Dobić do setki

#2 Pani Bovary to moja kotka

Mam dwie kotki, starszą – trochę ponadtrzyletnią. Nazwałam ją Behemotka – na cześć Behemota z Mistrza i Małgorzaty. Jest to jedna z ulubionych książek mojej mamy, Małgorzaty, i właśnie ona sprowadziła Betkę do domu, imię takie zdawało się więc jedynym słusznym wyborem.
Zaraz po tym, jak przeczytałam Panią Bovary Gustave’a Flauberta, Betka wyskoczyła przez balkon. Znowu. Ucieczki ma w genach – gdy skończyła rok, jej matka zwiała i nigdy nie wróciła do domu. A jednak czasami niełatwo mi wybaczyć jej te eskapady. Czy w domu nie ma wszystkiego? Kocham ją bardzo, czytam dużo o tym, jak zajmować się kotami, pilnuję, żeby jej niczego nie brakowało. Nie chodzi głodna, zwracam na nią uwagę, gdy tylko tego chce, przebywam w domu jak najwięcej (czyli prawie cały czas – to mit, że koty lubią samotność, jest wręcz przeciwnie), wypuszczam ją na balkon… Trudno nie odebrać tych ucieczek personalnie. A jednak tak naprawdę nie mam jej ich za złe. To jej natura, a czasami z pewnością musi brakować jej rozrywek. Pewnie, miłość jest ważna, ale to nie wszystko.

Betka znalazła się po ośmiu godzinach.

Zanim przejdę do szczegółów, najpierw nakreślę fabułę powieści. Otóż przedstawia się w niej losy Karola Bovary, a następnie również jego żony, Emmy. Fabuła zdaje się niekomplikowana, można by powiedzieć, że jest to zwykła powieść obyczajowa. Prostotę akcji równoważy konstrukcja. Flaubert wplata w narrację wiele aluzji i ukrytych sieci powiązań między światem zewnętrznym a światem wewnętrznym bohaterów. Odkrywanie tych zależności sprawia dużo uciechy.

Przez osiem godzin kontemplowałam to, jak bardzo podobna jestem do Karola w swojej miłości, a Betka – do pani Bovary w swojej niewdzięczności. (To niesprawiedliwy osąd, wiem, jednak trudno uniknąć gorzkich myśli, gdy szuka się kota). Otóż Karol niewątpliwie kocha swoją drugą żonę, może nieco zbyt mocno i zbyt ckliwie: „Ale teraz miał już na całe życie tę śliczną, uwielbianą żonę” (s. 58). Z kolei Emma nie potrafi odwzajemnić jego uczuć: „Póki nie wyszła za mąż, sądziła, że go kocha; zaczynała jednak przypuszczać, że pewno się myliła…” (s. 58), przez co w końcu miłości szuka gdzie indziej: „Mówiła sobie: Mam kochanka! Mam kochanka!” (s. 175). Pragnie romansu rodem z epoki romantyzmu, takiego, jaki można znaleźć w literaturze gotyckiej: „Czyż namiętne uściski, westchnienia przy księżycu, łzy spadające na bezwolne, uległe dłonie, czyż gorączkowe dreszcze i tkliwa niemoc mogły się obyć bez balkonów pięknego pałacu […], błysku klejnotów i lokajskich galonów?” (s. 81), a Karol nie potrafi jej tego dać, gdyż jest felczerem w niewielkiej miejscowości. Często nie rozumie żony lub zdaje mu się, że ją rozumie, chociaż ona ma całkiem inne intencje: „Czasem Emma wpychała mu pod kamizelkę czerwoną lamówkę trykotu, poprawiała krawat i rzucała w kąt zrudziałe rękawiczki […]; sądził, że dba o niego, ale robiła to dla siebie samej, w zaborczym egoizmie, nerwowym niepokoju” (s. 83). Pani Bovary żyje życiem wewnętrznym, niezrozumiałym dla jej męża: „W Rouen zobaczyła u jakiejś damy breloczki przy zegarku; nakupiła zaraz breloczków. […] Im mniej Karol rozumiał te wykwinty, tym więcej go zachwycały” (s. 82). W tym jestem podobna do Karola – mogę przeczytać niezliczone ilości książek na temat opieki nad kotami, mogę obejrzeć wszystkie odcinki programu Mój kot z piekła rodem, a i tak nie pojmę tak naprawdę głębi myśli mojej kotki, nigdy nie zrozumiem jej do końca. Chociaż mam pewność, że – niczym pani Bovary – wiedzie ona jakieś życie wewnętrzne i z pewnością ma ono zaskakujący charakter.

Dlatego nieważne, czego bym Betce nie zapewniła, to i tak pewnie by jej to nie wystarczyło, na pewno by szukała dalej. To samo dzieje się z panią Bovary, która z pozoru ma wszystko: kochającego męża oraz ładny dom i drogie rzeczy, a jednak to jej nie wystarcza. Chce więcej. Nie winię jej za to, rozumiem ją. Chociaż Emma zachowuje się też okrutnie i samolubnie, co wybaczyć jest trudniej.

Czasami Behemotka zaczyna turlać się po podłodze. Robi wtedy maślane oczka i uroczo zgina łapki. Gdy jednak spróbuje się ją wtedy pogłaskać, zaatakuje. Czasami lubi się łasić, lecz gdy głaszcze się ją za długo lub w miejscu, w którym nie chce w danej chwili, zaatakuje. Karol nieraz spontanicznie okazuje Emmie swoją miłość, a ta niezmiennie go odtrąca: „[…] ciągle dotykał jej grzebienia, pierścionków, chusteczki na szyję; niekiedy serdecznie i głośno cmokał ją w oba policzki albo delikatnymi pocałunkami okrywał jej obnażoną rękę od palców aż do ramienia; odpychała go, jak odpycha się uprzykrzone dziecko, lekko uśmiechnięta i zniecierpliwiona” (s. 58). Zdarza się, że działa to też w drugą stronę: pani Bovary, jakby czując wyrzuty sumienia w związku ze swoimi romansami, zaczyna lepiej myśleć o mężu: „Zastanawiała się nawet, za co nie cierpi Karola i czy nie byłoby lepiej, gdyby zdołała go pokochać” (s. 184). W przypadku Betki łatwo zaradzić: więcej zabawy, ale jeśli chodzi o Emmę, rzecz nie jest taka łatwa. Z pewnością nie zaszkodziłoby jej więcej rozrywek, lecz wydaje mi się, że żadne ich ilości nie zadowoliłyby bohaterki. Nawet kiedy jej drugi kochanek zapewnia jej takowe: „Hasała całą noc w rytm wściekłej muzyki puzonów…” (s. 290), ona i tak w końcu się nim nudzi: „Za dobrze się znali, by czuć owo zdumienie potęgujące rozkosz posiadania: on jej obrzydł, ona go zmęczyła” (s. 289).

Muszę przyznać, że jej podejście irytowało mnie – kobieta ma w końcu wszystko, o czym marzyła przez większość powieści, tylko po to, żeby niedługo potem to odrzucić. Dlaczego? Ponieważ pani Bovary próbuje zapełnić pustkę, jaką jej życie powoli w niej wydrążyło: „Skąd się właściwie brał w jej życiu ten niedosyt…?” (s. 283). Ponieważ nie dostała tego, co tak naprawdę chciała, albo może raczej okazało się, że nie chciała tak naprawdę tego, co dostała.

Moim zdaniem (to moja subiektywna opinia) pani Bovary chciała wolności, której, jako kobieta żyjąca w tamtych czasach, zależna od drugiego człowieka (męża, ojca, kochanka), nie mogła prawdziwie doświadczyć. I każda próba znalezienia czy poczucia tej wolności – romanse, próby zgromadzenia własnego kapitału – musiała skończyć się porażką, ponieważ nigdy nie była kompletna. Tę zależność świetnie widać w powieści również dlatego, że narrator zyskuje dostęp do myśli i uczuć Emmy dopiero po jej ślubie z Karolem. Zdaje się, że w ten sposób ma się ona stać kompletną osobą. A tak naprawdę zaczyna tylko tracić coraz więcej z siebie samej. Dlatego nie potępiam pani Bovary, ani Betki. Nie mogę potępiać kogoś za to, że chce czegoś więcej, że chce czuć się naprawdę wolnym, że nie odpowiada im do końca ich własne życie, mimo że teoretycznie mają wszystko.

Polecam tę książkę osobom, którym spodobała się Anna Karenina. Nie polecam osobom, które postać Izabeli Łęckiej z Lalki doprowadziła na skraj załamania nerwowego – pani Bovary zdaje się czasami gorsza od niej. (Roboczy tytuł tego tekstu: Izabela Łęcka na sterydach świetnie oddaje postać Emmy). Żeby wyłapać wszystkie niuanse powieści, zachęcam do przeczytania jej kilkakrotnie, polecam więc zacząć lekturę na dosyć wczesnym etapie życia, żeby mieć czas do niej wrócić. Morał? Trudno być szczęśliwym. Szczególnie, kiedy twój kot ucieka.


Wszystkie cytaty pochodzą z wydania: Gustave Flaubert, Pani Bovary, przeł. Ryszard Engelking, Warszawa 2014.
Marzy o zostaniu zawodową degustatorką czarnej herbaty lub opiekunką do kotów, ale lubi wszystkie zwierzątka. Stara się walczyć ze swoim neurotyzmem, chociaż pisanie o sobie w trzeciej osobie nieco zaburza jej i tak osłabioną już psychikę.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %