Zawsze mówiłam, że teksty piosenek pisane przez Kasię
Nosowską to poezja. Ale czy książka na podstawie filmików z Instagrama to
literatura? I czy musi nią być, żeby śmieszyć, inspirować, zastanawiać?
Jakiś czas
temu Nosowska odkryła aplikację do tworzenia krótkich wideo z karykaturalną
transformacją głosu i twarzy. Od tej chwili jej profil jest instahitem,
przepełnionym zabawnymi, ciętymi (ri)postami. Temat został podchwycony przez
wydawnictwo Wielka Litera i tak śmieszki w mediach społecznościowych stały się
książką w księgarni. „A ja żem jej powiedziała…” – od tych słów zaczyna się
każdy filmik na Instagramie i każdy tekst w publikacji, a także sama książka,
jak obwieszcza kolorowa okładka.
W środku
znajdziemy nie mniej kolorowe treści. Żadna ze stron nie jest zwykła, niemal
nie sposób uświadczyć białej kartki zadrukowanej czarnymi literami. Strony
migają różnymi barwami, przyciągają wzrok oryginalnymi grafikami, zdjęciami i
kolażami. Do tego dorzućmy początek każdego z tekstów: wyróżnione powiększonym
drukiem zdanie, które Kasia kiedyś wypowiedziała nie swoim, cieniutkim
głosikiem dobywającym się z ust zajmujących niemal całą twarz. Wydawnictwo
znalazło więc sposób na przełożenie nietypowej formy ze smartfona na papier,
publikując zdecydowanie nietuzinkową książkę.

Ale co z
treścią? Czy publikacja oparta na instagramowych postach może być o czymś? Pewnie,
że tak! Przecież już te kilkudziesięciosekundowe filmiki są o czymś. O sławie,
odchudzaniu, starości, relacjach z rodzicami, zdradzie, zaufaniu, drugim
człowieku. W książce rozrosły się one do parostronicowych felietonów, tym samym
zyskując więcej głębi, szczegółów, mocniejsze przesłanie. Owszem, to nie jest
Wielka Literatura, ale czy nie potrzebujemy też na co dzień takich małych,
lekkich, a jednak znaczących tekstów? Czy nie chcemy się trochę pośmiać, jadąc
autobusem do pracy? Nie chcemy się zadumać, leżąc w wannie z bąbelkami? Czy nie
chcemy dać chwili odpoczynku kciukom zmęczonym od scrollowania i posłuchać
artystki, która dojrzała do lekkiej formy?
Tak miło
się czyta Kasię, która dla nas porzuciła na chwilę czarne, depresyjne plandeki
na rzecz kolorowych, zwiewnych szat. I ja bym jej powiedziała: „Kaśka, jeśli Ci
w końcu przyszła ochota na mniej poważne drobnostki, to ja wyrzucam Prousta,
który na półce robi tylko wrażenie na gościach, i wypatruję kolejnych
pstrokatych książek od Ciebie!”.