Kogo zatem nazywano humanistą, zanim ten wyraz zaczęto kojarzyć głównie z czystą ignorancją? Według definicji słownikowej to zwolennik, przedstawiciel humanizmu lub specjalista, badacz zajmujący się humanistyką.* I żeby nie było żadnych wątpliwości, humanizmem nazwiemy społeczno-kulturalny prąd epoki Odrodzenia nawiązujący do kultury starożytnej Grecji, a także postawę (…) wyrażającą się w uznawaniu człowieka za najwyższą wartość moralną i źródło wszelkich innych wartości. Humanistyka to z kolei zespół nauk badających człowieka jako istotę społeczną oraz jego wytwory: język, literaturę, sztukę itp. Można przypuszczać, że niejeden ze współczesnych humanistów przetarłby oczy ze zdumienia.
Homo homini deus?
Dopiero rzeczywiste znaczenie tego wyrazu uświadamia, jak trudną drogę – zapewne nieświadomie – pokonał (nomen omen) homo, hominis (przymiotnik – humanus), żeby zatrzeć wszystko to, co miał przekazywać ten leksem. Człowiek najwyższym dobrem moralnym i źródłem innych wartości pozostał niejako jedynie w hedonizmie (nie mylić z humanizmem!). Oczywiście i dziś można spotkać światłe jednostki interesujące się sztuką, językiem, literaturą, a także całą resztą, która bliska jest ludzkości. Problem tkwi w tym, że pozostali nie widzą różnicy między dwiema postawami – tą wzorcową i tą uwłaczającą dawnym i współczesnym humanistom. Nie mogę, naturalnie, rozkazać wszystkim „bluźniercom”, by zaczęli się dokształcać, ale życzyłabym sobie chociaż jednego: niech nie nadużywają słowa, które dla innych osób znaczy naprawdę wiele. Przykładów śmieszności zastosowania tego wyrazu dostarczają nam codziennie setki językowych fałszerzy, czasem jednak początkowe rozbawienie przeradza się w bezwzględny sprzeciw…
Dwa obozy
Pewien wrześniowy wieczór, audycja radiowa, rozmowa z cenionym fizykiem. Mowa o boskiej cząstce – bozonie Higgsa. Już na wstępie prowadzący zaznacza, że w imieniu – a jakże! – wszelkich humanistów, chciałby spytać, czym owa cząstka jest tak naprawdę, o co tyle hałasu. Po pewnym czasie fizyk stara się wszystko wyjaśnić, z dedykacją dla – zgadnijmy – humanistów. Humanista nr 1 z kolei, przeprowadzający rozmowę, nadal nic nie rozumie, ma wyraźny problem z poprowadzeniem konwersacji tak, by rzeczywiście mogła się ona komuś przydać; wydawałoby się opiniotwórcza (!) Trójka Polskiego Radia zupełnie niespodziewanie mnie zawiodła, a wszystko przez kilka fragmentów jednej dyskusji.
Niby nic się nie stało, a jednak niesmak pozostał. Można było przecież wypowiedzieć się w imieniu niezainteresowanych tego typu sprawami/ niefizyków/ ludzi preferujących nieco lżejsze lub po prostu odmienne tematy. Dlaczego humanista ma kojarzyć się z ignorancją? Czemu bywa synonimem odwiecznego trwania w kręgu pewnej wąskiej kategorii nauki, zza której nie ma ochoty się wychylić? Jakim prawem to humanista, niegdyś najwszechstronniejszy z uczonych, traktowany jest z przymrużeniem oka? Wszystko to dzieje się dlatego, że dziś dla wielu oznacza on kogoś zupełnie innego. I chociaż mamy w pamięci na przykład Mikołaja Kopernika, który był między innymi astronomem, lekarzem, prawnikiem i tłumaczem, to jego osiągnięcia zdają się nie robić na nas większego wrażenia. Dawniej żyli humaniści i niehumaniści, dziś mamy humanistów i umysły ścisłe. Pierwsi uważają drugich za analfabetów, drudzy z kolei oskarżają swoich przeciwników o brak praktycznej wiedzy o świecie. O ile jednak ciężko byłoby zajmować się choćby matematyką, nie umiejąc liczyć, o tyle nietrudno spotkać humanistów z problemami w czytaniu ze zrozumieniem. Czarne owce odnajdziemy jednak w każdym ze wspomnianych środowisk, a owi outsiderzy zaczynają powoli stawać się większością. Co ciekawe, krytykują ich już nie tylko oponenci z zasady, lecz także ich koledzy stawiający sobie poprzeczkę zdecydowanie wyżej.
Cnotka, olaboga!
Innym przykładem słowa, które od czasów renesansu diametralnie zmieniło swoje znaczenie, jest cnota. Wspomniany już wcześniej Jan Kochanowski pisał:
Cnota (tak jest bogata) nie może wziąć szkody
Ani się też ogląda na ludzkie nagrody;
Sama ona nagrodą i płacą jest w sobie
I krom nabytych przypraw świetna w swej ozdobie.
J. Kochanowski, Pieśń XII (Pieśń o Cnocie)
Nietrudno wychwycić swoiste nabożeństwo, z którym o wspomnianej wartości pisał polski poeta. Przymiotnik cnotliwy określał coś zgodnego z przyjętymi zasadami moralnymi, a także skromnego i niewinnego. Cnota zaś była zespołem dodatnich cech moralnych, najwyższym dobrem, tym, co miało zagwarantować człowiekowi szczęśliwe życie. Jak nietrudno zauważyć, owo znaczenie zostało dziś już niemal zupełnie zapomniane. Cnota kojarzy się prawie wyłącznie ze sferą intymną, na dodatek zyskała charakter negatywny. Cnotka to idiotka, rzekłby niejeden nastolatek. Mamy tu do czynienia z jeszcze dotkliwszym zajściem niż w przypadku humanisty. O ile wciąż można by odnaleźć w naszej świadomości podstawowe znaczenie tego drugiego słowa, o tyle źródłosłowu cnoty wielu absolutnie nie odnajduje, a już na pewno nie upatruje go w renesansie. Ewentualnie wyraz ten może kojarzyć się z gromkimi wybuchami śmiechu w sali lekcyjnej. Mamy zatem kolejny dowód na to, jak wielką władzę sprawujemy nad językiem, pozostaje tylko swobodnie rzucone pytanie: czemu służą zabiegi zniekształcania wspaniałych niegdyś słów?
Relikty przeszłości
Dawniej nazwanie kogoś cnotliwym humanistą zostałoby uznane za wspaniały sposób na okazanie mu szacunku. Dziś najpierw łączliwość tych słów uznano by za wątpliwą, żeby zaraz potem stwierdzić, że to zwyczajna obraza. Samo bycie humanistą funkcjonuje zaś jako doskonały argument dla wytłumaczenia swojej niewiedzy. – Nie będę się bawił w jakieś liczenie, jestem humanistą. – Nie muszę wiedzieć, kim był i co zrobił Einstein, jestem humanistą. – Czemu ma mnie obchodzić, czym jest bozon Higgsa, przecież nie lubię fizyki. Cnotliwość z kolei uważa się dziś chyba za najgorszą z możliwych wad – w końcu to passé mieć swoje przekonania i wyznawać pewne zasady moralne. Zgłębianie wiedzy także stało się niemodne. Nie zwracamy uwagi na to, czy poprawnie mówimy po polsku, ale czujemy się zakłopotani, gdy nasi znajomi, w przeciwieństwie do nas, mają najnowszy model I-phone’a. To, jak zmienia się język, jest także dowodem naszej metamorfozy. Oczywiście, cały ten wywód może wydawać się zbyt krzywdzący i zbyt ogólny, dlatego słowa uznania należą się tym, którzy w opisywany przeze mnie nurt się nie wpisują. Mogą oni nazywać siebie humanistami, nie mając dorobku swoich renesansowych braci, ale przynajmniej doceniając korzyści wynikające z posiadania wiedzy ogólnej oraz usiłując ją zdobyć. Czytają książki, oglądają dobre filmy, podziwiają wytwory ludzkiej działalności. Nie są ignorantami. Ich głos słyszę jednak coraz rzadziej. Może zmiany w języku to naturalna kolej rzeczy, być może nie ma powodu, żeby się na nie burzyć? W końcu po raz kolejny sami jesteśmy sobie winni. Ja jednak tak zwyczajnie, po ludzku, nie chcę być taką humanistką. Nie godzę się również na to, by słowa kryjące w sobie dawniej przymioty doskonałości wraz z biegiem czasu niemal całkowicie zmieniały swoje znaczenie. Język to jedno, nasza postawa – to drugie. My po prostu nie dążymy do humanizmu. Kojarzy się on bowiem jedynie z bezrobociem. Przechodzimy obojętnie obok zmurszałych (z naszej winy) definicji, pragniemy nowoczesności. Chcemy coraz więcej, ale chce nam się już bardzo mało, a to nie jest charakterystyka prawdziwego humanisty. Jego cząstkę powinien mieć w sobie każdy, niezależnie od tego, który przedmiot uzna za ulubiony.
*Wszystkie zapisane kursywą definicje przytoczone zostały za: Słownik języka polskiego PWN, red. L. Drabik, E. Sokół, Warszawa 2007.