Komiksowa adaptacja „Opowieści podręcznej”
Opowieść podręcznej zaczęła żyć własnym życiem i ruszyła w świat: najpierw w 2017 roku pojawił się serial, następnie Margaret Atwood zdecydowała się na dopisanie dalszej części Testamenty, a teraz mamy adaptację komiksową. To wszystko świadczy o wielkim sukcesie autorki, której dzieło nie zniknęło w zalewie innych historii. Pokazuje, że to ważna opowieść – dla wszystkich, bez względu na płeć i przekonania.
Mały skrót dla (jeszcze) niewtajemniczonych: Freda mieszka w Gileadzie, w świecie, w którym kobiety nie mają żadnych praw – nie mogą czytać książek, posiadać własnych pieniędzy, pracować, mieć przyjaciół. Nie mogą nawet w wolnym czasie robić tego, co chcą. Gdy wskaźnik urodzeń drastycznie spada, liczy się tylko jedno: płodne kobiety, które mogą rodzić. I tutaj pojawiają się Podręczne. Te, które mogą dać krajowi dzieci. Każda Podręczna ma swoją placówkę, w której co miesiąc przechodzi Ceremonię, czyli próbę zapłodnienia przez Komendanta, od imienia którego tworzy się jej nowe imię. We wszystkim biorą udział oczywiście Żony, których rola w tej rzeczywistości – chociaż nie aż tak przykra jak Podręcznych – również jest sprowadzona do kilku prostych zadań dla dobra społeczności.
Freda jednak pamięta o swoim poprzednim życiu. Gdy była niezależna, miała pracę, rodzinę, przyjaciół i najważniejsze – własne imię. Dzięki tym wspomnieniom, którym nie pozwala odejść, ma siłę, by podjąć próbę walki z przerażającym reżimem. Okazuje się, że nie jest sama.
Gilead kreuje się na idealne państwo, którego największą wartością jest wiara (brzmi znajomo, hę?). W tak cudownym kraju chciałby przecież żyć każdy obywatel, nie ma mowy o buntach – bo i po co? Zamiast bezsensownych rozrywek mamy tu modlitewne rozważania i spotkania podczas egzekucji. Cisza, kontemplacja i skromność to podstawa życia kobiet. Na Niekobiety (te, które są niepłodne, niesubordynowane…) czekają straszne scenariusze: zsyłki do Kolonii, gdzie usuwa się radioaktywne odpady, praca w nocnych klubach (istnieją, a jakże, przecież Komendanci potrzebują dodatkowych bodźców!) albo hak na Murze. Państwo idealne, pamiętajcie.
Historia wykreowana przez Margaret Atwood przeraża i taka jest jej rola. Ma przerażać i pokazywać, do czego może doprowadzić niewinna bierność, gdy inni decydują o naszym losie. Zmiany nie zawsze są spektakularne, skuteczniejsze – i groźniejsze – są te stopniowe. Powoli odbiera nam się swobody i to, co na co dzień było dla nas normalne. Myślimy: OK, to nic takiego, to tylko czasowe, to o niczym nie świadczy… oczywiście, że świadczy! Atwood zwraca uwagę na takie drobnostki, uświadamia, że nie można być obojętnym. Obojętność to przyzwolenie. A potem budzimy się w Gileadzie.
Rzecz jasna, to tylko fikcja. Wydaje się – perspektywa niemożliwa. Cóż, oby tak zostało. Ale dystopie biorą się z obserwacji wydarzeń realnych. To na nich opierają się te negatywne wizje przyszłości.
Renée Nault podąża fabularną drogą Atwood i obrazuje te wątki, które najmocniej wybrzmiewały w powieści. Może podobać się dbałość o szczegóły, nawet w warstwie językowej, ponieważ wszystkie kwestie w adaptacji zawierają oryginale słowa z powieści. Jednocześnie komiks nie jest przegadany, autorka zachowuje proporcje między narracją wizualną i językową. Ilustruje te ważne i subtelne momenty z opowieści: gra w scrabble, mrugający Nick, ceremonia, wspomnienia Fredy.
Ilustratorka stworzyła piękne rysunki akwarelą i tuszem, delikatne, efemeryczne, chciałoby się powiedzieć – kobiece. Z jednej strony zdejmują nieco ciężar z opowiadanej historii, bo przecież można sobie wyobrazić tu smolisty, toporny, kanciasty i brzydki styl, który też dobrze korespondowałby z treścią. Z drugiej strony właśnie taki wybór artystycznej drogi podkreśla okrutność przekazu niejako przez kontrast z „niewinną” formą. Takie ilustracje pozwalają też odpowiednio wybrzmieć tym najbrutalniejszym scenom, które odznaczają się od reszty, mimo że nie przełamują stylu całości, a wpisują się w ogólny zamysł. Jedynym minusem warstwy wizualnej są bardzo do siebie podobne twarze wszystkich kobiet – bohaterki są niemal nie do odróżnienia, bo przecież w ich strojach zasłaniających całe ciało nie znajdziemy żadnych znaków szczególnych.
Poza tym Nault w umiejętny sposób wykorzystuje grę kolorów: jasne barwy towarzyszą przeszłości Fredy, gdy świat był jeszcze „normalny”, ciemniejsze zaś – to rzeczywistość Gileadu. Jasne barwy mają odwoływać do lepszego, spokojnego świata, w którym każdy był bezpieczny. Ciemne – wzbudzają niepokój, wywołują uczucie zagrożenia.
Ciekawie prezentuje się także dynamiczne kadrowanie. Autorka często korzysta z zabiegu, w którym część ilustracji wychodzi poza ramy. Robi to szczególne wrażenie, gdy dotyczy Podręcznych ustawionych w rządku, w identycznych, czerwonych strojach. Niejednokrotnie w skomplikowanej kompozycji pozwalają się odnaleźć dymki dialogowe połączone ze sobą ogonkami, które wyznaczają drogę dla oka wędrującego po stronie.
W pewien sposób cała historia stworzona przez Atwood i przełożona na komiksową formę przez Nault stanowi drogowskaz. Jasno pokazuje on rozwój wydarzeń prowadzących do powstania autorytarnego państwa. Nie musimy więc zastanawiać się, jak dochodzi do urzeczywistnienia tragicznych wizji dystopijnych. Zastanówmy się lepiej, dlaczego przyzwalamy na kolejne zmiany do tego zmierzające.
autorki: Margaret Atwood, Renée Nault
tytuł: Opowieść podręcznej
przekład: Stanisław Kroszczyński
wydawnictwo: Jaguar
miejsce i rok wydania: Warszawa 2021
liczba stron: 240
format: 165 × 240 mm
okładka: miękka ze skrzydełkami