Filutek. Profesor Filutek
Ważnym elementem tego świata był niejaki Profesor Filutek – oficjalnie krakowski emeryt, w rzeczywistości bohater rubryki Rozmaitości w tygodniku „Przekrój”. Ta rysowana postać to dziecko Zbigniewa Lengrena, który niezmordowanie raczył czytelników swoimi dowcipnymi paskami (najczęściej złożonymi z trzech kadrów w pionowym układzie) przez 55 lat – od 1948 do 2003 roku. Później Filutek znikł z kart tygodnika, zastąpiony przez Stanisława z Łodzi autorstwa Marka Raczkowskiego – w mniemaniu redakcji postać bardziej odpowiadającą nowym czasom i nowym czytelnikom.
A jednak Profesor Filutek powrócił. Wydawnictwo Ongrys przypomniało lubianą przez wielu postać w formie porządnie wydanego zbioru pasków – pierwsza taka księga zawiera 761 odcinków, a w przygotowaniu są kolejne. Nie jest to jedyna tego rodzaju komiksowa podróż sentymentalna – na naszym rynku już od dłuższego czasu pojawiają się wznowienia historyjek obrazkowych, które ubarwiały nieco szarą rzeczywistość PRL-u. Egmont wznowił Kajka i Kokosza, Funky Kovala czy przygody Tytusa, Romka i A’Tomka, Wydawnictwo Muza wydało ponownie Kapitana Klossa i Kapitana Żbika, a Rzecz Kultowa – Kwapiszona. Wydawnictwo Ongrys jest jednak pod tym względem wyjątkowe, jako że zajmuje się wyłącznie wznawianiem starych tytułów. Są to głównie komiksy pojawiające się niegdyś tylko w gazetach, często udostępniane w wersji podstawowej i kolekcjonerskiej. Przykładowe publikacje to Z archiwum Jerzego Wróblewskiego, Tajfun, Metacom, Planeta robotów czy Kubuś Piekielny. Niedawno do sklepów trafiło także kolejne już wydanie Podróży smokiem Diplodokiem.
Wróćmy jednak do
Filutka. Jego przygody cieszyły nie tylko czytelników w Polsce, lecz trafiły
także do odbiorców czechosłowackich, francuskich, radzieckich i chińskich,
jednak największym zagranicznym powodzeniem cieszyły się w Niemczech (a
dokładnie w NRD, później w RFN) – stały się pierwszym polskim komiksem
opublikowanym w formie książkowej poza granicami kraju. Tej popularności nie ma
się co dziwić – Profesor Filutek to doprawdy wyjątkowe dzieło. Ja
zapoznałam się z nim bliżej właśnie dzięki zbiorowi Ongrysu zatytułowanemu Prof.
Filutek. 1948–1966 i z
ekscytacją czekam na kolejne tomy. W tym filuternym Filutku i jego nie mniej
figlarnym psie Filusiu zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Paski Lengrena
są lekkie, dowcipne, zabawne i przenikliwe, z powodzeniem można przeglądać je
masowo lub delektować się pojedynczymi odcinkami. Bo chociaż zacny emeryt
szczyci się tytułem profesorskim, to do roli poważnego dżentelmena tak mu
daleko jak sójce do zamorskiej podróży. Może jednak być wzorem dla każdego, jeżeli
chodzi o podejście do życia – tak, w tym przypadku możemy się wiele od niego
nauczyć.
Nie da się ukryć, że Filutek jest po prostu dużym dzieckiem. Dlatego też Lengren wzbraniał się przed namowami czytelników, którzy chcieli widzieć u boku starego kawalera jakąś wybrankę serca i zamiast szacownej matrony dorysował profesorowi psotnego psiaka. Chociaż zdecydowanie nie można uznać, że profesor w ogóle nie interesuje się płcią przeciwną (a w szczególności młodą i piękną jej reprezentacją). Z dużą dozą ekscytacji podgląda panie przez lunetę, odnosi zgubioną torebkę właścicielce, gdy tylko znajdzie w środku atrakcyjne zdjęcie, wręcza policjantce bukiet kwiatów, przejeżdżając taksówką przez skrzyżowanie. Najlepsze jednak relacje utrzymuje z dzieciakami. Chętnie dołącza do ich zabaw – mimo siwej brody fizycznie bliżej mu do najmłodszych (ponieważ jest to zwinny i stosunkowo niski osobnik, który na wycieczce po muzeum lepiej czuje się wśród uczniaków), a i duchem niewiele się od nich różni. Cechuje się niekonwencjonalnym podejściem do życia: zewsząd czerpie inspiracje, cieszy się najmniejszymi rzeczami i wszystkiego musi osobiście spróbować. Należy także do tego typu ludzi, którzy z cytryn robią lemoniadę – Filutek, znalazłszy robaczywe jabłko, zabiera je na wędkowanie.
Profesora Filutka można jeszcze opisać na wiele sposobów, ponieważ Lengren, nie bacząc na lekką formę, jaką są odcinkowe paski, obdarzył swoją postać pełną i złożoną osobowością. To jest właśnie powód, dla którego można wracać do jego komiksów bez obawy, że historyjki złożone z trzech kadrów szybko się znudzą i że po latach nie będą już miały do zaoferowania niczego ekscytującego. Być może nawet istnieją ludzie, którzy z tej formy rozrywki zwyczajnie wyrośli, ale sam Filutek nie chciałby na pewno mieć z nimi do czynienia.