Imaginacje & Inspiracje

W poszukiwaniu wyjścia awaryjnego

W obliczu niekomfortowej sytuacji pierwszym, praktycznie bezwarunkowym odruchem człowieka jest próba ucieczki – ucieczki w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Może ją powodować wiele rzeczy: niepomyślny obrót spraw, przytłoczenie ciężarem obowiązków, strach przed podjęciem istotnej decyzji, znużenie monotonią własnej egzystencji, nagła chęć doświadczenia intensywnych przeżyć. Przybiera ona też różne postaci, począwszy od dania drapaka i zignorowania problemu, a na mentalnym wycofaniu skończywszy.
„Mentalne wycofanie” – cóż kryje się za tym przedziwnym określeniem mego autorstwa? Już tłumaczę: mam na myśli zanurzenie się w sztuczne raje nowoczesnego świata: wszelakie wytwory współczesnej kultury filmowej i telewizyjnej, wciąż licznych – na szczęście – przedstawicieli różnorodnej literatury, o meandrach internetu nie muszę chyba nawet wspominać.

Jednak czemu ma służyć ten wstęp? Otóż zazwyczaj szybko okazuje się, że na dłuższą metę uciekać nie warto, bo prędzej czy później do konfrontacji z problemem po prostu musi dojść.

Tę ważną naukę głoszono przy pomocy słowa pisanego już dwa stulecia temu. Co ciekawe, zarówno w najbardziej oczywistym przypadku („Przygodach Alicji w Krainie Czarów” i ich kontynuacji), jak i w innych, nośnikiem wskazanych idei była literatura przeznaczona dla dzieci. Młodsze pokolenie uczyło się z magicznych, niesamowitych opowieści o fantastycznych krainach, że tak naprawdę „w domu najlepiej”, nawet mimo licznych i tłamszących ich wolnego ducha ograniczeń.

Bardzo ciekawe jest zróżnicowanie motywacji ucieczki. W pierwszych dwóch dziełach, nad którymi warto się pochylić – we wspomnianej powyżej książce Lewisa Carrolla oraz w „Czarnoksiężniku z Krainy Oz” L. Franka Bauma – jest to, jakkolwiek prozaicznie by zabrzmiało, nuda. Zarówno Alicja, szukająca urozmaicenia w swoim życiu grzecznej, dobrze wychowanej dziewczynki czasów epoki wiktoriańskiej, jak i Dorotka Gale, uwięziona pośród monotonnej przestrzeni prerii, pragną, aby przydarzyło im się coś niezwykłego.

Kolejnym etapem ewolucji tego rodzaju literackich inspiracji jest książka niemieckiego autora, którą odkryto na dobre wraz z powstaniem jej ekranizacji. Mowa o „Niekończącej się historii” Michaela Endego. W procesie konstruowania swojego bohatera posunął się on o krok dalej: Bastian Baltazar Buks obarczony został pokaźną tuszą, problemami rodzinnymi oraz grupą prześladujących go rówieśników. Zrezygnowany chłopiec odnajduje jedyną pociechę i ostoję w wyobraźni – tej własnej i tej cudzej.

Trójka wymienionych bohaterów odbywa niezwykłą podróż w głąb samych siebie, wyrusza na wyobrażoną wędrówkę poprzez nieistniejące światy. Czytelnik nie jest w stanie określić, czy opisywane wydarzenia są jawą czy też może snem. Ich natura jest cudownie nieuchwytna. Aby jednak wyprawa mogła się rozpocząć, potrzebne są wrota i odpowiedni rytuał przejścia – swego rodzaju inicjacja.

Alicja odnajduje króliczą norę, w którą wpada. Sprawia to, że logika wpajana jej w procesie edukacji zostaje prędko podana w wątpliwość. Fizyczne przemiany bohaterki (wahania wzrostu) w symboliczny sposób obrazują nieuchronny kryzys, efekt starcia rozumu z irracjonalnością całej sytuacji. Inicjacja dziewczynki polega wobec tego właśnie na powolnej akceptacji rzeczywistości zastanej pod ziemią.

W przypadku Dorotki bramą do przestrzeni imaginacji jest trąba powietrzna, która nawiedza Kansas i przenosi bohaterkę wraz z jej psem do Oz. Początek podróży wyznaczony jest przez przypadkowe zabójstwo Złej Czarownicy ze Wschodu. Nagle dziecko musi poradzić sobie z nową rolą – bohaterki ludu Manczikinów, którą symbolizują rubinowe pantofelki odebrane zmarłej. Dorotka (w przeciwieństwie do Alicji) nie kieruje się ślepo przed siebie śladem Białego Królika, ale podąża wyznaczoną ścieżką, drogą wyłożoną żółtą kostką, ku Szmaragdowemu Grodowi.

Pojawia się w tej książce kolejny motyw ściśle związany z zagadnieniem wędrówki – koncept przewodnika. W „Czarnoksiężniku z Krainy Oz” funkcję tę pełni wspomniana już droga (byt nieożywiony). Czarownica z Północy jest jedynie siłą prowokującą ruch. Bardzo interesujące wydaje się to, że podobnym torem poszedł równiez Ende – przewodnikami moralnymi Bastiana uczynił on przedmioty takie jak amulet Auryn czy miecz Sikanda. Rola Dziecięcej Cesarzowej jest równie ograniczona, co w poprzednim przypadku.

Wrotami bohatera „Niekończącej się historii” jest tytułowa opowieść, której Bastian stopniowo staje się częścią. Następuje częściowe zatarcie się granicy między rzeczywistością a fantazją. Chłopiec znajduje się nagle w świecie, którego do tej pory doświadczał niejako z zewnątrz. Nadanie Dziecięcej Cesarzowej nowego imienia (jedyny sposób na jej uratowanie) oraz stworzenie od nowa magicznej krainy stanowią dla niego rytuał przejścia. Oznaczają równocześnie aktywację jego ukrytego potencjału.

Potem, zgodnie z prawidłami tego rodzaju opowieści, w drodze do sukcesu Bastian będzie musiał zmierzyć się z wieloma wyzwaniami.

Cel wędrówki, jej towarzysze, wyznaczone zadania oraz przydarzające się raz po raz przeszkody – oto kolejne elementy historii o ucieczkach w nierealne światy. Z ich pomocą protagoniści uświadamiają sobie prawdy uniwersalne, stawiają czoła swoim niedoskonałościom i uczą się doceniać życie w świecie rzeczywistym. Następuje happy end, gdyż tego wymaga konwencja. Alicja budzi się ze swego niezwykłego snu, Dorotka przy pomocy rubinowych pantofelków wraca do Kansas, Bastian przynosi ojcu magiczną Wodę Życia (w postaci łez czystej miłości)… Wszystko to razem tworzy idealną baśń, która nie starzeje się i może cieszyć kolejne pokolenia.

Pewnego dnia po motyw wędrówki sięgnął niezwykle interesujący, awangardowy twórca – Neil Gaiman. Brytyjczyk najpierw stworzył serial, a potem napisał na jego podstawie książkę. Tak narodziło się „Nigdziebądź”. Powieść ta nie tylko pozwoliła rozgałęzić się gatunkowi urban fantasy, lecz także zawierała wszelkie elementy, o których wcześniej wspominałem.

Mamy więc bohatera, niejakiego Richarda Mayhewa, który na pozór posiada wszystko: dom, pracę, towarzyszkę życia. W rzeczywistości jednak w jego egzystencji czegoś brakuje… Wtedy właśnie pojawia się Drzwi – Dziewczyna posiadająca pewne niezwykłe umiejętności. Staje się (przez co jej imię nabiera zupełnie innego znaczenia) łączniczką pomiędzy dwoma różnymi światami; jest przewodniczką idealną. Zlanie się dwóch idei w jedną postać to dopiero początek innowacji. Fantastyczna kraina kryje się bowiem nie w zupełnie nieznanej lokacji, lecz pod spodem. Jest nią Londyn Pod – druga, o wiele bardziej tajemnicza strona stolicy Anglii.

Cel jest jasny: odzyskać swoje dawne życie, no i przetrwać. Gaiman wprowadza przy tym do świata przedstawionego coś, co w dawnych baśniach nie było zbyt często spotykane: cenę, którą protagonista musi zapłacić za swoją inicjację. W tym przypadku jest nią całkowite odejście w zapomnienie, zniknięcie ze świadomości i pamięci innych ludzi. Istotne jest również zagrożenie – nieodłączny element konwencji. W „Nigdziebądź” ma ono wyjątkowo demoniczne oblicze (mam tu na myśli sadystyczny duet w składzie: pan Croup i pan Vandemar).

W finale powieści pisarz serwuje czytelnikowi kolejny intrygujący koncept – zamiast dojść do wniosku, że nie ma lepszego miejsca na ziemi niż dom, Richard odkrywa, że nie jest w stanie wieść swojego dawnego życia, i z własnej woli wraca do Londynu Pod.

Niezwykła mieszanka nowości i starych, sprawdzonych technik doprowadziła do wykreowania krwistej, mrocznej baśni, skierowanej raczej do czytelników dorosłych. Przesłanie nie jest tu już tak jednoznaczne, bo i czasy się zmieniły.

Opowieści o ucieczce i drodze do samopoznania ewoluowały dynamicznie w ciągu minionych dekad, a nawet i wieków. Zmieniały się motywacje, sposób konstrukcji bohaterów, środki wyrazu. W dzisiejszych czasach baśnie przybrały zgoła odmienne oblicze, bo świat skąpany jest coraz mocniej we wszechobecnej szarości. Słowa „dobry” czy „zły” stały się w wielu przypadkach wyświechtanymi frazesami, wymagane jest myślenia relatywistyczne, a rozpoznanie tej potrzeby staje się niezbędne do przeżycia w świecie i prawidłowego w nim funkcjonowania. Pytanie „Czy warto uciekać?” nabiera zupełnie innego charakteru, tak jak i zjawiska, przed którymi uciekamy. Być może warto się na chwilę wycofać, spojrzeć z dystansu na to, co nas otacza, jednak nie ma sensu poszukiwać wyjścia awaryjnego (jakkolwiek by rozumieć to pojęcie) – to, co napotkamy po jego drugiej stronie może zupełnie nas przerosnąć. Z drugiej strony jednak istnieje szansa, że wzbogacimy się dzięki temu o nowe, użyteczne doświadczenia…

Tak czy siak – zawsze warto jest mieć gdzie wrócić.

Nie ma jak w domu!


Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %