Dynamiczny Kubuś Milana Kundery
Chociaż przy poprzednich dwóch artykułach nie miałam żadnego problemu z tym, co powinno się w nich znaleźć, teraz kłopot mam spory. Niby plan jakiś jest, ale czy człowiek tak naprawdę wie, do czego zmierza? Nawet prosta recenzja może całkiem zmienić tory gdzieś w środku bez świadomości autora, a co dopiero mówić o życiu, które w każdej chwili może przerwać mi to pisanie…
Kiedy podjęłam wyzwanie przeczytania w kolejności powstawania wszystkich dzieł Milana Kundery, stanęłam przed przeszkodą, która skutecznie powstrzymywała mnie przed pisaniem niemal dwa lata. Była nią książka napisana przez Diderota, która stanowiła dla Kundery inspirację do wydania własnego dzieła. Zaczynałam kilka razy, kilka razy przerywałam już po pierwszych dziesięciu stronach i nawet teraz – już po lekturze obu i gdy wiem, jak dalece Kundera był zachwycony Kubusiem Fatalistą i jego Panem – nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tej książki. Co więcej – tym mniej rozumiem jej fenomen, im więcej myślę o wersji Kundery, która ukazuje dzieło dojrzałego umysłu w kontraście z jakimś dziwnie meskalinowym i nieuporządkowanym umysłem Diderota (oczywiście w kontekście tej jednej powieści).
Naszła mnie w tej sytuacji po raz tysięczny myśl – ile warta jest klasyka, kiedy jej nowoczesna wersja jawi się jako doskonalsza, ciekawsza, a jednocześnie łatwiej strawna czy stanowi idealne połączenie klasyki z mainstreamowym, współczesnym i dobrze podanym tworem literackim? I czy nuda oraz irytacja, które towarzyszą czytaniu, zawsze muszą być wyznacznikiem dobrej klasyki? Jako filologa mnie to boli, jako krytyka – fascynuje, jako czytelnika – odstręcza.
Kubuś i jego Pan to, jak mówi sam Milan Kundera, wariacja na temat dzieła Diderota sprzed kilku wieków. Dzieło, zwane często pierwszą powieścią współczesną, traktowało przede wszystkim o fatalizmie życia ludzkiego na tle przygód Kubusia i jego Pana, którzy – pozornie przynajmniej – bez wiedzy na temat celowości tej podróży przemierzają kolejne stronice w niezbyt długiej, ale niestety bardzo dla mnie nużącej powieści…
Tak naprawdę po stu kilkudziesięciu stronach dalej nie miałam pewności, czy sam Diderot wiedział, do czego w swojej powieści zmierza… Tak, tak, wiem, co chciał przekazać – fatalizm życia ludzkiego opakowany w komedyjkę i satyrę na nasze oczekiwania, marzenia i namiętności – jednak czy zaplanował tę formę, a jeśli tak, to dlaczego mi to zrobił? Chciał, żebym cierpiała?
Co więcej, czy oryginalny na swoje czasy temat oraz odrobina ciętego humoru wystarczy, aby coś musiało być cenione do tego stopnia kilka wieków później? Czy aby zmuszać ludzi do czytania wystarczy, że za utworem tym stoją lata tradycji, a po nim recepcji tej tradycji w literaturze? Zmęczyłam się samym zadawaniem tych pytań. Tak naprawdę, mimo że moi czytelnicy mogą mieć inne wrażenie, wcale nie jestem zwolenniczką czytania czegoś na siłę i lubienia tego tylko dlatego, że nosi dumne miano klasyki… Oczywiście swego rodzaju zaburzenia kompulsywne i idiotyczne poczucie winy, że nie znam jakiejś klasyki literatury, to już całkiem inna rzecz…
Wracając do tematu głównego – przebrnęłam przez oryginał. Mogłam wreszcie z czystym sumieniem otworzyć adaptację autorstwa Kundery. I teraz mam problem. Kto jest bardziej uzdolnionym pisarzem – ten, który przeszedł cały proces wymyślania jakiejś historii i spisał ją w nieudolny sposób, czy ten, który odkrył ją na nowo dla współczesnych czytelników i zrobił to po mistrzowsku? Z całą moją sympatią do obiektywizmu oraz poszanowania dla wszelkiego rodzaju pionierstwa, stanę się zaraz bardzo stronniczo-obiektywna…
Kubuś i jego Pan, w przeciwieństwie do oryginału, posiada kilka cech bardzo dla mnie podstawowych w procesie oceniania dzieła literackiego (pojedziemy teraz szkolną nowo-staromową): dynamikę akcji oraz języka, klarowność akcji i postaci, świadomość własnej groteskowości i co chwilę wysyłane do widza-czytelnika półuśmiechy. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem za totalnym zadministrowaniem wymagań wobec utworu literackiego – w końcu jako fanka Ferdydurke nie mogę być – ale mimo wszystko Kubuś Fatalista i jego Pan wzbudził we mnie niesmak spowodowany chaotycznością i nadmiarem tekstu w stosunku do przekazu.
Dzieło Kundery góruje nad oryginałem również klarownością użytego języka i dowcipu. Po pierwsze żarty u Diderota zbytnio się ciągną. Kiedy nadchodzi puenta, czytelnik próbuje sobie przypomnieć, od czego rozpoczęła się cała historyjka. Czasem zaczynałam się zastanawiać, czy ktoś nie obiecał autorowi stawki za liczbę słów, zupełnie jak u Dumasa w Hrabim Monte Christo. Ciągłe przerywanie jednej opowieści, aby zacząć inną i pokazać Kubusia, jak denerwuje się, że ktoś mu przerywa, przypomina styl umieszczania artykułów w Przekroju, gdzie artykuł zaczyna się w swojej pierwszej części na stronie 23, a jego dokończenie znajdziecie na 58. Pytać o celowość? Nie mam chyba aż tyle determinacji, chociaż wiem, że są i tacy, którzy doszukają się w tym możliwości doznań artystycznych. Widocznie ja mam za mało względów dla tego rodzaju zabiegów literackich.
Zaletą tekstu Kundery jest jego niewątpliwa klarowność, jak również skrótowość. Wprawdzie nic właściwie nie zmienia w treści i podaje czytelnikowi tę samą historię, którą stworzył Diderot, ale jednocześnie nie bawi się w rozwlekanie akcji w nieskończoność. Opowiada, co ma do opowiedzenia, i nie męczy odbiorcy tysiącem bzdur po drodze. Całość jest dynamiczna, łatwostrawna i jednocześnie przekazuje kilka ciekawych myśli. Postaci zastanawiają się między innymi nad rolą ich stwórcy (Diderot) oraz tego, kto stworzył ich na nowo (Kundera), a także czy gdyby wymyślił ich inny poeta, to byliby większym dziełem – żarty czy jednak świadomość, że Kundera napisał coś lepszego?
Bohaterowie rozważają również kwestię adaptacji dzieł – kiedy adaptacja coś wnosi, a kiedy jest hańbą dla powstałego wcześniej dzieła. Kubuś i Pan rozmawiają także o nieuchronnej powtarzalności życia i istniejącym jednocześnie przerażeniu spowodowanym jego skończonością. Zastanawiają się nad celowością, ale nie w sposób nużący – można wręcz powiedzieć, że robią to hasłowo, z pożytkiem dla całości tekstu zresztą.
Z czego wynika geniusz Kundery, że jest w stanie poprawić Diderota? Trudno stwierdzić. Na pewno uderza mnie myśl, że gdyby oryginał był mi bliski, mogłabym uznać wariację czeskiego pisarza za niepotrzebną i wtórną. I tu wkracza subiektywizm, którego nie jesteśmy w stanie się wyzbyć. Zapewne zatem gdzieś w górze zostało zapisane już za czasów Diderota, że jego książka mi się nie spodoba, a Kundera na jego (nie)szczęście zrehabilituje tę historię w moich oczach, nie rehabilitując jej oryginalnego zapisu. Kubuś i jego Pan nie będzie moją ulubioną książką Kundery, ale na pewno nabrałam szacunku do tego czeskiego pisarza w zupełnie innym aspekcie – nie jest łatwo poprawiać kolegów po fachu, zwłaszcza kilkaset lat po ich śmierci, czyli w momencie, gdy ich pozycja w świecie literatury jest już dawno ugruntowana. I zrobić to na tyle dobrze, aby nie wzbudzało to niesmaku, tylko uznanie.
Z mojej strony szczere gratulacje dla autora. Wam rekomenduję zapoznanie się z oboma tekstami, abyście mogli w pełni docenić ten drugi, a ja biorę się za zamawianie kolejnej książki Milana Kundery Życie jest gdzie indziej.
W oczekiwaniu na kolejny tekst z cyklu Kundera raz!, przeczytajcie poprzednie artykuły MIŁOSNA GROTESKA KUNDERY oraz ŻARTY MILANA KUNDERY.
A jeśli tęsknicie za moimi złośliwościami, to polecam z ostatnich tekstów MARYLA ZNIKĄD lub 50 TWARZY DEPRESJI…