Miasto projektowane

Ciepło-zimno według Woody’ego Allena

Agnieszka Szypulska

Źródło grafiki: Cafe Society, Facebook

Z czterdziestoletnim doświadczeniem przynajmniej jednej kinowej premiery w roku, Woody Allen osiągnął mistrzostwo w przedstawianiu miast amerykańskich i europejskich. Doskonale wie, że każde z nich ma swój charakter, który prawdopodobnie najłatwiej pokazać przez barwy.

Kolory w kulturze są zadziwiająco ważną kategorią. Staramy się opisywać swoje emocje za ich pomocą. Pomagają nam one również zapamiętywać, przywołują wspomnienia. A co najważniejsze, mają również swoje znaczenia. Zielony niesie nadzieję, złoty stoi za bogactwem, czerwień wskazuje na agresję, za to już purpura władzę i szlachectwo. Biel ma oznaczać niewinność, a czerń – budzić niepokój. Dlatego też artyści przykładają niezwykłą wagę do doboru i natężenia barw.

Pośród sztuk plastycznych ciekawym przypadkiem jest pod tym względem kinematografia. Jej historia rozpoczyna się od palety oscylującej między bielą a czernią. W fotografii, swego rodzaju prekursorce filmów, modne bywało również nadawanie obrazom sentymentalnego sznytu poprzez złocistą, herbacianą sepię. Z czasem pojawił się kolor. Najpierw za pomocą malowania materiału, później dzięki nowej technologii wykonywania materiału światłoczułego. Każdy fotoamator jednak wie, że nawet najlepsza klisza nie odwzoruje barw tak, jak wyglądają one w rzeczywistości. Na efekt końcowy wpływ ma wiele czynników: zastosowane obiektywy, właściwości techniczne zarówno aparatu, jak i materiału, ale też rodzaj oświetlenia. W tym ostatnim najbardziej zauważalnym czynnikiem odróżniającym jest słońce, które pada pod różnymi kątami, dzięki czemu nadaje światłu rozmaite barwy. Różnią się one w zależności od pory dnia, pory roku, a także szerokości i długości geograficznej.

Jednym z płynących stąd wniosków jest to, że poszukując naturalnego oświetlenia w różnych odcieniach, trzeba podróżować, a drugim, dla mnie bardziej interesującym – to, że za pomocą barwy światła można tworzyć kulturowe klisze. Zgoda, światło to tylko jeden z ich elementów. Dochodzi jeszcze wilgotność powietrza, rodzaj podłoża, architektura. Wszystkie te czynniki albo ocieplają, albo chłodzą kolorystyczną atmosferę miejsca. Żeby się o tym przekonać, wystarczy obejrzeć kilka odcinków serialu CSI w różnych wariantach. Łatwo zauważyć, że Miami prezentowane jest zza filtra ocieplającego barwy, za to Nowy Jork ogarnia niebieska łuna chłodu.

Odrębność miejsca akcji podkreśla się jednak w ten sposób nie tylko w seriach o specjalnych jednostkach policji kryminalnej. Dzieje się tak również w najnowszym filmie Woody’ego Allena, w którym prosty chłopak, Żyd z Bronxu, postanawia wyjechać do Hollywood, żeby zrobić karierę. Reżyser pokazuje zatem dwa światy – niemal już północny Nowy Jork i kalifornijskie słoneczne południe. Swoją drogą, nie jest to pierwszy raz, kiedy Allen stara się wyróżnić miasto właśnie poprzez jego barwę. To samo zauważymy w serii europejskiej, gdzie klimat Barcelony oddają zupełnie inne kolory i scenografia niż atmosferę Paryża. W Śmietance towarzyskiej reżyser rzuca bohaterów z wybrzeża na wybrzeże, zmuszając ich do stawiania czoła zupełnie różnym światom – Nowy Jork opisywany z perspektywy rodziny głównego bohatera, Bobby’ego (Jesse Eisenberg), to miasto przestępczości, półświatka, natomiast zalane słońcem Los Angeles jest luksusowe i przepełnione blichtrem nawet z punktu widzenia tych, którzy nie są hollywoodzkimi gwiazdami.

Jak to najczęściej bywa w filmach Allena, Bobby opuszcza Nowy Jork, żeby znaleźć dla siebie lepszą przyszłość – pieniądze, rozpoznawalność, szczęście, ale głównie – los inny niż jego rodziców. Trafia do prestiżowej agencji aktorskiej prowadzonej przez wuja i tam też poznaje dziewczynę – piękną i skromną (Kristen Stewart). Zakochany od pierwszego wejrzenia, doprowadza do nawiązania się romansu, który jednak kończy się szybko, nagle i dramatycznie. Bobby wraca do Nowego Jorku. Dzięki doświadczeniu i kontaktom z wujowskiej agencji oraz wspaniałomyślności starszego brata gangstera, szukającego kogoś do prowadzenia półlegalnego klubu, staje się jednym z najbardziej rozpoznawalnych facetów w Nowym Jorku. W owym klubie, jak dowiadujemy się od narratora, spotykają się wszyscy – politycy z żonami i kochankami, gangsterzy, policjanci, modelki, aktorki i aktorzy, karierowicze i porządni (a przy okazji bogaci) ludzie. Ot, śmietanka towarzyska.

Historia opowiedziana w Śmietance towarzyskiej jest typową historią allenowską – happy endu nie przewidziano. Wszystko niby kończy się dobrze, ale jednak pozostaje gorycz ironii losu. I jak przystało na twórcę, który od niemal czterdziestu lat co rok prezentuje nowy film, żaden zwrot akcji nie jest wymuszony, a zakończenie – zbyt patetyczne. Allen kolejny raz udowodnił, że dobrze wie, jak pisać allenowskie scenariusze, żeby dać swoim widzom kawał porządnego filmu, ze świetną obsadą, sprawdzonym klimatem, chwytliwymi tekstami i, oczywiście, jazzową muzyką.  


Agnieszka Szypulska

Studentka kulturoznawstwa i gospodarki przestrzennej. Słucha ulicy i ogląda ludzi. Tropi narracje, zwłaszcza te miejskie. Lubi opowiadać niestworzone historie o warszawskich zakątkach i robi to zawodowo. Szybko się zakochuje - w miejscach, książkach i fikcyjnych mężczyznach.