Okazuje
się bowiem, że poetyckie opowiadanie drohobyckiego grafika i
pisarza oraz zekranizowana w Hollywood proza polskiego guru
fantastyki naukowej zawierają wiele elementów wspólnych –
zarówno na poziomie językowym, jak i fabularnym – które oscylują
wokół motywu materii. Mało tego, czytając Solaris, trudno
pozbyć się wrażenia, że Lem świadomie dokonał fabularyzacji
teorii wykładanej w Traktatach – tak bardzo oba utwory są
sobie bliskie. Wydaje się to możliwe przede wszystkim ze względu
na specyficzną sytuację ontologiczną, obecną i u Schulza, i u
Lema. Poetyczność, metafizyka i magia, przenikające całe Sklepy
cynamonowe, kumulują się w postaci ojca, którego opisuje się
jako „obrońcę straconej sprawy poezji”, „metafizycznego
prestidigitatora” oraz dostawcę „suwerennej magii” [1],
wypełniającej rzeczywistość i będącej gwarantem jej
niezwykłości. Natomiast w Solaris zwornikiem niesamowitości
bytu jest miejsce akcji, czyli tytułowa planeta, a zwłaszcza
najważniejszy jej element czy też mieszkaniec – tajemniczy i
opierający się ludzkiemu poznaniu ocean. Działa tutaj podstawowa
zasada wielu utworów z gatunku fantastyki naukowej, czyli
postawienie człowieka w sytuacji dla niego obcej, wynikającej z
poznania cywilizacji o innym stopniu rozwoju czy wizyty na innej
planecie.
Niesamowitość
w obu tekstach opiera się w głównej mierze na swoistej wizji
właściwości materii. Ojciec poświęca jej swoje traktaty, w
których kreuje się na znawcę, badacza, a nawet demiurga
zaangażowanego w ewolucję materialnego świata. W istnieją tam
przedmioty żyjące własnym życiem, np. pawie pióra, opisane w
opowiadaniu Karakony, które „nie mogły się powstrzymać,
robiły perskie oczko, dawały sobie znaki, mówiły niemym,
kolorowym alfabetem, pełnym sekretnych znaczeń”, przez co
irytowały bohatera „szyderczym porozumieniem, migotliwą zmową
poza jego plecami” (Sch, s. 112). Można także obserwować
materię, przepełnioną życiem, nieskończoną potencjalnością i
płodnością, skumulowaną w „starych mieszkaniach, przesyconych
emanacjami wielu żywotów i zdarzeń – zużytych atmosferach,
bogatych w specyficzne ingrediencje marzeń ludzkich, tęsknot,
jałowej nudy” (Sch, s. 74). A stąd już jest bardzo łatwo
przeskoczyć do Solaris oraz „gości” przysyłanych do
stacji naukowej przez ocean, nazwanych przez Ziemian tworami F.
Istoty te są „zmaterializowanymi projekcjami tego, co na temat
danej osoby zawiera mózg”, powstałymi na podstawie „śladów
pamięci najtrwalszych, najbardziej izolowanych od wszystkich
innych” [2].
Innymi słowy, to skrawki wspomnień, przechowywane w odosobnionych
zakamarkach umysłu, z których ocean-demiurg tworzy nowe byty,
pseudoistoty. Mechanizm jest wobec tego łudząco podobny do
przedstawionego w Sklepach cynamonowych.
Przede
wszystkim jednak warto przyjrzeć się Schulzowskim opisom fizycznej
strony materii, opisywanej za pomocą elementów oceanicznego
krajobrazu. Ojciec mówi bowiem o niej w kategoriach płynności,
zmienności, efemeryczności i krótkotrwałości. Materia cechuje
się w głównej mierze potencjalnością, która gotuje się do
życia, przymierzając w międzyczasie różne formy. Stąd w
deskrypcji takie wyrażenia jak „zagęszczające się próby
kształtów”, „falowanie od nieskończonych możliwości”,
„kuszenie tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości,
wymajaczonych w ślepych rojeniach” – wszystkie opisujące
potencjał materii – oraz „krótkie, lapidarne role, charaktery
bez dalszych planów”, „powołanie do życia dla jednego gestu,
jednego słowa” (Sch, s. 65, 67) – mówiące o tymczasowości i
prowizoryczności. W wizji Lema cechy te zostały wyolbrzymione,
przeniesione do skali planety, jako że ocean sam w sobie jest
konstruktem spotworniałym, więc i jego twory oszałamiają swymi
rozmiarami. Poza tym w opisach powtarzają się wzmianki o zmienności
tworzywa, z którego zbudowane są chociażby długonie, o ich
ciągłej metamorfozie, dynamicznej ewolucji, rodzeniu coraz nowszych
kształtów, potwornym pączkowaniu oraz niestałości, gwałtowności,
niepowtarzalności czy momentalności (Lm, s. 125-141). W obu zatem
tekstach, w obu opisach materii dominują motywy metamorfozy i
efemeryczności – a wszystko przeniknięte ideą bujnej
potencjalności.
Kolejną
cechą łączącą Lemowskie mimoidy oraz Schulzowskie rezultaty
fermentacji materii jest zdolność czy nawyk kopiowania. Oceaniczna
forma nawet swą nazwę zawdzięcza właśnie „skłonności do
naśladowania form otaczających”. Małpuje zatem kształt
przepływających nad nią chmur oraz przedmioty podsuwane przez
niestrudzonych ziemskich naukowców, którym udało się w końcu
ustalić, że mimoid reaguje na wszystkie obiekty w odległości do
ośmiu – dziewięciu mil, o ile nie są to organizmy żywe (Lm, s.
130-131). Jednak te ostatnie także znajdują swoje źródło w
odmętach solaryjskiego oceanu. Chodzi rzecz jasna o wspomniane już
twory F, które jako w pełni wykształcone kopie wspomnień
nawiedzają mieszkańców stacji badawczej i które wcześniej jako
pierwsze próby, przymiarki zaobserwował Berton. Jego doświadczenie
nie skończyło się szczęśliwie, ponieważ raport o ogromnym
niemowlaku o nienaturalnych, metodycznych ruchach, „jakby ktoś je
wypróbowywał”, został uznany za wynik „halucynatorycznego
zespołu, przebiegającego pod wpływem zatrucia atmosferą planety”
(Lm, s. 95-99). Taka reakcja zbytnio nie dziwi – ostatecznie nie
każdego predestynowano do rozumienia czy po prostu wiary w istnienie
magicznego aspektu materii. Specjalistą w tej dziedzinie był jednak
ojciec, w swoich heretyckich wynurzeniach śmiało pretendujący do
miana demiurga – rozdział zawierający traktat o manekinach
opatrzono przecież podtytułem Albo wtóra Księga Rodzaju.
Jakub sprzeciwia się bowiem idei stwórczej doskonałości i
proponuje kreacjonizm niższej sfery. Jej domeną miałby być brak
perfekcji – stąd wspominane już tymczasowość i prowizoryczność
czy, jak ubiera to w słowa sam bohater, zamiłowanie do tandety
(Sch, s. 65-67). Również produkty mimoidów należą do kategorii
istot karykaturalnych ze względu na kopiowanie naznaczone
skłonnością do wyolbrzymiania, powiększania, zniekształcania czy
groteskowego upraszczania (Lm, s. 130). Mimo wszystko także i ocean
przyrównywany jest do demiurga, choć jego boskość jawi się
bohaterom Solaris w specyficzny sposób. Kelvin wysnuwa teorię
o Bogu ułomnym, którego najważniejszą cechę stanowi właśnie
niedoskonałość, ograniczoność we wszechwiedzy i wszechmocy,
omylność, kalectwo. O Bogu, którego stworzenia nie odpowiadają
pierwotnym wyobrażeniom i mogą przerażać samego stwórcę, o
Bogu, który wciąż ewoluuje. Taki mógłby być według bohaterów
ocean, chociaż pasuje bardziej do koncepcji Boga-dziecka, które
dopiero się uczy, dorasta do roli Boga rozpaczy, nie widząc wyjścia
ze swojej ułomnej boskości (Lm, s. 225-228).
Oprócz
podobieństw w sferze faktyczności, pochodzenia czy motywu
demiurgicznego związanego z wizją materii i materialności w
tekstach Schulza i Lema można znaleźć także punkty wspólne w
dziedzinach takich jak moralność, tożsamość, człowieczeństwo,
cierpienie czy możliwości poznawcze. W obu wydźwięk jest
zdecydowanie ambiwalentny, nie zdziwi jednak nikogo stwierdzenie, że
tam, gdzie Schulz opisuje świat odchodzący w przeszłość – Lem
śmiało patrzy w przyszłość. Chociaż więc ostatecznie
otrzymujemy różne wizje, warto je zderzać ze sobą, by wydobyć
znaczenia nieujawniające się podczas zwykłej, jednowymiarowej
lektury – nawet jeśli skojarzenia wydają się na pierwszy rzut
oka co najmniej dziwne.
[1] B.
Schulz, Manekiny [w:] tenże, Sklepy cynamonowe,
Sanatorium pod Klepsydrą, Kometa, Kraków 1957, s. 58.
Wszystkie kolejne cytaty z tego samego wydania, zaznaczone skrótem
Sch.
[2] S.
Lem, Solaris, Kraków 2002, s. 116-118. Wszystkie kolejne
cytaty z tego samego wydania, zaznaczone skrótem Lm.