Źródło grafiki: Jeffrey Zeldman, http://bitly.pl/7HmNC
Może się wydawać, że miasto raz powstałe, raz zasiedlone zacznie tracić ludność dopiero kiedy będzie chylić się ku upadkowi. Wystarczy spojrzeć na amerykańskie Detroit, które rozrosło się dzięki przemysłowi samochodowemu, bardzo szybko się rozwijającemu, przyciągającemu tysiące ludzi pełnych nadziei na dobrą posadę z zasłużoną pensją. Kiedy jednak przyszedł kryzys, miejsca pracy zniknęły, a z nimi znakomita większość mieszkańców. I chociaż jeszcze niedawno było to jedno z największych miast w Stanach Zjednoczonych, dziś pod względem zaludnienia przypomina Łódź.
Obserwując rozwój współczesnych miast, można zauważyć, że odbywa się on fazami. Te, choć nie są identyczne, układają się w pewnym ogólnym sensie w cykle – odpływu i przypływu. Najpierw miasta się zagęszczają, przestrzeń się urbanizuje, powstaje zwarta tkanka śródmiejska. Później, kiedy centrum się przepełni, a społeczeństwo (lub przynajmniej jego część) – nieco wzbogaci, rozpoczyna się proces suburbanizacji – odpływu ludności na przedmieścia. Nie jest on jednak bezpośrednio odczuwalny dla samego miasta, dlatego że zwalniane mieszkania szybko zajmują nowi, ci, których nie stać na wybudowanie lub utrzymanie domu poza centralnymi dzielnicami.
Kiedy okazuje się, że centra nie są aż tak atrakcyjne, jak się pierwotnie wydawało, a ludzie chętniej się z nich wyprowadzają, niż do nich wprowadzają, za to obszary podmiejskie przeżywają czas największej prosperity, mamy do czynienia z pogłębieniem fazy suburbanizacji, czyli z dezurbanizacją. Koniunktura potrafi się jednak zmienić. W centrach lokuje się biznes i to tam najłatwiej o wysoko płatne stanowiska na szczytach korporacji. Coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że może mieć mieszkanie z widokiem na śródmiejskie wieżowce, a czasem nawet ponad chmurami. Ci, których na to stać, opuszczają jednorodzinne domy na przedmieściach, aby wprowadzić się do śródmiejskich apartamentowców. Mówimy wtedy o reurbanizacji, ponownym zasiedleniu centrów miast. I na tej fazie, jak do tej pory, kończą się zaobserwowane i nazwane procesy migracyjne wewnątrz miasta.
Źródło grafiki: Daniel Lobo, https://www.flickr.com/photos/daquellamanera/446405917/
Co się stanie z centrami miast, gdy bogatym znowu się one znudzą? Trudno jest sobie teraz wyobrazić, żeby ponownie przenieśli się na przedmieścia, spauperyzowane przez klasę średnią, ale może to właśnie nastąpi i ponownie będziemy obserwować proces suburbanizacji – w enklawach, miejscach, którym udało się zachować prestiż z początku analogicznego procesu w poprzednim cyklu. Wszystko to, co napisałam wyżej, odnosi się jednak tylko do współczesnych miast. Jeśli spojrzymy na przestrzenie miejskie w średniowieczu, nie znajdziemy tam prawie nic, co można by uznać za analogię.
Opisane przeze mnie procesy wskazują pewien cykl życia miejskiego w skali makro. Amerykańsko-kanadyjska dziennikarka i miejska aktywistka Jane Jacobs w książce Śmierć i życie wielkich miast Ameryki recenzowanej na łamach naszego portalu zwraca uwagę na cykliczność życia osiedli mieszkaniowych. Pośród wielu kwestii, które zauważa i opisuje w tej najbardziej znanej publikacji w swoim dorobku, pojawia się również sprawa cykliczności życia osiedli amerykańskich. Bloki budowane jako luksusowe z czasem się degradują. Osiedla użytkowane i konserwowane nie tak, jak należy, z obiektów pożądania aspirujących Amerykanów szybko stawały się, w oczach rządzących, siedliskami zła i moralnego upadku, które należało unicestwić. Przyjęta przez nich taktyka, czyli zastępowanie jednej struktury osiedlowej następną, analogiczną, choć nieco nowocześniejszą, okazała się nieskuteczna. Poprawa sytuacji była jedynie czasowa i co ciekawe, a dla Jacobs prawdopodobnie najważniejsze, stan, który uznawano za najmniej pożądany, za każdym razem powracał szybciej. Proponowana przez władze odnowa stanowiła raczej pętlę zaciskającą się na szyi wisielca niż realną szansę na poprawę sytuacji na danym osiedlu. Z czasem wypracowano wiele innych, lepszych rozwiązań pozwalających polepszyć warunki bytowe mieszkańców bez konieczności przesiedlania ich.
Skąd w ogóle wziął się pomysł na taką strategię radzenia sobie z degradacją przestrzeni? Pamiętajmy, że książka Jacobs powstawała w latach sześćdziesiątych. Większość współczesnych rozwiązań, często bardzo skutecznych, wiąże się z rewitalizacją przestrzeni i aktywizacją społeczności lokalnych. Dodatkowo warto zauważyć, że mówimy o osiedlach złożonych z modernistycznych bloków, które rządzą się zupełnie innymi prawami niż kamieniczne kwartały i w których często nie możemy mówić nawet o szczątkowych formach kontroli społecznej i generowanego przez nią poczucia bezpieczeństwa, czyli elementach koniecznych do przyciągnięcia zamożniejszych, dbających o swoje najbliższe otoczenie i zaangażowanych mieszkańców. Najważniejszym pytaniem jest tak naprawdę to, czy istnieje szansa, aby podobne wartości i praktyki wprowadzić na blokowiskach, ponieważ mimo długich lat pracy nad poprawą sytuacji bloków nawet nie zbliżamy się do jej osiągnięcia.
W przypadku miast cykliczność widać raczej w długotrwałych procesach niż w często następujących, powtarzających się zmianach. Jest to kwestia dziesiątków lat, nie dni czy miesięcy. Miasta są skomplikowanymi organizmami, na których charakter i funkcjonowanie składa się tak wiele różnych czynników, że trudno jest znaleźć dwa miejsca na Ziemi, w których sub-, dez- i reurbanizacja będą przebiegać choćby w zbliżony sposób. Procesy zaobserwowane przez Jane Jacobs w mikroskali mają niejedno oblicze i nie wszędzie będą przyjmowały tak radykalny kształt jak w opisywanych przez nią przypadkach. Można jednak dostrzec je naprawdę często – choć czasem w niezwykle odmiennych formach.