewiele osób słyszało, bo wersja Grimmów pozostaje nieznana w porównaniu z interpretacją Disneya.

Skąd się wzięły straszne historie autorstwa braci Grimm?

Baśnie jako utwory literackie były znane długo przed XIX wiekiem, ale z pewnością właśnie wtedy zaczęło się ich wydawanie i upowszechnianie na dużą skalę. Niemieccy filologowie Wilhelm i Jacob Grimmowie opublikowało pierwszy tom pierwszej wersji Baśni dla dzieci i domu w 1812 roku (tom drugi ukazał się trzy lata później). Zebrane przez nich historie i mity ludowe z czasem stały się klasyką światowej literatury.

Rzecz jasna, nie tylko oni pracowali w tamtym czasie nad opracowaniem baśni, ale jako nieliczni rozpatrywali je z perspektywy językoznawczej. Celem Grimmów było zdobycie, opracowanie i popularyzacja baśni w dialektach, w jakich zostały pierwotnie opowiedziane lub spisane. Dla przykładu Jałowiec został utrwalony w dialekcie dolnoniemieckim.

Jak przebiegał proces zbierania materiału źródłowego?

Wielu poszukiwaczy zarobku wędrowało po wioskach w celu odnalezienia najstarszych mieszkańców, którzy mogliby im opowiedzieć straszne historie z dzieciństwa. Ci zaś często zmieniali treść opowieści, raz mówili krótko i bez szczegółów, kiedy indziej rozwodzili się nad każdym detalem i opisywali wszystko, co im się przypomniało. Wiele z zebranego w ten sposób materiału okazywało się bezużytecznym. Z drugiej strony wyłuskanie kilku baśni, których fabuła byłaby jednakowa, stanowiło nie lada wyzwanie. Każdy z kolejnych opowiadających zmieniał postaci, czasem tematykę czy morał i w końcu z jednej historii powstawało kilkanaście wariantów. Trudno było sobie poradzić z dużą ilością tak różnorodnego materiału.

Grimmowie, świadomi problemów, jakie mogą napotkać w swojej pracy, obrali inną strategię – współpracowali z osobami, które były w stanie opowiadać bez zmiany szczegółów, lub odnajdowali kilka osób znających tę samą baśń. W ten sposób docierali do pierwotnych historii i porównując poszczególne wersje, wykluczali wszelkie naddatki znaczeniowe. Celem ich pracy było odnalezienie pierwotnych motywów baśniowych w niemieckiej kulturze ludowej. I udało im się.

Jakie są najważniejsze cechy baśni Grimmów?

Zaliczyłabym do nich anonimowość narratora oraz zwyczajność postaci, które mogłyby zamieszkiwać odległe krainy. Warto też przypomnieć, jak niewiele postaci w baśniach miało imiona. Jeżeli nawet miały, to były to imiona możliwe najbardziej pospolite (na przykład Jan). Pierwotne baśnie były historiami opowiadanymi dzieciom ku przestrodze, dlatego imiona bohaterów musiały być im znane oraz łatwe do zapamiętania. Innym zabiegiem, który stosowano podczas nazywania postaci baśni, były skojarzenia z ich wyglądem lub odwołania do profesji – dobrym przykładem będzie tutaj Śnieżka. Próżno szukać informacji, gdzie i kiedy dzieje się opowieść – w baśniach dostajemy fragment historii, a całej reszty możemy się tylko domyślać. Czy zabieg ten nie jest genialny w swojej prostocie? Ciężko sobie wyobrazić większą uniwersalność w utworze niż niedookreślenie miejsca akcji. Dzięki temu każdy z czytelników czy słuchaczy mógł sobie wyobrazić, że historia dzieje się gdzieś obok.

Wreszcie mamy też w baśniach elementy magiczne, które literatura XIX wieku bardzo sobie upodobała. Czego (i kogo) tu nie ma! Czarownice, wróżki, zaczarowane eliksiry, zatrute jabłka, klątwy, krasnoludki, książęta… Ale uwaga: wiele z tych niesamowitych istot i przedmiotów bywa niebezpiecznych, bo zdarzyło im się kogoś zabić albo przekląć, albo w najlepszym razie uwięzić. Z uwagi na to, że kolejne wydania baśni były coraz bardziej ułagodzone, a ich ostateczny wydźwięk stał się romantyczny, współczesny czytelnik może się nie zorientować, że pierwotnie miały służyć ku przestrodze.

Najważniejszą cechą baśni Grimmów było wprowadzenie bohaterów nadnaturalnych, którzy żyli obok ludzi w realnym świecie i mniej lub bardziej na nich wpływali. Autorzy nadawali im różne cechy, postaci te mogły więc zarówno pomóc zbłąkanym duszom odnaleźć właściwą drogę, jak i karać złoczyńców. W baśniach zyskują one także dużo ludzkich cech – potrafią na przykład być zawistne lub zazdrosne.

W mojej ocenie największym fenomenem baśni Grimmów jest ich ponadczasowość. Od pierwszego wydania minęło ponad dwieście lat i każda kolejna generacja znajdowała w nich ciekawy materiał do badań lub po prostu przyjemność z lektury. W naszych czasach wciąż powstają nowe i coraz bardziej wymyślne ekranizacje filmowe Królewny Śnieżki i seriale nawiązujące fabułą do klasycznych baśni, takie jak Dawno, dawno temu czy Opowiem ci bajkę.

Ciąg dalszy nastąpi…

A na koniec, pozostając w klimacie, życzę wszystkim, aby żyli długo i szczęśliwie. 


* P. Pullman, Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży bez cenzury, przeł. T. Wyżyński, Warszawa 2015, s. 246.



Pozostając nadal w baśniowych klimatach, możecie także odwiedzić dawnych Słowian, zajrzeć do komiksowej szkatuły czy spotkać się ze Śnieżką na Manhattanie.
]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/o-strasznych-historiach-ktore-wszyscy-znamy/feed/ 0
Nie taki człowiek straszny, jak go malują http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/nie-taki-czlowiek-straszny-jak-go-maluja/ http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/nie-taki-czlowiek-straszny-jak-go-maluja/#respond Wed, 12 Dec 2018 12:02:19 +0000 http://zcyklu.pl/?p=1667
Piekielne moce rozpętały się we mnie i z iście ekstatyczną radością okładałem swą laską bezwładnie leżące ciało, czerpiąc rozkosz z każdego uderzenia (Doktor Jekyll i pan Hyde). 
Kiedy byłam dzieckiem, zastanawiałam się nad celowością kilkukrotnego czytania tej samej powieści. Wydawało mi się, że to strata czasu, bo przecież istnieje mnóstwo innych historii wartych poznania.

Z wiekiem i doświadczeniem przyszła myśl, że każda kolejna lektura daje mi możliwość przeżycia nowej przygody oraz odnalezienia wątków, które wcześniej mi umknęły.

Kilka tygodni temu po raz trzeci sięgnęłam po powieść Doktor Jekyll i pan Hyde autorstwa Roberta Louisa Stevensona i dopiero tym razem dostrzegłam uniwersalność i aktualność jej przekazu.

Rozpocznę od oczywistego stwierdzenia, że pojęcia dobra i zła towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. Filozofowie i uczeni przez lata szukali odpowiednich definicji do opisania tych terminów, ale wydaje mi się, że ich znaczenie rozpoznaje się instynktownie.

Żeby nie być gołosłowną, powołam się na swoje doświadczenie sprzed dwudziestu lat, kiedy to, wystawiana przez rodziców na próby natury moralnej, zwykle z dużą satysfakcją zwracałam się w kierunku zła. O ile sobie przypominam, nie miałam wtedy żadnych rozterek, a kierowałam się prostą zasadą: wszystko, co zabronione, jest fajniejsze. Czy to czyniło ze mnie potwora? Nie. Byłam wygadanym i uczynnym dzieckiem, ale z drugiej strony uważałam, że słuchanie opiekunów to nuda i nie ma w tym nic zabawnego. Na podstawie własnych wspomnień mogę śmiało stwierdzić, że na początku życia bardzo szybko orientujemy się, na czym polega dobro, a na czym – zło, i decydujemy się na jedno z nich. Jedyna różnica między dziećmi a dorosłymi polega na tym, że nie zdają sobie one sprawy z konsekwencji swoich czynów, dlatego pozwala się im na więcej. W końcu i na nich przyjdzie smutny czas opamiętania.

Na podstawie przytoczonego przykładu pokuszę się o stwierdzenie, że człowiek z natury nie jest ani zły, ani dobry. Ma zestaw cech, które w różnych życiowych sytuacjach przechylają szalę raz w jedną stronę, raz w drugą. Dużo wcześniej mądrzejsi ode mnie myśleli podobnie.

XIX-wieczni pisarze europejscy stworzyli w powieści gotyckiej nowy typ bohatera, cechującego się dobrym charakterem oraz łatwością wplątywania się w kłopoty. Z bogatego kanonu literatury grozy wybrałam dzieło Doktor Jekyll i pan Hyde, które powstało pod koniec stulecia. Możliwe, że niecodzienna struktura utworu oraz protagonista, z którym czytelnik może się łatwo utożsamić, wywołały refleksję na temat dualizmu natury człowieka.

Główny bohater powieści to Henry Jekyll – wybitny doktor medycyny, słynący z nieprzeciętnej inteligencji oraz nieposzlakowanej opinii w towarzystwie. Problemy zaczęły się, kiedy postanowił oddzielić od siebie pozytywną i negatywną naturę człowieka. Na początku znajomi lekarza uważali, że jego opowieści o tym są formą metafory, którą chce on wprowadzić w życie. Z czasem, kiedy zaczął przeprowadzać niebezpieczne eksperymenty, a jego zachowanie stało się ekscentryczne, przyjaciele się od niego odwrócili. Dodatkowo Jekyll wplątał się w dziwaczną relację z człowiekiem pozbawionym manier i honoru – panem Hyde’em. Tylko Utterson martwił się losem Henry’ego i próbował go uratować. Im bardziej się zagłębiał w jego historię, tym brutalniejszą prawdę poznawał. W końcu okazało się, że w wyniku nieudanego eksperymentu medycznego Jekyll stworzył Hyde’a, który miał być jego przepustką do pełnego życia. Lekarz jako szanowany obywatel o wysokim statusie społecznym nie mógł pozwolić sobie na wszystkie uciechy duszy i ciała oraz na małe występki, których pomysły kiełkowały w jego głowie. Jako błyskotliwy naukowiec postanowił stworzyć substancję, która mu to wszystko umożliwi, a on nie poniesie konsekwencji za swoje czyny. Aż się prosi, aby wspomnieć o przytoczonym przykładzie dziecka. Niestety w dorosłym życiu (oraz powieści gotyckiej) każda akcja wywołuje reakcję i ostatecznie umęczony bohater umiera.

Trudno sobie wyobrazić smutniejsze zakończenie niż śmierć głównej postaci, ale ja po ostatniej lekturze poczułam ulgę. Jekyll jest dla mnie uosobieniem mądrości i emocjonalnego rozdarcia, dlatego postrzegam go jako istotę pełną. Właściwie powinno się mówić o Jekyllo-Hydzie, bo w zasadzie stanowią jedną i tę samą osobę. W gruncie rzeczy dopiero to połączenie skrajnego dobra i brutalnego zła daje nam prawdziwy obraz człowieka. Choć ma się świadomość, że bohater dopuścił się złych czynów, nie sposób mu nie kibicować i wierzyć do ostatniej chwili, że uda mu się pokonać demony.

Mogłoby się wydawać, że motyw metamorfozy czy refleksja o naturze człowieka narodziły się dawno temu i pozostały elementem przeszłości, nie przetrwawszy do naszych czasów. Wobec tego pozwolę sobie spytać, jaką naturę mieli Raskolnikow ze Zbrodni i kary albo Ebenezer Scrooge z Opowieści Wigilijnej, a w końcu – jaką postacią był Loki z uniwersum Marvela?

Czas na podsumowanie krótkiej opowieści wyrosłej ze spóźnionego refleksu czytelnika – cieszę się, że człowiek ma złożoną naturę. Często właśnie z niej artyści czerpią inspirację do tworzenia swoich dzieł, a my, zwykli ludzie, mamy możliwość korzystania z efektów ich pracy. A poza tym świadomość, że refleksja nad dualizmem pozostaje aktualna, jest dla mnie najlepszym wyznacznikiem niezwykłości jej fenomenu. No i na koniec z całego serca polecam wielokrotne czytanie powieści: okazuje się, że warto! 

]]>
http://zcyklu.pl/w-slowach/niezmienne/nie-taki-czlowiek-straszny-jak-go-maluja/feed/ 0