Na dobry (amerykański) początek
Źródeł komiksu w Ameryce należy
szukać pod koniec XIX wieku. W dodatkach do niedzielnych wydań gazet zaczęły
pojawiać się paski komiksowe. Prawdziwą przygodę z tą formą rozrywki rozpoczął
jednak Max Gaines, gdy w latach 30. XX wieku owe dodatki złożył w jeden
zeszyt, dołączył do niego naklejkę z ceną (10 ¢),
a następnie cieszył się z wysokiej sprzedaży. Później twórcy sami zgłaszali się
do Gainesa ze swoimi oryginalnymi pracami, a wśród nich znalazły się historie z
obrazkami Joego Shustera i Jerry’ego Siegla – ojców Supermana. I tak pomału
komiks stał się nową, osobną, opłacalną branżą, której przedstawiciele
przestali być anonimowi – ich nazwiska rozpoznawano niemal na równi z imionami
tworzonych przez nich bohaterów. Nie musieli już wypełniać roli małych trybików
w ogromnej korporacji, mogli zarządzać całą sekcją, tworzyć nowe tytuły, nowe
postacie – tak jak Jack Kirby, który dzięki pomyślnej koniunkturze powołał do
życia Kapitana Amerykę. Sam autor
przyznaje, że pojawienie się superbohaterów na kartach komiksów to nie
przypadek. On i wielu jego naśladowców robili jedynie to, czym interesowała się
większość artystów ze wszystkich dziedzin – portretowali ówczesną
rzeczywistość. A że w latach 40. XX wieku panowała rzeczywistość wojenna,
ludzie potrzebowali kogoś, kto przyniósłby im odrobinę nadziei i otuchy. Najlepiej
nadawali się do tego muskularni faceci o nadludzkiej sile i nadzwyczajnym
poczuciu patriotyzmu.
Wojna
się jednak skończyła, a wraz z jej końcem zmalało zainteresowanie
superbohaterami. Uwagę czytelników należało przyciągnąć zupełnie nowym tematem.
Padło na historie romansowe i detektywistyczne, co byłoby rozwiązaniem dosyć
banalnym, gdyby nie oprawa, w którą te wątki obsadzono – oprawa horroru.
Wilkołaki, wampiry, zgniłe trupy, maniakalni mordercy, ghule i inne
przerażające monstra na stałe rozgościły się na kartach komiksów. Fabuła
przepełniona brutalnością, przemocą i seksualnymi dewiacjami, z wyjątkowo szokującym
zakończeniem, pisana była pod czytelników. Dorosłych czytelników. Trzeba
przecież pamiętać, że telewizja nie zdobyła jeszcze wtedy statusu najpopularniejszej
rozrywki, a pełnoletni obywatele musieli skądś czerpać swoje codzienne uciechy.
Niemniej jednak przekonanie (wśród mniej zainteresowanych pokutujące do
dzisiaj), że komiksy to medium przede wszystkim dla dzieci i młodzieży,
obudziło obawy o stan psychiczny tak zwanej przyszłości narodu. Z tego powodu w
1954 roku Podkomisja Senatu do spraw Przestępczości Nieletnich zaczęła badać
związki obszaru ich zawodowych zainteresowań z komiksem. Okazało się, że dzieci
czytające komiksy są nadpobudliwe, mają skłonność do brutalnych zachowań, a kto
wie, może któreś z nich pomyśli, że potrafi latać tak jak jego idol i wyskoczy
z okna! Powołano więc Comics Code Authority – urząd sprawujący pieczę nad
etycznymi aspektami publikacji. Każda plansza musiała przejść przez ręce
cenzora, który usuwał wszelkie wyobrażenia przemocy i rozlewu krwi oraz
podteksty seksualne. Zakazano słów takich jak horror, terror, weird.
Przedstawicieli władzy i urzędników państwowych nie można było portretować w
sposób godzący w ich autorytet. Ach, i dobro musiało zawsze zwyciężać nad złem.
Rzecz
jasna komiksiarze zareagowali głosem oburzenia na odebranie im wolności
twórczej. Komiksowe życie musiało jednak toczyć się dalej. I potoczyło się w
stronę komizmu i satyry. Szczególne triumfy święcił magazyn „MAD” (założony
przez Harveya Kurtzmana i Williama Gainesa), który naśmiewał się praktycznie ze
wszystkiego: wszelkich aspektów życia i kultury popularnej, polityki, rozrywki
i osób publicznych. Al Jaffee – jeden z twórców najbardziej zasłużonych dla
magazynu – powiedział: „MAD” was designed to
corrupt the minds of children. And from what I’m gathering from the minds of
people all over, we succeeded[1].
Do
łask wrócili także superbohaterowie – tym razem bardziej realistyczni, ludzcy,
każdy z własnym, jasno określonym charakterem i własnymi, prawdopodobnymi
przygodami. Stan Lee, Bóg dla maniaków komiksowych, twórca Spider-Mana,
Fantastycznej Czwórki, X-Menów, Iron Mana, Hulka, Daredevila i wielu, wielu
innych, powiedział podczas wywiadu w filmie Prywatna księga komiksu, że
zainteresowanie społeczeństwa niezwykłymi bohaterami rośnie zawsze, gdy jego
liderzy potrafią wznieść się na ponadprzeciętny poziom, aby dokonać
niepospolitych czynów. A dla wielu Amerykanów takim liderem na miarę bohatera
okazał się prezydent John Fitzgerald Kennedy.
Tam,
gdzie cenzura i brak wolności, tam musi się także pojawić kontestacyjne
środowisko podziemia. Nie inaczej było w kolorowych latach 60. XX wieku. Underground
przejął wszystkie te tematy, których musiały wyrzec się mainstreamowe
publikacje: zażywanie narkotyków, wolną miłość, politykę, przemoc, muzykę
rockową. Twórcy comix’ów (bo taka pisownia została przyjęta dla odróżnienia
undergroundu od oficjalnych wydawnictw) rynek plakatów wykorzystywali do tego, aby
przetrzeć sobie drogę do dystrybucji własnej twórczości – dlatego ich okładki
stylizowane były na imitacje posterów inspirowanych psychodelią i wpływem LSD.
Jedną z ważniejszych osobistości komiksowego podziemia jest Robert Crumb, który
zaczynał od rozdawania przechodniom na ulicach San Francisco swojego magazynu
„Zap Comix”. Sławę wykraczającą poza środowisko undergroundu zdobył jako twórca
tak kontrkulturowych postaci jak Kot Fritz – hedonistyczny i egoistyczny
kanciarz wypalony życiem – oraz Mr. Natural – hippisowski guru utrzymujący się ze
swoich cennych rad życiowych, zachęcających do życia w zgodzie z naturą.
Całkiem niezły charakter to stworzony przez Billa Griffitha Zippy the Pinhead,
którego znakami szczególnymi są: wiara, że Fred Flinstone jest Bogiem,
nabywanie produktów spożywczych ze względu na walory estetyczne opakowania i
długość listy konserwantów, a także powiedzonko Are we having fun yet?.
Alternatywny
rynek to także komiksy o „prawdziwym życiu”. Dobrym przykładem jest
autobiograficzny komiks Harveya Pekara pod tytułem American Splendor.
Historia oscyluje wokół codziennych spraw głównego bohatera, jego pracy,
relacji z przyjaciółmi, zwykłymi problemami z samochodem, pieniędzmi, zdrowiem.
Kolejna pozycja to Girls and Boys Lyndy Barry o kobietach i mężczyznach
oraz złożonej historii ich relacji. Nie mniej ważnym elementem drugiego obiegu
w świecie komiksowym był magazyn „Raw” redagowany przez Arta Spiegelmana
(znanego skądinąd autora powieści graficznej Maus) i publikowany przez
Françoise Mouly. To swoiste dzieło sztuki, cenne, ale i przystępne – antologia
komiksów z całego świata w wyjątkowej formie olbrzymich albumów z kreatywnym
wykończeniem (celowo podarta okładka, guma do żucia i karty City of Terror jako
dodatek oraz załączona płyta z kolażem fragmentów przemów Ronalda Reagana). W
jednym z wydań ukazała się także praca politycznie zaangażowanej malarki Sue
Cole, zatytułowana How to Commit Suicide in South Africa. Już sam tytuł
tego komiksu dobitnie świadczy o tym, że to medium jest równie użyteczne dla
czystej rozrywki oraz podejmowania niebagatelnych tematów.
Wszystkie
nazwiska, tytuły, nazwy prądów i zjawisk, które padły powyżej, składają się na
absolutne fundamenty kultury komiksowej w Ameryce i na całym świecie. Bez
znajomości tych fenomenów łatwo zgubić się w świecie pełnym słów i obrazów. Dlatego
teksty cyklu Kultura w dymkach będą
często w te rejony wracać, a jeśli nawet wydawać się będzie, że
opowiadamy o czymś zupełnie odległym, uważni obserwatorzy znajdą nić prowadzącą
do tych pierwszych kresek, pierwszych prób, bohaterów, wątków i stylów. Bo przecież te pierwsze kreski, próby, bohaterowie, wątki i
style nie są prymitywnymi obrazami z jaskiń w Lascaux. To samoświadomość
medium, to otwarcie na inspiracje intertekstualne, to komentarz do
współczesności, eksperymentowanie z formą i propagowanie treści ważnych
społecznie. Bądźmy więc czujni – potencjał komiksowy jest tuż obok nas!
Artykuł oparty na filmie Rona Manna Comic Book
Confidential