Social Power

Być człowiekiem

Bycie człowiekiem wcale nie jest proste. W świecie zwierząt panują na ogół jasne zasady, gdzie zwykli członkowie – stada, społeczności, watahy czy jakkolwiek byśmy tego nie nazwali – muszą podporządkować się dowódcy. Jednostka jest niebezpieczna, jednostkę się tępi. Nowych porządków się nie wprowadza. Tak jak było wcześniej, tak teraz i na wieki wieków amen.

W społecznościach ludzkich sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Ewolucja wykształciła w nas indywidualność niespotykaną dotąd u żadnego innego gatunku. Jednocześnie naszym podstawowym obowiązkiem jako człowieka jest dopasowywanie się do norm i obyczajów – niezależnie od tego, czy obyczaj ten każe obrzezać 6-letnią dziewczynkę, czy też bez znieczulenia pozbawić małego chłopca napletka. Albo jeść codziennie mięso bez względu na to, czy proces jego produkcji można nazwać moralnym, czy nie. Wszystko to w imię tradycji.

Zwyczaj niepytania o zdanie osoby zainteresowanej jest tradycją bardzo już starą. Pielęgnowali ją zarówno nasi dalecy przodkowie, jak i rodzice, a literatura przepełniona jest tego typu motywami. Największą pasją człowieka jest zawsze władza nad drugim człowiekiem…

Ostatnio podczas ponownej lektury Pestek Anny Ciarkowskiej moje przemyślenia zeszły na całkiem inne tory niż zwykle przy tego typu książkach. Zazwyczaj bowiem odnoszę treść przede wszystkim do mnie, do moich doświadczeń, moich żali. Jestem tylko ja, moje ego.

Tym razem było inaczej i pewnie nie jest trudno domyślić się, czemu. Portret kobiety, której inni mówią, jaka ma być, co ma jej się podobać, a co nie, jakimi wartościami powinna się w życiu kierować i od kogo być zależną, to motyw stary jak świat. Walka z takim obrazem sięga czasów pierwszych emancypantek.

Mój problem z tym tematem zawsze polegał na niemożności opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron. Nie lubię skrajności i unikam ich jak ognia. Zawsze staram się dostrzec coś po środku, chociaż są tematy, w których szukanie środka bardzo mnie boli. Wolność kobiety w decydowaniu o jej ciele jest jedną z tych kwestii. Z jednej strony dziecko nie do końca można nazwać tak po prostu własnością matki czy ojca, a z drugiej strony…

Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której zmuszona jestem „donosić” ciążę nie mającą absolutnie żadnych szans na happy end. Gdy od początku wiadomo, że mam czekać na rozwiązanie, aby pożegnać się z własnym dzieckiem, odczuwam to jedynie jako torturowanie psychiczne i fizyczne zarówno matki, jak i dziecka. Dziecka, które będzie odczuwać cierpienie, jak tylko w pełni wykształci się w jego organizmie układ nerwowy (co dzieje się dość szybko, a nie jak myślano kiedyś – gdzieś między pierwszym uśmiechem a pierwszym krokiem). Jednocześnie nie uważam, żeby cierpienie miało kogokolwiek uszlachetnić – zwłaszcza kiedy człowiek nie przyjmuje go na siebie z własnej woli. Całą historię Hioba wyrzuciłabym do kosza albo wytłumaczyła jako dzieje zwichrowanego fanatyka, który uważa, że tajemnicza siła wynagrodzi go za jego krzywdy zaraz po tym, gdy sama je na niego sprowadziła – jeden z największych absurdów w całym Piśmie Świętym…

I nie chodzi wcale o to, że o losie kobiety (oraz mężczyzny często wspierającego kobietę) decydować ma stary kawaler z kotem zamiast przyjaciół. Absurd tkwi w tym, że w kraju demokratycznym, mimo protestów, ktoś dopuszcza wyrok zaostrzający ustawę, która już wcześniej była przez społeczeństwo odrzucana.

Chcę, aby było to jasne: uważam, że aborcja – niezależnie od tego, z jakiego powodu wykonywana – zawsze jest wielką tragedią i zawsze stanowi nóż wbijany w plecy naszego instynktu przetrwania. Chciałabym wierzyć w to, że sama nigdy bym o nią nie poprosiła. Nie mam jednak pojęcia, co bym zrobiła, gdybym dowiedziała się, że moje dziecko urodzi się z głęboką niepełnosprawnością i całe swoje krótkie życie spędzi nieświadome, przypięte do maszyn. Nie wiem również, czy miałabym odwagę wychowywać dziecko poczęte w wyniku gwałtu. Nie wiem, czy zniosłabym psychicznie świadomość samotnego wychowywania dziecka, którego ojciec wiele lat się nade mną znęcał. Nie wiem i mam nadzieję, że nigdy się nie dowiem, a macierzyństwo, na które czekam z tak wielką niecierpliwością, okaże się dla mnie po prostu normalne…

W chwili obecnej jestem uprzywilejowana – mimo że w tej chwili nie staram się o dziecko, gdybym zaszła w ciążę, nie byłby to dla mnie problem. Jednak czy moje poczucie bezpieczeństwa uprawnia mnie do decydowania o życiu innych ludzi? Z drugiej strony, czy mamy prawo decydować o życiu kogoś tak bezbronnego jak ledwo poczęte życie? Jedno jest pewne. Zasługujemy na coś więcej niż wybór pomiędzy jednym a drugim więzieniem.

warto przeczytać

Swoim komentarzem na temat protestów wobec zaostrzenia prawa aborcyjnego podzieliła się też Katarzyna:

https://zcyklu.pl/wsrod-ludzi/zwoje-rozwoju/polska-milosc-ktora-boli/
Filologia klasyczna i ćwierćwiecze – na koncie. Podróże i własne książki – w planach. Kanał literacki, kino oraz dobre jedzenie – na co dzień.

    2 Comments

    1. […] Być człowiekiem Katarzyna Osior-Szot […]

    2. […] Być człowiekiem – Paulina Piziorska […]

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %