Manga na Dzikim Wschodzie
Fabuła Green Blood nie musi się w pierwszej kolejności kojarzyć właśnie z mangą. Opowiada bowiem o rodzącej się w drugiej połowie XIX wieku metropolii: Nowym Jorku, wypełnionym emigrantami z różnych zakątków Europy, którzy przybyli na nowy ląd w poszukiwaniu szczęścia i realizacji amerykańskiego snu. A trzeba zaznaczyć, że miejsce akcji nie jest przypadkowe – dzielnicę Five Points śmiało można nazwać pełnoprawnym bohaterem historii. Tło społeczno-obyczajowe zarysowano całkiem dokładnie; kształtuje ono także tożsamość postaci i decyduje o ich czynach i marzeniach. Bardzo dobrze zasada ta realizuje się w konstrukcji dwóch głównych bohaterów – braci zdanych tylko na siebie i swoje umiejętności przetrwania. Młodszy z nich, Luke, nie ma złudzeń co do paskudnego charakteru Nowego Jorku i ciężko pracuje, by móc się w końcu wyrwać z jego sideł. Starszy, Brad, dąży do podobnego celu, ale do jego realizacji wybrał inne środki – nocami, w tajemnicy przed bratem, współpracuje z jednym z gangów rządzących się w mieście w roli płatnego i owianego już mroczną legendą zabójcy, Grimm Reapera.
Ze swoimi
saloonami, rewolwerowcami, gangami i awersją do prawa, fabułę Green Blood
z powodzeniem można by zaklasyfikować jako klasyczny western – oczywiście gdyby
nie fakt, że akcja umieszczona jest nie na Dzikim Zachodzie, a na przeciwległym
wybrzeżu Stanów Zjednoczonych Ameryki. Okoliczności takich nie kojarzy się
zwykle z mangą. To samo dotyczy warstwy graficznej. Ilustracje Kakizakiego są
największą zaletą komiksu. Jego styl nie przypomina konwencji wiązanej z
komisem japońskim – rysunki w Green Blood wychodzą poza proste linie,
wielkie oczy i typowo azjatyckie rysy twarzy (ten sposób obrazowania można
ewentualnie odnaleźć w złagodzonej wersji w wizerunkach dziewcząt). Zamiast
tego mamy kadry naznaczone głębią, rysunki mroczne i mocno cieniowane. Ich
kunszt możemy podziwiać dzięki skupieniu na detalu, który albo spowalnia akcję,
albo wręcz przeciwnie – dynamizuje ją (np. w scenach morderstw). Autor nie
skąpi nam także pięknych kompozycji na całą stronę, a czasem i całą
rozkładówkę, przy których marginesy – w odróżnieniu od reszty komiksu – są
czarne i poziome, co dodaje im filmowego rysu. Można jedynie wyrazić
ubolewanie, że tak doskonałe ilustracje dostajemy w druku czarno-białym, gdyż
wersja w kolorze (o czym przekonujemy się dzięki kilku pierwszym stronom)
zdecydowanie zagwarantowałaby odbiorcom stan estetycznego upojenia.
Można
stwierdzić, że Green Blood to idealna pozycja dla tych, którzy chcieliby
zacząć swoją przygodę z mangą, ale nieco przytłacza ich egzotyczność tej formy
sztuki. Komiks Masasumiego Kakizakiego pozwala oswoić się z niektórymi
elementami charakterystycznymi dla japońskich historyjek obrazkowych, jak na
przykład układem stron i paneli czytanych od prawej do lewej czy odmiennym
kształtem i kompozycją kadrów. Jednocześnie artysta nie wprowadza sztandarowego
stylu mangi czy typowych dla niej problemów i składników świata
przedstawionego. Dzięki temu pierwszy kontakt z komiksem japońskim nie jest tak
drastyczny i można spokojnie rozkoszować się lekturą. Bo że ogólnie czyta się
przyjemnie i warto ją polecić, co do tego nie mam wątpliwości – sama będę
czekać z niecierpliwością na kolejne tomy serii.
autor: Masasuki
Kakizaki
tytuł: Green
Blood #1
przekład: Paweł
„Rep” Dybała
wydawnictwo:
J.P.Fantastica
miejsce i data
wydania: Mierzyn 2015
liczba stron:
200
format: 148 ×
210 mm
oprawa: miękka w
obwolucie