Lwy salonowe

39. Festiwal Filmowy w Gdyni – dzień pierwszy

Mamy stale oko na kulturę i bacznie śledzimy ważne bieżące wydarzenia kulturalne. Nasza redakcyjna ekipa zawitała tym razem na Festiwal Filmowy w Gdyni i codziennie będzie raczyła Was relacjami z tego wspaniałego święta kina!

Dzisiaj Paweł, Antoni i Kasia opowiedzą o wrażeniach z dnia otwarcia.




Paweł Gładysz: Pierwszy dzień Festiwalu za nami, czas na przemyślenia! Festiwal otwieraliśmy w tłumie widzów, ale naszą relację zaczniemy od końca. Hardkor disko – pierwszy z, przypomnijmy, trzynastu filmów konkursu głównego. Obraz mocny.

Katarzyna Osior: Tak, intensywny i angażujący widza, wdrażający go w tory opowieści i nie wypuszczający z nich aż do samego końca. Zostawiający zdecydowanie o wiele więcej pytań niż odpowiedzi, co z jednej strony irytuje, zwłaszcza w dobie osób, które lubią znać odpowiedzi, w dobie uniwersyteckiej. Z drugiej jednak też świadczy o pomyśle i chyba o reżyserze, który potrafi tak poprowadzić historię, że wiele przekazuje (bo uważam, że bardzo dużo zawarł), a jednocześnie wykorzystuje mało środków niepodważalnych fabularnie, mało… faktów – to jest dobre stwierdzenie, mało suchych faktów.

Antoni Kaja: W gruncie rzeczy mieliśmy do czynienia z prostą historią.

P.G.: Czy ona była prosta? Zacznijmy w ogóle od tego, że reżyser wiedział, o czym robi ten film. W zeszłym roku obejrzeliśmy Nieulotne Jacka Borcucha: historia została pięknie zrealizowana, przesycona sennymi krajobrazami Hiszpanii, a tak naprawdę nie wiadomo było, o czym to jest. Co innego działo się do połowy, a co innego dalej i chyba sens uleciał gdzieś po drodze. Nie znalazłem wtedy klucza do tego filmu, natomiast tutaj mamy produkcję, do której warto podejść, nie czytając opisu, żeby nie zepsuć sobie interpretacyjnej i znaczeniowej niespodzianki.

A.K.: Hardkor disko jest filmem fantastycznie zbudowanym. Niektóre sekwencje uznaję za prawdziwe perełki. I te przerywniki w formie dziecięcych rysunków, nadające całości dodatkowego mroku, biorąc pod uwagę fabułę… W zestawieniu ze wstawkami stylizowanymi na kadry z amatorskiego filmiku dają one naprawdę niezły kontrast.

P.G.: Zastosowano podział na trzy części, a na końcu wprowadzono sekwencję, która stanowi kropkę w znaku zapytania. Ale główną wartością tej opowieści jest to, co przynosi ona po napisach końcowych.

A.K.: Wtedy widz uświadamia sobie, że nie dostał odpowiedzi, której szukał.

P.G.: Tak! Dopiero wtedy zaczyna stawiać pytania odnośnie do tego filmu.

K.O.: Bardzo trafne uwagi, też bardzo realnie przedstawione, poczynił Skonieczny o przebodźcowaniu młodych ludzi, o ich postawie wobec życia. W pewnym momencie główna bohaterka mówi, mając na myśli głównego bohatera, że „przez całe życie brakowało jej kogoś takiego”. Kogoś, kto po prostu postępuje według jakichś zasad.

P.G.: Mało tego – kogoś, kto się prawie nie odzywa. Cichego, ale mocnego jak skała mężczyzny, na którym – w swoim odczuciu – mogła się oprzeć.

K.O.: On robił, po prostu robił i był bardzo autentyczny w tym wszystkim. To też niesamowite, że niezależnie od skali życiowego hardkoru to się jednak przebija i że można to uznać za klucz do zrozumienia problemów młodych ludzi. Dobrze zaplanowano uzupełnienie podkładami muzycznymi: świetna piosenka Dezertera, Łona na początku…

P.G.: No i Anna German na końcu. Mocny, polski akcent.

A.K.: Ten film był bardzo realistyczny, jeśli chodzi o oddanie wycinków z codzienności: rozmowy przy stole, wzmiankowane już życie młodych, ich buntowiczy stosunek do świata. Niósł w sobie dużo prawdy o naszym świecie, niekiedy prawdziwie przygnębiającej. Dało się to silnie odczuć.

P.G.: Zastosowano długie ujęcia: kamera stoi w miejscu, prawie tak jak za czasów starego kina, kiedy to nie szatkowano scen w obawie, że widz się znudzi, bo tocząca się rozmowa bohaterów i gra aktorów potrafiły skutecznie wzbudzić zainteresowanie u widza. Trzeba się rzeczywiście wykazać, żeby to się udało. Zły aktor nie zatrzyma niczyjej uwagi.

Jeszcze jedna rzecz mnie uderzyła: ta intensywność, o której Kasia wspomniała. Film nie bez powodu nosi taki tytuł jak Hardkor disko – tytuł, który jest do bólu przerysowany. Wszystkie wydarzenia i emocje bohaterów (bo nie tylko te, które widzimy na ekranie), muzyka, która je podkreśla, powodują, że film trzyma w psychologicznym napięciu. Sytuacje niejednokrotnie wymalowano dźwiękiem, niekoniecznie obrazem. Zagrano estetyką intensywnego życia, intensywnych emocji, stroboskopowego montażu.

K.O.: Teraz tak sobie myślę, że ta przedłużona intensywność doznawania mocno się odzwierciedla w konstrukcji. Popatrzcie, jak długo trwały sceny strategiczne dla fabuły – one się ciągnęły, ale to nie jest zarzut. To jest diagnoza niemocy epoki: wygląda to zupełnie tak, jakby nikt nie miał mocy podejmowania jednoznacznych decyzji, zdecydowanych kroków. Widzę w tym właśnie taki wyznacznik wymęczonego trwania i braku ostrych cezur – tak jak to bywa w naszym świecie.

A.K.: Wszystko trwa jakby w czasie rzeczywistym.

P.G.: Nie próbuje się wycinać z życia nudnych momentów i zostawiać tylko tych najciekawszych.

K.O.: A z kolei bardzo dynamiczne były ujęcia związane tylko z głównym bohaterem, – wszystko szło szybko, w niesamowitym kontraście do otoczenia. Kolejny raz podkreślono w ten sposób rysy charakteru tego młodego mężczyzny.

P.G.: Twórcy pozostawiają wydarzenia ocenie widzów, a więc jeżeli ktoś nie lubi myśleć w kinie, zdecydowanie nie powinien wybierać się na ten film.

K.O.: Ale to nie jest film przeintelektualizowany.

P.G.: Nie, choć zmusza do przemyśleń.

A.K.: Film refleksji.

K.O.: Spojrzenia przez niego na siebie samego.

P.G.: I nie cytuje Balzaka. Tutaj urwiemy.



P.G.: Hardkor Disko był naszym pierwszym filmem konkursowym. Widzieliśmy dziś z Antonim jeszcze jeden obraz, tym razem z sekcji Inne spojrzenie. Nie wiem, czy trafi on do dystrybucji.

A.K.: Wątpię. Jest zbyt specyficzny.

P.G.: Mówimy o obrazie Heavy mental.

A.K.: Właściwie nadal nie rozumiem do końca, co znaczy tytuł w kontekście tego filmu. Oczywiście, pojawiała się muzyka heavymetalowa, ale…

P.G.: Tytuł faktycznie trochę udziwniony, ale fabuła płynie. Film jest dłuższy niż Hardkor disko, ale tego się w ogóle nie zauważa. Ogląda się go dobrze i spokojnie, odbiorca wchodzi w niego jak nóż w masło. Może dlatego, że na początku przez dłuższy czas widz próbuje rozszyfrować, o co tu właściwie chodzi?

A.K.: Przekombinowany ten początek. Nie kupuję motywu, strasznie mi nie pasował do reszty.

P.G.: Ale jak już się dobrze wkręcimy w fabułę, to zaczynamy wyłapywać metaforę i zauważamy, że mamy do czynienia z filmem o zwyczajnych ludziach, a właściwie o tym, jak bardzo boimy się tego, że jesteśmy przeciętni, i robimy wszystko w celu udowodnienia , że tacy nie jesteśmy.

A.K.: Produkcja dużo mówi o pędzie do wyjątkowości. I o pragnieniu spełnienia…

P.G.: …które okazuje się największą bolączką głównego bohatera. Właśnie przez to jest nieszczęśliwy i powoli kończą mu się pomysły na zmianę swojej sytuacji.

A.K.: On desperacko próbuje się wyróżnić.

P.G.: Ładnie to wszystko zmontowano, ale aktor, który wcielił się w głównego bohatera, nieszczególnie się wykazał, za to świetnym wyborem było obsadzenie Piotra Głowackiego w roli sympatycznego kolegi z przypadku.

A.K.: Tu się zgodzę. Ale powiem Ci, że ja jednak niezupełnie jestem do tego filmu przekonany. Niby tematyka bliska mojemu sercu: artyzm, wyjątkowość jednostki, walka z własną słabością… Plus obraz niezdrowych relacji rodzinnych, społecznej robotyzacji, dewaluacji uczuć oraz mechanicznej egzystencji. Sporo znalazłem takich impresyjnych refleksji, które prędko ginęły, a przekazywały naprawdę dużo. Pod tym względem doceniam zamiary, ale całość jak dla mnie okazała się nieco niekompletna. Czegoś zabrakło.

***

P.G.: Musimy porządnie wypocząć przed jutrem. Za nami już oficjalne otwarcie 39. Festiwalu Filmowego w Gdyni. Wciąż nie jest za późno, żeby wskoczyć w pociąg i spędzić ten tydzień w salach wypełnionych dobrym, polskim kinem, szmerem rozmów i zapachem kawy!

Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, zastępczyni redaktor naczelnej portalu, zajmuje się także redakcją i korektą portalowych artykułów. Miała być lekarzem, ale została językoznawcą i uważa, że lepiej nie mogła wybrać. Obserwuje rzeczywistość z wrodzoną dociekliwością w myśl zasady, że ciekawość to pierwszy stopień nie do piekła, lecz do wiedzy. Wiecznie wierzy – w świat, w ludzi, w uczucia, w język, w Słowo.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %