Social Power

Martwa sztuka

Współczesność lubuje się w rozkładzie. Martwe ciała wylewają się z każdego kąta, rozpadające się zwłoki wyścielają chodniki. Jeśli nie masz chociaż jednego trupa w szafie, nie jesteś na czasie. Trudno stwierdzić, kiedy się to wszystko zaczęło. Znane nam obecnie podejście do śmierci ma swoje źródło dopiero na przestrzeni ostatnich dekad. Wszystkie wieki poprzednie podchodziły do tego tematu albo z należnym szacunkiem, albo z fascynacją, w niczym jednak nie dorastającą do dzisiejszego szału na trupy. Czemu współczesność stoi pod znakiem TRUCHŁA?
Kult śmierci czy też jakiekolwiek inne podejście do niej zawsze wynikały z jakiegoś strachu i tu właśnie radziłabym doszukiwać się przyczyny tego, na czym stoi współczesna, ale także i „miniona” kultura. Rysunki naskalne obrazujące polowania odczytuje się między innymi jako wyraz pierwotnej świadomości, że każdej istocie w dniu narodzin indywidualnie przydzielono ograniczoną ilość czasu. Liczne kulty bożków śmierci miały wyrażać obawę przed nieznanym i próbę przebłagania tajemniczych bóstw, mających zapewnić swym czcicielom po opuszczeniu tego świata jakiś bliżej niezidentyfikowany rodzaj bytowania. Nawet pierwsze filozofie uważa się za odpowiedź na niepewność naznaczającą nasze życie. Cała mądrość stoicka radzi, jak przygotować się do śmierci, jak dobrze znieść świadomość tego, że jesteśmy tylko krótkim rozbłyskiem światła w obliczu nieskończoności. Średniowiecze natomiast wypełniają strzygi, czarownice i potwory, które do dziś straszą nasze dzieci. Śmierć stanowiła wtedy temat bardzo użytkowy, a trupy służyły do kontrolowania ciemnego ludu oraz stymulacji intelektualnej nielicznej warstwy wykształconej, której głównym zadaniem była i tak służba Bogu, a nie nauce czy sztuce.

To jasne, że w każdej epoce znalazłyby się wyjątki od powyższych reguł. Starożytny Rzym zamieszkiwało mnóstwo takich hipokrytów jak Seneka, którzy, choć umoralniali społeczeństwo, sami nakładali na usta grubą warstwę wazeliny, aby ich słowa były odpowiednio nawilżone dla uszu ludzi, których się bali. Zresztą ten sposób postępowania i tak nie oddalił filozofa od śmierci poniesionej niemalże bezpośrednio z rąk cesarza rzymskiego. Średniowiecznym natomiast odstępcą od normy byłby opisany przez Wiktora Hugo ksiądz Frollo z dzieła Notre Dame de Paris, tak naprawdę zapowiadający również nowe pokolenie ludzi renesansu. To postać zbuntowana, chociaż jeszcze niepewna i bojaźliwa w swojej inności, która nie chciała się poświęcać bezkształtnemu Bogu, lecz wolała za życia zaznać sławy i satysfakcji, jaka płynie ze zgłębiania wiedzy niedostępnej dla szarej, bezładnej masy ludzkiej.

W kolejnych wiekach kult śmierci przechodził liczne zmiany. Jedyną rzeczą stałą był lęk przed nieznanym i nienazwanym światem umarłych. Żadna epoka jednak nie przypomina pod tym względem współczesności tak bardzo, jak romantyzm. Człowiek obrócił wtedy swe oczy ku mistyce, ku rzeczom niemożliwym do poznania jego upośledzonymi zmysłami. Kultura, rozumiana jako ogół myśli twórczej, stała się szaloną mieszanką wpływów wschodnich, znanej już w renesansie otwartości na zagadnienia kondycji ludzkiej oraz pewnego średniowiecznego strachu przed tajemniczą śmiercią, połączonego z fascynacją wobec uroku, jaki roztaczają wokół siebie bajki o duchach.

Po romantyzmie zmiany zaczęły następować lawinowo. Znikały tematy tabu, śmierć przybrała postać rozrywki, pojawił się też turpizm, który każdą tematykę, nawet ówcześnie najdelikatniejszą, potrafił ukazać w krzywym zwierciadle. Nowa forma wyrazu miała jednak mimo wszystko za zadanie wywoływaćw odbiorcy, greckie z pochodzenia, zjawisko katharsis. W dalszym ciągu więc sztuka służyła celom wyższym. Współczesny podział jeszcze jej nie dotyczył. Nie zanurzając się jednak w sztuczne podziały, narzucone nam przez licznych uczonych i pseudouczonych ludzi, zajmijmy się tą kwestią intuicyjnie.

Powiedzmy zatem, że szeroko pojętą kulturę można obecnie podzielić na cztery kategorie: sztuka (wysoka, zgodna ze starożytną zasadą decorum), groteska, kicz oraz cywilizacyjne śmiecie (kategoria najbardziej czczona przez masy ludzkie). Często mamy do czynienia ze spotykaniem się dwóch pierwszych i dwóch ostatnich kategorii. Łączą się w dowolnych proporcjach i w przypadku dwóch pierwszych tworzą nowe ciekawe prądy artystyczne, a w przypadku dwóch ostatnich najczęściej wypluwają ze śmierdzących wnętrzności mocno nadtrawioną, nienadającą się do niczego papkę. Poważnym problemem czasów współczesnych jest fakt, iż ludzie tę papkę dostają bez przepuszczenia jej przez jakiś filtr, co jeszcze kilka dekad temu wykonywała tak zwana inteligencja, która w kulturze miała swego rodzaju władzę sądowniczą i wykonawczą w jednym. A dziś? Dzisiaj inteligencja pochowała się na uniwersytetach i dogorywa w swoim wąskim gronie, ustępując miejsca masom… Nie zrozumcie mnie jednak źle. Masy istniały zawsze i zawsze istnieć będą. Ale w świecie zglobalizowanym utraciliśmy kult mądrości na rzecz kultu tych, którzy robią SHOW. Oni natomiast doskonale wiedzą, co zrobić, aby zadowolić współczesne społeczeństwo…

A to, co nas dziś interesuje, to rozkład; lubujemy się w brzydocie. Poszukujemy w martwocie ciała i duszy odmiany, próbujemy za pomocą obrzydlistw wzbudzić w sobie jakieś skrajne uczucia, od kilkudziesięciu lat tak odległe mieszkańcom pierwszego świata. Człowiek, który obecnie nie musi na co dzień martwić się o swój byt, szuka wrażeń, starając na różne sposoby się przypomnieć sobie, że mimo wszystko żyje. Dbamy o to, żeby w naszej – poniekąd spokojnej i bezpiecznej – egzystencji od czasu do czasu poczuć, że jesteśmy i mamy za co być wdzięczni. A służą nam do tego doświadczenia motywujące mózg do nadmiernej produkcji adrenaliny. Odbiciem rzeczywistym tego pragnienia w przypadkach najmniej skrajnych stają się, mówiąc najogólniej, fani motywu śmierci w kulturze, a w przypadkach wołających o pomstę do nieba (w mniemaniu ludzi rozsądnych) – ryzykanci, którzy we własnym życiu szukają wrażeń, ciągle je narażając, albo seryjni mordercy, którzy nie czują, że żyją, jeśli komuś życia nie odbiorą.

Oczywiście, że popadam w skrajności, ale o to przecież chodzi… Ponowoczesność to czasy, których jednowyrazową definicją byłaby właśnie PRZESADA i wszelkie jej synonimy.

Szeroko pojęta kultura zajmuje się zatem od wieków, z naciskiem na współczesność, motywem

TRUCHŁA.

Spotykamy się z nim dosłownie wszędzie, z jakiegoś powodu jednak od kilku dekad motyw ten nabiera zupełnie innego znaczenia. Stał się KOMERCYJNY, a jeżeli chcemy coś zniszczyć, najlepszym sposobem będzie sprawienie, aby stało się modne. Wtedy przedmiot naszego zainteresowania odarty zostanie z tajemnicy i intymności oraz się upowszechni. Oczywiście znajdziemy w świecie artystycznym mnóstwo przykładów, w których trup ściele się szeroko na drodze odbiorcy, a mimo to dzieło pozostaje ambitne. Obecnie natomiast do świata codzienności coraz mocniej wciska się na siłę cała masa trupów w zaawansowanym stopniu rozkładu, a dzieje się to za pomocą takich gałęzi sztuki, jak kino czy grafika komputerowa.

Przyznając kinu pierwszeństwo, powiedzmy sobie kilka słów o dziesiątej muzie. Spójrzmy w tym celu krótko na ostatnich dziesięć lat w kinematografii komercyjnej. Podium moglibyśmy tu przyznać kilku nurtom, w których działali ostatnio twórcy. Przede wszystkim zatem spotykamy się z motywem zombie, obecnym oczywiście w kulturze od stuleci, ale w przeciągu ostatnich lat eksploatowanym na tak wielu polach, że zatracił już swój pierwotny kształt. Doskonały przykład wykorzystania bardzo wymyślnego to film Petera Jacksona z 1992 roku Martwica mózgu, który w swej formie przekroczył tak dalece granice absurdu, że z całą swoją groteskowością stał się klasyką kina w kategorii horrorów komediowych. Cechą charakterystyczną tego obrazu jest naturalistyczne ukazanie rozkładu ludzkiego ciała i jednoczesne pozbawienie go jakiejkolwiek intymności, która w kolejnych latach w tego typu produkcjach przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Na ekranie zatem leje się coś na kształt keczupu pomieszanego z farbą i resztkami pokarmowymi, co ma wywołać w nas raczej uczucie obrzydzenia niż strach.

Kilka lat później natomiast mogliśmy już oglądać serial, zrealizowany między innymi przez Franka Darabonta, mający na celu ukazanie całego możliwego do wyobrażenia okrucieństwa i obrzydliwości, wynikających z konieczności żywienia się innymi ludźmi w niemożliwym do powstrzymania szale, spowodowanym przemianą w żywego umarlaka (The Walking Dead). I chociaż produkcję zrealizowano w absolutnie poważnej atmosferze, od samego początku krążą w sieci żarty i memy oparte na scenach znanych z odcinków.

W późniejszych latach nastąpił wylew filmów o wampirach. Mało wyrafinowany widz świetnie się bawił, oglądając je kopulujące ze sobą i ganiające się po lasach, co dawało widzowi jasny przekaz, że życie po śmierci jest lepsze od tej idiotycznej ludzkiej egzystencji. Jeszcze później, co trwa nieprzerwanie do dnia dzisiejszego, zaczęła się moda na filmy o egzorcyzmach. Boom, spowodowany między innymi ujawnieniem materiałów z egzorcyzmów Anneliese Michel, stał się motorem napędowym przemysłu, który trwa do dzisiaj mimo pogarszającej się jakości filmów i ma się dobrze, choć ukazuje obrazy coraz bardziej brutalne, okrutne i w sposób wynaturzony oraz odrealniony traktuje temat obiektywnie trudny, niezależnie, czy patrzymy na niego z religijnego, czy z naukowego punktu widzenia. Następnie godzinami można by mówić o filmach, powstałych w międzyczasie, a mających na celu być tylko i wyłącznie parodiami tych, które traktowały temat egzorcyzmów na poważnie (np. Straszny film).

Powyższe przykłady świadczą o tym, do czego doszliśmy przez ostatnie lata. Nasze pojmowanie śmierci zmieniło się do tego stopnia, że stała się dla nas widowiskiem. Na myśl przychodzą tu skojarzenia ze starożytnym Rzymem i igrzyskami. Czy jednak ta konotacja jest dla nas powodem do dumy? Im dalej wejdziemy w ten temat, tym będzie gorzej, uwierzcie mi…

Graliście kiedyś w The Sims? No jasne, że tak. Kto nie grał… A teraz przyznajcie się, kto z Was topił swoich Simów w basenie, głodził ich na śmierć albo z premedytacją spalał w pożarze spowodowanym awarią piecyka? Ja przyznaję się bez wymuszania zeznań. Bawiło mnie to niesamowicie. Tak samo, jak oglądanie wszystkich odcinków specjalnych The Simpsons, nazywanych Straszny domek na drzewie, które wychodziły z okazji każdego święta Halloween. Za zabawne uważałam także swego czasu odcinki Happy Tree Friends.

Czy jednak takie odemocjonalnienie śmierci jest dla naszego społeczeństwa dobre? Czy karmienie się aż do przesytu umieraniem i rozkładem na ekranie jest dla nas korzystne? Być może istnieją tacy, którzy po obejrzeniu pierwszej części Piły odmienią swoje nastawienie do życia i je docenią, ale zawsze trzeba wziąć pod uwagę, że ktoś zechce naśladować głównego antagonistę takiego filmu. Problem tego rodzaju został zresztą doskonale zarysowany w drugiej i trzeciej części Ludzkiej stonogi, w których każda nowa postać zdaje się zafascynowana okrucieństwem przedstawionym w poprzedniej części obrazu i staje się kolejnym psychopatycznym mordercą.

Na pewno dużym problemem jest trafienie takiego filmu na odpowiedni grunt. Niektórzy widzowie, aby docenić estetykę sztuki wysokiej albo nawet codziennego życia, muszą od czasu do czasu obejrzeć czyjeś wnętrzności, ale znajdą się też tacy, którzy na wzór postaci „desadowskich” będą poszukiwali coraz to nowszych sposobów na zaspokojenie swojej chorej wyobraźni. Ważne, aby w tym całym szaleństwie, pozbawiającym społeczeństwo tematów delikatnych, znaleźć pewną ostoję, wskazującą nam, w jaki sposób należy pewne zagadnienia i motywy wykorzystywać w sztuce i w życiu codziennym. Zainteresowanie zgnilizną bowiem nie musi być z gruntu złe i świadczyć o wynaturzeniu człowieka…

I w tym momencie przechodzimy do ostatniej i najważniejszej części tego przydługiego już wywodu. Nawet jeśli stwierdzimy, że nasze zainteresowanie śmiercią jest dla nas niepokojące, zawsze możemy znaleźć ujście dla naszych potrzeb oraz kreatywności, częstokroć spragnionej naturalizmu w świecie analogowym, i odwołać się do sztuki wysokiej, sztuki dziś zapomnianej przez masy ludzkie, a tak przecież inspirującej.

Mimo iż jeden z czołowych twórców wytwornych obrzydliwości został zamordowany w 2005 roku, my wciąż możemy oglądać w muzeach wyrazy jego płodności i chorej wyobraźni. Zatem jeżeli chcielibyście jednocześnie zaspokoić potrzebę estetyki, ale i proste instynkty komercyjnie myślącego członka współczesnej społeczności, zachęcam do wizyty w muzeum w Sanoku. Beksiński wciąż wisi tam na ścianach i krzyczy do nas, wypluwając swoje wnętrzności, krztusząc się własną krwią i rzygowinami, wyrzucając na wierzch wszelkie truchła, jakie wyobraził sobie w ciągu swojego życia.

Motyw śmierci w wersji lżejszej dla oka, ale na pewno nie dla umysłu, odnajdziecie w pracach kolejnej polskiej artystki Magdaleny Abakanowicz, ostatnio wystawianej w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, której skorupy ludzkich postaci, pozbawionych duszy, robią wrażenie ogromne i pozostawiają w stanie prawdziwego katharsis z całą gamą pytań bez odpowiedzi. Jak więc widzicie, aby doświadczyć śmierci w sztuce wysokiej, nie musicie nawet daleko szukać, a już na pewno niekoniecznie za granicą. Nie jest to w każdym razie kultura trudno dostępna.

Jeśli zaś nie przemawiają do Was malarstwo i rzeźba, wciąż jeszcze pozostaje literatura w osobie Markiza de Sade, który – choć nazywa się go chorym nawet dziś i również obecnie znajdą się chętni do spalenia wszystkich egzemplarzy jego książek – dostarcza takich wrażeń, że nawet człowiek ponowoczesny, który widział już wszystko, kończy jego lekturę z podkopaną wiarą w przyzwoitość… Innych obrzydlistw zaznacie, czytając klasyków w osobach takich jak Baudelaire. W polskiej literaturze rozkładu moralnego szukać można między innymi w Murach Hebronu Stasiuka. Przykłady można mnożyć bez końca, co udowadnia tylko tyle, że nawet jeśli jesteście urodzonymi turpistami, możecie spełniać się w tej części kultury, która nie jest pozbawiona emocji, a jednocześnie w dalszym ciągu stanowi studium rozkładu ciała i duszy ludzkiej.

Zmierzajmy do końca…

Sztuka współczesna i wszystkie jej największe i najmniejsze odnogi pozostają martwe. Trupy wylewają się z nich na każdym kroku. A wszystko tylko po to, aby przekonać samych siebie, że śmierć nie jest niczym strasznym. Wciąż na nowo próbujemy ją oswajać. Minęły tysiące lat, a my w dalszym ciągu najbardziej boimy się tego, co najnaturalniejsze. Z czasem jednak, aby przegnać od siebie strach, wymyślamy coraz bardziej wyrafinowane i dziwaczne sposoby. W XXI wieku oglądamy na co dzień flaki. Co przyniesie wiek XXII?

Filologia klasyczna i ćwierćwiecze – na koncie. Podróże i własne książki – w planach. Kanał literacki, kino oraz dobre jedzenie – na co dzień.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %