Przeczytaliśmy

Bajka-niebajka

Nie zawsze zaglądanie za kulisy jest bezbolesne. A jeśli dotyczy wyidealizowanych wspomnień z najmłodszych lat, może je popsuć. Historia legendarnego Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej opowiedziana w książce Leszka L. Talki i Karola Vesely’ego, nie jest baśnią. Bliżej jej chwilami do horroru, a na pewno jest sensacyjna i zaskakująca.

Wszystko zaczyna się od Disneyowskiej Królewny Śnieżki, którą w kinie w 1938 roku obejrzał Zdzisław Lachur. Osiemnastolatek zachwycił się filmem i zamarzył, żeby kiedyś tworzyć filmy rysunkowe. Musiał na to poczekać dłużej, niż myślał. W 1947 roku w lokalnym dzienniku katowickim ukazało się ogłoszenie o poszukiwaniu rysowników do tworzonego w Studiu Filmowym w Katowicach działu filmów rysunkowych. Oficjalny początek historii filmu rysunkowego w Polsce to 1 września 1947 roku.

Ale zanim na celuloidowych taśmach pojawili się Bolek i Lolek, Reksio i Baltazar Gąbka, powstawały filmy propagandowe. I wydawało się nawet, że Studio będzie tworzyło tylko takie obrazy, licząc każdorazowo na przychylność partyjnych decydentów, od których zależała decyzja o skierowaniu do dystrybucji. Szło to jak po grudzie, a proces produkcyjny trwał tak długo, że filmy traciły szybko aktualność. A to nie wszystkie trudności, z jakimi zmagała się od początku wytwórnia. Permanentny brak środków, profesjonalnych materiałów (nie byłoby polskich animacji, gdyby nie zasoby pracowni rentgenowskich i sztuczny miód) – tak zaczyna się historia rodziny Studia Filmów Rysunkowych, które po dwóch przeprowadzkach na stałe osiadło w Bielsku-Białej i z tym miastem związane jest do dziś.

Historia polskiej animacji rysunkowej to istotnie opowieść rodzinna. We wszystkich znaczeniach tego słowa. W tej rodzinie bardzo szybko wytworzyła się struktura hierarchiczna, która dla wielu ambitnych rysowników okazywała się sporym ograniczeniem, a dla jednego nawet przyczyną śmierci. Studio z początku napędzał niezwykły entuzjazm ojców założycieli, potem nadeszły międzynarodowe nagrody, które poprawiały sytuację materialną i dawały iluzję stabilizacji. Życie wytwórni bajek nie przypominało nigdy sielskich wizji z produkowanych historyjek. Początkowy entuzjazm z czasem minął i w rodzinie zaczęła się zwykła rywalizacja. Można właściwie nakreślić wyraźną linię podziału. Biegła ona między Władysławem Nehrebeckim i jego Bolkiem i Lolkiem a Lechosławem Marszałkiem i Reksiem. Pierwszy, uważany za twórcę najpopularniejszej pary łobuziaków, był człowiekiem pogodnym i zwykle uśmiechniętym (pomysły kolejnych przygód swoich rysunkowych dzieci wymyślał, podpatrując synów: Janka, Romana oraz Zbyszka). Drugi od Nehrebeckiego różnił się wszystkim – uchodził za kłótliwego i nieprzyjemnego w obyciu, ale perfekcjonistę w pracy. Pochylał się nad każdą kreską i odcieniem. Nieziemsko ambitny i twórczo niezaspokojony, stworzył postać uczynnego i ułożonego psa jako własne alter ego.

Rywalizacja obu twórców napędzała ich kreatywność. Gdyby chodziło tylko o serca i sympatię najmłodszych widzów, to pewnie powiedzielibyśmy o remisie ze wskazaniem na Bolka i Lolka. Ale zwycięzca mógł być tylko jeden. Pot i łzy lały się w Studiu Filmów Rysunkowych niemal na każdym zebraniu zespołu reżyserów decydującym o planach i projektach. Nehrebecki zawsze wygrywał i to jego bohaterowie doczekali się trzech filmów pełnometrażowych, które, oddajmy to uczciwie, okazały się przebojami kin. Jak się jednak okazało, po kolejnej bezskutecznej próbie namówienia wytwórni na kinową wersję przygód małego kundelka polała się krew. I to nie symbolicznie.

Bielskie Studio było miejscem ścierania się ambicji i pragnień artystów rysowników. Nowi marzyli o krześle reżyserskim, szybkiej karierze i nagrodach, które miały ułatwić ten pochód do sławy. Wyróżnienia i światowe uznanie pojawiały się stosunkowo często, ale rodzinna struktura wytwórni skutecznie broniła swoich gwiazd i przebicie się przez szklany sufit graniczyło nieraz z cudem. Zabójcza dla polskich bajek nie stała się jednak owa hermetyczność struktury, ale transformacja gospodarcza. Zachodnie produkcje powoli spychały ulubione postaci w cień. Sentyment do Bolka, Lolka, Reksia oraz bohaterów Porwania Baltazara Gąbki (Smoka Wawelskiego, Bartoliniego Bartłomieja herbu Zielona Pietruszka i szpiega Don Pedra) gasł wraz z ekspansją postaci z wytwórni Disneya.

Studio z nadzieją szukało rozwiązań i jak zbawców witała kolejnych pojawiających się w Bielsku-Białej wizjonerów z zapowiadaną gotówką. Wszystkie marzenia po kolei pękały jak bańki mydlane. Ostatnim bielskim filmem, który trafił na ekrany kin, była Gwiazda Kopernika narysowana w 2009 roku. Ale to już był łabędzi śpiew Studia.

Książka nie kończy się uśmiechem, jak ostatnia bajka z Reksiem, ale raczej jak plany Lechosława Marszałka co do finału tego odcinka (sprawdźcie w książce, bo to historia mrożąca krew w żyłach). Rodzinna atmosfera i entuzjazm zespołowego tworzenia postaci dziś odbijają się czkawką spadkobiercom rysowników. Pierwotną lawę kipiącą w studiu dziś zastąpiła żółć wylewana na salach sądowych, a koniec potyczek o prawa do postaci wydaje się nierealny. Z kolei próby wskrzeszenia uwielbianych bajek dzisiejszych pięćdziesięciolatków grzęzną w meandrach proceduralnych lub w słabych pomysłach. Wydaje się zatem, że historia dwójki łobuzów, łaciatego pieska i krakowskich poszukiwaczy to rozdział zamknięty. Nadzieję na ich nowe, inne życie daje koncepcja stworzenia w Bielsku-Białej Interaktywnego Centrum Bajki i Animacji. Być może za trzy lata nasi (piszę tu za moje pokolenie) ukochani bohaterowie ożyją w nowych dekoracjach. Wolałbym taki finał historii Studia Filmów Rysunkowych.


autor: Leszek K. Talko, Karol Vesely
tytuł: Królowie bajek. Opowieść o legendarnym Studiu Filmów Rysunkowych
wydawnictwo: Czarne
miejsce i rok wydania: Wołowiec 2020
liczba stron: 304
format: 160 × 210 mm
okładka: twarda

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %