Re: język w normie
Myślę tu o pewnym przypadku
muzyczno-słownym, który z pewnością obił (się) Wam (o) uszy. Porolujmy trochę!
Przyznam szczerze: kiedy po raz
pierwszy usłyszałam Rolowanie Nataszy
Urbańskiej, byłam totalnie zdezorientowana. Kiedy zaś PRZECZYTAŁAM tekst tego
utworu, dezorientacja przerodziła się w zaciekłe wzburzenie. Tak mocne
nasycenie języka polskiego dziwacznymi wtrętami z języka ponglish (a przynajmniej sama Urbańska na taki język się powołuje[1])
sprawiło, że z trudem znosiłam nawet widok tych wszystkich pokręconych
słowotworów, a co dopiero zagłębić się w ich sens. Skonfrontowałam moje zdanie
z wrażeniami osób, którym los mowy ojczystej również leży na sercu, i – ku
mojemu ogromnemu zdziwieniu – wcale nie usłyszałam negatywnych komentarzy. Nie
skłamię, jeśli powiem, że przeważały lekko pochlebne oceny, doceniające odwagę
artystki oraz całkiem zgrabną satyrę na współczesne praktyki językowe. Spotkałam
się oczywiście również z głosami niekłamanego oburzenia, ale było ich zdecydowanie
mniej, niż się spodziewałam.
Czy można zatem powiedzieć z pełnym przekonaniem, że ponadnormalne stężenie grandmatek, hardkorów i innych tragejszon (tragejszonów?) w 180-sekundowym muzycznym roztworze to wykrzywienie językowe, które powinno być karane i potępiane? Paradoksalnie Nataszę Urbańską chroni nawet polskie prawo. Ustawa o języku polskim z dnia 7 października 1999 roku, a także jej znowelizowana wersja z 2011 roku, nakłada na każdego z nas obowiązek dbałości o poprawne używanie języka i przeciwdziałania jego wulgaryzacji, ale zaznacza również, że „twórczość naukowa i artystyczna” rządzi się niejako swoimi prawami. Licentia poetica! Urbańska chętnie wykorzystuje swój przywilej – komentując tekst Rolowania, po wielokroć zasłaniała się żartem, ironią lub „znakiem czasu”. Utwór się nam nie podoba? W porządku, mamy do tego prawo, nie zmienia to jednak faktu, że pozostaje on swobodnym wytworem artystki, która zapewne w taki właśnie sposób wyśpiewuje to, co jej w duszy gra.
Może i nawet dałoby się stwierdzić, ze to całkiem sensowne wytłumaczenie, gdyby nie jedno zdanie, które wymsknęło się piosenkarce. Brzmiało ono mniej więcej tak: odwzorowałam język, którym mówi dzisiejsza młodzież. Z tym zgodzić się już zwyczajnie nie można. Owszem, młodemu pokoleniu czasem mocno nie po drodze ze wskazaniami normy językowej (chociaż starsi wcale nie są lepsi). Racja, że zapożyczenia z języka angielskiego są już nam niemalże niezbędne i że należy je uznawać za nieodłączną część współczesnego systemu polszczyzny. Wszystko to nie prowadzi jednak do stanu, w którym zaczynamy mówić nałogowo o tym, że podniósł mi się flow, ale z oldschoolowym Joe i tak zero temptejszon. Młodzi Polacy zareagowali w internecie niemal natychmiastowo, stwierdzając jasno i wyraźnie: my tak nie mówimy! Norma językowa zadziałała w tym przypadku jak kotwica, która nie pozwala statkowi podryfować w nieznanym, niebezpiecznym kierunku. Użytkownicy języka sami, z własnej, nieprzymuszonej woli upomnieli się o wskazówki normatywne i utożsamili się z nimi. Warto odnotować powyższy stan rzeczy, bo o wiele częściej reguły zapisane w słowniku i wszelkie wzorce „ładnego mówienia” użytkownicy języka kojarzą z kajdanami i wstrętnymi szablonami niepotrzebnymi nikomu do szczęścia. Dzięki jednej piosence staliśmy się świadkami sytuacji, w której główni zainteresowani – odbiorcy muzyki proponowanej przez Nataszę Urbańską – poczuli się nieswojo, między innymi z powodu użytego języka.
Nie należę do wielbicieli Rolowania, dla mnie to wciąż tragejszon nieumniejszona przez żadną konwencję ironiczno-satyryczną, ale nie to jest najważniejsze. O wiele cenniejszy i bardziej znaczący wydaje się stan, w którym relacja „norma – uzus – użytkownicy języka” ciągle zyskuje nowe odcienie, nowe życie, nowe wymiary. Dyskusja i wątpliwości zawsze stwarzają szansę na rozwój. Bycie „za” normą lub „przeciw” normie wymaga zaznajomienia się z nią, choć częściowego zgłębienia jej charakteru.
Jeśli piosenka Nataszy Urbańskiej
miałaby wyznaczać jakiekolwiek mody językowe, z mojego gardła natychmiast wyrwałby
się krzyk rozpaczy i sprzeciwu, lecz jeśli ma skłaniać do refleksji nad tym,
jak, co i po co mówimy – niech i nawet niejeden blant roluje się na backstage’u. Może dzięki temu nikt, naprawdę
nikt nie będzie miał wątpliwości, że z tego pana pod względem poprawności
językowej pod żadnym pozorem nie należy brać przykładu: