Źródło grafiki: www.krytykapolityczna.pl/sites/krytykapolityczna.pl/files/imagecache/fotorelacja/node/24912/field_ffphotos/20150515-img_0172.jpg
Każda społeczność ma potencjał wywrotowy. Wystarczy tylko zagrać na odpowiedniej strunie, nadepnąć na odcisk czy w inny sposób sprowokować ludzi, żeby uwolnić tę energię.
Majowe wydanie Miasta projektowanego poświęciłam tym, którzy wychodzą na ulicę, żeby zaprotestować przeciwko czemuś, żeby zmienić świat wokół siebie. Do przeprowadzenia rewolucji z pewnością potrzebna jest energia. W tym przypadku pochodzi ona najczęściej z tego, co w dosyć uładzony sposób nazwalibyśmy zdenerwowaniem, z tą jednak różnicą, że tłum nigdy nie jest zdenerwowany. Tłum jest oburzony. Tłum jest wkurwiony.
Czemu w zasadzie poruszam ten temat? Podczas kilku ostatnich miesięcy na Uniwersytecie Warszawskim (ale nie tylko tam) mocno zawrzało. Okazało się, że z powodu zmiany ustawy o szkolnictwie wyższym obowiązujące regulaminy studiów stały się niezgodne z polskim prawem. Władze uniwersyteckie w wielkim pośpiechu musiały zmienić legalną podstawę swojego funkcjonowania. Niektórzy zapomnieli przy tym, że skoro tworzą się przepisy, według których uniwersytet będzie postępował względem studentów, to warto zapytać samych zainteresowanych, co o tym wszystkim myślą.
Wprawdzie w proces tworzenia nowego regulaminu zaangażowano posłów zrzeszonych w Parlamencie Studentów Uniwersytetu Warszawskiego, lecz z różnych stron dobiegają opinie, które dążą ku stwierdzeniu, że zaangażowanie to było niezwykle utrudniane przez działania Senatu – kiedy tylko studenci wypracowali sugestie dotyczące danej wersji regulaminu, natychmiast otrzymywali do zaopiniowania nową. Pomijając zaangażowane w tę pracę podmioty, mało kto na uniwersytecie zdawał sobie sprawę, że szykują się jakiekolwiek zmiany. Do części studentów wieść dotarła dopiero za pośrednictwem promotorów, zaniepokojonych postawą władz uniwersytetu. I w ten sposób miarka się przebrała.
Regulamin sam w sobie nie wydaje się zły. Co najważniejsze – jest legalny. Zawiodła za to komunikacja. Problemem stał się nie sam akt prawny, lecz sposób wprowadzenia go w życie. Niepokoi również to, w jaki sposób prowadzona jest dyskusja i jak traktuje się strony w nią zaangażowane.
Najważniejsza jednak wydaje mi się reakcja studentów. Na Uniwersytecie Warszawskim w ostatnich kilku tygodniach rozpoczęła swoją działalność inicjatywa Uniwersytet Zaangażowany, która posługuje się cytatem z inauguracyjnej przemowy Rektora UW, zapewniającego wtedy, że „uniwersytet to nie firma” – wielka szkoda, że niewiele później zalegalizował on praktyki przeczące temu zdaniu na wskroś. Kilkuset studentów postanowiło zaangażować się w inicjatywę, która z jednej strony sprzeciwiała się zmianom wprowadzanym przez regulamin, ale z drugiej (i prawdopodobnie ważniejszej) chciała zaprotestować przeciwko pozostawaniu niezauważanym. Stąd też jedno z najważniejszych haseł, na które powołuje się Uniwersytet Zaangażowany, to historyczne „Nic o nas bez nas”. Z zewnątrz ta reakcja może wyglądać na przesadzoną, ale jeśli się jej dobrze przyjrzymy, to dojdziemy do wniosku, że należy ją uznać nie za przejaskrawioną, lecz za spóźnioną o co najmniej kilka lat. Protesty powinny były rozpocząć się już wtedy, gdy wprowadzano pierwsze reformy dążące do komercjalizacji uniwersytetu. Dotyczy to zarówno studentów, jak i pracowników naukowych. Ciągle jednak lepiej późno niż wcale.
Uniwersytet Zaangażowany jest bardzo młodą inicjatywą. Mimo że regulamin studiów, będący głównym powodem jej powstania, został już uchwalony, uczestnicy protestu zapowiadają dalsze działania. Akcja ta pokazuje również, że żeby energia protestu mogła zostać uwolniona, żeby ludzie wyszli z domów – czy to na ulicę, czy do sal uniwersyteckich, w których zapadają ważne decyzje – miarka musi się przebrać. I to właśnie obserwujemy na UW. Studenci pragną wyższej jakości nauczania, a nie większej liczby absolwentów.
Pierwsza fala energii przychodzi i przechodzi. Najważniejsze staje się przekształcenie potencjalnej energii tłumu w działania. Niestety, historia pokazuje, że masom trudno jest prowadzić konstruktywne działania. Potrzebują reprezentanta. Twarzy ruchu, lidera, osoby, z którą można prowadzić wszystkie rozmowy, rokowania czy negocjacje. Do tego potrzebne są zazwyczaj struktury, mniej lub bardziej rozbudowane, ale również mniej lub bardziej sformalizowane. Formalizacja najczęściej jednak przeszkadza w akumulacji i uwalnianiu energii. Kreacyjna siła inicjatywy czy już zalegalizowanej organizacji łatwo może rozpłynąć się w biurokratycznych odmętach przepisów.
O roli energii w sukcesie powziętego projektu nie trzeba długo przekonywać. Prawdopodobnie za najlepszy przykład na pokazanie potęgi zrywu, spontanicznego uwolnienia potencjału tkwiącego w społeczności ,można uznać finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ich organizatorzy prowadzą całoroczną działalność dążącą do tego, aby jak najskuteczniej wykorzystać środki zebrane w czasie (teoretycznie) jednego dnia (w tym momencie nie jest to już takie proste – licytacje internetowe trwają dużo dłużej niż sam finał). Nie zamierzam tu porównywać skuteczności organizacji dobroczynnych działających na terenie Polski, ale pragnę zwrócić uwagę na to, że zbiórki Orkiestry stały się prawdopodobnie najczęściej omawianymi (w myśl zasady, że nieważne, czy dobrze, czy źle, ważne, żeby mówiono) wydarzeniami charytatywnymi. W ten jeden styczniowy dzień Polska żyje koncertami, pokazami sztucznych ogni, ale co najważniejsze: słuszną sprawą. Dzięki „jednorazowości” tej inicjatywy potencjał drzemiący w tych, którzy normalnie omijają wszelkie akcje tego typu, zostaje wykorzystany.
Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to przykład instytucji działającej legalnie, mieszczącej się w ramach zaproponowanych przez ustawodawcę. Jednak czy dla inicjatywy, od której zaczynałam ten tekst, formalizacja byłaby najlepszym rozwiązaniem? Na pewno jako organizacja studencka działająca w ramach uczelni Uniwersytet Zaangażowany mógłby stanowić ciekawą (szczególnie dla osób o odpowiedniej orientacji politycznej) alternatywę względem Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Najważniejsze tak czy siak wydaje mi się utrzymanie zgromadzonego poparcia i energii, która w nim tkwi. Sposób osiągnięcia tego celu uważam za zupełnie drugorzędny.