Kultura w dymkach

Bob budowniczy nie zawsze był wielki

Ukryty władca Nowego Jorku to komiks ładny i stonowany. Pozwala zadać sobie parę wiecznie żywych pytań, choćby o to, czy cel uświęca środki. I przypomina, na jakich filarach budowano Amerykę.

Jestem Warszawiakiem, więc starałem się obserwować historię rozwoju mojego miasta. Wiem, co przed wojną budował Gutt i Pniewski, znam powojenną legendę Marka Leykama, epickie przedsięwzięcia małżeństw Syrkusów i Hansenów, a także opowieści o tym, jak Hanna Skibniewska pilnowała robotników, żeby nie zrobili drzewom owocowym krzywdy. Polska, również warszawska, architektura miała szczęście, bo pomimo wojny zachowała ciągłość. Miała swoje osobistości i tych, którym było wolno więcej od innych. A jednak roli analogicznej do tej, jaką odegrał Robert Moses w historii Nowego Jorku, nie jestem sobie w stanie u nas wyobrazić. Nawet jeśli teoretycznie ustrój centralizował władzę, nie liczył się z kosztami i nie bał utopijnych przedsięwzięć, a powojenne zniszczenia i komunistyczne podejście do własności pozwalały poszaleć.

Urodzony w 1888 r. Moses nie był architektem, był urbanistą. Przez pięć dekad, do lat 70. XX wieku, mieszczanin z niemiecko-żydowskiej rodziny decydował o kształcie NYC, budując mosty, autostrady, setki placów zabaw i boisk, tysiące mieszkań, a nawet systemy ściekowe. Konstruktor totalny, „wielki Bob Budowniczy”,  odpowiedź na amerykański kryzys, bez wątpienia część amerykańskiego mitu. Ktoś, kto pokazuje to wpisane w gwiazdki i paski przeświadczenie, że niebo jest granicą, wystarczy tylko chcieć i ciężko pracować. A najlepiej mieć jeszcze dobrze sytuowaną rodzinę, która cię zabezpieczy, pozwalając np. tyrać za darmo. I jeszcze zupełnie nie mieć skrupułów. Ale jak się chce sprawować władzę przez 44 lata, zajmując niekiedy równocześnie 12 stanowisk… Cóż, tu lepiej zamilknąć, żeby nie zdradzić za dużo tym, którzy chcą sięgnąć po Ukrytego władcę Nowego Jorku Pierra Christina i Oliviera Baleza.

Christin to postać zasłużona dla światowego komiksu, scenarzysta czterokrotnie nagradzany na prestiżowym festiwalu w Angoulême. Znany u nas głównie z serii Valerian i współpracy z Enkim Bilalem (Falangi czarnego porządku, Polowanie, Legendy naszych czasów), ale też z wydanego nakładem Marginesów biograficznego Orwella. Młodszy – debiutował 30 lat później – wiele mniej znany rysownik Balez odpowiada za pozycje detektywistyczne, komiks podróżniczy i dziecięcy. W kontekście Ukrytego władcy… wydaje się, że talenty obydwu przecięły się we właściwym miejscu.

Narracja prowadzona jest dobrze, czuć doświadczenie i rozwagę. Ukryty władca… wjeżdża frapującą anegdotą, po czym merytorycznie i bez dłużyzn wprowadza w biografię. Ani się obejrzymy, już chodzimy ulicami żydowskiego i irlandzkiego „Wielkiego Jabłka” sprzed ponad stu lat, przyglądamy się scenkom rodzajowym. Moses zderza się ze ścianą, w końcu jednak nawiązuje odpowiednie kontakty „od pani M. Moses uczy się słuchać (albo udawać, że słucha) skarg niższych warstw społecznych”, a „od Alfreda E. Smitha uczy się szanować (albo udawać, że szanuje) republikańskich senatorów – WASP-ów i reakcjonistów ze stanu Nowy Jork)”. Jak widać, merytoryka nie wyklucza się tu z sarkazmem.

Bohater bywa surowo oceniany, choć zapewne nie tak surowo jak chciałby Robert Caro, autor Potentata, który za rozprawę z oskarżanym o żądzę władzy, mściwość, brak etyki i rasizm Mosesem dostał w 1974 roku Pulitzera. Owszem, Christin przypomina za Caro, że tunele prowadzące na piękne plaże były budowane tak, by okazały się przeszkodą nie do pokonania dla poruszającej się autobusami biedoty, a czarnym na basenach podgrzewano wodę, jakby byli innym gatunkiem ludzi, z innymi potrzebami. Ale już na przykład o wyłącznie białej obsłudze tych basenów nie ma słowa. Zresztą gdy Francuz zauważa, że jego bohater był rasistą, dorzuca łagodzące „jak każdy wtedy”. Bezlitosne decyzje kryją się za Mosesowymi bon motami, jego mobbing bywa niemal uroczy. Zajawiany na okładce wątek sporu z Jane Jacobs pojawia się zaledwie w jednym z czterech rozdziałów, zaś sposób przedstawienia jej poglądów pozostawia niedosyt. Z drugiej strony – to nie jest komiks o niej. 

Ukryty władca Nowego Jorku jest sprawnie, profesjonalnie napisany, ale przede wszystkim jest niezwykle ładny. To nie tylko forma, ale i czysta, zdecydowana kreska pasująca do tytułowego modernisty, fantastycznie dobrane, bogate kolory oraz dobrze rozplanowana siatka kadrów. Ta uwzględnia na przykład ciągnące się przez dwie strony panoramy (fantastyczne sekwencje plażowe w żółciach i pastelowym błękicie z plamami chmur), zbliżenia detali (np. szyldu, mozaiki, faktury cegieł), mapy pod ilustracjami, ale i imponujące, czasem nawet pełnostronicowe ujęcia pozwalające nacieszyć się mostem czy dobrze wycieniowanym budynkiem. Można się zachwycać dziełami Mosesa, ale też Tammany Hall, Flatiron Building, willami na Long Island. Nie tylko nimi, bo np. kobiety w komiksie wyglądają, jakby wyszły spod pędzla Tamary Łempickiej. Znalazło się miejsce na nieco formalnych eksperymentów, na przykład retrospekcję z obrazkami wyglądającymi jak malowane na dziurkowanych tablicach. Balez pokazał wszechstronność i zrozumienie tematu.

Żeby nie było zbyt akademicko, potrafi pojawić się szczypta postmodernizmu, np. w postaci zestawienia rezydencji Wayne’ów w Gotham City i „kryjówki” Mosesa na Randall’s Island. Fizjonomie superbohatera i urbanisty są przecięte w połowie i zestawione tak, że kojarzą się Harveyem „Dwie twarze” Dentem. Taki smaczek docenią fani komiksu. Jakość kolażu kryjącego się za stylową, twardą okładką też z pewnością przypadnie im do gustu. Najbardziej zadowoleni będą jednak ci, którzy przedkładają głód poznawczy nad rozrywkę. Tu brawo za informacje osadzające opowieść w kontekście – nie każdy musi być biegły w amerykańskich burmistrzach, gubernatorach czy prezydentach. Autorzy o tym wiedzą, sumiennie więc przybliżają i wyrysowują cały poczet. Odniesienia, np. do prefekta Haussmanna zmieniającego Paryż w czasie cesarstwa, są czytelne. Do tego wydanie jest użyteczne – na końcu otrzymujemy mapkę Nowego Jorku z naniesionymi dokonaniami głównego bohatera, listę źródeł, a nawet rekomendację dwóch wydanych nakładem Centrum Architektury książek wspomnianej Jane Jacobs, oponentki Mosesa.

Proszę pozwolić, że wrócę jeszcze do stolicy Polski, a właściwie do mojej dzielnicy – Ursynowa. Projektował ją Marek Budzyński, osobistość architektury, człowiek odpowiedzialny za siedzibę Sądu Najwyższego w Warszawie i BUW-u, najsłynniejsze realizacje końca lat 90. W swoich „ursynowskich” czasach Budzyński był młody, naiwnie pełen wiary, ale koniec końców w średnio sprzyjających warunkach stworzył osiedle żywe, zielone, przestrzenne, z podwórkami separowanymi od ulic. Nic dziwnego, że stało się matecznikiem dla twórców pokroju rapowej grupy Mor W.A., która rapowała w 2004 roku: „Duży skwer przed blokiem, z drzewem na środku rosnącym / Tam rzucaliśmy się głogiem i wspinaliśmy wśród pnączy / Z tym miejscem wiele mnie łączy, gdzie z kolegami zajarani / między klombami z betonu podpalaliśmy saletrę / Nikt nie chciał wracać do domu jak jeszcze było przed zmierzchem”.

Moses, podobnie jak Budzyński, też wychodził z inspiracji Le Corbusierem. I też miał swoje przełożenie na hip-hop. Najpierw stworzył jego kolebkę, południowy Bronx, przecinając na pół dzielnicę za pomocą CBE, Cross-Bronx Expressway, co przyczyniło się do ucieczki klasy średniej, gigantycznego, 80-procentowego bezrobocia i dominacji gangów. Christin z Balezem przypominają o 1500 wyburzonych mieszkaniach. Potem za radą Mosesa zaczęto stawiać ponure wieżowce pokroju 1520 Sedgwick – to w nim mieszkał człowiek od którego zaczął się hip-hop się, DJ Kool Herc. Ludzie z okolicy nie rapowali jednak o dużych skwerach, drzewach, pnączach i klombach. The Message ekipy Grandmastera Flasha było o szczurach, karaluchach, smrodzie, hałasie i tłuczonym szkle. Zamiast chęci zostania na podwórku do nocy była chęć ucieczki. Jak to potem rapował Snoop w Life in projects: „Ain’t no trees, the grass ain’t green/And when I say it’s all bad, you know what I mean”. Nie trzeba tłumaczyć.

A skoro hip-hop zaczął się tam, gdzie Moses ze swoim „destructing for improvement” się skończył, to na sam koniec sugestia. Ukryty władca Nowego Jorku będzie świetnie pasować na półce między nowojorskimi, na wskroś rewolucjonizującymi gatunek dziełami Willa Eisnera (wyd. Egmont) a Hip-Hop Genealogią Eda Piskora (wyd. Timof). Ja go właśnie tam z radością postawię.


autorzy: Pierre Chistin (scenariusz), Olivier Balez (rysunki)
tytuł: Robert Moses: Ukryty władca Nowego Jorku
tłumaczenie: Tomasz Swoboda
wydawnictwo: Centrum Architektury
miejsce i rok wydania: Warszawa 2020
liczba stron: 100
format: 230 × 270 mm
okładka: twarda

Dwie dekady pisania o rapie i nadal tego żałuje. Współpracował m.in. z „Klanem”, „Ślizgiem”, Radiostacją, „Życiem Warszawy”, „Machiną”, „Przekrojem”, „Polityką” i „Gazetą Magnetofonową”. Współautor Dymu graficznego wywiadu z Pablopavo i Antologii Polskiego Rapu. Prowadzi autorski cykl wywiadów „Flintesencja” na CGM.pl. Lubi duże tyłki (poza swoim), mało odpowiedzialności, dziwaczną architekturę i egzotyczną kuchnię.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %