Źródło grafiki: http://przedwojennawarszawa.pl/kataklizm/styl1.jpg
Istnieje wiele sposobów na podkreślenie autentyczności danej historii: od najprostszego i dosłownego zapewnienia, że historia jest oparta na faktach do szeregu mniej lub bardziej dyskretnych zabiegów uwiarygadniających. Okazuje się jednak, że historii nie trzeba dodatkowo ufikcyjniać, gdy można dokonać odpowiedniej selekcji materiału źródłowego.
Krzysztof Pomian w książce Historia. Nauka wobec pamięci stara się zrozumieć, jakie relacje zachodzą między literaturą fikcyjną, beletrystyczną a naukową, w tym przypadku historyczną. Niewątpliwie pierwszym typem rządzi wyobraźnia, drugi zaś powinien opierać się na potwierdzonych faktach, ale autor dowodzi , że oba gatunki się przenikają. I to z dobrymi skutkami. Literatura piękna opiera się na wyobraźni, a co za tym idzie – na fikcji. Z kolei literatura historyczna, na co wskazuje jej nazwa, powinna uwzględniać także realia. To dzięki temu np. powieści Henryka Sienkiewicza stały się swojego rodzaju źródłem wiedzy społeczeństwa. Znane pewnie większości Polaków Ogniem i mieczem zawiera jedną całkiem istotną nieścisłość historyczną. Bardzo dobrze punktuje ją piosenka Jacka Kowalskiego o tytule Skrzetuski wielkopolanin. Skrzetuski, sługa króla, był świetnie znanym furiatem, nie tylko niewiedzącym, co to strach, lecz także pozbawionym kultury osobistej. Wielokrotnie sądzony, przynajmniej kilka razy wyszedł z procesu z wyrokiem śmierci. Żaden jednak nie został wykonany, ponieważ żeby to mogło się wydarzyć, król musiałby zdjąć z niego swój immunitet. Do tego zaś nie był bardzo chętny, bo żaden z jego podwładnych nie chciał rozpoczynać szarż tak szaleńczych, jak te, w których uczestniczył Skrzetuski. Z kobietami też postępował raczej nie tak szlachetnie, jak opisuje to Sienkiewicz. Niektóre z jego procesów dotyczyły właśnie bałamucenia szlachcianek. Jednak to Sienkiewiczowskiego Skrzetuskiego znamy i lubimy. Jak to się stało, że autor postanowił uszlachetnić tę historyczną postać? Rodzinna historia Skrzetuskich prowadzi nas do czasów młodości Henryka, który po przybyciu do Warszawy mieszkał na stancji u Władysława Skrzetuskiego, nauczyciela zajmującego lokal przy ulicy Świętojańskiej. Żeby odwdzięczyć się za odebrane nauki oraz za gościnę, Sienkiewicz postanowił zrobić coś dla jego rodziny: sprawić, że będzie o niej mówić cała Polska!
Licentia poetica to dobrze znany przywilej twórców literatury pięknej. Właściwy problem pojawia się w chwili, gdy pomyślimy o literaturze popularno-naukowej czy wręcz naukowej. Bardzo ważną cechą tych gatunków jest ich oparcie na badaniach historycznych, odniesienia do źródeł, co najłatwiej spostrzec dzięki obecności przypisów i bibliografii. Pomian zauważa jednak, że gdyby teksty historyczne zajmowały się jedynie relacjonowaniem wyników badań lub cytowaniem manuskryptów, byłyby niezwykle trudne i nużące w lekturze. To dlatego dobry tekst historyczny, nawet naukowy, zawiera w sobie odrobinę fikcji. W opinii Pomiana historyk prezentujący własne tezy powinien osadzić swój wywód w realiach czasów, o których pisze. Realiach rekonstruowanych na podstawie przesłanek płynących z różnych wcześniejszych, czasem nawet nieuwzględnianych w bibliografii, publikacji, uznanych za element wiedzy powszechnej. Autor sądzi, że wprowadzanie narracji na potrzeby naukowe wywodu to przejaw przenikania się fikcji i historii.
Między literaturą naukową a beletrystyką jest nadal miejsce na gatunki pośrednie. Takim będzie chociażby eseistyka, która od kilku lat święci sukcesy wśród czytelników zainteresowanych Warszawą. Esej, krótka forma literacka nosząca znamiona naukowości, wydaje się idealny do tego, żeby w popularyzujący sposób przekazywać wiedzę historyczną. Tak powstała seria książek autorstwa Jerzego S. Majewskiego o wspólnym tytule Warszawa nieodbudowana, zawierająca publikowane wcześniej na łamach Gazety Wyborczej eseje, uporządkowane najczęściej według klucza chronologicznego (lata 20., lata 30.), z wyjątkiem tomu poświęconego Warszawie żydowskiej.
Znamienne dla tych publikacji jest to, jaki obraz świata one wytwarzają. Warszawa eseistyczna jest bez najmniejszego zawahania miastem estetycznym, społecznie jednorodnym i całkiem bogatym. Miastem prosperity. Czytelnik bez trudu może odnieść wrażenie, że przedwojenna Warszawa była nowoczesna, zadbana i co najważniejsze: pozbawiona obecnych kłopotów. Była metropolią, którą bezpowrotnie zniszczyła wojenna zawierucha. Dopiero gdy sięgniemy po mapę (albo papierową, albo tę w pamięci) i porządnie się na niej skupimy, nie umknie nam to, że opisywane przez autora inwestycje są rozrzucone po całym mieście. Jeśli zaś już trafi się większe skupisko w jednym miejscu, to jest ono niezwykle daleko, bo tylko tam była gotowa do wykorzystania przestrzeń. Przedwojenny obraz Warszawy wydaje się nieweryfikowalny, więc trudno go opisywać bez powoływania się na sentymenty. Szczególnie, że łatwo można zauważyć wciąż obecną nostalgię za czasami dwudziestolecia międzywojennego (również idealizowanego).
Trudno mówić o faktach, gdy w grę wchodzą emocje. Mimo upływu czasu żyją nadal ludzie pamiętający przedwojenną Warszawę ze swojej młodości. Niewątpliwie w ich odbiorze to najpiękniejsze miasto na świecie, w którym nie było problemu rozwarstwienia społecznego, a wszyscy mieli swoje i to niezwykle wygodne mieszkania, wieczorami zaś spotykali się na dancingach i kabaretach. Ludzką rzeczą jest mityzować swoją młodość. Nawet gdy popatrzymy na pisarstwo Stanisława Grzesiuka, chłopaka z Czerniakowa (z tej biednej części Warszawy), odnajdziemy w nim tę nutkę nostalgii za czasami, w których żyło się lepiej, gdzie troski były mniej poważne, a Czerniaków był dzielnicą o swojej własnej kulturze (zupełnie jak Praga), gdzie nikt poza miejscowymi nie chciał się zapuszczać – takie miasto w mieście.
Warszawa przedwojenna jest jednocześnie faktem i mitem. To fakt, że istniała i że wyglądała zupełnie inaczej, ale już to, jak wyglądała, należy do sfery mitu. Przedwojenne fotografie i pocztówki ukazują Warszawę piękną, niezatłoczoną, bogatą w historyczną infrastrukturę, lecz na ten obraz wpłynęło nasze spojrzenie. To dzisiejszy odbiorca widzi w architekturze miasta ciekawe przykłady XIX-wiecznej zabudowy. W latach czterdziestych większość tych budynków miała 40-50 lat. Były zbyt nowe na to, żeby traktować je jako zabytki. Z tego też powodu nie podjęto się ich odbudowy. Ulice wyglądają na przestronniejsze dzięki sprytnemu kadrowaniu, a wzmożona praca wyobraźni sprawia, że możemy dostrzec każdy z zacierających się detali. Wizualne niedopowiedzenia zostawiają przestrzeń dla dowolnej interpretacji.
Nie mam na celu podważania wizerunku Warszawy czasów międzywojennych. Sama pragnę wierzyć w to, że była przepiękna. Uważam jednak, że należy również pamiętać o kreacyjnym aspekcie współczesnych źródeł. Pocztówka czy przewodnik to nie najlepsze odniesienia, nawet jeśli są z epoki – z tak prostej przyczyny, jaką jest ich przeznaczenie dla turystów (coś w nich musi działać przekonująco). Niestety również dzisiaj często zdarza się, że mimo pięknego opisu danego miejsca wizyta w nim okazuje się wielkim rozczarowaniem.