Imaginacje & Inspiracje

Szatański szyk

Nie da się ukryć – kopyta, chwost, rogi czy włochate cielska są mocno passé. Dlatego też diabeł musiał sięgnąć po inne metody, żeby dobrać się człowiekowi do skóry, tym razem nie przez przerażenie go, lecz przez oszukanie, wyprowadzenie go w pole. Przyodział się więc w bardziej wykwintne szaty i przybrał ludzką postać – stał się niemożliwy do odróżnienia od reszty społeczeństwa, praktycznie niewidzialny. I chyba tak naprawdę właśnie takie oblicze szatańskiego manipulatora możemy uznać za najbardziej przerażające, a przy tym najdobitniej ukazujące, jak potężna oraz szalenie niebezpieczna to istota. Jak wielką włada siłą, z którą należy się liczyć i której trzeba się strzec.
Rzecz jasna jest to wizerunek nieszczególnie nowy. Już na kartach Fausta Johanna Wolfganga Goethego Mefistofeles, wysłannik piekła, przybywa zawrzeć układ (ważny element literackiego wizerunku upadłych aniołów) z tytułowym bohaterem ubrany w odpowiednio imponujący strój. Nosi bowiem jedwabny płaszcz, strój w szlacheckich barwach, na czapce ma ptasie pióra, a u boku – szpadę. Co istotne, wyróżnia go maestria w operowaniu językiem, a co za tym idzie – w manipulowaniu znaczeniami, oszukiwaniu oraz zwodzeniu pięknymi słówkami. To niezwykle przekonujące, najbardziej adekwatne, oblicze diabła stanowi jeden z powodów, dla których romantyczne dzieło Goethego można uważać za szczególnie wybitne.

Koncepcja została w logiczny sposób rozwinięta przez Bułhakowa w kolejnym klasycznym dziele, Mistrzu i Małgorzacie, mocno zresztą czerpiącym z dramatu niemieckiego. Otóż do Moskwy przybywa niejaki Woland, z pozoru profesor okultyzmu, historyk i poliglota, w rzeczywistości natomiast szatan we własnej osobie, który szykuje się do wyprawienia w mieście wiosennego balu pełni księżyca. Prezentuje się on śmiertelnikom jako wielki intelektualista o nienagannych manierach i fenomenalnym guście. Większe problemy sprawiał opis jego wyglądu, który każdemu jawił się diametralnie różnie. W książce możemy przeczytać, że „Woland nie utykał na żadną nogę, nie był ani mały, ani olbrzymi, tylko po prostu wysoki. Co zaś dotyczy zębów, to z lewej strony były koronki platynowe, a z prawej złote. Miał na sobie drogi szary garnitur i dobrane pod kolor zagraniczne pantofle. Szary beret dziarsko załamał nad uchem, pod pachą niósł laskę z czarną rączka w kształcie głowy pudla. Lat na oko miał ponad czterdzieści. Usta jak gdyby krzywe. Gładko wygolony. Brunet. Prawe oko czarne, lewe nie wiedzieć czemu zielone. Brwi czarne, ale jedna umieszczona wyżej niż druga. Słowem – cudzoziemiec”. Stanowił więc esencję człowieka światowego oraz ekscentryka. Charakterem bohater ten nie różnił się specjalnie od Mefista z utworu Goethego – może poza tym, że bardziej podkreślono jego złośliwy charakter i skrajną deprawację. Mimo tych przywar Bułhakowski szatan pozostaje jednak niebezpiecznie fascynującą figurą, magnetyczną osobowością, która uwodzi czytelnika zupełnie tak jak tytułową Małgorzatę.

Szatan-elegant to motyw na wskroś filmowy, co udowodniło z czasem wiele popularnych (i zazwyczaj naprawdę dobrych) produkcji. Potrzeba jednak dobrego aktora, żeby właściwie oddał dwulicowość diabła oraz jego urzekający wdzięk. Na szczęście lista odtwórców tej roli zawiera mnóstwo potężnych nazwisk. A pierwsze z nich brzmi: Robert de Niro. Harry Angel to dość niedoceniony film (być może nowe wydanie książki, na podstawie której powstał, nieco to zmieni), powitany przez widzów oraz krytyków z mieszanymi uczuciami. W tym thrillerze rodem z kina noir Harold Angel, prywatny detektyw (ciekawa rola Mickeya Rourke’a), otrzymuje od enigmatycznego arystokraty zadanie odnalezienia jego dłużnika, które, skuszony hojną zapłatą, przyjmuje. Na pierwszy rzut oka sprawa wygląda na prostą, ale z każdym kolejnym tropem wychodzą na jaw nowe fakty, a trup zaczyna ścielić się gęsto. Wszystko nabiera sensu, kiedy przyglądamy się nazwisku zleceniodawcy – Louis Cyphre – a następnie przeczytamy je sobie kilkakrotnie na głos.

W filmie Harry Angel mamy do czynienia z wcale nieoczywistą fabułą i całkiem zaskakującym zakończeniem, nawiązującą przy tym (co rzadkie) także do wierzeń voodoo. Kluczowa rola została przy tym pomyślana pierwotnie dla Marlona Brando, ale de Niro zdaje się pasować do niej idealnie – roztacza aurę władczości, tajemnicy i podskórnie wyczuwalnego mroku. Rezultat warto ocenić samemu.

Na temat dość komediowej intepretacji Jacka Nicholsona z Czarownic z Eastwick rozpisywał się za bardzo nie będę, bo za dużo w niej niefrasobliwego playboya, a za mało szatańskiego malwersanta. Przejdziemy więc od razu do Adwokata diabła i niezapomnianego występu Ala Pacina. Postawienie znaku równości między prawnikiem a figurą szatana okazuje się nadzwyczaj zasadne – moralna ambiwalencja działań, zawodowa obłuda, tendencja do przeinaczania faktów, a także skłonność grania na ludzkich emocjach wprost idealnie pasują do obrazu faustowskiego Mefistofelesa. John Milton (od razu kłania się Raj utracony), który wprowadza utalentowanego (acz idealistycznego), młodego Kevina Lomaxa (to jeszcze te czasy, w których Keanu Reeves był dobrym aktorem) w tajniki zawodu, to świetna interpretacja wizerunku diabła-człowieka z wyższych sfer. Pacino bawi się rolą (na przykład w pamiętnej scenie z wodą święconą), a nawet łamie symboliczną czwartą ścianę sceny, mistrzowsko igrając z widzem (jak na prawdziwego Króla Kłamstw przystało). Milton nie cofa się przed niczym, działa z cieni i w cieniu, za nic ma ludzkie życie oraz wszelkie wartości, a mimo to aż chce się go oglądać. Czar zepsucia absolutnego wciąż na nas działa.

W literaturze często po diabelski motyw sięgał Stephen King. W Człowieku w czarnym garniturze ze zbioru Wszystko jest względne główny bohater, dziewięcioletni Gary, spotyka niby to zwyczajnego mężczyznę, który okazuje się szatanem we własnej osobie. Oprócz obowiązkowego garnituru piekielny przybysz ma tu bladą skórę i szponiaste palce, otacza go swąd przypalonych główek zapałek, a kiedy się uśmiecha, widać igiełkowate zęby jak u rekina. Tego rodzaju obraz prześladuje protagonistę aż do starości, kiedy to wyraźnie czuje, że drugi raz już przed tym potworem nie ucieknie.

Wątek upadłego anioła w Sklepiku z marzeniami jest bardziej stonowany, ale chyba nawet mroczniejszy. Do małego miasteczka Castle Rock przybywa Leland Gaunt – uroczy staruszek i wędrowny sprzedawca – który zakłada sklepik oferujący klientom towar co najmniej niespotykany, bo spełniający ich najskrytsze sny. Nawiązania do klasycznych motywów w tym przypadku wyglądają na dość oczywiste, nietrudno się również domyślić, że podpisanie umowy z Gauntem kończy się tragicznie, a zrealizowane życzenia obracają się przeciwko tym, którzy je wypowiedzieli. W nieudanej adaptacji w tę rolę wcielił się hipnotyzujący Max von Sydow, stanowiący bodaj jedyny atut telewizyjnego filmu.

Idea sprawdza się równie dobrze na małym ekranie. Znakomicie ogląda się Lucyfera w białym (o ironio!) garniturze w piątym sezonie Nie z tego świata (aka Supernatural), a aktor Jared Padalecki (tak, ma polskie korzenie) uderza tam w mroczniejsze tony, odgrywając postać, która morduje śmiertelników z dziecinną łatwością, bez mrugnięcia okiem. Do aspektu zawierania umów nawiązuje intrygujący, lecz niestety wycofany po jednym sezonie serial 666 Park Avenue, w którym właściciel apartamentowca pod tytułowym adresem, zawsze szykowny Gavin Doran (wyśmienity Terry O’Quinn, który zasługuje na porządną rolę w jakimś filmie), trzyma w szachu swoich lokatorów, dysponując ewidentnie piekielnymi zdolnościami i jako przynętę wykorzystując uniwersalne ludzkie pragnienie spełnienia marzeń. Niebawem będziemy mogli również oglądać perypetie Lucyfera rodem z komiksu Mike’a Carreya (zwiastun i pilotażowy odcinek sugerują jednak, że niewiele ostało się z oryginału) – tego diabła ujrzymy jako kreaturę znudzoną władzą w piekle i rozwiązującą zagadki kryminalne w przerwach między prowadzeniem klubu nocnego Lux. I choć zarys fabuły brzmi nieszczególnie, zachęca rola Toma Ellisa, wyśmienicie sprawdzającego się jako czarujący drań w drogim garniaku, któremu ludzie mimowolnie mają ochotę zdradzić najgłębsze sekrety i najbardziej wyuzdane chętki. Także w anime Ao no Exorcist odnajdziemy całkiem interesującą wersję Mefistofelesa – z niewiadomych przyczyn został on jednym z egzorcystów, dążących do zaprowadzenia pokoju między światem ludzi a światem demonów. On także nosi się na biało i szczyci eleganckim cylindrem oraz peleryną. I choć obecność połatanej różowej parasolki nieco psuje ogólne wrażenie, sprawiając, że całość okazuje się cokolwiek przerysowana, należy pamiętać, że taka już bywa stylistyka mang oraz ich adaptacji.

Minęło tyle dziesięcioleci, a szykowny kusiciel wciąż trzyma nas – odbiorców popkultury – w garści. Może obecnie nieco więcej go na małym ekranie, ale dalej czai się i uwodzi doskonałą prezencją, zgrabnymi frazami, mistrzowską elokwencją oraz nienaganną kulturą osobistą. Szatan poszedł z duchem czasu i wyszło mu to zdecydowanie na dobre. Trupy (a w tym przypadku zwierzęce szczeciny bądź racice) lepiej ukryć w szafie, na grzbiet zaś narzucić coś z klasą: modny fason, dobry krawat. Ludzie to kupią.

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %