Obejrzeliśmy

Dla każdego coś dobrego, czyli jak wrócić do kina po kwarantannie

Pierwsza obowiązkowa kwarantanna już od kilku tygodni za nami, przynajmniej na razie. Teraz nadeszła pora, aby powrócić do normalnego życia. Ja zrobiłam to już w trakcie wygaszania obostrzeń. Natomiast po 22 lipca, kiedy Cinema City otworzyło swoje podwoje, rzuciłam się na seanse jak szalony, wygłodniały, drapieżny ssak, którym jestem, co mam nadzieję chociaż trochę widać, na wielki kawałek soczystego mięsa – tym bardziej proszę, doceńcie metaforę, zwłaszcza że od 13 lat jestem wegetarianką…

Za kinem tęskniłam najbardziej ze wszystkich rzeczy, które utraciliśmy z powodu Koronawirusa – odcięcie od nowości kinematograficznych spowodowało pewnie także, że nazwę tego paskudztwa zaczęłam pisać z wielkiej litery – nie z szacunku, a ze świadomości znaczenia i wpływu jaki ma na nasze życie.

Dość jednak o tym świństwie, bo nie o tym miał być artykuł, tylko o powrocie do starego porządku, przynajmniej na tyle, na ile to możliwe i na tak długo, jak się da. Właśnie dlatego w ciągu ostatniego tygodnia widziałam aż pięć filmów i, o dziwo, w każdym znalazłam coś dla siebie. Zaskakujące, prawda? Artykuł Piziorskiej, w którym nie będzie wielkiego narzekania? Musicie mi to wybaczyć.

Przede wszystkim jednak to, co pewnie interesuje Was najbardziej – czyli bezpieczeństwo. Pozwólcie, że sparafrazuję pewne sławne pytanie: „Jak nie teraz, to kiedy, jak nie wy, to kto?”. Obecnie w kinie jest bezpieczniej, niż będzie po wakacjach – ludzi w salach bardzo niewielu. Każdy z filmów oglądałam w towarzystwie od jednej do pięciu osób. Nie wiem, czy to kwestia okresu wakacyjnego, strachu przed Koronawirusem, czy czegoś jeszcze, tak czy siak wszystko na bieżąco jest dezynfekowane, obsługa chodzi w maskach, a w środku nie ma tłumów, więc chyba nie jest źle, prawda? ?

Do sedna! Pięć filmów, pięć bardzo od siebie różnych obrazów, przesłań, treści i typów poczucia humoru… Zaczynamy!

Sala samobójców. Hejter

Owszem, zaczynamy z grubej rury. Ale bez obaw. Nie zwariowałam jeszcze całkiem, chociaż muszę przyznać, że pierwszą część, a raczej pierwszy film, dzielący tytuł z tym obecnie przywróconym do kin, całkiem lubię. Może przemówił do mnie dlatego, że sama należę do pokolenia cyfrowego, które w pewnym momencie wolało zamknąć się w pokojach, zasłonić okna i wtopić się w wirtualny świat? A może dlatego, że nastoletnia depresja, myśli samobójcze oraz uleganie wpływom było częścią codzienności mojej i moich znajomych, kiedy chodziliśmy do gimnazjum? Pewnie oba aspekty miały na tę sprawę spory wpływ. Kiedy jednak szłam na Hejtera, zastanawiałam się, czym twórcy mnie zaskoczą, chociaż nie spodziewałam się niczego wybitnie nowego, mimo doskonałej obsady i całkiem dobrego reżysera.

Uwielbiam tego typu zaskoczenia! Hejter jest produkcją moim zdaniem rewelacyjną. Przede wszystkim niewiele ma wspólnego z pierwszą Salą samobójców. Nawiązanie w tytule to typowy zabieg marketingowy – dodam, że całkiem niepotrzebny, bo film spokojnie obroniłby się sam. Dostajemy świetną mieszankę amoralności gnębiącej internet i świat polityki, hejt w czystej i okrutnej postaci oraz dylematy etyczne, zawsze aktualne, nie tylko w naszym społeczeństwie, ale też we wszystkich miejscach na świecie, gdzie ostracyzm staje się sportem narodowym i bawi zarówno masy, jak i wyższe sfery.

Hejter jest również filmem wyważonym pod względem podejmowanego dyskursu. Oczywiście dotyka wszelkich skrajności, również politycznych, ale tak naprawdę nie opowiada się po żadnej ze stron, co jest zdecydowanie jego ogromną zaletą i cechą niezwykle rzadką. Mówi o nienawiści międzyklasowej, o zawiści oraz o traumie, którą spowodować może w nas każde zdarzenie i każdy człowiek, a także o tym, jak zepsute ziarno może wzrosnąć nawet na niezbyt podatnym gruncie, jeśli tylko zostanie celnie rzucone.

Podsumowując – idźcie! Zdecydowanie warto. Mam nadzieję, że będziecie mieli po tym filmie takiego samego kaca jak ja.

Polowanie

Tu mamy do czynienia z czymś zdecydowanie innym. To czarna komedia osadzona we współczesnym, ale też nieco absurdalnym świecie. Widz zostaje wrzucony w środek sytuacji kojarzącej się z teoriami spiskowymi o loży masońskiej oraz współcześnie praktykowanych eksperymentach na ludziach, prowadzonych przez bogaczy na tak zwanej biedocie, ciemnocie i patologii. Czy faktycznie?

Film ten mówi tak naprawdę o problemie dotyczącym nas wszystkich – o dzieleniu społeczeństwa na kategorie, o nienawiści, którą budzi inność, oraz temacie, który dosyć rzadko pojawia się obecnie w dyskursie publicznym, czyli o pogardzie, jaką osoby wykształcone mogą żywić do tzw. prymitywów umysłowych. Częściej w kinematografii obserwujemy narrację odwróconą o 180 stopni, pokazującą jedynie ludzi niewykształconych jako prymitywnych i żądnych krwi. Klimat Polowania bardzo przypominałby The Purge, gdyby nie czarny humor dopełniający całość. Ten natomiast wprowadza film na wyżyny i stanowi pożywkę dla takich creepów jak ja, dla których zwykłe poczucie humoru bywa zbyt nudne.

Mamy zatem oczywiście mnóstwo drastycznych scen przedstawionych w sposób tak groteskowy, że jedyną reakcją zbliżoną do strachu może być wypowiedziane na głos „fuj”. Mamy kilku bohaterów, na których polują przedstawiciele warstwy zamożnej, jednakże wśród nich wyróżnia się Snowball grana przez Betty Gilpin. Świetna kreacja aktorska, zdecydowany majstersztyk wśród najbardziej creepowych postaci, jakie ostatnio widziałam na dużym ekranie.

Jeśli lubicie czarny humor, nie radzę tego filmu omijać.

Coś się kończy, coś się zaczyna

Tu wkraczamy na grząski grunt tak zwanej komedii romantycznej. Tak przynajmniej mi się wydawało, kiedy rezerwowałam bilety na seans. W końcu w obsadzie znalazł się niesławny Jamie Dornan – gwiazda 50 twarzy Greya. Już samo to brzmi kiepsko. Nastawiona byłam zatem na trochę bezwstydnej rozrywki i sporą dawkę żenady. Okazało się, że zamiast kiepskiej komedii dostałam zrealizowany w bardzo ciekawy sposób, dobry dramat na temat poszukiwania własnej drogi w świecie.

Głowna postać grana przez Shailene Woodley okazała się zagubioną kobietą, która po przebytej traumie, w poszukiwaniu spokoju psychicznego, postanawia zrezygnować na jakiś czas z randek i alkoholu. Brzmi strasznie tandetnie, prawda? Nic bardziej mylnego. Sam motyw podano w niezwykle ciekawy sposób, a droga dochodzenia głównej bohaterki do różnego rodzaju przemyśleń poznaczona jest wieloma pomyłkami w osądzie oraz błędnymi decyzjami. Lecz czy na pewno błędnymi? Na to pytanie niestety czy stety każdy widz odpowie sobie inaczej i sam będzie musiał zdecydować. Mnie film zostawił z jednym podstawowym tematem do rozkmin – czy czasami nie lepiej zaufać losowi niż całe życie się z nim zmagać, walczyć z własnymi słabościami czy też tym, co sprawia nam radość, jako wyrazami naszej bezsilności wobec swojej natury?

Oprócz dobrze zrealizowanej fabuły mamy tu również po prostu bardzo ciekawie nakręcony film z pięknymi klatkami, zbliżeniami i zdjęciami. Wy też uważacie, że warto?

Jak być dobrą żoną?

KINÓWKI.pl

Kolejne zaskoczenie przebrane za lekką francuską komedię. W roli głównej Juliette Binoche, co tak naprawdę było jedynym czynnikiem, który zdecydował, że wybrałam się do kina. Dostałam, przedstawioną w uroczy i stereotypowo francuski sposób, historię jednej ze szkół dla przyszłych gospodyń domowych i żon, tak popularnych przed rewolucją seksualną szalejącą we Francji i w całym świecie zachodnim. Film obejmuje działanie placówki na przełomie lat 1967 i 1968.

Nasza bohaterka, początkowo konserwatywna pani domu, traci męża i mierzy się z okrutną rzeczywistością, w której musi zacząć sama płacić rachunki oraz prowadzić samochód. Wcześniej jedynie nauczycielka i twarz szkoły dla panien, teraz dyrektorka pełną gębą. Sytuacja ta niemalże w pełni ją emancypuje i sprawia, że z kobiety noszącej spódnicę stała się wojującą i jednocześnie piękną dziewczyną w spodniach w stylu Coco Chanel. Na pozór proste przesłanie, ale ukazujące problemy, z jakimi borykały się kobiety w tamtych czasach.

Film podejmuje nie tylko zagadnienia związane z rozterkami kobiet, które całe swoje życie poświęciły mężowi i dzieciom, ale mówi również o kobietach, które straciły własne życie i aspiracje, ponieważ były wykorzystywane przez mężczyzn na tysiące innych sposobów, o kobietach, które nie mając wyboru, za kogo wyjdą, wolały pożegnanie się z tym światem niż zostanie bezwolną lalką w rękach starszego o 20 lat męża. Film mówi również o kobietach homoseksualnych tamtych czasów, o kwestiach dziedziczenia przez kobiety, o ich zawiedzionych nadziejach, frustracjach i zmęczeniu życiem na pokaz i na pozór szczęśliwym.

Mimo podejmowanych ciężkich tematów Jak być dobrą żoną jest filmem niezwykle pozytywnym, a ponadto ma potencjał edukacyjny. Poczucie humoru nadaje mu sporą dawkę lekkości. Urocza rola Juliette Binoche, jej temperament i charakter dodają całości blasku i wdzięku.

W najbardziej znaczącej scenie nauczycielka wpaja uczennicom zasady bycia dobrą żoną, wśród których są punkty oznaczające niemalże całkowite poddanie się woli mężczyzny. Reguły te znajdują swoją feministyczną wersję pod koniec filmu i nadają mu wydźwięk nieoczywisty na samym początku.

Zdecydowanie warto zobaczyć tę produkcję. Zawsze jestem zachwycona, kiedy dostanę coś tak dobrze zrealizowanego i wartościowego jednocześnie, a podjęty temat jest mi szczególnie bliski…

Brahms, The Boy 2

Od razu mówię, że nie widziałam pierwszej części. Na wstępie też muszę się przyznać, że horrory, w których głównym antagonistą jest dziecko lub lalka, przerażają mnie najbardziej w całej historii kina grozy. Na Brahmsa poszłam jednak z bardzo prostej przyczyny. Tego dnia mój towarzysz życia oglądał transmisję niezwykle ważnego meczu i uznałam, że nie muszę słuchać jego okrzyków przez dwie godziny. Równie dobrze mogę posłuchać, jak krzyczą inni, a że był to ostatni z pięciu filmów, które nadawały się obecnie dla mnie do obejrzenia w kinie, więc poszłam.

Oczywiście, muszę przyznać – produkcja jest bardzo standardowa, a Katie Holmes nigdy wybitną aktorką nie była, jednakże jak każdy film tego typu ogląda się go, odliczając sekundy do kolejnego jump scare’a. Tu było ich całkiem sporo, a że ja jestem totalnym siusiumajtkiem, to bawiłam się całkiem dobrze.

Historia jak każda inna – mamy coś w rodzaju opętanej lalki oraz chłopca, który po przebytej traumie zaprzyjaźnia się ze swoją nową zabawką, a zaraz po tym zaczynają dziać się straszne rzeczy. Nic specjalnego, a jednak zdecydowanie się bałam i oglądało mi się ten film dobrze. Na pewno nie było to tak groteskowe jak ostatnie horrory przed lockdownem, typu Zakonnica. A to wystarczający powód, by dla odmiany wyjść z domu i wbić na seans.

A Wy macie dla nas jakieś polecajki?

Filologia klasyczna i ćwierćwiecze – na koncie. Podróże i własne książki – w planach. Kanał literacki, kino oraz dobre jedzenie – na co dzień.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %