Lustereczko, milczysz przecie…
Fabuła Księgi luster mogłaby być wciągająca, ale po pierwsze przez różne niedociągnięcia formalne treść przestaje być dla czytelnika ważna, a po drugie w pewnym momencie nawet jeden z bohaterów traci zainteresowanie rozwiązaniem badanej sprawy, jak więc może wytrwać odbiorca? To intryga powinna napędzać dobry kryminał, musimy chcieć wiedzieć, kto zabił i dlaczego. A chociaż postaci zaangażowane w wyjaśnienie morderstwa co rusz trafiają na nowe ślady, przeczące sobie nawzajem wskazówki i jeszcze bardziej rozbieżne zeznania świadków, to tok ich rozumowania jest tak niekompletny i nielogiczny, że czekamy na ostateczną konfrontację tylko po to, żeby ci biedacy przestali się w końcu męczyć.
Największym atutem książki mogłaby być struktura. Ale i tutaj nie umiem pozbyć się trybu przypuszczającego. Strata boli podwójnie, bo potencjał jest naprawdę duży. Mamy bowiem do czynienia z książką w książce i jeszcze jednym manuskryptem na doczepkę, więc słowa i teksty stają się równoprawnymi bohaterami. Cóż jednak z tego, skoro jeden wątek został zakończony fatalnie, a drugi porzucony w zasadzie bez konkluzji, jakby autorowi zabrakło pomysłu na jego rozwiązanie. Mamy w powieści trzy części, w każdej narratorem i człowiekiem mierzącym się z zagadką z przeszłości jest inny mężczyzna: wydawca, dziennikarz i emerytowany detektyw. Ale czy na pewno? Poza czysto zewnętrznymi cechami ci trzej bohaterowie nie różnią się za bardzo między sobą i chociaż to oni do nas mówią, nie odczuwamy zmian w przekazie, metodach badawczych, sposobie wypowiadania się, podejściu do sprawy. Wszystko zlewa się w jedno, przez co urozmaicenie narracji staje się niemożliwe.
Styl także mógłby być przyzwoity… gdyby książkę napisał inny autor. Jedyne usprawiedliwienie, jakie mogłabym przyjąć, to nieopierzenie debiutanta w wieku licealnym, który poza szkolnymi rozprawkami nie napisał niczego sensownego (tylko czemu miałoby go wydawać szanowane wydawnictwo?). W opisach, dialogach, myślach i rozumowaniu bohaterów tyle jest sztuczności, że siłą rzeczy wykreowana rzeczywistość nie ma szans przekroczyć magicznej bariery papieru i pozwolić czytelnikowi na utożsamienie się z opisywanym światem. Tutaj ocena musi być bezlitosna, bo autor sam narzuca temat – pierwszy narrator wychwala manuskrypt książki, którą i my mamy wątpliwą przyjemność czytać, wiemy zatem od razu, że nie należy tu nikomu ufać (ani bohaterom, ani narratorom, ani autorowi), ponieważ słowa nie korespondują z realiami. Odczuwamy postawę życzeniową – autor życzyłby sobie, żebyśmy w jego książce wyczytali dokładnie to, co on nam podtyka pod nos, ale zapomina, że uważny czytelnik będzie potrzebował trochę więcej argumentów do sformułowania jej końcowej oceny.
Chciałabym na koniec wymienić trochę pozytywów, żeby nie wyjść na hejtera i snoba, co to nie potrafi się cieszyć drobnymi radościami czytelniczymi. Naprawdę zaczęłam lekturę bez uprzedzeń i wygórowanych wymagań. Ale prawda jest taka, że gdyby nie zobowiązanie recenzenckie, odłożyłabym Księgę luster już po kilku stronach i nigdy do niej nie wróciła, nie odczuwając żadnego poczucia straty.
autor: Eugen O. Chirovici
tytuł: Księga luster
tłumaczenie: Mateusz Borowski
wydawnictwo: Znak Literanowa
miejsce i rok wydania: Kraków 2017
liczba stron: 336
oprawa: miękka