Rodowód
aniołów sięga czasów bardzo odległych. Samo słowo – które do Polski
przywędrowało z Czech wraz z Cyrylem i Metodym – ma korzenie perskie (angaros – ‘posłaniec’) oraz greckie (angelos – ‘zwiastun’, potem
zlatynizowane)[1].
Istnieją jednak przesłanki wskazujące na to, że podobne istoty obecne były
także w mitologii egipskiej czy babilońskiej. Najstarsze już wizerunki
niebiańskich stworzeń charakteryzuje szczególna cecha: obecność
skrzydeł. Z pewnością jest to jeden z najdłużej obecnych w kulturze motywów.
W
samej swej istocie anioły są duchowymi i bezcielesnymi mieszkańcami raju, dla
wygody odbiorcy obdarzonymi najczęściej fizjonomią podobną do naszej;
zignorowano również fakt ich bezpłciowości. Z początku przedstawiane były
jedynie jako gładkolicy mężczyźni o długich włosach, dopiero od niedawna twórcy
decydują się niekiedy także na wprowadzenie anielic.

Wbrew
pozorom Biblia nie jest najlepszym źródłem wiedzy na temat bożych sług – na jej
kartach podkreślono ich podstawowe funkcje: wielbienie Stwórcy, czuwanie nad
rodem ludzkim, gromienie wrogów wiary, zapowiedzenie apokalipsy (słynne trąby)
itp., lecz jedynymi imionami podanymi czytelnikom są te należące do
archaniołów. Więcej informacji dostarcza chociażby apokryficzna Księga Henocha,
w której odnaleźć można miana obecne teraz bardzo często we współczesnej
literaturze, w komiksie, w produkcjach telewizyjnych oraz w filmie.
Częściej
wykorzystywano niegdyś aspekt opiekuńczy, wprowadzano element niejako komiczny –bohaterów
nagabywały małe postaci impulsywnego diabełka oraz Anioła Stróża, głosu
rozsądku. Potęga cherubów (przedstawicieli jednego z wyższych kręgów) została
zdeprecjonowana, kiedy artyści zaczęli przedstawiać je jako pulchne niemowlęta
z małymi skrzydełkami. Posłańcy Jahwe stali się mniej groźni, a nawet
sympatyczni.
Konsekwencją
tego stopniowego strącania aniołów z piedestału są liczne, najpierw kinowe, a
później książkowe i serialowe, historie miłosne. Co łączy Miasto aniołów, dylogię Wima Wendersa zapoczątkowaną Niebem nad Berlinem oraz
beletrystycznych kontynuatorów Zmierzchu
(serie: Upadli, Dary Anioła, Szeptem i
całą resztę)? Miłość niebiańskiej istoty do zwykłego śmiertelnika. W pierwszych
dwóch przypadkach jest to uczucie poetyckie i poruszające, w pozostałych – zazwyczaj
na poziomie romansidłowatych Pamiętników
wampirów stacji The CW. Kły krwiopijców i wilkołacze szpony zwyczajnie
przestały wystarczać. Teraz nieśmiertelne byty rezygnują ze swojej potęgi, aby
pozostać na ziemi ze swymi drugimi połówkami i cieszyć się krótko prawdziwą
miłością.

Co
interesujące, doczekaliśmy się nawet rodzimej opowieści tego rodzaju. Krzysztof
Globisz w dwóch lekkich komedyjkach (mowa o
Aniele
w Krakowie oraz o
Zakochanym aniele)
wcielił się w zawadiakę Giordana, zesłanego na dół za karę, aby czynił dobre
uczynki względem ludzi. Jak się można domyślić, z czasem przywiązuje się on do ulubieńców
Boga aż za bardzo. Ciekawe, co by się stało, gdyby nie trafił – w skutek
zwyczajnej pomyłki – do Polski (Poland), lecz do zamierzonej Holandii
(Holland).
Odgrzecznianie
aniołów to zresztą ciekawsza z praktyk stosowanych współcześnie. Nie ma już
mowy o statusie sacrum, o obliczu sztywnego, do bólu dobrego bojownika
sprawiedliwości. To się nie sprzeda. To dlatego coraz częściej stawia się na
waleczną naturę skrzydlatych zastępów, wykorzystując je jako część armii w
grach komputerowch. Inną metodą dodania aniołom charakteru jest skłonienie ich
do wewnętrznych niesnasek za pomocą prostej, niezawodnej taktyki – pozbawienia
Ojca. Kiedy Stwórca usuwa się dobrowolnie w cień w sobie tylko wiadomym celu, wśród
jego opuszczonych sług budzą się wątpliwości, które już wcześniej doprowadziły obrońców
człowieka do upadku. Czy ludzie są godni statusu ukochanych kreacji demiurga?
Czy zasłużyli na władzę nad światem doczesnym?
Zastanawiające,
iż w kilku przypadkach wojnę z rasą homo sapiens podejmuje Gabriel – to on
zwiastował Maryi Narodzenie Pańskie. Zarówno w Armii Boga (1995), gdzie przybiera twarz Christophera Walkena, jak
i kiepskim Legionie (2010) to ten niebianin jest głównym antagonistą. Druga z
wymienionych produkcji doczekała się nawet serialowej realizacji, która usiłuje
rozwijać i jednocześnie wzbogacać oryginalny koncept. Na razie udaje się to
połowicznie, z pewnością dobrym pomysłem okazało się wprowadzenie do gry – co
rzadkie – aniołów z najwyższych kręgów. Zastanawia również koncept opętania
ciał przez niższe duchy, a więc proceder przypominający nieco praktyki demonów
z popularnego Supernatural a.k.a. Nie z tego świata.

Produkcja ta zapoczątkowała
zresztą w pewnej mierze wyżej wzmiankowaną modę. Tamtejsi reprezentanci
niebios, wraz z których przybyciem w czwartym sezonie rozpoczął się moim
skromnym zdaniem (krótkotrwały niestety) „złoty wiek” serii, są podstępni,
zawistni i zazdrośni w równej – jeśli nie większej – mierze co mieszkańcy
ziemi. A przez to bywają szalenie różnorodni. W ósmej oraz dziewiątej odsłonie
serialu zmuszono ich nawet do trwałego pobytu wśród ludzi, co doprowadziło do
eskalacji sporów pomiędzy frakcjami. W kontekście tego popkulturowego fenomenu godne
uwagi są również reinterpretacje archaniołów, zwłaszcza – znowu! – Gabriela,
Uriela, czy Metatrona. Rozsądną decyzją było ograniczenie występu Michała,
figury kulturowo cokolwiek wyeksploatowanej i często zupełnie jednowymiarowej.
Podobną
ścieżkę obrała Maja Lidia Kossakowska w Siewcy
wiatru i innych książkach z cyklu Anielskie
zastępy. Również jej anioły, na współczesną modłę, są niepokorne, widać
jednak olbrzymią inspirację pierwotnymi źródłami, genezą tych istot. To
podrasowany hołd szeroko pojętej angelologii – tym bardziej przez to wart
lektury.

Przyszła
w końcu pora na największego ze wszystkich antybohaterów – Szatana we własnej
mrocznej osobie, czy też raczej Lucyfera, z którym często się go myli (tak jak
i z Mefistem, istotnym bohaterem
Fausta
oraz
Mistrza i Małgorzaty). Imię tego
cherubina tłumaczy się dosłownie jako ‘niosący światło’, ‘jutrzenka’ bądź
‘gwiazda zaranna’, a przedstawiano go dawniej pod postacią „najpiękniejszego
dziecka”[2].
Do tego wizerunku nawiązano między innymi w bajce (sic!)
Digimon, której pierwszą serię można było obejrzeć w naszym kraju
dawno, dawno temu. Główny grzech tego anioła stanowiło pyszne przeświadczenie o
własnej wyższości i pogarda względem ludzi, spowodowana, co zdaje się sugerować
Milton w
Raju utraconym, czystą
zazdrością. Dzięki swojej pozycji w hierarchii miał za sobą pociągnąć inne
potężne byty. W islamie (tam występuje tam jako Iblis) jego występek jest
bardzo podobny, zgadza się też status siewcy zła.
Ze
względu na swoją zgoła nieanielską naturę, buntowniczość oraz zepsucie Lucyfer stał
się na przełomie wieków bodajże najpopularniejszym łotrem popkultury: od Boskiej komedii Dantego przez Sagę o Ludziach Lodu, Sandmana Neila Gaimana aż po Kłamcę Jakuba Ćwieka, pomijając już
wiele wymienionych wcześniej tytułów. Warto zwrócić uwagę, iż Saga, norweska epopeja w 47 tomach,
nawiązuje luźno do ciekawej legendy, która głosi, że upadłego zgubiła nie tylko
pycha, lecz także miłość do ludzkiej kobiety. Choć Bóg zgodził się, aby
odstępca wyszedł z otchłani, zakpił sobie z niego okrutnie przez wprowadzenie jednego
ograniczenia: mógł to czynić raz na sto lat. W międzyczasie ukochana Jutrzenki umarła.

W
komiksowym odłamie wybitnego dzieła
autora
Nigdziebądź tytułowy protagonista
rysuje się jako bezpaństwowy wygnaniec, niepozbawiony szelmowskiego czaru,
szyku oraz charyzmy, ale zagubiony, przynajmniej do chwili, gdy dostaje kolejną
szansę od losu – szansę na ostateczne zrównanie się ze Stwórcą. Kontynuując
wątki z
Sandmana, Mike Carey w
Lucyferze manewruje (z mistrzowską
wprawą) motywami literackimi, symboliką, a także tradycją.
Poddaje Gwiazdę Zaranną kolejnym próbom, a tym samym udowadnia, że
kryje się w nim ziarno heroizmu, uczciwości, a nawet empatii. Jest to pozycja
szalenie interesująca między innymi dlatego, że korzysta z tego, iż paradoksalnie
upadły anioł od zawsze budził w czytelnikach oraz widzach pewną dozę
współczucia, jego motywy zaś mogą być nawet dla nas zrozumiałe, choć w
świadomości ogółu pozostanie on Ojcem Kłamstw.
Jak
widać, anioły przechodzą coraz to kolejne zmiany: na lepsze, ale i na gorsze. To
proces, który bez dwóch zdań może nas frapować, ale warto z uwagą go śledzić,
gdyż końcowego rezultatu ewolucji motywu naprawdę nie sposób przewidzieć. Pewne
jest, że postaci te nadal będą silnie obecne w szeroko pojętej kulturze. Wygląda
na to, że już na stałe zstąpiły z niebios i zadomowiły się na tym padole łez.
[1] G. Davidson, Słownik aniołów, w tym aniołów upadłych,
Poznań 1998, s. 20–21.
[2] Tamże, str. 189.