Życie po kolana
Trafiają
się czasem wśród zapowiedzi wydawniczych tytuły, które od razu zapisujemy sobie
na liście życzeń, do których premiery odliczamy skrupulatnie kolejne tygodnie i
o które zamęczamy pytaniami biednych pracowników i przyjaciół wydawnictwa na
festiwalach. Pompujemy tym samym balonik oczekiwań i sami już nie wiemy, co
jest większe – nasz entuzjazm czy to, jak wspaniała MUSI być ta książka. Ja
miałam tak z Morzem po kolana Marcina Kołodziejczyka i Marcina Podolca.
Skąd wzięły się tak rozbuchane nadzieje? Ano przede
wszystkim motorem napędowym ekscytacji było w tym przypadku nazwisko jednego z
autorów. Marcin Podolec zaskarbił sobie moje przywiązanie rysunkami w Dymie,
a swoje pięć groszy do całej sakwy pochlebnych opinii dorzucił w portalowym wywiadzie Marcin
Węcławek. Bo tak się składa, że styl Podolca trafia w sam środeczek tarczy
moich estetycznych upodobań. Jego rysunki są bardzo przyjazne dla odbiorcy–kreska
nie jest udziwniona, a po prostu ładna, miła dla oka; nie jest też prymitywna,
ale równocześnie daleko jej do przeintelektualizowanego artyzmu – znajdzie się
tu miejsce dla metafory, jednak bez zatracania znaczeniowej przejrzystości. Dlatego
też prace Podolca można śmiało polecić na start dla osób, które dopiero
zamierzają zainteresować się komiksem, ale rysownik zna swój fach i zostawia też
różne smaczki dla tych, którzy naczytali się artykułów o poetyce komiksu i
marzy im się teraz pogłębiona analiza utworu. Nic więc dziwnego, że i w tej
recenzji uwagę skupimy na warstwie wizualnej.Morze po kolana
ma w sobie to, co jest najważniejsze w dobrze skonstruowanym komiksie –
współgrające ze sobą na każdym poziomie słowo i obraz. Kolorystyka kadrów różni
się ze względu na typ przekazywanych treści. Bure, brązowawe barwy są
zarezerwowane dla teraźniejszości (okres poza sezonem w nadmorskiej
miejscowości), czarno-białe dla często przywoływanych wspomnień,
bladoniebieskie wskazują na fantazje po spożyciu alkoholu (w komiksie nazwane są „upiększaniem
rzeczywistości”), natomiast dominacja zieleni zapowiada nadchodzący sezon
turystyczny (a pewnie i kojarzoną z tym kolorem nadzieję na lepszą przyszłość –
nawet jeśli ma to być przyszłość zamykająca się w okresie wakacyjnym). Na
wszystkie rysunki, bez względu na przeważające w danym momencie kolory,
nałożony jest jakby brudny, zanieczyszczony filtr. Dorzućmy do tego bardzo
regularne, płynne, często symetryczne kadrowanie, które odpowiada rytmowi niespiesznej
narracji. Od tej reguły znalazłam tylko jeden wyjątek, rzecz jasna
usprawiedliwiony treścią, łamiący ustalone tempo – dzięki czemu komiks zyskuje
swoisty poetycki sznyt.Dobrze, a w takim razie co mają nam przekazać te
doskonałe rysunki? Chodzi tutaj o świat gości przesiadujących na przystanku
autobusowym, świat przepełniony nudą i niepokojami życia codziennego i świątecznego
zagrzebywanymi głęboko w duszy. Autorzy serwują nam świetny klimat opuszczonej
przez Boga i turystów mieściny, okraszony motywami morskiego, rybackiego życia
w siedząco-kontemplującym stylu, zakrapianego w południe pitą wódeczką. Dużo w
tym apatii i smutku, ale takich odczuwanych podskórnie, mimo że trafiają się
wątki złamanych serc, porzuconych karier, nieudanych emigracji i tragicznych
śmierci.Wszystko to koresponduje z odpowiednio ukształtowaną
warstwą słowną – w komiksie więcej jest ramek z narracją niż dymków z
dialogami. Co więcej, narracja ta prowadzona jest krótkimi, celnymi,
sprawozdawczymi zdaniami z perspektywy głównego bohatera, niedoszłego polonisty
Mariana, człowieka o wyraźnie refleksyjnej osobowości (choć może trochę
chowanej przed światem). Marian opowiada nam o tym, co zna, czyli – jak to się
ładnie mówi, żeby nie mówić, że o niczym – o życiu. Jeśli nie chcemy powtarzać
użytych już wcześniej wyrażeń (typu „nadmorska miejscowość poza sezonem”,
„nuda”, „apatia”) ani dorzucać podobnych, mocno z nimi związanych (typu „brak
perspektyw”, „samo życie”), trudno opowiedzieć coś więcej o treści Morza po kolana. Ale tak
najprawdopodobniej miało być – bez wyraźnej puenty, bez nadmiernej głębi.
Ostatecznie jest to opowieść o miejscu i ludziach zanurzonych po kolana w morzu
zwanym życiem: całkiem płytko, ale wystarczająco głęboko, by musieć brnąć przez
nie z dużą trudnością.Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o jednej kwestii,
którą chętnie bym pominęła, ale siedzi we mnie jak zadra. Jest to problem z
gatunkiem i to problem nie tyle samego komiksu, ile związanej z nim strategii
marketingowej. Utwór Kołodziejczyka i Podolca był zapowiadany szumnie jako
komiks reportażowy, „dzieło, które liczni puryści reportażu pokochają
nienawidzić”. Tymczasem w Morzu po kolana brak
wyznaczników tego gatunku (szczególnie z powodu pierwszoosobowej narracji), a
jedyną podpowiedzią, że opisywana miejscowość i jej mieszkańcy istnieją
naprawdę, jest zamieszczone na jednej z ostatnich stron zdjęcie autorów komiksu,
którzy pozują na małym placyku przed miejscowym sklepem spożywczo-przemysłowym.
Mnie jako czytelnika nie interesowało w ogóle, czy są to
historie oparte na faktach, czy Gumowy rzeczywiście kuśtyka gdzieś tam na
przystanek. Tym bardziej, że podobnych postaci i podobnych miejsc może być w
Polsce bardzo dużo, komiks ma więc bardzo uniwersalny wydźwięk.Proponuję zatem do Morza po kolana podejść z filozofią godną Mariana – przyjąć jako
takie, obserwować uważnie, skomentować celnie i skwitować mottem rodem z kapsla
od Tymbarku: „takie jest życie”. Najlepiej po prostu wczuć się klimat, przeżyć
tych kilka chwil z bohaterami, a potem czekać na kolejny komiks Podolca i
Kołodziejczyka, jak Rysiek i reszta czekają na nowy sezon.
autor: Marcin Kołodziejczyk (scenariusz), Marcin
Podolec (rysunek)tytuł: Morze
po kolanawydawnictwo: Wielka Literamiejsce i data wydania: Warszawa 2016liczba stron: 160format: 230 x 165 mmdruk: kolorowyoprawa: miękka ze skrzydełkami