Próba definicji
Słoik obecnie to przede wszystkim nowowarszawiak, nowowarszawianin, czy jak kto woli – pseudowarszawianin. Przyjezdny z torbą pełną obijających się o siebie słojów, zawadzający w piątkowe i niedzielne wieczory lokalsom – ale czy do końca właśnie tak to wygląda? I czy tak należałoby przeciętnego właściciela tego określenia zdefiniować? Jeśli o zdanie pytać by internautów, słoiki: nie umieją jeździć, parkują gdzie popadnie, klną na Warszawę (a w zasadzie to na wszystko inne też), są wieśniakami, nie płacą podatków w stolicy, zabierają pracę warszawiakom, na wakacjach podają się za mieszkańców największego polskiego miasta. Inwektywy można by mnożyć. I choć większość komentarzy jest zdecydowanie nieprzychylna, wręcz napastliwa, to na uwagę zasługuje jeden fakt: Polacy najbardziej płodni słowotwórczo okazują się w Internecie, w końcu na ulicy takich określeń zbyt często nie usłyszymy. Na zarzuty wymienione wyżej odpowiedzieć byłoby ciężko – w większości mogą one dotyczyć zarówno warszawiaków, jak i przyjezdnych, lecz ciekawy jest komentarz jednego z internautów na pewnym forum internetowym: Niech się te słoiki raz w życiu dobrze wkurzą i wezmą wszyscy jednego dnia urlop na żądanie. Wtedy poznamy możliwości stolicy samej w sobie. Słoiki, do dzieła!
Słoiki vs. talerzyki
Słoik jako określenie tego typu przedstawiciela społeczności to metonimia – a więc zastąpienie nazwy jakiegoś przedmiotu lub zjawiska nazwą innego, pozostającego z nim w pewnej obiektywnej zależności – za „Słownikiem terminów literackich” pod redakcją J. Sławińskiego. Słoik do słoika zatem niepodobny, ale słoik słoiki nosi – w tym tkwi sedno porównania. Sam pojemnik kojarzy nam się z czymś dość zamkniętym i ograniczonym – i choć takie zestawienia dziś byłyby zapewnie na miejscu, to pierwotnego słoika prawdopodobnie nie dotyczyły. Początkowo nazwa ta nie rodziła też tylu burzliwych sporów. Jeszcze niedawno ankiety wskazywało na to, że za tego typu przyklejenie nam łatki (lub – jak kto woli – zakręcenie nakrętki) zasadniczo się nie obrażamy. Określenie wydaje się zatem dość zabawne, a dotyka właściwie tylko nielicznych. Dziś, po aferze dotyczącej neonu, który miałby oświetlić Warszawę (w sondzie wygrały słoiki), w Internecie jest niestety bardziej nieprzyjemnie, a i sami przyjezdni zaczęli czuć się z takim przydomkiem mniej komfortowo. Tak, jakby komuś przeszkadzali. Nie zapominajmy jednak także o drugiej stronie nieoficjalnego wciąż konfliktu – w sieci (i nie tylko) rzecz jasna dostaje się również samym warszawiakom:
O słoikach mówią często ci warszawiacy, którzy mieszkają z rodzicami, a więc też dostają jedzenie pod nos. Z tą tylko różnicą, że nie w słoiku, a na talerzu. A więc „słoik” czy „talerzyk” – bez różnicy.
Co do samych słoików natomiast:
Powinno używać się w obecnych czasach określenia: „pojemniki próżniowe”, „słoiki” są już passé.
Weki pakują wałówkę
Mamy słoika, słoicę (stolicę), słoiczan, możemy już też dowolnego emigranta spod Warszawy (to głównie ona budzi takie skojarzenia) zasłoikować. Droga stąd niedaleka do powstania weka – chciałoby się powiedzieć – i wiele w tym prawdy. Wek jest już bardziej ograniczony niż słoik – w końcu słoictwo i wekostwo to przede wszystkim stany myślenia. Przeczytamy zatem w Internecie, na przykład, że miasta weki kiszą się we własnym sosie. Ale dowiemy się również, że gdyby Warszawa była zamknięta jak wek, nie miałaby szans. Różnych komentarzy odnajdziemy wiele.
Co jest natomiast przeciętnym atrybutem słoika – oprócz obcej tablicy rejestracyjnej i ponoć wiejskiego trybu życia? Wałówa. „Słownik języka polskiego PWN” wałówkę definiuje następująco: Jedzenie zabierane w podróż, na wycieczkę itp. Kwalifikator – pot. A czym wałówka – przepraszam: wałówa – jest dzisiaj? Należałoby dokonać klasyfikacji na w. miejską i w. wiejską. Pierwsza z nich zakłada kierunek miasto – wieś i wtedy słoiki vel. weki zwożą do swoich oddalonych od metropolii pieczar przeczytane gazety zakupione po złoty pięćdziesiąt na Dworcu Centralnym. Jeśli idzie zaś o drugi typ wałówy, sprawa jest już znacznie prostsza – kierunek migracji zdaje się najbardziej typowy: wieś – miasto, a torbach podróżnych słoiki przetransportowują… słoiki właśnie.
Co dalej?
Jaką przyszłość należałoby wróżyć słoikom? Czy są dziś obywatelami któregokolwiek z miast? Tego nie wiem. Samo słoikowanie z jednej strony wydaje się niezwykle ciekawym zjawiskiem słowotwórczym – to niesamowite, jak łatwo przychodzi nam tworzenie tego typu określeń i jak potrafimy z nich potem korzystać, tworząc co rusz to nowe derywaty (w uproszczeniu = wyrazy pochodne). Z drugiej strony jednak język oddaje w końcu nastroje społeczeństwa – to, co się dzieje, niemal od razu zostaje odnotowane – jeśli nawet nie w słowniku (do tego potrzeba lat), to z pewnością w tym, jak porozumiewamy się ze sobą na co dzień. A słoików na ulicy pełno, choć prawdziwe obelgi poznamy właściwie dopiero w Internecie. Weki smucą, śmieszą, złoszczą lub irytują, ale na pewno nie pozostajemy wobec nich obojętni. Machina słowotwórcza działa, socjologiczna również, ale dwie strony medalu są doskonale widoczne. I choć przeczytałam już na forum, że słoiki (oprócz Białołęki nawet!) powinny otrzymać swoją własną słoicę, żeby nie zawadzać miejscowym, to apeluję przede wszystkim o odrobinę zdrowego rozsądku. Słoiki wszystkich dzielnic, łączmy się! A w weekendy wyjdźmy nieraz z lokalsami na kawę. Lokalsi – nie wszystkie postaci, których nazwiska posłużyły do nazwania stołecznych ulic, są rodowitymi warszawiakami! A wielu z nich tu żyło i jesteście z nich dumni. Wniosek zatem prosty, lecz nie wszystkim znany: słoik czy też lokals – mózg każdemu dany.