KsiążkaPrzeczytaliśmy

Znak i omen. Recenzja

Powieści Marah Woolf są mi już znane. Przeczytałam jej trylogię Trzy Czarownice oraz miło spędziłam czas przy Kronikach Atlantydy. I choć Woolf nie jest wybitną pisarką, lubię jej bogatą wyobraźnię i wyraźne zamiłowanie do tworzenia nowych historii z różnymi motywami. Znak i omen otwiera cykl Wiccańskie kredo, a głównym wątkiem jest magia. Jak wypadła całość? 

Valea, prawie 23-letnia główna bohaterka, mieszka w Ardealu, który jest krainą zamieszkiwaną przez ludzi. Ponad 10 lat temu jej rodzina została zamordowana, a jej jako jedynej udało się uniknąć śmierci. Dziadek, arcykapłan wiccańskiego kowenu, postanowił ukryć dziewczynę pomiędzy ludźmi, by ci, którzy czyhali na życie rodziny, nie mogli dokończyć dzieła. Valea mieszka więc sama, starając się za bardzo nie wychylać, a przede wszystkim nie zdradzić, że jest wiccanką. W krainie ludzi za samo podejrzenie bycia magicznym grozi śmierć. Bohaterka nade wszystko pragnie powrócić do swojej ojczyzny i dowiedzieć się, kto odpowiada za śmierć jej najbliższych.

Fabuła na początku jest całkiem interesująca, choć dla mnie zbyt prędka. W powieści dzieje się stosunkowo dużo i to w szybkim, więc trudno zorientować się w prawach rządzących światem przedstawionym. Valea pracuje w obskurnym barze, gdzie poznaje tajemniczego Nikolaia. Przystojny mężczyzna ratuje ją potem z opresji, a Valei nie przeszkadza fakt, że jest on strzygą. Bohaterowie spędzają ze sobą noc, a przy okazji następnego spotkania dziewczyna zaczyna podejrzewać, że Nikolai wcale nie znalazł się przypadkiem w barze, tylko grozi jej niebezpieczeństwo. Właśnie dlatego szybko ucieka ze świata ludzi i wraca do upragnionej ojczyzny.

Valea jednak nie ma czasu zadomowić się na nowo w Ardealu, ponieważ okazuje się, że arcykapłan ma dla niej specjalną misję. Jedna z wiccanek została zamordowana w niejasnych okolicznościach, więc dziewczyna – obdarzona darem odczytywania cudzych wspomnień – ma za zadanie odkryć, co naprawdę się wydarzyło. A ponadto z ich świata zaczyna znikać magia, co może mieć katastrofalne skutki dla wszystkich. Valea zostaje więc wysłana do zamku Caraiman, w którym toczy się główna część fabuły. Na miejscu okazuje się, że to, co bohaterka sądziła o swoim ludzie i Ardealu, to jedynie mrzonki. Musi odnaleźć się w świecie, w którym zdrady i intrygi są na porządku dziennym, a królowa czarownic dąży do tego, by unicestwić dwa pozostałe ludy.

Pierwszy tom nowej trylogii Woolf zostawił mnie z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony losy bohaterów mnie intrygowały, lecz z drugiej – często nużyły. Myślę, że winna jest tutaj dynamika powieści, ponieważ zdarzają się męczące dłużyzny, by zaraz pędzić z wydarzeniami. Rozumiem zamysł spokojniejszej akcji – autorka chciała wprowadzić w świat Valei, który można było odkrywać razem z nią – lecz w moim odczuciu nieco się to przeciągnęło, przez co chwilami wiało nudą. Zabrakło mi tutaj lepszego balansu, by dać czytelnikowi odsapnąć, ale jednocześnie podkręcać jego zainteresowanie i budować napięcie. 

Mamy tutaj też bardzo dużo bohaterów, którzy są wymienieni na liście przed pierwszym rozdziałem, co było fajnym posunięciem, ponieważ w trakcie lektury można było szybko sprawdzić pojawiające się imię. Zdarzało mi się to często, bo nie byłam w stanie zapamiętać ich wszystkich. Na pierwszy plan i tak wysuwa się kilkuosobowa grupa, w której znajduje się Valea i jej najbliżsi, Nikolai i jego rodzina oraz kilku czarowników. Spędzają oni ze sobą najwięcej czasu, a przy okazji próbują rozwiązać zagadkową śmierć wiccanki oraz odkryć, kto stoi za postępującymi zmianami w ich świecie. Więzi zacieśniają się stosunkowo szybko, choć nie zawsze ich motywacja jest jasna. W moim odczuciu niektórym relacjom brakuje lepszych podstaw, a między niektórymi bohaterami wydarzyło się tak wiele, że trudno mi uwierzyć w tak gładkie rozwiązania. Największą sympatię wzbudził we mnie zdecydowanie Kyrill, który pod maską obojętności skrywa łagodnego i empatycznego człowieka, dlatego też najbardziej zasmuciło mnie zakończenie jego wątku.

Finałowe rozdziały są oczywiście najlepsze – to znak rozpoznawczy Woolf. Przez to nie mogłam pozbyć się porównań do Kronik Atlantydy ze względu na ogrom rozmów i dynamicznych wydarzeń na koniec tomu. W Znaku i omenie od momentu ataku lykanów dzieje się bardzo dużo, chwilami aż trudno nadążyć za akcją. Mamy parę ciekawych plot twistów oraz zdrad, za co daję duży plus – fajnie, że pojawiły się jakieś czarne charaktery. Niektóre wydarzenia są zaskakujące, więc liczę, że drugi tom je wyjaśni. Samo zakończenie jest bardzo dramatyczne, ale daje nadzieję na ciekawą kontynuację.

Reasumując, Znak i omen to pierwszy tom nowej magicznej trylogii. Traktuję go jako rozgrzewkę przed następnymi wydarzeniami, które zapowiadają się co najmniej nieźle. Zdarza się tu nieco dłużyzn oraz infantylnych rozmów, ale w gruncie rzeczy autorka dobrze wprowadza czytelnika w świat przedstawiony, w którym nie brak intryg, zdrad oraz tajemnic. Życzę Valei powodzenia w odnalezieniu się w nowej sytuacji, a sobie – lepszej redakcji drugiej części. Błędy w tej mnie bawiły, polecam sprawdzić, z czym łączy się słowo „dotknąć”, by uniknąć kuriozalnych zdań o obrażaniu ust. 

autorka: Marah Woolf

tytuł: Znak i omen

przekład: Agata Taperek

wydawnictwo: Jaguar 

miejsce i data wydania: Warszawa 2024

liczba stron: 512 

format: 145 × 215 mm 

oprawa: miękka ze skrzydełkami 

Polonistka z wykształcenia, skandynawistka w przyszłości. Miłośniczka nauki, jedzenia, filmów oraz seriali. Wielbicielka literatury dziecięcej, młodzieżowej i fantastycznej, a zwłaszcza dystopii. Zakochana w Norwegii i norweskim, ogląda, słucha i czyta wszystko, co powstało w kraju nad fiordami. Darzy miłością pieski i świnki morskie. Redaktor naczelna tego przybytku. Od niedawna udziela się na bookstagramie @mons.reads.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %