Źródło grafiki: http://www.sztuka-architektury.pl/files/15-miasto.jpg
Pozwolę sobie zacząć od kilku liczb. Wszystkie dane pochodzą z Małego rocznika statystycznego 2013 lub innych dokumentów opracowanych przez Główny Urząd Statystyczny. Jak następuje: w Polsce znajduje się 908 miast, z czego 39 liczy ponad 100 tys. mieszkańców. Największym jest Warszawa (1711324 zameldowanych), najmniejszym zaś – Wyśmierzyce (858 zameldowanych – to liczba, którą niejednokrotnie przekraczają wsie). Łącznie mieszkańcy miast stanowią 62% polskiego społeczeństwa. Tym wynikiem daleko nam do na przykład Belgii, która ma współczynnik urbanizacji na poziomie 98%, niemniej oznacza to, że ponad połowa obywateli Rzeczypospolitej zamieszkuje miasta.
Dlatego sądzę, że miastem warto się zająć. Nie tylko tym w kraju nad Wisłą. Prawdopodobnie niczym szczególnym się typowe polskie miasto nie wyróżnia. Mimo to należy poświęcić mu nieco uwagi. Przyznaję, jestem z Warszawy. Urodziłam się tutaj. Tu mieszkam, studiuję i pracuję. Ją znam najlepiej, dlatego zawsze będzie dla mnie pewnym punktem odniesienia. Jednak bardzo lubię z niej wyjeżdżać. Sprawdzać, jak jest gdzie indziej. Rozmawiać z ludźmi, którzy postanowili tu przyjechać, na chwilę lub na stałe. Chcę zrozumieć, czego w niej nie lubią, czemu traktują ją gorzej, czemu lepiej. Z uwagą wsłuchuję się również w to, co moi rozmówcy mają do powiedzenia o swoich rodzinnych stronach. Najchętniej – kiedy przy okazji mogą mnie po swoim mieście oprowadzić. Z wielką przyjemnością przyjmuję zaproszenia do miejsc, w których nie byłam lub gdzie według wielu nie ma czego oglądać. Wracam też do miejscowości, które już odwiedzałam. Żeby spojrzeć na nie inaczej. Z perspektywy innego „użytkownika”.
Czasem też jeżdżę za granicę, ale i tam nie mogę pozbyć się warszawsko-polskiego punktu widzenia. Wszystko porównuję, wszystko analizuję. I tymi właśnie porównaniami i analizami, czasem niewykraczającymi daleko poza moje własne (blokowe) podwórko, pragnę się podzielić z Tobą, Czytelniku. Może kiedyś zaprosisz mnie do swojego miasta i opowiesz mi swoją w nim historię?
Z zawodu jestem przewodnikiem. Mogłoby się wydawać, że o obiekcie, którego historie opowiadam, powinnam wiedzieć wszystko. Ale tego się nie da osiągnąć. Miasto jest w ciągłym ruchu. Nie tylko za sprawą jego mieszkańców, którzy chodzą po chodnikach i jeżdżą po ulicach (a czasem odwrotnie), lecz także za sprawą budowanych lub burzonych domów, wieżowców, muzeów czy pomników. Miasto jest procesem. Kiedy się zatrzymuje, kiedy ktoś je zatrzymuje, traci swoją najważniejszą cechę i umiejętność – wywoływania emocji: zachwytu, zdziwienia, zdenerwowania, ukojenia.
Historia miasta jest ciągłym poszukiwaniem. Zaspokojenie jednej potrzeby rodzi następną. Pierwsza ceglana budowla na Starym Mieście sprawiła, że właściciele konstrukcji drewnianych rozebrali je, aby zastąpić nowocześniejszymi, trwalszymi i bezpieczniejszymi. Budowa pierwszego wieżowca prowadzi do drugiej i trzeciej. To zaś może spowodować przeniesienie centrum miasta z jednego punktu do drugiego (co stało się na przykład w Warszawie w XIX wieku, nie przez wieżowce, lecz stację kolejową; zresztą centrum było ruchome). Miasto nie jest projektem, który kiedykolwiek może się skończyć. I chwała mu za to!
Italo Calvino pisał niegdyś:
W Maurilii podróżnego zaprasza się do zwiedzenia miasta i równocześnie do obejrzenia starych widokówek ukazujących je takim, jakie było w przeszłości: ten sam plac z kurą w miejscu, gdzie teraz jest postój autobusów, pawilon koncertowy w miejscu wiaduktu, dwie panienki z białym parasolem w miejscu dzisiejszej fabryki materiałów wybuchowych. Aby nie sprawić zawodu mieszkańcom, podróżny powinien chwalić miasto z widokówek i przekładać je na obecne, dbając jednak, aby swój żal z powodu przemian utrzymywać w granicach ściśle określonych reguł: przyznać, że przepych i rozkwit wielkomiejskiej Maurilii nie rekompensują pewnego utraconego czaru, który jednak przebija dopiero teraz ze starych pocztówek, podczas gdy kiedyś, patrząc na prowincjonalną Maurilię, nie sposób było w niej dostrzec jakiegokolwiek uroku, a już na pewno byłaby go pozbawiona dzisiaj, gdyby pozostała bez zmian, zaś metropolia ma niewątpliwie tę dodatkową atrakcję, że poprzez to, czym się stała, może wspominać z nostalgią to, czym była[1].
W cytacie z najbardziej chyba znanego dzieła Calvina, z Niewidzialnych miast, pogrubiłam kilka wyrazów. Właśnie pomiędzy tym, czym były, a czym się stały, znajduję czar i urok miast, który tak bardzo mnie intryguje i inspiruje. Tym właśnie pragnę się podzielić. Nad tym pragnę dyskutować.
[1] I. Calvino, Nieistniejące miasta, Warszawa 2013, s. 26.