Lwy salonowe

40. FF w Gdyni: Dramatyczna sobota

Godzina 8.45. Widzowie zbierają się pod salami Multikina i oczekują na wejście. Otrzymujemy informację, że z przyczyn niezależnych od organizatora wszystkie pokazy zostają odwołane – nie tylko w sali nr 7, lecz także w całym kinie, Gdyńskim Centrum Filmowym i Scenie Nowej Teatru Muzycznego. Zespół jednak reaguje szybko. Po sześciu minutach pokazy wznowiono zgodnie z harmonogramem.
Pojawia się pierwsza oficjalna informacja. Marcin Wrona – reżyser filmu Demon pokazywanego w Konkursie Głównym – zmarł w nocy. Miał 42 lata. Festiwal okrywa się żałobą.

Z przykrością czytamy, że prasa bardziej zainteresowana jest powodem śmierci niż twórczością tego utalentowanego filmowca. Z wyrazami smutku oraz szczerego współczucia rodzinie i najbliższym robimy więc dalej to, o co oparł swoje życie Wrona: oglądamy i rozmawiamy o polskim kinie, w którym autor Demona wiele dokonał.

Dziś trzy ostatnie filmy z konkursu głównego. Wieczorem poznamy zwycięzców.

11 minut Jerzego Skolimowskiego to narracyjne arcydzieło. Dynamiczny, wieloznaczny film reinterpretuje motyw martwego punktu, w którym wszystko się zbiega. Podczas finałowej sceny otworzycie usta ze zdziwienia.

Nowa produkcja autora Essential Killing to znakomicie zagrany obraz-zagadka, wielopoziomowa metafora, sensacyjna poezja, precyzyjne kadry i silne doznania. Trzyma w napięciu do samego finału.

Letnie przesilenie (reż. Michał Rogalski) formalnie przedstawia się prościej. II wojna światowa, mała polska wieś. Cztery grupy etniczne: Polacy, Niemcy, Żydzi i Rosjanie. Wszystkich reprezentantów tych społeczeństw łączy jedno – są ludźmi.

Film rozbraja bezpieczną maksymę, że wojna to zło. Zbrodnie nazizmu wybrzmiewają silnie bezosobowo (np. w ubraniach porzuconych przy torach i rozkradanych przez szabrowników). Wojna jawi się tu jako stan zastany, status quo, który wyzwala w ludziach strach wiodący ich do zezwierzęcenia. W niczym nie przypomina szachownicy – każe poruszać się w strefie szarości i ukazuje, na jak wiele stać człowieka, który chce nie tylko przetrwać, lecz także żyć normalnie. Obraz niepokojący, brutalny i… aktualny.

Noc Walpurgi Marcina Bortkiewicza triumfuje jeszcze przed werdyktem. Ten kameralny, magnetyczny, czarno-biały film przywodzi na myśl Idę lub Wenus w futrze.

Mamy rok 1962. Młody dziennikarz o aryjskiej twarzy rozmawia z diwą operową żydowskiego pochodzenia. Zadaje pytanie o nasze prawo do osądu tych, którzy przeżyli II wojnę światową, podczas gdy pozbawieni jesteśmy „zmysłu uczestnictwa”.

Bolesne zmagania z traumą i wstrząsająca próba zbudowania jedynej możliwej czułej relacji na gruzach pamięci i sumienia. Cały dramat rozgrywa się w ciągu tytułowej nocy Walpurgi – w momencie niezwykłych zdarzeń i pełnej szczerości.

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %