Powojenna Warszawa leżała w gruzach. Wszyscy ci, którzy chcieli ją odbudowywać, musieli znaleźć sobie jakieś lokum. Na ratunek często przychodziła tymczasowa drewniana architektura. Niejeden z nas wie jednak, że w Polsce to, co chwilowe, trwa najdłużej.
Po mieście krąży legenda, według której warszawscy budowniczowie mieli stanąć przed wyborem daru od radzieckich bratnich narodów. Józef Stalin zapragnął ofiarować polskiej stolicy jeden z trzech obiektów architektonicznych: szpital, metro albo drapacz chmur. Cała historia powstała pewnie tylko po to, aby pokazać światu zupełną nieprzydatność najwyższego warszawskiego budynku, co staje się o tyle wyraźne, że Pałac Kultury i Nauki powstawał w czasach, kiedy miasto nękały dużo pilniejsze potrzeby. Prawda jest jednak taka, że nie mieliśmy żadnego wyboru. Związek Radziecki postanowił dać prezent Warszawie odradzającej się z gruzów i odwrotu od tej decyzji już nie było.
Z budową Pałacu Kultury i Nauki wiąże się wiele mniej lub bardziej prawdziwych historii, tak często przywoływanych w ostatnim czasie w związku z tygodniowymi obchodami 60. urodzin Pałacu. Dla przykładu: wieża Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie od samego początku prac projektowych nawiązywała do nigdy niezrealizowanej koncepcji Pałacu Rad, mającego stanąć w Moskwie jeszcze przed II wojną światową. Był on pierwowzorem i niedoścignionym ideałem dla wszystkich wysotek – socrealistycznych wieżowców – powstałych za żelazną kurtyną.
Budynek warszawskiego Pałacu powstawał przy ścisłej współpracy polskich i radzieckich architektów oraz robotników. Projekt wieży wykonał Lew Rudniew, przedstawiciel Związku Radzieckiego, ale o całkowitej wysokości, tak bardzo dominującej nad miastem, zadecydowali polscy architekci z Biura Odbudowy Stolicy. Gdy doszło do realizacji, na placu budowy spotkać można było pracowników przywiezionych do Warszawy z różnych, często dalekich, wschodnich rubieży Rosji. Nie zabrakło jednak również rodzimych budowlańców. Co więcej, Związek Radziecki zobowiązał się nie tylko do zapewnienia siły roboczej – także materiały budowlane miały pochodzić ze Wschodu, z wyjątkiem tych, które można było kupić taniej na terenie Polski.
Plac budowy znajdował się wprawdzie poza formalnymi granicami Związku Radzieckiego, lecz obowiązywały na nim zasady znane wschodnim robotnikom. Co to znaczy? Głównie to, że wypłacano wynagrodzenie jedynie nieco wyższe niż na terenie Związku, co dla warszawskich budowniczych było pensją głodową, szczególnie gdy wszędzie wokół miasto rosło w siłę i oferowało coraz więcej nowych miejsc pracy. W związku z tym ze strony polskiej na tę jakże prestiżową budowę trafiali głównie ci, którym nie udało się utrzymać na innych – albo z powodu braku kwalifikacji, albo problemów z subordynacją czy nadużywaniem alkoholu.
Zostawmy jednak kwestię polskich budowlańców. Bardziej interesujące wydaje się to, co działo się z naszymi gośćmi. Polacy zazwyczaj mieli rodziny na miejscu, a przynajmniej widzieli dla siebie spore możliwości założenia jej. Budowniczym radzieckim z kolei, niejako w ramach rekompensaty, zostało stworzone miejsce, w którym po długich godzinach pracy mogli odpocząć, zaznać nieco kultury, a także poobcować z naturą. Planowano dla nich miasto idealne: miasto ogród. Odseparowane od siedliska miejskiej deprawacji, którym powinno być przemysłowe centrum, miało stanowić azyl, przestrzeń ucieczki, w której nowy, socjalistyczny człowiek otrzymywał większe szanse na godne życie pełne sukcesów.
Sama koncepcja miasta ogrodu to nie wytwór radzieckiej myśli urbanistycznej. Pomysł powstał w ostatnich latach XIX wieku w Anglii. Ideę wykreował Ebenezer Howard, brytyjski planista, w odpowiedzi na rosnący problem przeludnienia Anglii. Według założeń miasta ogrody miały pełnić funkcję satelickich miast lub osiedli odciążających ośrodki centralne. Typ idealny przewidywał układ oparty na planie koła z parkiem umieszczonym w samym środku i charakterystycznymi liniami takimi jak drogi, rzeźba naturalna czy kolej, dzielącymi całość na części o wyraźnie określonych zastosowaniach mieszkaniowych, usługowych czy rekreacyjnych.
Ten utopijny projekt powstał po to, aby zbliżyć ludzi do siebie i do ogrodu wspomnianego w nazwie. Autor zakładał, że zapewniwszy każdemu dostęp do odpowiedniej ilości publicznej zieleni, ludzie będą chętniej ze sobą współpracowali, przyjaźniej na siebie patrzyli. Układ przestrzenny miał doprowadzić do tego, że wspólnota pozostanie nietknięta przez narastające siły konkurencji i wyzyskującego kapitalizmu, tak wyraźnie obecnego w działaniach fabrykantów. Ogród miał pomóc ludzkości powrócić do pierwotnych więzi – tych, które pozwoliły na zbudowanie cywilizacji, a tym samym na wyrwanie się z błędnego koła postępu.
Koncepcja miasta ogrodu nie powstała w głowie Lenina, ale z pewnością bardzo by mu się spodobała ze względu na jej socjalistyczny i utopijny sznyt. Niektórym idea ta wydawała się nawet doskonałym lekiem na wszystkie zmartwienia.
W Warszawie zatem, a więc w okolicy, której wtedy bardzo daleko było do miana zurbanizowanej, pośród drzew powstało specjalne osiedle drewnianych domków, otoczone drutem kolczastym i pilnowane przez strażników dla zapewnienia mieszkańcom spokojnego bytu. To tu, w atmosferze ładu i komfortu, mieszkać mieli radzieccy pracownicy placu budowy Pałacu Kultury i Nauki. Domy różnej wielkości, znajdujące się w tamtej części Warszawy do dzisiaj, zostały zbudowane z materiałów niegdyś tworzących baraki jenieckiego obozu Stalag I-B Hohenstein na Mazurach. Specyficzną architekturę urozmaicił detal w postaci portyków z kolumnadami, dzięki czemu budynki te zyskały bardziej przyjazny charakter.
Strzeżone osiedle, z początku nazywane od miejsca położenia po prostu Jelonkami, składało się nie tylko z kilkunastu domków, lecz także kilku ogólnodostępnych domów, mieszczących takie instytucje jak świetlica, dobrze wyposażone sklepy czy kino. Wszystko po to, aby radzieccy robotnicy nie potrzebowali po pracy wałęsać się po obcym, a co za tym idzie niebezpiecznym mieście w poszukiwaniu wytchnienia po trudach dnia codziennego. Z czasem osiedle przemianowano i zamiast Jelonkami nazwane zostało Przyjaźnią, co nawiązywało, rzecz jasna, do jedynej słusznej przyjaźni polsko-radzieckiej.
Czas powrotów nastał w drugiej połowie 1955 roku, kiedy to budowa Pałacu Kultury i Nauki całkiem sprawnie dobiegała końca. W końcu radzieccy budowniczowie przyjechali do Warszawy z konkretną misją – dać warszawiakom szansę spojrzenia chociaż na namiastkę Moskwy bez konieczności wybierania się w daleką podróż. Gdy ten cel został zrealizowany, mieszkańcy osiedla Przyjaźń, którzy nie założyli rodzin w Polsce, spakowali swoje rzeczy i wrócili do domów. Zostawili po sobie całą zabudowę osiedla, która od tego czasu stała się akademikiem i pozostaje nim do dziś. Już nie tak mocno strzeżona, dalej daje mieszkańcom możliwość wypoczęcia pośród drzew i innej roślinności.